first page
TREŚĆ I WSKAZÓWKA RZECZY
W TYM TOMIE ZAWARTYCH.
ozdobnik
CZĘŚĆ DRUGA.

I. Poruszenia zbrojne na Polesiu wołyńskiém, od 15 kwietnia do 3 maja. — Słaba ich spójność z działaniem jenerała Dwernickiego (2). — Worcel rozpoczyna powstanie w powiecie kowelskim (3). — Olizar i Godebski biorą się do broni w łuckim (4). — Stecki z hufcem zbrojnym wchodzi do Włodzimierza. Napadnięty i rozproszony (5—7). — Postępek Prażmowskiego i pułkównika M***, naczelników w związku (8—11). — Powstańcy opuszczeni od wyższych dowódzców. Kapitan Bogdanowicz obejmuje stér siły zbrojnéj. Oboz założony w Czerewasze. Organizacya władzy (11—14). — Plany Olizara i uwagi nad niemi (15—18). — Wymarsz z Czerewachy ku Pińskowi. Zmiana zamiarów w Grodku (18—19). — Oddział wyborowy rusza do Kowla, tabor odesłany pod Włodzimirzec (20). — Wzięcie Kowla; strata taboru pod Włodzimircem (21—25). — Rozpuszczenie pieszych w Grodku, marsz do Dwernickiego (26). — Wiadomość że Dwernicki broń złożył, nadzieja w reprezentacyi, rozsypka siły zbrojnéj: zarodki nowych hufców stłumione (27 — 32).


II. Poruszenia zbrojne w Północnéj części Podola. Peryod dni dziesiątka od 27 kwietnia do 7 maja. — Powstanie

VI

powiatu uszyckiego. Stempowski zawiedziony, przedsiębierze wędrówkę w stronę południową, wraca od Szarogrodu (32—37). — Powstanie w powiatach: winnickim i jampolskim. Oddziały oddane pod dowództwo Kurowskiego i Cbłopickiego. Utarczka pod Michałówką. Szczeniowscy (38—39). — Naprawa organizacyi w powiecie latyczowskim: zebranie się powstańców pod dowództwem Nagórniczewskiego (40—53).


III. Poruszenia zbrojne w południowéj części Podola. Peryod od 27 kwietnia do 7 maja. Sobańscy poczynają działać. Deputacya przywozi im od Tyszkiewicza rozkaz wstrzymania się do 7 maja (53—58). — Działanie Sobańskich zawieszone, utajonem bydź nie mogło. Moskale ukazuje się pod ich obozem i pierzchają. Przykre położenie innych patryotów: narada w Hubniku; powstanie przyspieszone (58—61). — Oboz w Krasnosiółce. Kołyszko wodzem. Uroczystość. Proklamacye (61—75).


IV. Poruszenia zbrojne na Ukrainie. Peryod od 27 kwietnia do 7 maja. — Rzut oka na skutki zaniedbanego związku jaki powinien był zachodzić między wyprawą posiłkową a powstaniem. Emissaryusze Tyszkiewicza u Dwernickiego; Emissaryusz Dwernickiego u Tyszkiewicza (75— 81). — Zjazd w Buhajówce. Tyszkiewicz składa władzę (81—86). — Narady w Czerniawce. Raczyński przybywa od Wereszczyńskiego; A. Jełowicki od obywateli zbierających się w Krasnosiółce. Tyszkiewicz bierze na się włożoną władzę, wydaje rozkazy dla całéj Ukrainy (86— 88). — Poselstwo Krasickiego do Kozłowskiego. Wyjazd Tyszkiewicza w północne strony Podola. Powstanie ukraińskie roztargnione i nieliczne zgromadza się w Skale (88—95).


V. Stan powstania i sił nieprzyjacielskich, w dniach około 7 maja. Różnica między tém co przed 27 kwietnia bydź miało i mogło, a tém co się stało. Przeciw powstaniu słabo i nieraznie podniesionemu, nieprzyjaciel ma władzę w kraju,

VII

załogi, i wojska polowe (95—96). — Ważność w tym razie władzy rządowéj, wpływ jéj na różne klassy mieszkańców. Chłopi zostają spokojnymi widzami. Wzmianka o przepowiedniach Wernyhory (97—103). — Załogi czyli siły miejscowe moskiewskie działają zaczepnie. Terroryzm i okrucieństwa. Wyrzykowski schwytany. Filanowiczowa spalona z domem. Padlewska dręczona w więzieniu (103—107). — Wojska polowe ściągnięte na Dwernickiego w części tylko obracają się przeciw powstańcom. Rot połowę swego korpusu pod dowództwem jła Szeremetjewa zostawuje w północném Podolu, sam z drugą połową spieszy na południe (108—112).


VI. Rozprawy z nieprzyjacielem północnych Podolan. Szeremetjew rozstawia swoje siły w okolicach Michałpola. Oddziały powstańców latyczowskich, winnickich i jampolskich, krążą i wzrastają bez utarczek (113). — Szeremetjew przechodzi w powiat uszycki do Zamiechowa. Oddział uszycki wracający od Szarogrodu wpada mu w ręce i rozsypuje się z popłochu. Stempowski marszałek pojmany. Jego los. Ksiądz kapucyn Romanowski (113—118).


VII. Rozprawy z nieprzyjacielem południowych Podolan i Ukraińców. Rot wysyła wzwiady pod Krasnosiołkę. Utarczka strzelców przez rzekę. Kołyszko ciągnie do Granowa (119—122) — Dążność powstańcow do zlewania się w wielkie gromady. Jan Zapolski przychodzi do Lewuch o pół mili od Granowa (123—125). — Połączenie się powstańców w Granowie. Siła korpusu Kołyszki. Zamiary (125—136). — Marsz do Daszowa. Emissaryusze z Białocerkiewszczyzny. Pełne nadziei widoki (136—141). — Rot zapomniany, wysuwa się niespodziewanie na tył kolumny pod wsią Grodkiem. Bitwa i rozsypka Daszowska. Wacław Rzewuski (141—160). — Zbieranie się powstańców w Lińcach (160—165). — Skutki bitwy Daszowskiéj. Chwytanie rozproszonych. Gotard Sobański (165—168). — Nadzieje patryotow zbrojnych gasną. Trwoga

VIII

rozchodzi się po kraju. Zarodki nowych hufców zniweczone. Chłopi są posłuszném narzędziem tego kto zwycięża (168—170). — Rot puszcza się w pogoń za Kołyszką. Szeremetjew z jednéj, a szwadrony strzelców konnych z drugiéj strony, spieszą przeciąć drogę. Kołyszko trafia na Szeremetjewa. Potyczka korzystna pod Tywrowem (170—177). — Kołyszko zwraca się w prawo dla przejścia Bohu wyżéj, trafia na strzelców konnych. Świetne zwycięztwo pod Obodnem. Nominacya marszałka Jełowickiego na półkownika. Korzyść ze zwycięztw nie obrócona na pożytek (177 — 189). — Kołyszko przechodzi Boh w Janowie. Tyszkiewicz i Tomaszewski przybywają do obozu. Marsz nagły w okolice Baru dla połączenia się z oddziałami Podolan północnych (189—191).


VIII. Wzrost siły i zlanie się w jeden zastęp powstańców w okolicach Baru. Organizacya oddziału latyczowskiego. Charakter jego dowódzcy (192—196). — Zamiar wyprawy na miasto powiatowe. Wymarsz ze stanowiska. Ludwik Czerkas nieprzyprowadza spodziewanych zasiłków, Jerzy Monkiewicz zaciąga się pod chorągiew (197—204). — Niepomyślny napad na Latyczow (205— 211). — Odwrót. Zbieranie się obłąkanych. Dalsze plany (211—213).— Marsz pod Jabłonówkę, przejście do Szyiniec. Skuteczna zasadzka na kozaków (213—221). — Pochód za Bar. Oddziały powstańcow winnickich i jampolskich połączone w jeden hufiec, łączą się z Nagórniczewskim. Dawni żołnierze przynoszą czasem w szeregi ziemian interes wysług i gorszące obyczaje. Wkroczenie do Baru. Swar między dowódzcami zbiorowego oddziału. Nagórniczewski pod Hołubówką obejmuje nad wszystkiemi dowództwo (222—232).


IX. Nowe poruszenia zbrojne na Wołyniu i Polesiu kijowskiem. Gałecki marszałek powiatu radomyślskiego zmuszony przyspieszyć powstanie (232—235). — Utarczka z kozakami w Xawerowie. Plany powstańców. Wejście do Czar-

IX

nobyla. Oboz pod Białosoroką (235—240). — Hołowiński marszałek powiatu owruckiego porusza swoich. Wejście do Owrucza. Oboz w lesie (240—241). — Rożycki Karol zgromadza swój hufiec. Piérwszy ciąg jego pamiętnika (242—257).


X. Stan powstania i nieprzyjaciela, w dniach około 20 maja. Patryoci Ziem Ruskich mają obecnie dwa obozy i trzy oddziały ruchome. Legija Wereszczyńskiego i korpus jenerała Chrzanowskiego są dla nich daleką pomocą (257—262). — Położenie sił moskiewskich: ich ubytek. Powstanie mogło rozwijać się pomyślnie (262—264). — Ale obozowanie w lasach nieprzynosi żadnéj korzyści. Oddziały zaś ruchome pod trzema różnymi dowódzcami, różną przechodzą kolej. Oddział Kołyszki trawi się nieładem i nieopatrznie wpada w matnię (264-268).


XI. Rozwiązanie się losów zbrojnego powstania. Kołyszko napadnięty przez Szeremetjewa. Klęska pod Majdankiem. Nekrolog Wacława Jełowickiego (268—274). — Kołyszko zebrawszy resztki zmierza do Galicy i szuka pomocy w innych oddziałach (274—279). — Nagórniczewski otrzymuje wezwania Kołyszki; dogania go za Żeniczkowcami. Nocleg we wsi Bebechach. Zwątpienie udziela się świeżemu oddziałowi. Podołanie i Ukraińcy idą do Galicyi (279—296). — Około tegoż czasu Owruczanie i Radomyślanie rozbici (297—302). — Różycki stojąc na wysokości Litynia w dyrekcyi Xawerówki, dowiaduje się o klęsce pod Majdankiem, poznaje kierunek Kołyszki i postanawia przedrzeć się do królestwa. Drugi ciąg jego pamiętnika (303). Bitwa pod Mołoczkami (306). Wejście do Międzyrzecza. Studenci (315). Potyczka pod Tyszycą (317). Przejście Buga (323). Napad na oboz moskiewski (326). Przyjście do Zamościa i formacya Półku jazdy Wołyńskiéj, lista imienna officerow i pieśń półkowa (332—342).


XII. Powstancy w Królestwie. Przyjęcie ich w Galicyi. Nekrologi Dobka i Kołyszki (342—350). — Reprezentacya i

X

formacya (351). Posłowie Wołynia Podola i Ukrainy (352). Komitet Ziem Ruskich (355). Szwadrony i legije z powstańców. Los legii podolskiéj w Zamościu (357—361). — Rzut oka na opuszczony plac powstań ziemiańskich. Nie brak materyalnych sił, ale niedostatek środka moralnego któryby je skupił i rzadnie poruszył, jest przyczyną wszystkich niepowodzeń w przeszłéj wojnie naszéj. Widoki ogólniejsze przeto zmusiły przekroczyć nieco obręb tytułem niniejszéj książki zakreślony. Przymówienie się autora. (361—366).

Dodatki. Głos posła hajsyńskiego na posiedzeniu izb połączonych. (367) — Spis chronologiczny ważniejszych wypadków (383) — Karta jeograficzna południowych Ziem Ruskich z podziałami na województwa, gubernije i powiaty, tudzież z nakreśleniem ruchów wojennych.

ozdobnik
POWSTANIE
NA WOŁYNIU, PODOLU I UKRAINIE.

CZĘŚĆ DRUGA.
ZBROJNE PORUSZENIA.
I.

Pobrzeże Wołynia nad Bugiem i granicą Galicji od Kryłowa do źrzódeł Zbrucza, odkreślone wielkim gościńcem idącym przez Włodzimierz, Łuck, Dubno, Krzemieniec, było placem, na którym korpus wojsk nadwiślańskich, przeznaczony bydź gwiazdą polarną wszystkich poruszeń zbrojnych w prowincyach południowych, wszedł, zajaśniał i zniknął. Przeciąg dni szesnastu — od 11 do 27 kwietnia — obejmuje jego zabużańskie dzieje.

Około téj wązkiéj przestrzeni, opasanéj jeszcze niemal tém wszystkiém co Moskwa z sił swoich mogła tu postawić, leżały cztéry główne

— 2 —

okręgi przygotowanych powstań: Polesie wołyńskie, środek Wołynia, Ukraina i Podole. Dwa piérwsze mniéj uorganizowane, z sobą i z innémi słabo były połączone; dwa drugie miały wspólne ognisko, szybkie kommunikacye, dostateczne usposobienie do jednoczesnego wybuchu. Polesie tylko wszakże odegrało swą rolę w peryodzie między wkroczeniem na Wołyń, a wejściem do Galicyi wojska regularnego.

Te same przyczyny co resztę tutejszego kraju zostawiły w zaniedbaniu za szeregami nieprzyjaciela, były także powodem, że ruch rozpoczęty na Polesiu, prócz jednoczesności nie miał innego związku z działaniem korpusu, w niczém mu niedopomógł, szedł bez pewnego kierunku i upadł.

Główny stér rzeczy w tych stronach zależał od Prażmowskiego; półkownik M*** późniéj powołany, miał wyłączniejsze polecenie dowództwa nad siłą zbrojną w chwili już jawnego powstania; Stanisław Worcel, Narcys Olizar i Xawery Godebski, stali na czele miejscowych związków w powiatach: kowelskim, łuckim, i w znacznéj części rówieńskiego. Skoro major Chróściechowski niedopełnił włożonych nań obowiązków; skoro obojętność, a nawet dwu-

— 3 —

znaczność i nikczemność niektórych naczelników nad granicą, zatamowała porozumienia jakie powinny były uprzedzić wejście korpusu, odezwy i proklamacye jła Dwernickiego, gęsto rozrzucane na prawéj stronie Buga pod nogi forpoczt nieprzyjacielskich, nie mogły ani dostać się za liniję Rydigiera, ani nagrodzić niepoczynionych rozporządzeń. Z pomiędzy pism jenerała, najbliżéj trafił swego celu list prywatny do półkownika M*** jako do dawnego znajomego pisany z wyraźném poleceniem, żeby się starał jak najrychléj i jak na najliczniejszych punktach zapalić powstanie. Półkownik z razu wziął się gorliwie do czynności: ponapisywał od siebie proklamacye, dołączył do nich kopije listu i wraz ze szczegółowemi instrukcyami porozsyłał główniejszym związkowym.

Czwartego dnia po wkroczeniu za Bug wojska polskiego, Worcel w Kaszówce otrzymał expedycyą M***, przesłał ją daléj, i zaraz wziąwszy kilkunastu konnych, pospieszył zdjąć poczty na gościńcu kowelskim. Na jednéj ze stacyi pocztowych zachwycono dwóch oficerów moskiewskich, wyprawionych od Rydigera do głównej kwatery armii działającéj. Adjutant jego, baron Kruzenstern, miał przy sobie rapport, którego część udało mu się zniszczyć. Z po-

— 4 —

zostałego urywka można jednak było wyczytać jak dalece jenerał moskiewski był przerażony. Liczył on siły Dwernickiego na 20,000; spodziewał się tuż za nim Sierawskiego w 30,000; duch prowincyi uważał za nader niebezpieczny; oprzeć się z tém co miał nie obiecywał, o spieszne i mocne wsparcie błagał Dybicza. Lubo powstańcy wiedzieli że liczba wojsk polskich w raporcie była niezmiernie przesadzona, trwoga jednak Rydigera pokrzepiała bardzo ich nadzieje. Jeńców i raport posłano Dwernickiemu.

Właśnie kiedy Worcel wracał z pierwszéj swojéj wyprawy, spotkał go Olizar jadący w strony bliższe granic królestwa, dla powzięcia wieści o dawno oczekiwanym korpusie z pod Zamościa. Dowiedziawszy się o tém co zaszło, i że się rozminął z gońcem, który powiózł mu od Worcela pisma półkownika M***, pośpieszył do domu, wyprawił natychmiast kopiją expedycyi do Godebskiego i dał odpowiedź półkownikowi, iż się stanie zadość jego wezwaniom. Godebski zajął się niezwłocznie poruszeniem związkowych w okolicy Włodzimiérca i oznajmił Olizarowi dzień, w którym z oddziałem swoim miał przyciągnąć do niego, do Rafałówki. Takim porządkiem obudzane powstanie nie miało sprężystości jednoczesnego wybuchu na rozległéj prze-

— 5 —

strzeni, ani wytkniętych punktów do zdobycia pierwiastkowémi siłami. Ale ponieważ polowe wojska moskiewskie usunęły się zupełnie ku południowi, mogło rozwinąć się zwolna, ogarnąć miasteczka strzeżone przez nieruchome załogi, i cały swój kraj opanować podług koléjno obmyślanych planów.

Tegoż czasu (około 15 kwietnia), bądź w skutek rozsyłanych proklamacyi, bądź na sam odgłos przybycia wojsk polskich, zjawiło się poruszenie zbrojne w stronie bliższéj głównego teatru walki. Ludwik Stecki, który przedtém i późniéj tyle złożył dowodów patryotyzmu, piérwszy tu z zapałem młodego wieku i z nieograniczoném poświęceniem się wylanego na usługi dla ojczyzny obywatela, wziął się do broni. Ogromna fortuna, szczęśliwość domowa z pełną cnót i wdzięków małżonką, życie w kwiecie lat otoczone widokami trwałéj pomyślności, te były ofiary szlachetnego powstańca, rzucone odrazu w odmęt wojny, na przykład dla innych. Odpowiedniéj tym wielkim darom, bezpośrednio skutecznéj pomocy sprawie powstania, ziemianin jednéj chwili przemieniający się na żołnierza i wodza, przynieść nie mógł. Zebrawszy naprędce ledwo 30 jezdnych i 100 strzelców, ruszył do Włodzimierza. Orszak jego powię-

— 6 —

kszał się po drodze, w mieście garnizon inwalidów niestawił oporu. Lecz niedoświadczony dowódzca niewiedział co miał daléj czynić; zajął się naprzód ustanowieniem rządów insurrekcyjnych, i bez potrzebnych środków bezpieczeństwa, oddał się uniesieniom radości.

Krejc postrzegłszy zapóźno jaki kierunek wziął jł Dwernicki i niemogąc doścignąć go w królestwie, posłał w ślad za nim jła Dawidowa z półkiem dragonów i z kilku sotniami kozaków. Oddział ten postępując o dwa marsze za korpusem polskim, znalazł most niezniszczony na Bugu i dla zawiązania kommunikacyi z prawem skrzydłem Rydigera, udał się w prost pod Włodzimierz. Wśród wesołéj uroczystości na cześć pierwszego dnia swobody, nagle ukazał się nieprzyjaciel w mieście. Strzelcy utrzymywali się czas niejaki w ogrodzie u adwokata Tarkowskiego, gdzie była główna kwatera powstańców: ubili kilkunastu kozaków i jednego oficera; jazda niemogła stawić żadnego oporu; wszystko nareszcie musiało ocalać się ucieczką. W domu zapalonym podczas utarczki, żona Steckiego tylko co niezginęła od płomieni. Patryotyzm w sercu téj młodéj Polki stłumił słabość płci jéj właściwą: do ostatniej minuty zaprzątniona wyporywaniem pilści z krzeseł i

— 7 —

kanap na kłaki dla strzelców, zachęcając przez okno walczących, i w dymie prochu sledząc tylko troskliwie męża, zapomniała o sobie, nie postrzegła że ogień obejmował już ściany. Ręka litością zdjętego nieprzyjaciela wyrwała ją z pożaru. Dwaj obywatele, Faustyn Dobrzyński i Leon Moszyński dostali się do niewoli (*).

Oddział Dawidowa niewynoszący 1,000 ludzi, złożony z saméj jazdy, nie powinien był zastraszać rozległéj i leśnej okolicy: ale położenie i czas nadawały mu wielką wagę. Znajdował się z tyłu korpusu polskiego, odcinał od niego Polesie, niszczył w samym zarodzie powstanie włodzimiérskie, inne mógł ubiegać i rozstrącać nim się rozwinęły, bo wewnątrz większa dotknęła je klęska — były już bez właściwego stéru, w oczekiwaniu rozkazów i w zupełnéj nie-

(*) Dobrzyński gorliwy patryota pierwéj jeszcze narażał się na niebezpieczeństwa jeżdżąc do Zamościa dla skommunikowania się z jen Dwernickim. Wzięty we Włodzimierzu z bronią w ręku, okuty był w łańcuchy i odesłany do Bobrujska. Moszyński, lubo kilkakroć ranny, zdołał umknąd z więzienia i dostać się do Warszawy; z Francyi zaś zaciągnąwszy się do służby portugalskiéj, zginął pod Oporto. Dawidów obchodził się srodze ze swemi jeńcami, prześladował wszystkich podejrzanych, i pojmawszy obywatela Czamołuskiego, oskarżonego tylko o stosunki z oddziałem Steckiego, dozwolił, swemu sołdactwu męczyć go i znieważać, a potém kazał urzędownie powiesić.

— 8 —

wiadomości odleglejszych wypadków, zostawione same sobie.

Prażmowski piérwszy opuścił wszystko, wyjechał do Galicyi; a powód jakim krok ten niegodny chciał osłonić, odjął ducha i drugiemu po nim naczelnikowi. Półkownik M*** zamiast poparcia rozpoczętego dzieła, napisał do powstańców poleskich żeby się wstrzymali; sam zaś pobiegł widzieć się z jenerałem Dwernickim, którego w dniu 17 kwietnia zastał już pod Boremlem. Naoczny świadek tak opowiada to widzenie się: « O godzinie 2iéj z południa przybył półkownik M***, obywatel z Polesia, stary żołnierz, ozdobiony krzyżami, i dobrze znany dowódzcy korpusu. Nic jeszcze nie wiedział jł Dwernicki o powstaniu Worcela, Steckiego i innych, oczekiwał niecierpliwie wysłanych w te strony gońców; zjawienie się przeto w głównej kwaterze oficera mogącego powstaniu przewodniczyć niemało go zdziwiło. Zapytał półkownika czemu tu, czemu nie z bronią w ręku na swojém miejscu? — « Ja — rzekł półkownik — zebrałem pewną liczbę strzelców i przybyłem zapytać jenerała, czyli mam z nimi do korpusu przymaszerować; bo co się tyczy ogólnego powstania, to zupełnie sparaliżowane zostało. Półkownik Prażmowski odebrał wczora wła-

— 9 —

snoręczne pismo od wodza naczelnego, aby obywatele Wołynia niepowstawali. W téj chwili rozstałem się z Prażmowskim, który mi to oświadczył i już zupełnie rzecz opuścił: pismo to przywiózł gońcem z Warszawy Michał W*** (Walewski). » Jenerał Dwernicki odpowiedział: « Dla prawych obywateli kiedy idzie o ojczyznę, zakazy wodza naczelnego są niczem; masz przed sobą 4,000 Polaków, których już znają Moskale, i którzy tu za was na waszéj ziemi umrzeć przyszli. Wróć pan, i powiedz to tym którzy usłuchają tego zakazu; ale wątpię żebyś takich znalazł. » Półkownik zaręczał że nikt temu nieuwierzy, że sam to ma za nic, jak równie że proklamacye jego i innych obywateli obiegły już okolice i że wszyscy wkrótce będą pod bronią. » (*)

Nazajutrz w czasie walnéj bitwy z Rydigerem, przybyli do Boremla Stecki i Z... z kilkudziesiąt ludźmi. To było pierwsze i ostatnie zetknię-

(*) Patrz w Pamięt. Emigr. Pol. w Broszurze Wkdyslaw IV, Opis bitwy pod Boremlem przez Anastazego Dunina — Czy Prażmowski do słabości swego charakteru przydał jeszcze nikczemność kłamstwa, czy może tylko istotnie otrzymane od wodza jakie rady ostróżności i rozwagi wytłumaczył wedle usposobienia własnego umysłu, tego nikt dotąd nieobjaśnił. To pewna wszakże, iż nikomu z podrzędniejszych naczelników, choćby dla ocalenia swego honoru listu niekomunikował, a są w Emigracyi osoby, które już po skończonej wojnie słyszały z ust półkownika M*** to samo, co jłowi Dwernickiemu mówił.

— 10 —

cie się powstania z korpusem. Dziedzic Boremla i naczelnik oddziału włodzimiérskiego, odznaczyli się zaraz w boju jak waleczni żołnierze; z hufcami uzbrojonémi przez siebie, ze szczupłém gronem szlachty współobywateli, byli przy wojsku regularném jak reprezentanci patryotyzmu swojéj prowincyi: zawód ich jako naturalnych i bardzo możnych przewodzców w miejscowych usiłowaniach, został zawieszony i przecięty. Odtąd jł Dwernicki ciągnąc za sobą główną siłę nieprzyjaciela, dążył na Podole; a w miarę jak pogorszało się jego położenie, Dawidow mógł szerzyć się swobodniéj. Upadek wszakże rozpoczętego ruchu w tutejszych okolicach był już pierwéj przygotowany. Półkownik M*** nie tak postąpił sobie, jakby przynajmniéj po jego ostateczném słowie daném jłowi Dwernickiemu spodziewać się należało. Wróciwszy do domu (mil 12 od Boremla), pożyczył u sąsiada parę pistoletów i tajemnie puścił się w drogę — do Galicyi. Dopiero z piérwszego miasteczka za granicą napisał do powstańców poleskich, że jeśliby tego koniecznie wymagali po nim, połączy się z nimi, ale chyba tylko aby umrzeć razem; bo im samym nic niepozostaje jak rozpuścić ludzi i popowracać spokojnie do domów. List ten otrzymano w chwili, kiedy już

— 11 —

spełniwszy uprzednie rozporządzenia naczelnika, po stracie dni kilku, z niecierpliwością oczekiwano dalszych jego rozkazów, kiedy z rozległego okręgu obywatele w jeden punkt skupieni, polegali zupełnie na rozsądku wyższéj władzy.

Jeszcze w instrukcyi przyłączonéj do piérwszéj swojéj odezwy, półkownik M***, wskazał był za dowódzcę wspólnego dla oddziałów Worcela, Olizara i innych, kapitana Bogdanowicza. To nadało od razu silniejszy popęd naturalnéj skłoności niedoświadczonych powstańców zbierania się w tłumne gromady. Worcel przejął znaczny transport mąki prowadzonéj dla armii moskiewskiéj, zdobyte i miejscowe zapasy żywności odsyłał do puszczy; w uroczysku zwanym Czerewacha zakładał oboz, wzywał tu dalszych obywateli. Godebski, Władysław Moszyński i inni związkowi, w 500 ludzi przeciągnęli przez Rafałówkę i wraz z Olizarem pomaszerowali na umówione stanowisko. Teodor Pociej przyprowadził kilkudziesiąt dobrze uzbrojonych strzelców; dalsi obywatele przybywali z garstkami swoich włościan lub zebranych ochotników. Wszędzie kędy przechodziły pierwiastkowe orszaki powstańców, dawało się widzieć żywe wstrząśnienie kraju. W każdéj wsi witano je z radością i bło-

— 12 —

gosławieństwem, z każdego niemal dworu nadsyłano wozy ładowne chlebem, mięsiwem i wódką. Ale przychylność włościan nie była zupełnie wolna od nałogowéj bojaźni, jaką wzbudzał nieobalony jeszcze rząd moskiewski; zresztą bezbronne ich ręce na mało mogły się przydać. Pożyteczniejszym nabytkiem byli pojedynczy ochotnicy: młodzież szlachecka, officialiści i słudzy z domów obywatelskich. Kto miał odważne serce i jakikolwiek oręż łączył się do hufców, które zostawując za sobą ciszę i obawę, unosiły w głąb lasów ledwo rozniecające się iskry zapału i nadziei, żeby tam spłonęły daremnie.

Dnia 21 kwietnia wszystko już znajdowało się w Czerewasze. Nazajutrz przybył kapitan Bogdanowicz w trzydzieści porządnych koni, i zajął się zaraz uszykowaniem gromady. Cała siła składała się przeszło z tysiąca ludzi. W téj liczbie było 300 jazdy, 160 strzelców celnych, reszta kossyniery. Nadto przyprowadzono parę set rekrutow odbitych na drodze do Kijowa. Byli to włościanie niedalekich okolic przez ostatni nabór wydarci rodzinom, w szarych jeszcze mundurach i bez broni, pod strażą prowadzeni w głąb Rossyi. Prócz naturalnéj skłonności, interes osobisty pociągnął ich do sprawy powstania; mocniej jednak wstrzymywała przysięga wyko-

— 13 —

nana na wierność carowi. Dopiero kiedy kapłan obrządku unickiego rozwiązał te przymuszone śluby, z miłą ochotą przysięgli posłuszeństwo rządowi polskiemu. W ogólności, lud tu zebrany był wyborowy i najlepszego ducha. Jazda miała dobre konie, porządne osiodłanie; strzelcy byli dostatecznie, a nawet wymyślnie mniéj więcéj w uniformowe ubiory odziani; brakowało tylko większego zapasu amunicyi dla nich, a oręża dla innych. Obozowanie na puszczy, zaradzić temu nie mogło. Kapitan Bogdanowicz, człowiek ze wszech miar zacny, pełen zapału i odważny, potrafiłby zapewne dzielnie przewodniczyć obrotom partyzanckim, w tym jednym żywiole ziemiańskiéj wojny czerpać dla swojego oddziału zasiłek; ale jako stary żołnierz, sam przez się już pochopny rozpoczynać rzecz od organizacyi regulaminowéj i musztry, musiał nadto czekać rozkazów wyższego dowódzcy. Czas drogi upływał, w tém nadszedł ów nieszczęsny list półkownika M*** pisany z Galicyi.

Opuszczeni od naczelników powstańcy, w trudném położeniu uczuli naprzód potrzebę ustanowienia dla siebie jakiejkolwiek władzy. Zawod ufności położonej w pojedynczych osobach, miał jeszcze to zgubne następstwo, że wywoływał sejmiki i obudzał skłonność do zbiorowych

— 14 —

rządów. Utworzono Radę Cywilno-wojskową, jednemu jéj członkowi Olizarowi, dając tytuł prezesa, drugiemu Bogdanowiczowi, dowództwo siły zbrojnéj. Ani jednak prezes, ani wódz nie mógł nic przedsięwziąść bez woli większości w Radzie. Dziwném jakiemś zrządzeniem, formy przyjęte w Warszawie powtórzyły się na drobną skalę wśród bagien wołyńskiego Polesia: z podobnych przyczyn, podobne wynikały skutki.

Rada Cywilno-wojskowa wzięła się czém prędzej do pióra. Wyprawiono gońców do jenerała Dwernickiego, z prośbą przynajmniéj o kilku oficerów; porozsyłano odezwy do obywateli, równie napróżno. Jenerał Dwernicki był już daleko; obywatele słyszeli więcéj o Dawidowie. Osłabienie ducha zbliżało się i do obozu. Od czasu od czasu przybywało kilku ochotników, każdej nocy niknęło kilkunastu kossynierów. W takim stanie rzeczy było widoczném, iż nie można dłużéj obozować bezczynnie. Na to wszyscy członkowie Rady zgadzali się jednomyślnie; ale kiedy przyszło do zapytania: dokąd ruszyć, gdzie uderzyć? każdy podawał i utrzymywał swój projekt, a nikt nie miał powagi jednym głosem położyć końca rozprawom.

Ponieważ gromada składała się najwięcéj z o-

— 15 —

bywaleli powiatów kowelskiego i łuckiego, główne też ważyły się dwa zdania. Pierwsi chcieli isdź do Kowla, drudzy do Łucka. Tym czasem Olizar zastanawiając się że oba te miasta leżące w otwartém polu, nie łatwo mogą bydź opanowane przez siłę szczupłą i niewyćwiczoną, a piérwsza przeciwność mogłaby ją rozproszyć zupełnie, zwracał myśl w inną stronę; z uwag nad ogólnem położeniem armii moskiewskiéj, z wiadomości o zaszłych już, albo przy­go­to­wa­nych wypadkach w powiatach i prowincyach sąsiednich, tworzył sobie plan obszerny, który daje miarę ówczesnych nadziei powstańców, wszędzie zawiedzionych, może nie koniecznie dla tego że były zbyt wyniosłe. Oto są słowa samego autora planu.

« Dybicz był blizko Warszawy, Rydigier na południowém pograniczu Wołynia; tym sposobem powstanie nasze znajdowało się z tyłu głównych wojsk moskiewskich. Litwa od dawna już walczyła, Podole czekało tylko hasła. Z przyległych nam okolic, powiat rówieński dobrze usposobiony gotów był podnieść się bylebyśmy podali mu rękę; powiat piński obiecywał także wziąść się do broni za naszem przybyciem, i donosił, że w jego mieście powiatowém są wielkie magazyny żywności, które lada moment mogą bydź wy-

— 16 —

wiezione. Nadto, wiedziałem że półkownik Przeździecki, mój powinowaty i przyjaciel, dowódzca znacznego oddziału powstańców litewskich, rachował na stosunki z nami, i wysłał nawet pewną osobę dla porozumienia się ze mną. — Z tych powodów zamierzałem: pójsdź do Pińska, zabrać magazyny, zapalić powstanie; posuwając się potém ku Kobryniowi i daléj, kolejno poruszać sąsiednie powiaty aż do zetknięcia się z Przezdzieckim, który jak należało wnosić, szerzył się nawzajem ku nam. Wracając dopiero dźwignęlibyśmy powiaty: rowieński i konstantynowski; a że ten ostatni graniczy z Podolem, zawiązalibyśmy niejako łańcuch powstań od Kowna do Kamieńca! — Cała ta operacya nie zajęłaby nad trzy lub cztéry tygodnie. Przez ten czas, wódz naczelny oraz jenerałowie Dwernicki i Sierawski, zatrudnialiby główne siły nieprzyjaciela; garnizony Kijowa i Kamieńca mając dosyć do czynienia koło swoich stanowisk, nie mogłyby także nic znacznego przeciw nam wyprawić. Zresztą, łatwo było unikać większych potyczek, a po drogach i gościńcach rozrzucając ruchome oddziałki, przez drobne korzyści lud zaprawiać, przez pochody w różnych kierunkach, cały kraj zapalać. Wynikłby stąd najcelniejszy, i może jedyny skutek, jaki sprawić

— 17 —

mogliśmy: niedostatek żywności i przerażenie w działającéj armii moskiewskiéj. Jeśli moje widoki były nietrafne, zdawało mi się przynajmniéj żem je opierał na pewnych zasadach, i kosztowałem prawdziwego szczęścia, kiedy mi się udało zrazu wyjednać stosowne do nich poruszenie naszego oddziału. »

Olizar zwierzył się zupełnie ze swoich myśli kapitanowi Bogdanowiczowi, ujął go i zapewnił sobie przeto większość w Radzie. Sądząc jednak iż roztropność wymagała nierozgłaszać całego zamiaru, reszcie zgromadzonych członków przełożył tylko powody wyprawy do Pińska. Projekt został przyjęty.

W istocie, opanowanie tego punktu, poruszenie okolicy zawierającéj nierozwikłany labirynt naturalnych twierdz dla powstańców, obiecywało niewątpliwą korzyść. Nadto, droga w tę stronę była najswobodniejsza. Co się tyczy dalszych nadziei, tylko niedokładna znajomość obecnego stanu rzeczy dozwalała im ufać. Gdyby mnóstwo poprzednich błędów i nieszczęść nie stanęło na przeszkodzie, zapewne łańcuch powstań od Kowna do Kamieńca nie byłby zuchwałém marzeniem. Ale nie stumilowe wędrówki, nie apostolstwo jednego oddziałku z Polesia, mogło to spełnić. W owéj chwili los

— 18 —

korpusu Sierawskiego i Dwernickiego był już rozstrzygniony; Litwa po pierwszych doświaddzeniach, zrzekając się strategicznych poruszeń massami, wchodziła na właściwą drogę partyzanckiej wojny. Między Pińskiem, a wsią Rumem w powiecie oszmiańskim gdzie się znajdował Przezdziecki, leżała wielka i trudna do przebycia przestrzeń. Od domu do domu, od parafii do parafii podawać przykład, wszędzie turbować nierzyjaciela, nigdzie nie wyjśdź z nim w otwarte i niepewne zapasy, to był tryb, którym powstanie rozpościerać się i trwać mogło. Powstaniec w rodzinnym swoim okręgu, nie przeto jedynie jest najdzielniejszy że zna manowce i kryjówki, ale że zna i ludzi, ma przedmioty blisko dotykające jego serca, ma nawet, powiedzieć można, miejscowe namiętności. Plan Olizara, jak wiele jemu podobnych, wychodził nie w porę za obręb właściwy, i z tąd wynikła główna przyczyna jego upadku.

Po ośmiu dniach strawionych daremnie, cały tabor wyruszył nareszcie z Czerewachy i przyciągnął na nocleg do Grodka. Nazajutrz rano kiedy zabierano się maszerować daléj, zjawił się jakiś szlachcic w kapocie płóciennéj z miny wyglądający na ekonoma albo pisarza prowiantowego, i mieniąc się bydź posłańcem od oby-

— 19 —

wateli kowelskich, począł naprzód opowiadać ucisk i bezprawia jakich się dopuszczał w powiecie horodniczy Łaszewski; zaklinał potém będących pod bronią, żeby przede wszystkiém zajęli się losem własnéj okolicy, uwolnili ją od tyranii policyjnéj, rozwiązali ręce bezbronnym. Rzecz sama czyniła go wymownym: przekonał, wzruszył wszystkich; powszechnie dawał się słyszeć głos: « idźmy do Kowla! » Rada cywilno-wojskowa zebrała się jeszcze dla namysłu; lecz i w niéj sam Olizar tylko utrzymywał dawny projekt; kapitan Bogdanowicz nawet, który miał sobie odkryte najświetniejsze jego widoki, oświadczył wyraźnie, że wzięcie Kowla uważa za piérwszą potrzebę, że choćby mu przyszło odłączyć się od innych, ze swoimi ludźmi przyprowadzi to do skutku. Prezes rady widząc się opuszczonym od dowódzcy siły zbrojnéj, a niechcąc przed resztą kolegów wyjawić całéj tajemnicy planu opartego na wędrówce do Pińska, ani bydź odpowiedzialnym za przeciwne jego zdaniu obroty, złożył swój urząd i wyszedł z koła. Echo sporów w radzie, rozlegało się już po obozie. Jedni z Pociejem zapowiadali że nieodstąpią Olizara; drudzy że pójdą z Bogdanowiczem. Wedle ówczesnych wyobrażeń rozerwanie oddziału zdawało się największém

— 20 —

nieszczęściem jakie tylko przytrafić się mogło. Przerażony Olizar wraca do grona naczelnikow, przekłada jeszcze wodzowi ważność swoich zamysłów, domaga się o piérwszeństwo dla nich. Wzajemnie Bogdanowicz obstaje przy swojem, na później przyrzeka wszelką powolność. Dalsi członkowie na wniosek Worcela, obiecują mu nawet dać potém władzę nieograniczoną, byleby teraz niesprzeciwiał się ogólnej woli. Większość przemogła. Olizar nieprzyjmując żadnego zwierzchnictwa, dla dobra zgody ofiarował się towarzyszyć wyprawie do Kowla.

Zaraz rozpoczęto stosowne przygotowania. Wybrano 200 najlepszych jezdców i 100 najrządniejszych strzelców; resztę ludzi i tabor posłano w lasy Włodzimiérca, gdzie do powrotu oddziału zalecono robić ładunki, naprawiać broń i organizować szeregi. Worcel wyjechał na ten przeciąg czasu w stronę Wołynia dla posłuchu i poruszenia powiatu rówieńskiego. Godebski, Olizar, Pociej, Moszyński i kilku innych obywateli, z oddziałem wyborowym pod dowództwem Bogdanowicza, ruszyli w pochód z południa 29 kwietnia, przeszli na lewy brzeg Turyi w Niesuchojżach i nazajutrz o ciemnym zmroku zbliżyli się pod Kowel. Mały strumień wpadający do Turyi przecina drogę przy sa-

— 21 —

mém mieście, zjazd do mostu jest bardzo spadzisty. Kiedy przednia straż powstańców znajdowała się już na grzbiecie wzgórza, zatrzymał ją niespodziewanie głos moskiewski: kto idzie? Ktoś z najbliższych odpowiedział w tymże języku, dwaj kozacy stojący na widecie pozdrowili przychodniów, i nie poznając ich bynajmniéj, prowadzili daléj rozmowę. Była nadzieja otoczyć i zdjąć cicho widetę. W tém wyrywa się pewien obywatel i daje ognia ze strzelby. Jeden kozak upadł, drugi zemknął. Pogoń za nim postrzegła placówkę nadbiegającą od miasta: zamieniono kilka strzałów daremnych. Nim nadciągnęła cała kolumna powstańców, usłyszano już stuk deszczek zrywanych z mostu, i wkrótce potém turkot bębna na ulicach Kowla.

Kapitan Bogdanowicz cofnął swój oddział na przyległy pagórek pod cegielnię, rozstawił czaty, i wozami, na których nigdy niezbywało powstańcom, obwarował oboz. O północy straż dała znak że się nieprzyjaciel ukazał. W mgnieniu oka wszystko siadło na koń: podjazd kozacki pierzchnął w nieładzie; ścigając uciekających znaleziono pałasz officera ze znakiem honorowym na gifesie — za męztwo.

Kiedy już dzień poczynał świtać, dwóch

— 22 —

mieszczan kowelskich przybyło do obozu z oznajmieniem, że Moskale opuścili, miasto, a mieszkańcy z radością czekają na swoich wybawicieli. Bogdanowicz niezawierzając im zupełnie, zapowiedział że w przypadku jakiéj zdrady, będą powieszeni; mimo to powtórzyli uprzejme zaprosiny. Oddział uszykował się więc i ruszył z miejsca. Na drodze stał u spodu góry stół zakryty obrusem, na nim chleb i sól; ale most był rozrzucony i rogatka zaraz za rzeką była zamknięta. Godebski i Szulc przeprowadzili piechotę po balach i zaledwo zbliżyli się do rogatki, ukazało się na ulicy kilku kozaków, a z okien i z za węgłów najbliższych domów sypnęły się gęste atrzały. Powstańcy w skupionych kolumnach na 50 kroków od zakrytego nieprzyjaciela, ujrzeli się nagle w trudném położeniu; nieopuściła ich jednak odwaga. Strzelcy zwaliwszy rogatkę śmiało posunęli się na przód; jazda z poblizkiego parkanu rzuciła kilka dylów na most i przebiegła galopem. W tym ogniu jeden tylko powstaniec, pełen żarliwego ducha i męztwa Golejewski utracił życie, dwóch było rannych; niektórzy mieli pokaleczone konie; kule moskiewskie najwięcéj szkodziły chorągiewkom przy lancach. Moskale tylnémi wyjściami spiesznie opuścili zasadzkę,

— 23 —

i dopiero o parę set kroków zbierali się do gromady, lecz nic stawiąc więcéj oporu cofnęli się gościńcem włodzimirskim. Część jazdy szła za nimi z pół mili i wróciła do miasta. Horodniczy i insi urzędnicy skarbowi, wcześnie pomyśleli o sobie; wyciągnięto tylko kilku kozaków którzy uciec nie zdołali, (*) zabrano skład ubiorczy całego półku piechoty, magazyn amunicyi i żywności.

Wyprawa zakończona zwycięztwem, nieprzyniosła wszakże natychmiast użytecznych owoców. Żeby wzięcie Kowla mogło sprawić swój skutek, trzeba było kilka dni zatrzymać się w mieście, albo w jego okolicach: szczupłość

(*) W jednym domu żydowskim, schronił się był kozak olbrzymiego wzrostu. Skoro powstańcy uwiadomieni o tém weszli tłumnie do izby, strach wzbudził w nim pewien rodzaj ślepéj odwagi. Wylazł z pod łużka i bezbronny szedł prosto do drzwi. Młody chłopak poleski pchnął go lancą; lecz ta złamała się bez zadania mu rany. Rozjuszony kozak rzuca się na swego przeciwnika i porywa go za włosy; ten nawzajem obejmuje go rękoma: poszli w dążki. Obecni ostąpili pasujących się do koła i czekali z ciekawością jaki koniec wezmie walka, chociaż siły zdawały się bydź bardzo nierówne. Po długiém borukaniu się, kozak ugiął nareszcie powstańca i podniósł pięść żeby mu zadać raz ostateczny. Nie było prawie czasu pośpieszyć z pomocą. W tém pędem byskawicy zmienia się stan rzeczy. Polesiak z niewymowną szybkością dobył i otworzył nóż składany, który włościanie téj okolicy zawsze noszą u pasa, chwycił jedną ręką za szyję kozaka, a drugą przerznął mu gardło.

— 24 —

sił i obawa nieprzyjaciela, który mógł wrócić mocniejszy niż wyszedł, niedozwalały tego uczynić. Dowódzca i naczelnicy uradzili, niezwłócznie maszerować do gromady zostawionéj w lasach. Mieszczan użytych do zdrady, przez litość nad żonami i dziećmi puszczono bezkarnie; magazyn kazano mieszkańcom rozebrać. Po kilku godzinach wypoczynku na prawym brzegu Turyi, sprowadziwszy podwody dla strudzonéj piechoty, oddział Bogdanowicza, pociągnął napowrót do Grodka. Działo się to 1 maja, w dzień wielkiéjnocy ruskiéj.

Tegoż dnia, tabor obozujący pod Włodzimiércem, w brew wszelkim przewidzeniom, miał także do czynienia z nieprzyjacielem. Dawidów nie przedsiębrał kroków zaczepnych przeciw powstańcom; posławszy tylko po secinie kozaków do Kowla, Łucka i innych ważniejszych punktów dla wzmocnienia garnizonów inwalidnych, z resztą swojéj komendy usunął się ku południowi. Lecz dwa szwadrony strzelców konnych z zapaśnego zakładu w Machnówce idące do korpusu Rydigera, zwrócone zostały na plądrowanie Polesia, i wsparte przez komendę z różnych ułamków piechoty poszły prosto w miejsce, gdzie policya mniemała zastać całe zbiorowisko obywateli zbrojnych

— 25 —

W jednéj chwili przedsięwzięte z obu stron zaczepne wyprawy rozminęły się w drodze, i kiedy wyborcza siła powstania bez użytku zdobywała Kowel, oddział moskiewski niszczył wszystko na czém przeciwnicy opierali swoje nadzieje. Drużyna niespodziewanie napadnięta w lesie, z razu broniła się mężnie, ale nakoniec poszła w rozsypkę i opuściła wszelkie zapasy.

Nazajutrz po odejściu z Kowla, hufiec kapitana Bogdanowicza, spotykał już w drodze pogłoski o jakiejś bitwie zaszłej w stronie Rafałówki; za przybyciem do Grodka otrzymał z zupełnemi szczegółami smutną nowinę. Rzeczywiście niebyło czego rozpaczać; ale te same pojęcia które przywięzywały pomyślność powstania do rozległych planów, gromadnych oddziałów, i regularnéj organizacyi, kazały widzieć w utracie pierwiastkowego zakładu nieodzowny upadek wszystkich zamiarów. Wyprawa przez Pińsk ku Litwie musiała bydź zaniechaną; w inny sposób, w bliższych stronach utrzymać i rozszerzyć ruch rozpoczęty, zdawało się niepodobieństwem. Naczelnicy oddziału znajdującego się w Grodku, zważając że po prawéj ręce mieli kozaków wypartych z Kowla i załogę równejże siły w Łucku, a po lewéj oddział grasu-

— 26 —

jący w okolicach Włodzimiérca, wyobrazili sobie że są opasani do koła. Z dalszéj narady wypadło, iż tylko lepsze okoliczności, nowe jakie wsparcia od wojsk regularnych, mogą podźwignać w obecnym razie daremne usiłowania. Postanowiono więc bezużytecznie niewycięczać kraju, nie pomnażać ofiar, dla będących pod bronią szukać bezpieczeństwa w połączeniu się z jenerałem Dwernickim. Ponieważ zaś lud pieszy utrudzałby szybkie pochody, a włościanie, słudzy dworscy, i wszyscy nizkiego stanu mieszkańcy, bez obawy mogli skrycie popowracać do domów, rozpuszczono strzelców. Obywatele głośno skompromitowani, wziąwszy samą jazdę, puścili się ku południowi.

Z owéj tedy niemal półtora tysięcznéj gromady, która przed tygodniem wzbudzała wielkie nadzieje w patryotach, i nie mały przestrach w Moskalach, 200 ledwo koni trzymało się teraz w kupie, i towarzyszyło kilkunastu osobom, które w domowych zagrodach nie mając już przytułku, na nieszczęście miały gdzie indziéj widoki ochrony i działań. Pierwéj nim ten ostatni ułamek powstania rozwiązanego nie z rozpaczy, bo ta popchnęłaby do zbawienniejszych środków, lecz dla mylnych rachub na potém, ruszył z miejsca w daleką

— 27 —

drogę; już cel jego wędrówki był dawno zniszczony.

W czterech milach marszu z Grodka niezdarzyło się nic zatrważającego; nazajutrz (3 maja) rano pogłoska o pogoni nieprzyjacielskiéj była mylna: hufiec uszedł spokojnie jeszcze mil pięć i ku wieczorowi zatrzymał się na nocleg niedaleko wsi Hulanik . Ciągłe puszcze Polesia kończyły się już prawie w tém miejscu; następnego dnia trzeba było ukazać się w otwartych równinach Wołynia, i prócz napaści nieprzewidzianéj spodziewać się prędzej czy późniéj trudnéj przeprawy za liniję Rydigera. Cały obraz niebezpieczeństw z blizka stanął przed oczyma i szczególnie dowódzcom dał do myślenia. W tém właśnie kiedy roztrząsano rozmaite przypadki zdarzyć się mogące, nadbiega pewien młody obywatel i przywozi Olizarowi list półkownika M*** znowu z Galicyi przysłany. Treść tego listu zamykała się w słowach: « Starajcie się zatrzeć coście uczynili; na teraz przynajmniéj, wszelkie wasze usiłowania są daremne: jenerał Dwernicki broń złożył. »

Taka wiadomość zadałaby cios okropny w dobrém nawet powodzeniu będącym powstańcom; łatwo więc sobie wyobrazić czém była dla tych, którzy na jedynéj drodze ratunku ujrzeli nagle

— 28 —

przepaść, a do powrotu — można powiedzieć, sami popalili okręty. Olizar wziął na stronę dowódzcę i kilku zaufańszych towarzyszy, pokazał im list i oddał pod rozwagę smutny stan rzeczy. Narada ta naturalnie musiała daléj rozwinąć rozumowania przyjęte w Grodku. Powiedziano znowu, że ludzie mniéj znani łatwo mogą wrócić pojedynczo do domów i poświęcenie się swoje zachować na lepsze czasy; a bardziej skompromitowani, nie wyciągając innych bezpotrzebnie z kraju, powinni powierzywszy się własnemu przemysłowi dążyć tam, gdzie była jeszcze nadzieja służąc osobiście ogólnej sprawie ojczyzny, oddać wyłącznie posługę swojéj prowincyi — przemawiać w jéj imieniu, bydź jéj reprezentacyą.

Ta wiara w moc reprezentacyi, w skuteczność słów po nieskutecznych czynach, co tyle razy tysiące Polaków wyprowadzała na tułactwo po cudzych krajach, w ostatniéj wojnie unosiła się jeszcze jak mgła nad naszym narodem i ogarniała naprzód głowy postawionych wyżéj. Wszystko niemal co stolica rewolucyi ukazywała w wielkich rozmiarach, często z uderzającem podobieństwem powtarzało się w tych lub owych cząstkach powstań prowincyonalnych. Pojęcia równie w rzeczach wojennych

— 29 —

jak politycznych, poniekąd wspólna puścizna przodków, poniekąd nabytek królestwa udzielony ziemiom zabranym, wszędzie mniéj więcéj wyraźnie wyszły na jaw. Rozszarpani pod różne jarzma, nieprzestaliśmy bydź jedném ciałem, jeden duch nas ożywia, powszechne mamy cnoty i wady narodowe. To powinno łagodzić sąd w ocenianiu postępków po­je­dyń­czych osób.

Od czasu jak strategiczne plany Olizara upadły przez wyprawę do Kowla, objęło go smutne przeczucie upadku wszystkich usiłowań, i począł zaraz myśleć, jakby przynajmniéj poświęceniu się swoich współobywateli nadać wagę manifestacyi zbrojnéj przeciw głoszonym po Europie prawom carów moskiewskich. Złożywszy obowiązki prezesa Rady cywilno-wojskowéj, byłby nawet niezwłocznie zajął się poselstwem do Warszawy, gdyby uczucie honoru nie kazało mu towarzyszyć oddziałowi idącemu do boju. Teraz zawód tego oddziału zdawał się bydź nieodzownie skończony.

W skutek układów zaszłych między naczelnikami, Olizar, Bogdanowicz, Moszyński i J. C*** jednym powozem, a i inni zabrawszy się także jak komu wypadło, różnemi drogami puścili się w podróż do Galicyi.

Ostateczna rozsypka głównego zawiązku po-

— 30 —

wsiania na Polesiu, zaszła w chwili, kiedy w różnych punktach téj okolicy, tylko co zabierano się do broni. Wielu obywateli dążyło gromadnie do obozu pod Włodzimiércem; Dubiecki z kowelskiego w 50 koni spiesząc połączyć się z oddziałem Bogdanowicza, szedł za nim w ślad od Grodka i dał powód owym fałszywym pogłoskom o pogoni moskiewskiéj. Pierwsi dowiedziawszy się że oboz był zniesiony, rzucili broń i osłaniając się pozorem jakoby jechali na pogrzeb Cieciszowskiego do Łucka, wrócili do domów, lub udali się do Galicyi; drugi spotykając rozpuszczonych pod Hulanikami, nie stracił serca, z garstką swoją przerznął się do Zamościa.

Długo jeszcze potém, tlały tu i ówdzie iskierki zgaszonego ognia; ale już czujność wzmocnionéj policyi moskiewskiéj niedozwoliła im nanowo zająć się płomieniem. Z pomiędzy innych, zmowa na opanowanie Dubna wykryta wcześnie, pomnożyła tylko liczbę prześladowanych. Julian Juźwikiewicz i Reces Wątróbka, uratowali się ucieczką. (*)

We wszystkich powstaniach, które za Bu-

(*) Julian Juźwikiewicz regent aktowy łucki wysłany z Galicyi do Ameryki, w sierpniu 1835 wrócił do Francyi, a 16 lutego 1837 umart w Wersalu.

— 31 —

giem odpowiedziały hasłu danemu w Warszawie, poczynano mniéj więcéj od porządnie snowanych spisków, we wszystkich przyszło prędzéj lub późniéj opuścić tę drogę. Wtenczas wytrwałość pierwiastkowych hufców była jedyną podporą omylonych zrazu nadziei, przykład naczelników stawał się jedynym wzorem: wszędzie w miarę ich charakteru i talentów, zajaśniał duch powszechny. Na Polesiu wołyńskiém, naczelnicy sami zwinęli chorągiew ledwo rozpoczętéj walki. Od piérwszych, co bezecnie zawiedli ufność w nich położoną, do ostatnich którzy porzucili zbrojne szeregi, rozciąga się acz bardzo słabiejąca stopniami wina, że ta cząstka kraju tak patryotyczna jak inne, nie więcéj od nich obciążona nieprzyjacielem, z położenia swego szczęśliwsza od wszystkich, krótko i niesilnie wy­stę­po­wa­ła w narodowéj wojnie.

Nim jeszcze wieść żałobna o korpusie Dwernickiego rozszerzyła się w głąb lasów ponad Turyą i Styrem ciągnących się do nieprzebytych bagien Prypeci, już była w nich cisza i domowa żałoba; a w chwili kiedy ten niezrównany plac dla strzeleckich, pieszych oddziałów, przechodził w ręce dragonów i kozaków moskiewskich, na otwartych błoniach stron południowych, w nieprzewidziany sposób rozpoczynał

— 32 —

się zawod dla innych, dla konnych hufców Podola, Ukrainy i samego Wołynia.

II.

Z poruszeń obudzonych i zahamowanych przez sprzeczne odezwy, po przejściu za granicę albo zakryciu się w domach wielkiéj liczby związkowych, zostały tylko dwa lub trzy drobne oddziałki daleko jeden od drugiego błąkające się na przestrzeni sześciu powiatów w środku Podola.

Piérwszym i najnieszczęśliwszym z nich był hufiec uszycki. Marszałek i organizator tego powiatu, Leon Stempowski, otrzymawszy w dniu 27 kwietnia za pośrednictwem junty, pismo Chróściechowskiego powołujące do broni, zajął się tém spieszniéj wypełnieniem dołączonych do okólnika instrukcyi, że to wszystko doszło go zapóźno. Dla tejże jeszcze przyczyny, odpowiedział przez posłańca, że jeśli w przeciągu 48 godzin junta nie da mu nowych rozkazów, weźmie to za znak, iż zwłoka nie mięsza jéj rozporządzeń i trzeba je wykonać ściśle. W téj chwili mały komplet junty zgromadzony pod Kamieńcem, musiał już tylko myśleć o zabezpieczeniu swoich osób, posłaniec zaginął w powszechnym

— 33 —

rozruchu, a Stempowski nie wiedząc o niczém, z zapałem i gorliwością wziął się do dzieła. Instrukcya zalecała mu, we dwa dni zebrać siły powiatu uszyckiego i przyciągnąć w powiat płoskirowski do miasteczka Szarawki, dla połączenia się z oddziałami innych powiatów stykających się niedaleko tego punktu. Uwiadomiwszy przeto współobywateli za pomocą oddawna wypróbowanych środków szybkiéj kommunikacyi, o terminie naznaczonym dla ogólnego powstania, wezwał ich, aby natychmiast ogłosili włościanom wolność i prawa własności, a sami z ludźmi podanymi na rejestr zbrojnych zebrali się koło dowodzców okręgowych, i maszerowali do Szarawki. Powiat był podzielony na trzy okręgi, a każdy okręg mógł od razu dostarczyć 200 koni. Część w któréj znajdował się sam marszałek, miała zgromadzić się w Wonkowcach, gdzie dziedzic dóbr Ludwik Czerkas i pewien jego sąsiad, wedle obietnic uprzednich trzymali w pogotowiu kilkudziesiąt jezdzców.

Skoro więc dwa dni upłynęły bez nowych od wyższéj władzy rozkazów, zacny naczelnik uszycki począł od dopełnienia u siebie obowiązków powstańca: zwoławszy do dworu gospodarzy z wiosek, oświadczył im, iż od tego momentu ich osoby, dobytek i grunta, należą tylko do

— 34 —

nich; bo Polska cała odzyskuje wolność, i jenerał Dwernicki z wojskiem przychodzi już na Podole. Poczciwi włościanie łzami oblewali ręce pana i wszyscy którym wiek pozwalał, chcieli iść za nim. Ale wiele było lanc i siodeł, tylu już równie ochoczych mołojców siedziało na koniach. Marszałek w wielką sobotę (v.s.) 30 kwietnia, połączył się ze swoim bratem Wincentym we wsi Strużce nad rzeką Strugą, i wspólnie z nim na czele 57 jezdzców pomaszerował do Wonkowiec. Ten dzień był dla nich ostatnim dniem wesela i nadziei. W Wonkowcach, na miejscu spodziewanych 120 ludzi zbrojnych, nieznaleźli nikogo. Miasteczko było spokojne i ciche jak zawsze, we dworze pustki: pan zniknął, słudzy jedni opuścili dom, drudzy nie umieli wytłumaczyć co się stało. Do hufca zmitrężonego na drodze, przybyło tylko siedmiu pojedynczych ochotników. Po kilkunastu godzinach przykréj niepewności, rozesłane w rozmaite strony wzwiady, przyniosły przykrzejszą jeszcze i niewątpliwą wiadomość, że powstanie odwołane, obywatele doświadczają już prześladowań od policyi ziemskiéj, a oddział znaczny wojsk moskiewskich przyciągnął do Zinkowa, kędy koniecznie trzeba było przechodzić chcąc dostać się do Szarawki.

— 35 —

W takim stanie rzeczy, marszałek Stempowski przedsięwziął nietaić swoim towarzyszom zawodu i niebezpieczeństwa, dozwolić mniéj wytrwałym żeby wrócili do domu, a z garstką niezachwianych w odwadze, przedrzeć się ku Szarawce, gdzie mogli znajdować się również na sztych wystawieni współobywatele, i z nimi, albo choćby i bez nich, dążyć do Dwernickiego. Uszykowawszy więc hufiec, przemówił stosownie; lecz jeden powszechny okrzyk był odpowiedzią, że lepiéj zginąć niżeli raz wziętą broń porzucić. Szlachetny naczelnik oświadczył wtenczas, iż niebędąc wojskowym, przewodniczyć daléj nie może, i oddawszy dowództwo kapitanowi dawnej służby Marchockiemu, sam z bratem wszedł do szeregu. Marchocki, obecnych 64 ochotników rozdzielił na trzy części. Piérwszą oddał Wojciechowi Moniuszce, drugą Bandrowskiemu, trzecią młodszemu bratu Moniuszki. Amunicyą i kassę na jednym wozie złożoną, powierzono Wincentemu Majerowi. Tak urządzony hufiec, wykonawszy przysięgę nieodzownego poświęcenia się dla ojczyzny i uległości dla dowódzcy, ruszył w zamierzoną drogę — do celu, którego już niebyło.

O pół mili od Zinkowa, dognali maszerujących dwaj obywatele powiatu mohylowskiego

— 36 —

i donieśli, że Dwernicki broń złożył, a wojska moskiewskie wracają od granicy i ciągną w południową stronę Podola, ponieważ słychać że tam Sobańscy i Jełowiccy poruszyli ogromne powstanie. Z takich doniesień i porady tych co je przywieźli wypadło, nie iść już do Szarawki, ale wziąść się w prawo i dążyć w powiat olhopolski. Pochód ten kilkadziesiąt milowy przez kraj wolny od nieprzyjaciela, obiecywał jeszcze niektóre korzyści: mógł w wielu miejscach obudzić sparaliżowane siły, a przynajmniéj zwiększyć wędrowny hufiec podając zręczność do łączenia się z nim pojedynczym ochotnikom, albo drobniejszym oddziałkom. Jakoż w istocie po niejakim przeciągu wstecznego marszu, zdarzyło się znowu spotkać pewnego obywatela który uwiadomił, że z powiatów mohylowskiego i jampolskiego miało także zebrać się 120 koni, i przyrzekł ułatwić zejście się z tą gromadą w miasteczku Szarogrodzie.

Oddział prowadzony przez kapitana Marchockiego, przechodząc blizko Baru wzrosł do liczby 87 jezdzców. Żyje tu jeszcze silnie przemawiająca tradycya o patryotycznych konfederatach, i wspomnienie ich nastręczało powstańcom myśl, żeby wejść do miasta, aktem solennym powołać współobywateli do broni i utrzy-

— 37 —

mując się czas niejaki w okolicy, dać im sposobność zbierania się pod zatkniętą chorągiew. Ale umówiona schadzka na drodze, i chęć powszechna wówczas jak najrychlejszego zlewania się w wielkie gromady, nagliły dążyć ku południowi. Odłożywszy więc zamiary barskie do lepszéj pory, oddział wędrowny szedł daléj i dnia 5 maja stanął między wsią Romankami a Szarogrodem.

Pośpiech ten był bardzo nieszczęśliwy. Właśnie tegoż dnia nadciągnęły dwa półki ułanów moskiewskich, i jeden wypoczywał w Romankach, drugi w Szarogrodzie. Obywatel, którego obietnice sprowadziły tu powstańców uszyckich, niezawiódł ich ufności, sam piérwszy przybiegł z doniesieniem, że jampolscy i mohilowscy znajdują się niedaleko, lecz dla ciągłych przechodów nieprzyjaciela, i nie mogli zebrać się wszyscy, i teraz są odcięci przez ułanów. Zwykle nieoswojonym z wojną, lada pogłoska, lada widok żołnierza, daje pochop do nieźmiernie wybujałych urojeń. Wieść o mocném wybuchnięciu powiatów południowych, które ledwo jeszcze rozpoczynały swój zawód, i wyobrażenie o liczbie wojsk moskiewskich, które pchnięto gasić ten pożar, równie były przesadzone. Ale nic tak często nie mieszało szyków na-

— 38 —

szym zbrojnym ziemianom, jak ich nie umiejętność albo łatwowierność w oświecaniu się względem ruchu i sił nieprzyjaciela. Dwa hufce powstańców pragnące połączyć się w Szarogrodzie, nazajutrz miałyby już otwarte dla siebie pole, oba nie śmiały czekać. Piérwszy mniemając, iż jak przedrzeć się w powiat olhopolski niepodobna, tak też najlepsza podaje się pora wrócić do swego powiatu i szerzyć miejscowe powstanie, cofnął się od nieprzyjaciela który przeminął, a poszedł spotkać się z tym co jeszcze nadciągał; drugi rozumiejąc iż domowe okolice są zawsze zalane od Moskali, opuścił spodziewanych tutaj towarzyszy i w 60 koni pobiegł w stronę, gdzie krążył trzeci podobnymże sposobem osamotniony oddziałek.

Piotr Wyrzykowski jeden z najgorliwszych patryotów, dziedzic wsi Michałówki pamiętnéj walnym zjazdem odbytym w marcu, otrzymawszy d. 30 kwietnia piéwszą odezwę z podpisem Chróściechowskiego, zebrał natychmiast i uzbroił swoich ludzi, a że słabość zdrowia i wiek podeszły niepozwalały mu siąść na koń, powierzył ich Kurowskiemu, kapitanowi ozdobionemu krzyżem legii honorowéj. Garstka ta w początkach swojego zawiązku miała doczynienia z szwadronem strzelców konnych, których

— 39 —

zakład zapaśny był w Machnówce, i odniosła zwycięztwo. Major moskiewski z kilkunastu żołnierzami, poległ na placu. (*) W krótce po tém przyłączyli się do niéj skopromitowani sąsiedzi i Ludwik Chłopicki b. porucznik saperów, z ludźmi danymi mu także przez pewnego obywatela, co wszystko złożyło oddział powiatu winnickiego, zawierający kiłkudziesiąt jezdzców i 30 pieszych. Hufiec powstańców jampolskich i mohylowskich, miał niedaleką drogę do tego oddziału, połączył się z nim niezadługo.

W całym przeto okręgu północnym Podola gdzie wywarł się skutek dwóch odezw, w chwili kiedy zbliżał się termin odroczonego powstania, związkowi powiatów zachodnich byli już w Galicyi; z kilku powiatów wschodnich paraset ludzi z bronią w ręku, błąkało się wśród swoich. Jedyna ich nadzieja polegała na tém, że jeszcze w któréjkolwiek cząstce kraju może podniesie się większa siła i podzwignie resztę. —

(*) w utarczce téj odznaczali się męstwem obywatele Szcieniowscy. Najmłodszy z braci Stanisław Szeniowski siedemnastoletni chłopiec, własną ręką zabił oficera i dwóch żołnierzy, dostawszy się późniéj do królestwa, służył w wojsku regularném, całą kampaniją odbyt prostym żołnierzem, ciężo raniony w nogę wrócił do domu i w parą lat poźniéj zakończył życie. Zdrowia młodzieńca zabrała służba w obronie ojczyzny; smutek nad jéj losem wtrącił go do grobu.

— 40 —

Pod tym względem, powiał latyczowski zdawał się bydź najbliższą i najmocniejszą rezerwą. Położony w środku innych, jak był kolebką przyczyn szkodliwszych dla stron odległych, tak też sam najmniéj ucierpiał od nich. Rzeczywiście, gdyby prócz okoliczności w któréj figurowało imię Chróściechowskiego, nic więcéj nieprzyłożyło się do nieszczęścia powstań, zostawałby tu znaczny obręb niezepsutéj organizacyi i niestrwonionéj siły. Ale ogólniejsza klęska przygniotła patryotycznego ducha. Do dnia 1 maja całe północne Podole okryło się żałobą po bolesnym upadku korpusu Dwernickiego. Organizatorowie latyczowscy wnet to postrzegli, iż przyrzeczenia dawniejsze związkowych, niedawały obecnie żadnéj rękojmi: nie jeden co po przejściu zamieszek z powodu cofnięcia terminu, znowu spokojnie i w dobréj myśli wyglądał lepszej pory, teraz już nie chciał ani mówić ani słyszeć o powstaniu. Zniosłszy się więc z dowódzcą obranym dla siły zbrojnéj, przedsięwzięli zwiedzić w przeciągu dni czterech różne okolice swego powiatu, i przekonać się naocznie o gotowości na zbliżający się dzień 7 maja. Po dopełnieniu objażdżki, trzéj z licznych niegdyś robotników patryotycznéj zmowy, Alexander Gołyński, A*** B*** i Nagórniczew-

— 41 —

ki, zebrali się w domu pewnego sąsiada, żeby zdać sobie sprawę. Gospodarza już nie było: usunął się jak mógł najdaléj od miejsca, gdzie każdy kąt zdawał mu się niebezpiecznym świadkiem jego słów i czynów. Policya rozruszona uwijała się po wszystkich dworach obywatelskich: dzwonek nadjeżdżających dwóch assessorów sądu niższego, przerwał ledwo poczętą rozmowę patryotów: wymknęli się przez ogród do lasu, i tam kończyli swoje obrady. Treść wszystkich doniesień była krótka: rejestr na którym miano 696 najściśléj wyrachowanych jeźdźców, został nieużytecznym papierkiem; własne tylko organizatorów sposoby, i cząstka przygotowań czynionych w kluczu międzybozkim, obiecywały na początek niewątpliwych 65 koni. Cóż z tém można było uczynić? Zasmuceni naczelnicy daremnie szukali słów na pokrzepienie upadających nadziei: mowa o środkach rychłego werbunku, o wpływie na całą prowincyą żywszego ruchu powiatów południowych, o posiłkach wreszcie spodziewanych od Wereszczyńskiego, lub może z czasem i z królestwa, stygła w ustach jak niezręczne kłamstwo przeciw własnemu rozumowi, musieli umilknąć; lecz w milczeniu pełnem goryczy, zabrała tkliwy głos miłość ojczyzny, jednomyślnie

— 42 —

podali sobie ręce i rzekli z ufnością: poczynajmy w imię Boga!

Począć, jestto częstokroć rozwiązać najtrudniejszą zagadkę dzieła, które ma wagę dla ludzkiego umysłu i serca. Dziś kiedy nie zbywa między nami na teoretycznych rozprawach o powstaniu, pospolicie massy ludu, interessa socyalne, taktyka partyzancka, są przedmiotami rachub i widoków; nikt prawie nie zatrzymuje się myślą nad drobną ale najpiérwszą rzeczą, nad trybem w jaki obywatel rolnik, siebie i swoich jednéj chwili zamienia w wojowników. Godna pilnéj ciekawości rewolucya co się natenczas odbywa w piersiach i w wiejskiéj zagrodzie powstańca: śmiem mniemać że oko umiejące szukać tajemnic, dostrzegłoby tu końce wszystkich tych nerwów, od których zależy moc i słabość całego ciała narodu. Takie sceny trudno dostatecznie skreślić piórem; najbliższe prawdy są jednak proste podania spisane za świeżéj pamięci przez samychże aktorów. Dla tego dalszy ciąg powieści o początku ruchu zbrojnego w powiecie latyczowskim, dopełnię wyjątkiem z pamiętnika, który wedle mnie, prócz rzetelności ma jeszcze zaletę dokładnego malowidła szczegółów.

« Przysiągłszy powstać bez względu na żadne

— 43 —

przeszkody, — powiada jeden z trzech członków ostatniéj zmowy, — uradziliśmy zebrać się z naszymi ludźmi w lesie między Jabłonówką a Bucniową. Punkt ten leży prawie w środku leśnéj i bagnistéj okolicy, którą otaczają znaczniejsze miasteczka: Darażnia, Międzyboż, Latyczów, Bar, Wonkowce, Zinków, Michałpol; nadto, znajduje się blizko wsiów Wołkowiniec, Rudziejowiec, Popowiec, Jatłuch i Szelechowa, które przez samą niemal szlachtę ogrodową są zamieszkałe. Spodziewaliśmy się więc tutaj i licznych ochotników z młodzieży szlacheckiéj, i łatwości ukrycia sił własnych, a korzystnych zdarzeń do napastowania nieprzyjaciela, gdyż ten małemi oddziałkami zajmował już miasteczka. »

« Nazajutrz, w dzień s. Jerzego (v.s.) będąc pa jarmarku w Międzybożu, uwiadomiliśmy o wszystkiem jednego z offcialistów miejscowych, który był z nami w ścisłém porozumieniu. Za powrotem do domu, zastałem list przysłany sztafetą z ostrzeżeniem, że sprawnik otrzymał tajemny rozkaz żeby mnie aresztował i pod strażą do Kamieńca dostawił; lecz nieśmiejąc bez dostatecznej eskorty zawitać do mnie, i niemogąc dostać żołnierzy ze szczupłego garnizonu latyczowskiego, udał się dopiero jesz-

— 44 —

cze do jenerała Szeremetjewa będącego w Zinkowie z prośbą o ułanów. Przyjaciel który mię ostrzegał, był znakomitym urzędnikiem w powiecie, i za pomyślnych dni dobrym patryotą związkowym; ale strach go ogarnął: zaklinał mię na wszystko, żebym dał pokój próżnym zamiarom i nietracąc czasu zmykał do Galicyi. Bardzo winszuję sobie iż ta życzliwa rada nie uczyniła na mnie wrażenia. Zabespieczając się tylko od nawiedzin sprawnika, kazałem natychmiast broń przygotowaną spakować i schronić w lesie na futorze, a sam dosiadłszy mojego białego czerkiesa, pobiegłem prosto do domu przyjaciela który w Latyczowie troszczył się o mnie, i chciałem zabrawszy jego ludzi, inaczéj sobie poradzić: siłę odeprzeć siłą, a sprawnika schwytać i powiesić. Zastawszy we dworze matkę nieobecnego pana, powiedziałem jéj bez ogródek czegom żądał. Staruszka z któréj synem wychowałem się od małych lat, kochała mnie niegdyś jak własne swe dziecko; teraz odsunąwszy czułość na stronę, tak mię przyjęła, iż niemając czego bawić dłużéj, wskoczyłem na koń i czwałem poleciałem na powrót. Ponieważ nie mogłem już myśleć o obronie u siebie, dałem więc potrzebne instrukcye ekonomowi, pojechałem na wieczerzę do pewnego sąsiada, a z tam-

— 45 —

tąd na nocleg do lasu. W pasiece pod stogiem siana trzymając cugle w ręku przedrzemałem do dnia. Około dziewiątéj rano przybiegł mój ekonom Buczyński z uwiadomieniem, że sprawnik mając przy sobie dwóch żołnierzy weteranów, był przed godziną we dworze, pojechał teraz do Michałpola i obiecał bydź znowu wieczorem, albo jutro rano, bo jak powiadał ma ważny interes i koniecznie musi widzieć się z panem. — Wróciłem tedy spokojnie do domu; lecz zaledwie wszedłem do pokoju, postrzegłem z okna, maszerujący traktem od Międzyboża oddział kawaleryi. Dla wszelkiéj ostrożności posłałem zaraz jednego człowieka z moim koniem za wieś, a drugiego na drogę żeby się przypatrzył oddziaowi. Ten ostatni prędko przyniósł mi raport, iż niewątpliwie idzie jakieś wojsko « ale zdaje się że to Polaki » — Czekałem więc aż hufiec wszedł na dziedziniec i porządnie stanąwszy szeregiem zsiadł z koni. Poznałem naszych międzybozkich towarzyszy, którzy wystąpili dniem pierwéj przed umówionym terminem. Podawała mi się teraz sposobność stawić czoło napaści; ale na przypadek jeśliby sprawnik przyprowadził znaczną siłę, nie chcąc narażać zawiązku naszego powstania, wolałem 30 jeźdźców nowo przybyłych wyprawić do lasu pod Jabłonówkę

— 46 —

dla połączenia się z Nagórniczewskim. Sam zaś niemogłem pójść wraz z nimi, gdyż wszystka broń moja była zakopana w lesie, a inne przygotowania pochowane po chatach włościan. Potrzebowałem koniecznie kilkunastu spokojnych godzin, a że co moment należało spodziewać się nieprzyjemnych gości, chcąc czémprędzéj miéć jakąś pewność z téj strony, pobiegłem tegoż dnia na wzwiady za sprawnikiem. W Michałpolu powiedziano mi iż dowódzcy moskiewscy odmówili mu pomocy, dając za przyczynę że w czasie wojny niepodobna rozrywać komend dla łapania pojedynczych osób. Przenocowawszy zatém u blizkiego sąsiada, czekałem na ostateczną wiadomość z domu. O zachodzie słońca przyleciał Buczyński z doniesieniem, że sprawnik przyjechał znowu tylko z dwoma żołnierzami i zatrzymał się na noc w karczmie. Poleciłem tedy memu ekonomowi, wziąść dwóch ludzi i brykę, pojechać na futor, wydobyć nasze zapasy wojenne, i pod największym sekretem sprowadzić je do dworu, gdyż téj nocy siądziemy na koń. Skoro zmrok zapadł byłem już w domu i wszystko zastałem w gotowości; ale dziwiło mię niemało, iż nieznalazłem nikogo z Latyczowa, kiedy wczoraj jeszcze kilku młodzieży palestranckiéj miało przybydź do

— 47 —

mnie dla wejścia do naszego oddziału. Widząc wszakże niepodobieństwo dalszéj zwłoki, zwołałem moich ludzi zdolnych do oręża, na których poczciwość i przywiązanie ku mnie mogłem rachować, a względem ochoty do boju nie raz miałem zręczność zbadać, że pójdą bylebym tylko ich prowadził. Przemówiłem do nich tym razem po prostu, lecz z zupełną otwartością; wyłuszczyłem że celem naszéj wojny jest odzyskać Ojczyznę, to jest wypędzić Moskali z ziemi Polskiéj, która jeśli za pomocą Bożą zostanie wolną, każdy człowiek na niéj będzie wolny. Nie taiłem wszakże ile do tego ofiar i trudów potrzeba, jakie cierpienia i niebezpieczeństwa czekają wszystkich, co się odważą walczyć i nieść życie, nie za swoje własne tylko, lecz za powszechne dobro. Tak wystawiwszy rzecz z obu stron, rzekłem na koniec: « wiecie tedy o co idzie, wiecie co każdego z was spotkać może, i macie wolą wybierać: ja do was nie mam już żadnego prawa, przestaliście bydź moimi poddanymi; odpowiedźcież mnie śmiało i szczerze, jak równemu sobie, czy chcecie iść ze mną na wojnę, czy nie? » Z siedémnastu zgromadzonych młodych parobków, trzech oświadczyło iż nie mogą bydź żołnierzami, dla przyczyn w których rozbiór wchodzić niechciałem; inni stanęli gotowi do

— 48 —

przyjęcia wszelkich rozkazów, a na ich czoło wystąpili zaraz ekonom Buczyński i pisarz folwarczny Kwiatkowski. Ci żądali naprzód, żebym uwolnił ich od kontraktów służby, ponieważ jako szlachta muszą wypełnić rodowite obowiązki każdego polskiego szlachcica; oświadczyli potem, iż mając swoje konie, strzelby i karabelki, o nic więcéj mię nie proszą, tylko żebym im pozwolił do końca wojny, w jakimkolwiek losie wszędzie i zawsze bydź ze mną. Po nich z podobnąż przemową odezwał się kucharz Kasper Romer; lecz ten ponieważ miał tylko strzelbę, prosił mię o konia pałasz i lancę. Widząc zapał ludzi młodych, zbliżył się też sześćdziesiątletni mój strzelec Alexander Prokopowicz. Nigdym nie myślał ruszać go z miejsca, raz dla wieku, powtóre że miewał takie peryody, w których trochę zanadto trunek lubił. Rozśmiałem się, skorom postrzegł że wybiera się na ochotnika. Ale on rzekł z poruszeniem: « coż to pan myśli sobie, czy w moich żyłach krew nie polska, czy zupełnie już zastygła? Wszak i ja panie tak dobry szlachcic jak inni, a znam się cokolwiek i z wojną. Bywałem w ruchawkach w Galicyi, sześć lat służyłem u huzarów nim ożeniłem się i do państwa przystałem na służbę. Dzieci niemam, poczciwa moja starucha dzięki

— 49 —

Bogu umarła nie dawno, czegoż mam siedzieć za piecem. Kiedy teraz wiosna i polowania nie masz, ot może zamiast zająca albo bekasa jakiego Moskala zwalę. Panie! ja pana maleńkiego zaprawiałem do myślistwa, ja pana uczyłem strzelać, nie odpychaj mię od siebie: przydam się choćby furgon powozić, a w zdarzonéj okoliczności dokażę swojéj sztuki… » Rozgadał się stary wyga, aż musiałem mu przerwać, i zgodzić się na wszystko czego żądał. Z czternastu chłopaków poddanych, którzy ciągle powtarzali iż mię nie opuszczą, trzeba było trzech wyłączyć, ponieważ koni i oręża miałem tylko na 12 ludzi. Wybrawszy więc najtęższych jedenastu na szeregowych, jednego jeszcze przeznaczyłem do furgonu, a dwóch wcale niezdatnych, bo jeden był chory na febrę a drugi bardzo młody, pocieszyłem zapewnieniem iż przyjdzie z czasem i na nich koléj. Dodałem wreszcie obracając się do wszystkich, że ich czystych chęci, poświęcenia się dla ojczyzny, i przywiązania do mnie, nigdy niezapomnę; a jeśli Bóg da po skończonej; wojnie wrócić w zdrowiu do domów i majątków naszych, przysięgam na Boga, ojczyznę i honor, że z tymi co w obecnéj chwili oświadczyli się iść ze mną do powstania, podzielę się moją ziemią: każdemu darem daruję na wiecz-

— 50 —

ne czasy chatę z ogrodem i gruntem pojedynkowym, rozciągając to zarówno tak do ludzi wolnych w służbie u mnie będących, jak do tych, którzy poddanymi moimi byli. — Słowa te uczyniły żywe wrażenie: łzy stanęły w oczach u wszystkich. Ekonom jeszcze raz zabrał głos i wezwał całą gromadkę, żeby wzajemnie w obecności mojej złożyła przysięgę, iż nieporzuci broni, póki cel powstania nie będzie osiągnięty. Uścisnąłem i ucałowałem każdego z prawdziwie rozkosznym rozrzewnieniem. »

« Po téj czułéj scenie poszliśmy do stajni. Kazałem zaświecić latarnie, poznosić siodła i wszelki rynsztunek, poprzeznaczałem konie stosownie do zdolności i siły jeźdźców. — Kiedy ludzie moi zajęci byli siodłaniem koni, przypasowaniem tłómoków i dobieraniem broni do ręki, ja tymczasem wezwałem do siebie starego gracialistę zastawnika, mieszkającego u mnie i powierzyłem mu dom z całą gospodarką, pozbawiony już jakiegobądź dozoru. Napisałem potém ostatni list do matki, prosząc o błogosławieństwo i żądając żeby jak najrychléj przysłała wozy po ruchomość, i t. d. »

« Nim ukończono przyrządzać się w stajni, posłałem czterech pieszo do karczmy na wzwiady o sprawniku; zamyślałem bowiem ruszywszy

— 51 —

z miejsca ostąpić karczmę, zabrać go i z jeńcem przybydź do oddziału. Ale doniesiono mi w krótce, że przed półtoréj godziny wyjechał, ostrzeżony podobno przez żyda, który z wieczora parę razy przychodził do dworu. »

« Gdy konie były już posiodłane i furgony zaprzężone, zrobiłem ścisły przegląd każdego w szczególności człowieka i jego broni; a ustawiwszy wszystkich w szereg, dałem każdemu po dwa dukaty, jako niby żołd miesięczny z góry. Po tém wypiliśmy po kieliszku wódki, i wykrzyknąwszy wesoło: niech żyje Polska! śmierć Moskalom! siedliśmy na koń. Przy wsiadaniu było nieco ambarasu, bo niektóre konie młode, dziarskie i zuchwałe, nieoswojone z brzękiem oręża i widokiem proporców, zwłaszcza gdy pochwy szabel zaczęły łechtać po bokach, dokazywały szalenie. Ale przebiegłe na wszystkie sposoby z koniem chłopcy, prędko dały sobie radę. Równo ze świtem, uszykowani dwójkami wymaszerowaliśmy w pochód. Buczyńskiego i Kwiatkowskiego nazwałem podoficerami: jeden szedł przy piérwszéj rocie, drugi za ostatnią, ja prowadziłem oddział. »

« Tego ranku przechodząc mimo dworu pewnego sąsiada, chciałem mu pokazać się, żebym przypomniał co także powinien był uczynić.

— 52 —

Zostawiwszy ludzi zformowanych w front na dziedzińcu, wszedłem do sieni. Znajduję cały dom otworem: w sypialnym pokoju ogień na kominku, świeży dym tureckiego tytuniu, i w szklance gorąca herbata ze śmietanką; lecz ani żywej duszy. Dzwonię, wołam, aż na koniec zjawia się stary lokaj i powiada że pan wyjechał. Domyśliłem się co to znaczyło; wypiłem herbatę, i nic niemówiąc opuściłem dom, który jego panu był milszy niż ojczyzna. »

« Dowiedziawszy się że powstańcy nasi z pod Jabłonówki pociągnęli do Hohol, puściłem się za nimi, i wkrótce powziąłem wiadomość, że przeszedłszy Żeniczkowce, stanęli obozem w lesie. Przybyli tu spodziewani z Latyczowa: Brzozowski, Podfilipiński i Pyszyński, a nazajutrz przymaszerował ostatni z naszych trzech oddziałów. Tym sposobem zebrało się nas wszystkich, dowodzców i żołnierzy 70 konnych. »

Taki był początek powstania powiatu latyczowskiego, na który w północnej części Podola można było rachować najwięcéj. Siła zbrojna téj części, zawierającej ośm niemal powiatów, zlała się póżniéj w jeden oddział, i dopiéro przy końcu wszystkich usiłowań orężnych weszła w związek z innymi; w terminie zaś kiedy cały kraj powinien był stanąć pod bronią, składała

— 53 —

się ledwo z 260 ludzi rozdzielonych na cztery garstki. Hufiec uszycki wracał od Szarogrodu do Strugi, winnicki i jampolsko-mohilowski krążyły koło Brahiłowa, latyczowski formował się w lasach żeniczkowieckich.

Tym czasem część południowa téj prowincyi, niedotknięta ani wpływem Chró­ście­chow­skie­go, ani smutną wieścią o Dwernickim, rozwinęła już liczniejsze ale nie mniéj zmitrężone i niezupełne swoje siły. Dni dziesięć między dwoma terminami nie upłynęło i dla niéj bez trudnéj do powetowania szkody, a wątek przeciwności zaczepił się naprzód o delikatną i drażliwą sprawę Sobańskich.

III.

Ruch poczęty w Piątkówce, musiał bydź albo stanowczo wstrzymany, albo śmiało poparty; nie było w tém pośredniéj drogi do wyboru. Ponieważ Sobańscy w nocy z 24 na 25 kwietnia przyrzekli marszałkowi Jełowickiemu, trzy dni czekać na odpowiedź od Tyszkiewicza; mieli więc obowiązek tak wszystko utaić i tak spokojnie zachować się do nocy 27 kwietnia, żeby nic ich skompromitować nie mogło. Lecz, bądź zaufani że wola Tyszkiewicza niezawo-

— 54 —

dnie zgodzi się z ich krokiem natchnionym przez ważne pobudki, bądź gotowi nawet w przeciwnym razie, wziąść na siebie rozpoczęcie ogólnego powstania, bynajmniéj nieprzerwali swoich czynności, owszem zgromadzali ludzi, wzywali do broni przyjaciół i znajomych.

Sprawnik powiatu uwiadomiony przez szpiegów, czy przez samą wieść w podobnych razach rozchodzącą się dziwnie szybko, przybiegł na wzwiady i został przytrzymany. Oddział żandarmów ukazał się na drodze o kilkaset kroków od dworu zamienionego w oboz, i chociaż bez pozoru patrolowania poszedł daléj, mógł wszakże mieć zamiar patrolu, albo i nieumyślnie powziąść wiadomość, co tém bardziéj groziło niebezpieczeństwem, że półk piechoty moskiewskiej znajdował się o pół mili. Nareszcie, skoro trzeci dzień nadszedł, Alexander Sobański nieczekając wieczora, ruszył zdejmować pobliższe stacye pocztowe. Przy jednéj z nich, kuryer moskiewski dobiegający w téj chwili, postrzegłszy powstańców zdołał zawrócić konie i umknąć do Bałty.

Właśnie kiedy się to działo, Alexander Jełowicki za powrotem z Oczeretnéj, w towarzystwie trzech innych obywateli około południa 27 kwietnia, na kilkanaście zatém godzin przed

— 55 —

końcem trzydniowego terminu, stanął pod Piątkówką. Deputacya przybywająca z rozkazem naczelnika spisku pamiętając na zapowiedź Alexandra Sobańskiego: iż piérwszy powstaniec będzie naczelnikiem powstania, i zmusi innych do pójścia za jego przykładem, nie chciała udać się do samego obozu, lecz zatrzymawszy się w pewnéj odległości, posłała do dworu żądając rozmowy. Wkrótce przyjechał Izydor Sobański z Xawerym Sabatynem i zdjąwszy z siebie broń, zbliżył się do posłanników.

« Wręczyłem mu rozkaz i oznajmiłem powód naszego przybycia » — pisze Alexander Jełowicki skreślając szczegóły tego spotkania — « Już zapóźno odpowiedział. — Wszakże jeszcze trzy dni nieupłynęło, zawołałem. — Niemogliśmy dłużej odwlekać, rzecze; przygotowania nasze były zbyt głośne: w téj chwili mój brat miał zabrać pocztę! — Rażeni takiem wyznaniem, przedstawialiśmy całą wielkość nieszczęścia, na które los powstania, a razem i sprawy narażają. Oświadczyłem że żadnej pomocy, żadnego wspólnictwa od nas mieć nie będą, że sami zginą i wszystko zgubią. Izydor Sobański z całą szlachetnością człowieka, który swą winę wyznaje, zawołał: jeżeli tyle złego mam ścią-

— 56 —

gnąć każcie, to w waszéj obecności w łeb sobie wypalę; na to jedynie wziąłem pistolety. To na nic się nieprzyda, rzekłem; radźmy jak złe odwrócić. Proponowałem schronić ich do dnia powstania. Odpowiedział: że swoich ludzi opuścić i na ofiarę poświęcić nie może. Mowa Izydora Sobańskiego odznaczająca się ciągle szlachetnością, tak dalece rozczuliła nas wszystkich, że jeden z pomiędzy nas chciał już na stronę Sobańskiego przechodzić. — Nie czas do romansów, powiedziałem, posłannictwo nasze z całą surowością spełnić powinniśmy — Zapytuję jak daleko rzeczy zaszły? — Sobański powiada, że już sprawnik został przysłany z Olhopola, żeby się o istocie rzeczy przekonał, i naturalnie wypadło go aresztować, — Tém lepiej, rzekłem; każże mu napisać rapport, że znalazł wszystko spokojnem, że całe doniesienie było fałszywe, że dla słabości zdrowia, a razem dla lepszego wyjaśnienia tego co pisze, musi parę dni zatrzymać się. Potém ludzi rozpuść, oświadczając im że byli zebrani z powodu wieści o rabunkach. — Izydor Sobański oświadczył, że uczyni co będzie można dla zastosowania się do woli Tyszkiewicza; nic wszakże nieprzyrzeka, z powodu że nie wie co Alexander Sobański już zrobił, a w żadnym razie brata nie

— 57 —

odstąpi. Obiecał przytém, dla porozumienia się z Tyszkiewiczem wysłać do niego Sabatyna, który jadąc przez Hubnik miał uwiadomić nas o wszystkiém coby do téj chwili zajść mogło. Na tem skończyło się nasze poselstwo, a nazajutrz dowiedzieliśmy się od Sabatyna o zdjęciu poczt, i zawieszeniu dalszych działań do nowej odpowiedzi Tyszkiewicza. »

Z powyższego opisu pokazuje się, iż w dniu 27 kwietnia, niebyło sposobu cofnąć tego co się stało, a środek obrany między tą lub ową ostatecznością, najgorzéj zaradzał złemu. Jełowicki przejęty tém przekonaniem, że na jednoczesnym wybuchu, na ścisłem wykonaniu planów układanych przez sternika zmowy, polegała cała pomyślność dzieła, niewiedząc ani o wypadkach w północnych stronach Podola, ani nawet o krokach Alexandra Sobańskiego za obrębem obozu, miał jeszcze racyą i obowiązek domagać się posłuszeństwa rozkazowi Tyszkiewicza, i podawać rady, które wówczas zdawały się jedynie zbawiennemi. Sobańscy przeciwnie, skoro raz odważyli się wystąpić samodzielnie, tylko i daléj nieoglądając się na żadną władzę mogli dowieść, że mieli słuszność zawierzać więcéj własnym pobudkom, niżeli rachubom spisku. Ponieważ niechcieli czy niezdołali przeczekać

— 58 —

trzech dni spokojnie, powinni byli już nieczekać niczego i dłużéj. Jeśli ich pośpiech pochodzący z pełności zapału, lepiéj trafiał do celu niż termin wyliczony w Oczeretnéj, zwłoka niszczyła wszelką korzyść pośpiechu, a szkod zrządzonych dla spisku, nagrodzić już nie mogła.

Sobańscy mając 250 ludzi, zamierzali naprzód za otrzymaniem posiłków od innych obywateli, uderzyć na Tulczyn lub Bałtę; teraz dom ich stał się zbiorowiskiem, bezużytecznie na oko Moskalom wysunionego powstania. Rzewuski uzbroił w Sawraniu 40 kozaków, u Sabatynów zgromadziło się z sąsiedztwa 90 koni: oddziałki te przyciągnęły do Piątkówki i razem z większą siłą musiały stać bezczynnie. — Tymczasem pogłoska o wybuchnięciu powiatów południowych rosła i rozchodziła się daleko. Nie tylko w stronach północnych Podola, ale na Wołyniu, i nawet koło Radomyśla, prawiono baśnie wybujałe potwornie ze szczupłéj prawdy. To wszakże podobno było powodem, że Rot z większą połową swego korpusu zwrócił się tak spiesznie ku południowi. Rząd moskiewski widział zapewne lepiéj obecny stan rzeczy; lecz i jego imaginacya wówczas, niedotrzymywała w karbach zimnéj rozwagi. Prze-

— 59 —

rażony rozruchem zaszłym około Kamieńca, miał aż nadto pobudek nie mniéj i tutaj bydź czujnym i surowym. Zaraz poczęto wzmacniać miasteczka przeciw napadowi powstańców, i więzić podejrzanych patryotów; posłano rozkazy do osad dywizyi buzkiéj ułanów, żeby się zbierała w szeregi, a co znajdowało się wojska pod ręką użyto do zaczepnych kroków.

Dnia 2 maja, kilkunastu żandarmów i półtorasta piechoty przywiezionej na wozach ukazało się pod Piątkówką. Moskale zdjęli jedną pikietę, lecz po kilku strzałach z obu stron, cofnęli się w przestrachu. Półk piechoty postępujący zdala za swoją przednią strażą, zwrócił się także aż do Bałty, a komendant wyprawy dał rapport, że znalazł Sobańskich na czele 4,000 ludzi.

Jeśli lękliwość rodziła przed oczyma nieprzyjaciela trwożące mary, nie mniéj też i ziemianie, w duchu zbuntowani a jeszcze bezbronni, łatwo mogli zadrżeć na lada zamach ze strony moskiewskiéj. Piérwszy łysk ognia pod Piątkówką, przeraził obszerną okolicę powiatu olhopolskiego, wstrząśnienie dało się uczuć w sąsiednim powiecie hajsynskim. Jedni przysyłali z prośbą o pomoc, drudzy zapytywali co czynić, inni szukali bezpieczniejszego przytułku. Nazajutrz

— 60 —

zgromadziło się wielu obywateli na radę do Jełowickich, w liczbie ich byli: jenerał Kołyszko i major Orlikowski.

Jak było przykre położenie tych, co wziąwszy się do broni zostali zahamowani na miejscu, tak równie trudne a bardziéj dolegliwe tych, którzy uważali sobie za niezłomną powinność, dotrwać cicho do czasu. Kto raz siadł na konia, mógł poledz w boju, lecz kto u progu swego czekał lada moment napaści, tego odwaga musiała staczać smutną i ciągłą walkę z tłumem niewidomych niebezpieczeństw. Jełowiccy już od dni kilku ostrzeżeni, że szwadron żandarmów był kommenderowany żeby ich zabrał, nie chcieli jednak szukać ratunku dla siebie w przyśpieszoném poruszeniu swego powiatu. Wydobyli broń z kryjówek, każdej nocy czuwali w pogotowiu do obrony, i postanowili raczéj sami jedni zginąć we własnym domu, niżeli powołując współpowietników zmięszać ułożone plany ogólnego powstania. Pokazało się nakoniec, że te plany zupełnie już były pomięszane. Emissaryusze z dalszych nawet powiatów przysłani donieśli, iż rząd nie tylko ubiegł punkta które miały bydź celem piérwszego uderzenia, lecz powstańcy nie mogli nawet sformować porządnych hufców, bo policya ma na oku znaczniejszych pa-

— 61 —

tryotów, pilnuje ich w domach i chwyta po drogach. — Wypadło więc z narady, dla wszystkich przeznaczyć jedno miejsce zebrania się w powiecie hajsynskim, we wsi Krasnosiołce nad Bohem, u Henryka i Leona braci Lipkowskich zacnych i gorliwych patryotów, a dla ukucia lanc i dopełnienia reszty przygotowawań, zebrać się na dni dwa przed terminem. Dano zaraz znać o tém Sobańskim, i natychmiast wyprawiono Alexandra Jełowickiego z wiadomością do Tyszkiewicza.

Od świtu 5 maja, różne cząstki roztargnionéj siły, poczęły ściągać się do Krasnosiołki. Dzień ten datuje powstanie powiatu hajsynskiego, który jeden w całym okręgu zmowy, lubo najpóźniéj przyjął jéj prawa, dotrwał im najwierniéj; lubo to posłuszeństwo dobrowolne, niezaprzysiężone nawet, w nieprzewidzianym zamęcie rzeczy obracało się tylko na szkodę, mocą jednak wewnętrznych swych obywatelskich, domowych spojni, wytrzymał wszystkie proby, podniosł się najraźniéj, najliczniéj. Chorągiew w nim zatknięta, stała się z czasem ogólną, jedyną: powiewała w boju roztrzygającym los obu województw, zajaśniała w najgłówniejszych zwycięztwach, upadając zgasiła wszelką nadzieję. Dzień więc piąty maja, jest jeszcze

— 62 —

właściwie dniem, od którego się poczyna zbrojne powstanie naprzód zwane powstaniem hajsynskiém, wraz Jełowickich i Sobańskich, późniéj Kołyszki, nakoniec podolsko-ukraińskiém, albo wprost ukraińskiém tylko, ponieważ powiaty południowe gubernii podolskiéj należą właściwie do Ukrainy.

Z wieczora przed tym nowym terminem była już w Hubniku prawie cała młodzież palestrancka z Hajsyna. Urzędnicy nawet skarbowi, dali dowód, że węzły nikczemnego interesu, które jedynie zapewniają ich wierność dla cara, łatwo mogą bydź zerwane przez wpływ bardziéj ludzkich, szlachetniejszych stosunków, jakie w naszém nieoschłem jeszcze, niezamienionem w automat administracyjny społeczeństwie, dobry obywatel bardzo rozszerzyć i do widoków patryotycznych użyć może. Wielu z gałęzi władzy wprost rządowéj, przybiegło teraz ufnie i szczerze pod rozkazy marszałka powiatu obieralnego naczelnika szlachty. Pewien zasidatel, to jest członek policyi ziemsko-moskiewskiéj, na jego polecenie, zabrał ze wsi Bubnówki trzy dawne szwedzkie działa wkopane u bramy, i pod pozorem że je do Hajsyna konfiskuje, przywiózł do Hubnika. Jedno zaraz osadzono na żelaznym spodzie od kocza, drugie miały bydź

— 63 —

podobnież urządzone w ciągu marszu. Trzy beczki prochu i znaczny zapas ładunków ręcznych stanowiły zapas amunicyi. Koło téj piérwszéj artylleryi uszykowało się 140 jezdców porządnie uzbrojonych i umontowanych kosztem domu Jełowickich. Kiedy marszałek ze swoim hufcem wybierał się w pochód, zaszła mu drogę gromada włościan z popem na czele. Lud okolic południowych, właściwie ukraińskich, bardziéj niżeli w północnych stronach Podola, niepojmował przyczyn i celu powstania: rozumiał że panom grozi niebezpieczeństwo i biorą się do broni na własną ochronę. W prostodusznej troskliwości, z wylaniem się serc pełnych przywiązania, chłopi hubniccy przyszli do dworu oświadczyć swoim dziedzicom, że gotowi są zasłonić ich własnémi piersiami, że niedozwolą aby ktokolwiek dotknął ich osób lub ich dobra. Usłyszawszy dopiero wzajemnie uroczystą zapowiedź, że wojna przed­się­wzię­ta za ojczyznę, za Polskę, jest dla nich samych największym interesem, że od téj chwili powinni uważać się za wolnych, równych swoim panom, i wieczystych właścicieli wydzielonych im gruntów, że na obronę tych praw wkrótce powołani będą, podnieśli głosy wdzięczności i rozrzewnienia łączone zawsze z prośbami żeby pan ich nieopusz-

— 64 —

czał, żeby został z nimi. Pop pobłogosławił nowemu bufcowi powstańców, a tłum łkających włościan długo szedł za nim.

Mniéj więcéj podobnym sposobem tejże cbwili wszyscy prawie obywatele powiatu hajsynskiego opuszczali swoje domy, i wszyscy na umówiony czas zebrali się do Krasnosiołki, w liczbie przeszło 700 ludzi.

Sobańscy i Rzewuski przyprowadzili tu swoich 340 zbrojnych. Z nimi przymaszerowało 80 ochotników z powiatu bałckiego; osobno nadciągnął oddział jampolski 70 koni.

Ogółem złożyło się górą tysiąc jazdy i więcéj półtora sta piechoty.

Jezdni wszyscy mieli najwyborniejsze konie, osiodłanie dostateczne, lance z proporcami barwy narodowej, w znacznéj części pałasze, niektórzy i pistolety; strzelcy byli uzbrojeni w broń myśliwską od przepychu.

Oprócz czoła téj przedziwnéj stadniny, która głównie remontowała wiele półków moskiewskich i wojsko królestwa, ukazały się dopiero razem ozdoby najcelniejsze bogatych stajen, i między niémi owe sławne arabskie konie Rzewuskiego, a czerkieskie Jełowickich. Ze zbiorów amatorskich, z mahoniowych szkatułek, zabłysnęły w jednym szeregu dubeltówki za

— 65 —

osobliwość sprowadzone niegdyś od najgłośniéjszych puszkarzy francuzkich i angielskich. Zbrojna drużyna, byli to obywatele dziedzice obszernych włości, młodzież szlachecka i służba dworska, okrzesana, roztropna, w odzieży porządnéj, niekiedy całemi hufcami jednostajnéj.

Widok zastępu tworzącego się tak nagle i pięknie, był zjawiskiem zdziwiającém niemal oczy, które długo wyglądały, nie raz w umysłach zamglonego już obrazu powstania. Uczucie własnéj siły ożywiło powoli zwłoką i rozterkami przygnębioną ufność. Nadzieja, radość, wrodzona iskra rycerskiego ducha, rozniecając się stopniami, rzuciły wkrótce na wszystkie twarze blask zapału i patryotycznéj dumy.

W wesołym, gwarliwym obozie, myśl naczelników sprzężona powszechną potrzebą i zgodą, czyniła tymczasem porządek. O godzinie 9 z rana, zebrali się na radę, któréj cały niemal program mógł zawrzeć się w słowach: wyszukać wodza. Lecz wódz w podobnych razach znajduje się sam przez się, i był już między powstańcami. Jenerał Kołyszko bowiem, opuściwszy liczną rodzinę, pierwszy prawie przyniósł pod chorągiew powstania swoje ostatnie siły, swoją sędziwą głowę. Jeśli kto nieupatrywał w starcu,

— 66 —

czego życzyć należało, nie mógł też podać na jego miejsce kandydata, odpowiadającego lepiej tylu rozlicznym warunkom, powagi, wziętości, doświadczenia. Po krótkiéj namowie ogłoszono weterana najwyższym zwierzchnikiem siły zbrojnéj. Wybór ten odbył się bez żadnych form, bez żadnego aktu piśmiennego. Moc jego nigdy nie była podana w wątpliwość; lecz kiedy klęski dotknęły powstanie, kiedy wódz istotnie acz niewinnie przyłożył się do nich; wyborcy oskarżali jedni drugich za przychylne głosy; chęć zwalenia zawsze na kogoś każdej przyczyny złego, przypisywała niektórym wyłączne przewodnictwo w téj mierze (*). Kołyszko zapewne jak na wodza powstańców, naczelnika siły niezmiernie organicznéj, a niepodatnéj, którą że tak powiem trzeba było chwyciwszy w mocne kleszcze, rozpalać ciągle ogniem bojowym i kuć bez znajomego wzoru w kształt odpowiedni okolicznościom, Kołyszko jedną największą wi-

(*) Oparty na mylném podaniu Spacier napisał (T. III. str. 3l wyd. pols.) ze Jełowiccy szczególnie przyłożyli się do wyboru Kołyszki. Każden z nich wówczas prędzéj były za nim niżeli za kim innym; ale żaden nie miał udziału w wyborze. Ojciec jeszcze się nie znajdował w obozie, dwaj synowie, Edward i Eustachy, niewiedząc że się narada odbywała, wypoczywali po całonocnym marszu; trzeci, Alexander, przybył z Oczeretnéj dopiero w godzinę późniéj.

— 67 —

doczną zaraz miał wadę — miał lat 80, z których połowę przeleżał na zebranych wawrzynach. Ale i w tém łudzący pozór mógł jeszcze omamić; stary wojak skoro przypasał szablę i dosiadł konia, echo dawnego życia odbiło się głośno w jego duszy, gorąca miłość ojczyzny rozprostowała mu żyły; gotów był do boju jak młodzieniec, trudy i niewczasy obozowe znosił jak wdrożony żołnierz. Tylko zastygła pamięć w towarzyszu Kościuszki, przywalała grobowym kamieniem źródło wszelkich nowych pomysłów; tylko rozrzewniona serdeczność zacnego obywatela rolnika, stopiła w jego piersiach wszelką tęgość woli. Patrzał na swoje wojsko okiem brygadyera i smucił się że nie miało szyku i wprawy brygady; czuł cenę poświęcenia się swoich współrodaków synowskiego pokolenia, i miał dla nich troskliwość ojca, nie wodza: nic bystro obmyślić, śmiało przedsięwziąść, surowie rozkazać nie umiał. Pozostawało młodszym przezorniejszym, odważniejszym w duchu, wspierać go i popychać — koléj w całym toku przeszłéj naszej wojny powszechna i nieszczęśliwa, nie dla tego jedynie, iż biada z sztukowanymi wodzami, ale że częstokroć jak zastąpić tak i dosztukować ich czém nie było.

— 68 —

Za szefa sztabu jenerałowi Kołyszce dodano majora artylleryi Orlikowskiego, człowieka w kwiecie lat męzkich, gorliwego patryotę, dobrego oficera na placu saskim, ale bez najmniejszego, doświadczenia w ogniu. Resztę miejsc sztabowych z różnemi tytułami zajęli młodzi obywatele; dawni wojskowi, ile ich mogło się znaleść, potrzebniejsi byli w szeregach.

Całą siłę obecną w ówczas, podzielono na 11 szwadronów, podług regulaminu byłéj niegdyś kawaleryi narodowéj. Dowódzca szwadronu rotmistrz, miał pod swemi rozkazami kapitana, porucznika, dwóch podporuczników, chorążego, dziesięciu podoficerów, i stu żołnierzy. Pierwiastkowe te szwadrony były niejako zakładami półków dla spodziewanéj liczby ochotników, i zwyczajem używanym w Polszcze, zostały oznaczone nazwiskami obywateli, którzy głównie przyczynili się do ich utworzenia. Jeden tedy szwadron nazywał się półkiem imienia Jełowickich, drugi Izydora Sobańskiego, czwarty Alexandra Sobańskiego; inne nosiły tylko numer porządkowy z dodatkiem nazwiska powiatu, skąd wzięły swój początek. Pierwszym dowodził Edward Jełowicki, drugim Izydor Sobański, trzecim Lipkowski zięć Ko-

— 69 —

łyszki, dziedzic Krasnosiółki, czwartym Alexander Sobański, piątym Wacław Rzewuski, szóstym Zwizda, siódmym Pobiedziński, osmym Teodor Korzeniowski, dziewiątym i dziesiątym N*** N***, jedenastym Juliusz Korsak. Zwizda, Pobiedziński i Korzeniowski, byli dawni wojskowi.

Półk Jełowickich, miał cały jednostajne płaszcze, a raczéj burki z sukna bronzowego; oba półki Sobańskich miały taratatki szare; półk numeru trzeciego miał spodnie sukmanki białe, zwierzchnie czarne i pasy skórzane tegoż koloru; w innych były rozmaite ubiory, lecz ogólnie chorągiewki amarantowe z białém i takież kokardy przy czapkach. Oficerowie nieodróżniali się żadnémi znakami.

Piechota ze swoim myśliwskim ubiorem i rynsztunkiem, złożyła jedną kompanią strzel- ców.

Trzy armaty Jełowickich stanowiły artylleryą. Oprócz amunicyi przywiezionéj z Hubnika, ponieważ każdy obywatel przysposobił się do powstania przynajmniéj jak na obławę, rozchodziło się po oddziałach dosyć ręcznych nabojów. Furaż i żywność dostarczali pobliżsi dziedzice dóbr, a tymczasem formowały się

— 70 —

przy głównéj kwaterze intendentura, szpital, obozowa apteka i t. d.

Dwa dni upłynęły na tych urządzeniach wojskowych, trzeciego przystąpiono do części uchwał bardziéj cywilnéj. Sejmik zbrojny wybrał dla siebie reprezentantów powiatowych i powierzył im staranie o fundusze na koszta wojny, dał władzę stanowić potrzebnych urzędników w oswobodzonym kraju, i mieć głos doradczy przy wodzu. Każdy powiat umocował dwóch reprezentantów, z których drugi, na przypadek śmierci piérwszego był jego następcą, a tymczasem pomocnikiem w radzie i czynnościach. Takimi reprezentantami zostali z powiatu hajsynskiego Wacław i Alexander Jełowiccy; z olhopolskiego Izydor i Alexander Sobańscy; z bałckiego Karol Potocki, i Teofil Obniski; inne powiaty, dopiero za liczniejszém zgromadzeniem się ich oddziałów do obozu, miały dopełnić toż samo. Wybory odbywały się powiatami, a w powiatach szwadronami. Szwadron obierał dwunastu delegowanych oficerów i żołnierzy, a połączieni razem delegowani szwadronów jednego powiatu, obierali reprezentantów.

Kassa powstania miała już naówczas 600,000 złotych, Postanowiono, dawać z niéj niemaję-

— 71 —

tnym żołnierzom, oprócz zwyczajnych potrzeb życia, po 20 groszy dziennie. Oficerowie nie brali żołdu.

Obrady powstańców skończyły się rano 7 maja, i w dniu tym który miał bydź dniem powszechnego rzucenia się na nieprzyjaciela, oddział najliczniejszy, jedyny co mógł przeważnie działać, po raz piérwszy wystąpił w kształcie wojennego zastępu. Poformowane szwadrony przeciągnęły naprzód przed jenerałem, uszykowawszy się po tém głębokiemi kolumnami w półkole, jakby z amfiteatru słuchały mszy odprawiającej się na balkonie pałacu. Po nabożeństwie, wódz chciał przemówić do wojska; lecz że od kilku lat ciężka chrypka tamowała mu głos, wyręczył go Alexander Jęłowicki odczytując odezwę, która w mocnych wyrazach ogłaszała cele i obowiązki powstania: niepodległość ojczyzny, wolność bez wyjątku wszystkich mieszkańców, bezpieczeństwo praw i własność każdego, poszanowanie wszelkich wyznań religijnych. Następnie powstańcy powtarzając słowa za czytającym rotę, wykonali przysięgę wierności i nieograniczonego poświęcenia się dla sprawy narodowéj, a posłuszeństwa dla swego wodza. Wzajemnie wódz przysiągł gorliwie piastować włożone nań dostojeństwo. Okrzyki:

— 72 —

niech żyje Ojczyzna! niech żyje Kołyszko! zakończyły ten uroczysty obrzęd. Naczelnicy i reprezentanci udali się do swoich prac, żołnierze do obozu.

Przez dwa dni następne, czekając jeszcze, żeby szwadrony wyćwiczyły się cokolwiek w musztrze i urosły bardziéj, pisano i rozsyłano proklamacye do wszystkich stanów: do szlachty, do włościan, do duchowieństwa greckiego. Szlachtę powoływano do broni przypominając jéj święty obowiązek pospolitego ruszenia; włościanom dodawano śmiałości i ochoty wystawując im, żę równie są synami ojczyzny, równie od jej niepodległości zależy ich wolność i szczęście; popów starano się ująć tolerancyą i obietnicą zamienienia ich nędznych i niepewnych dochodów, na uczciwe i stałe, grożono wreszcie surowymi sposobami w razie doświadczonych przeszkód z ich strony.

Szlachta równie uboższa jak możniejsza, codzień dawała dowody najgorętszych chęci, nią ciągle napełniał się oboz. Ponieważ bogatsi obywatele, na dni kilka przed powstaniem, pod różnymi pozorami, a mianowicie dla sprowadzenia koni z dóbr swoich ukraińskich, powołali do siebie wiele młodzieży szlacheckiéj i tym sposobem nieznacznie wyprowadzi ją z domów rodziciel-

— 73 —

skich, ojcowie tak zawerbowanych ochotników, przyprowadzili nowych i żal swój wynurzali w ten sposób: « A czyż się to godziło, żebyście panowie wykradali nam synów? A czyż to my nie Polacy? Czyż my nie byli warci sami ich do powstania wyprawić i dać im bło­go­sła­wień­stwo? Darujcie panowie ojcom te wymówki; a my teraz synom naszym błogosławim i zalecamy, niech się biją za ojczyznę, niech idą gdzie panowie ich poprowadzą. » —

Co do włościan i innych stanów, życzliwość ich nie miała jeszcze pola do okazania się w symptomatach powszechnych.

Wszystkie okólniki i akta powstania, opatrzone w podpisy wodza, szefa sztabu i sześciu reprezentantów, nosiły już niejaką cechę urzędową; nie były wszakże i bydź nie mogły niczem więcéj tylko głosem patryotyzmu, oświadczeniem woli obywatelskiej, obietnicą właścicieli dla poddanych. Wpływ tych pism nie został daremnym i ufać należy że trwa do dziś dnia; ale pióro w ówczas niedostatecznie wyręczało szablę. Trzeba było bić się i przemawiać, trzeba było podawać rękę i powoływać. — Do tego, na nieszczęście, ani rady reprezentantów, ani prośby podwładnych nie potrafiły skłonić jenerała. Większość w radzie wojennéj była zawsze za

— 74 —

tém, żeby coś przedsięwziąść, żeby nie stać próżno na miejscu; instruktorowie szwadronów ciągle przedstawiali, iż zręcznie upatrzone napady, podjazdowe wyprawy, lepiéj niżeli musztra usposobią żołnierza. Kołyszko odpowiadał wszystkim, że nie chce tak szacownych hufców narażać na przedsięwzięcia niebezpiecznci a z wojskiem niewprawioném do porządku i niewyćwiczoném należycie, każde przedsięwzięcie jest niebezpieczne. — Oddział tedy powstańców przybrał minę regularnego korpusu i został szkołą kantonistów, wśród gnębionego kraju, wśród skrzętnie obracającego się nieprzyjaciela.

Kiedy tak całe Podole, przez różne koleje i dla różnych przyczyn, wbrew spiskowym układom rozwijało swoje siły niejednocześnie i nielicznie, zbliżała się też pora dla Ukrainy, gdzie organizacya nie poniosła widocznie żadnego uszczerbku, gdzie znajdował się sam organizator. — Bezwątpienia, gdyby tylko te podrzędne wypadki, które zdawały się dotykać samą guberniją podolską, miały stanowić o losie powstania, gubernija kijowska, nieskompromitowana w oczach rządu, nieobciążona wojskiem moskiewskiém, powinna była wykonać dzielnie swoję część ogólnego planu. Lecz jak jedno główne nieszczęście zadało klęskę wszystkim

— 75 —

trzem prowincyom południowym, tak też i tu wpływ jego musiał wywrzeć swoje skutki.

IV.

Wracając jeszcze raz do owych ostatnich dni kwietnia, w których tyle powikłanych zdarzeń grupowało się dziwnie, nie można podnieść wątka powieści zostawionego w Oczeretnéj, bez targnienia mimowolnie pasem mających swój koniec w Chlebanówce. Granica galicyjska nieprzecięła naturalnych i staraniem naczelników nasnowanych spójni między losem wyprawy i powstania. Ale piérwsze z nich działały swoją prostą drogą, drugie poczęte zapóźno, krzyżując się za obrębem wypadków, obie strony wprawiały w błąd nawzajem.

Wyobraźmy sobie wszystko, co w przeciągu kiłkudziesiąt godzin działo się na szczupłéj przestrzeni za Zbruczem, gdzie Dwernicki ze swoim korpusem oczekiwanym na Podolu, Wereszczyński z legiją nastrojoną do wymarszu pod Kamieniec, i obywatele mający dać im pomoc zbrojną, znaleźli się razem — zdziwieni niespodziewaném spotkaniem, gotowi jedni drugim wymawiać zawód. Przypomnijmy także, gońców z dwóch punktów organizowanego kra-

— 76 —

ju donoszących naczelnikowi o nagłych wstrząśnieniach, jego uwagi, jego ostateczną wolą. Byłto kres, przed którym wyprawa, legija i powstanie, szły osobnym torem, aż póki nie padły wspólnie; teraz rozpoczynał się między nimi, jakiś zwodniczy, pośmiertny rozhowor. Tłómacze potrzeb i życzeń powstania hurmem cisnęli się do Chlebanówki; wysłańcy od korpusu i legii, kolejno przybiegali do Oczeretnéj. Piérwsi wymagali tego po Dwernickim, co drudzy chcieli wyjednać u Tyszkiewicza.

Skoro Malinowski przybył do obozu w Galicyi, piérwsze słowa jenerała były: « dla czegoście nie powstali, dlaczegoście mię niewsparli? jam tyle rachował na was » — Naturalna odpowiedź, po wyłuszczeniu sprawek Chróściechowskiego, musiała skończyć się wzajemnem zapytaniem: « a dla czego jenerał jesteś tutaj, cóżby teraz było z naszém powstaniem? » — « Jeszcze broni niezłożyłem, mogę bydź między wami » rzekł Dwernicki. — « Jeszcze kraj cały sił swoich niestracił, może powstać » dodał Malinowski. Rozmowa wtoczyła się na obłędne koło: korpus potrzebował powstania, powstanie korpusu. Kwestya nierozwiązana przez cały czas, kiedy chodziło o pomoc do zwycięztwa, zadzierzgnęła się jeszcze trudniéj, kiedy przy-

— 77 —

szło ratować się wspólnie z ostatecznéj toni. Naczelnik prowincyów ciągle oglądał się na wodza wyprawy, czekał od niego hasła, wyraźnego rozkazu, sam nie śmiał nic uczynić, nieufał swojéj władzy i wstrzymał powstanie. Wódz wyprawy ciągle oglądał się na prowincye, rozrzucał odezwy, pisał listy, wymawiał obywatelom ich oziębłość, nigdy nie użył swojéj powagi, niedał wyraźnego rozkazu, i dopiéro do jedynego kroku jaki mu zostawał, czekał na hasło od powstania.

W takim sporze zaocznym między dwóma najwyższymi sternikami sił narodowych za Bugiem, którzy spychali jeden na drugiego, co każdy z nich w swoim czasie miał prawo i mógł uczynić, rzecz wspólna koleją opierała się na obu, i nieprzyjęta całkowicie przez żadnego, musiała upaść.

Ostatnia koléj Tyszkiewicza była w chwili, kiedy popierając piérwszą odezwę powołującą Podolan do broni, w ich zapale znalazłby najlepszą rękojmią posłuszeństwa, ich hufcami zatrudniłby Rota, i reszcie kraju i korpusowi i legii, wywiesiłby chorągiew powszechnéj nadziei.

Ostatnia koléj Dwernickiego była teraz, kiedy rzucając się zuchwale na lewy brzeg Zbru-

— 78 —

cza, tłum emigrantów zbrojnych i legiją pociągnąłby za sobą, roztargnionemu krajowi i zbierającym się powstańcom, najskuteczniéj dałby popęd, przywróciłby zepsutą jedność i odebranego ducha.

Tymczasem dwaj emissaryusze Tyszkiewicza, jeden wysłany przed miesiącem, drugi przed trzema dniami, wpadli razem do Galicyi, dopominali się jeszcze o rozkazy; Dwernicki uczynił im zadość i poprzestał na tém.

W parę dni późniéj, wysłańcy wracający z kartką, która nie wiem co już mogła sprawić, byli jeńcami Rydigera; jenerał był jeńcem Austryaków. Drugi akt dramatu zabiegów po czasie, rozwiązywał się dopiéro na Ukrainie.

Dnia 29 kwietnia przybył do Oczeretnéj posłaniec Dwernickiego wyprawiony z Podlisic w d. 23 t. m. List dany jemu zawierał wyrazy: « Posyłam oficera mojego sztabu W. Stefana Zapolskiego, który ma obowiązek porozumieć się z dobrze myślącymi obywatelami Ukrainy, za radą ich wyznaczyć punkta zbierania się dla sił miejscowych, i donieść mi gdzie powstanie najpierwéj wybuchnie, żebym powstającym mógł jak najrychléj dać pomoc » — Ustnie zaś jenerał zalecając obywatelom przygotowanie koni zdatnych pod kawaleryą i artylleryą, spo-

— 79 —

rządzenie znacznéj liczby lanc, i zabezpieczenie na rzecz publiczną wszelkiéj własności skarbu moskiewskiego, dodawał przestrogę największéj ostrożności, zwyczajem przyjętym we wszystkich swoich odezwach, radził skompromitowanym ukrywać się przed rządem.

Widocznie tedy do ostatniego momentu wódz korpusu nie znał ani organizacyi, ani naczelnika powstania dwóch prowincyi, którym obiecywał pomoc, kazał jéj czekać ostrożnie, a razem żądał tego, co tylko jawne powstanie przed jego nadejściem sprawić mogło. Zapytany wreszcie Zapolski, jaką drogą posuwa się jenerał, dokąd posłać mu wiadomość o wszystkiem co zaszło i co jest już ułożone na dal, wyznał otwarcie, iż może wypadnie szukać go w Galicyi, ponieważ opuszczając główną kwaterę słyszał w sztabie głośne rozmowy o koniecznej potrzebie tego ratunku dla korpusu.

Łatwo sobie wyobrazić nowy kłopot Tyszkiewicza, w jaki go wprowadziły trudne do pogodzenia wyrazy pisma i słowa posłańca. Jeśli jenerał Dwernicki mniemał, że powstanie tylko zlane z korpusem może wystąpić do walki, pocóż dopiero zagrożony nie­bes­pie­czeń­stwem wywoływał w pole obywateli, obiecując podać im rękę; jeśli sądził że los korpusu może bydź po-

— 80 —

lepszony przez dalekie, o własnych siłach podnoszące się powstanie, czemuż niezalecał obywatelom powstać natychmiast? Mając przed oczyma tak jasne swoje położenie, jak było w dniu 23 kwietnia, należało jenerałowi Dwernickiemu, albo zgoła nieodzywać się do Ukrainy, albo posłać wyraźny, bezwarunkowy rozkaz. W piérwszym razie opuszczając prowincye niezostawiłby dla nich ze wszech miar szkodliwej zagadki, w drugim przyłożyłby się szczęśliwie do wsparcia władzy naczelnego organizatora, którą upadek wyprawy najbardziéj wydzierał mu z dłoni.

Tegoż dnia, wkrótce po przybyciu Stefana Zapolskiego, przybiegł do Tyszkiewicza Sabatyn wysłany od Sobańskich. Wszystko co zaszło w północnéj i południowéj części Podola nagliło do pośpiechu w ogólném podniesieniu broni, nakazywało przynajmniéj termin 7 maja mieć za nieodzowny. Świeże poselstwo od korpusu przeciwnie, nastręczało powód do zwłoki, powątpiewań, sporów.

W święto wielkiejnocy (1 maja, 19 kwietnia v. s.) kilkunastu obywateli zgromadzonych u Tyszkiewicza, niewahało się jednak ani chwili przystać na zdanie naczelnika, że jakkolwiek niepomyślne okoliczności przewidywać można,

— 81 —

niezrażając się wszakże niczém, należy powstać w dniu naznaczonym.

Dalsze porozumienia się w téj mierze, miały zajść ostatecznie nazajutrz w Buhajówce u Szydłowskiego marszałka powiatu taraszczańskiego, dokąd zaraz po otrzymaniu z Podola wiadomości o zamięszkach sprawionych przez Chróściechowskiego, był zapowiedziany zjazd organizatorów Ukrainy.

Tyszkiewicz z Krasickim, Sabatynem, i jeszcze jednym gorliwym patryotą udał się do Buhajówki. Zgromadzenie było liczne: znajdowali się tu organizatorowie, i w gronie wielu obywateli najznakomitsi związkowi powiatów: taraszczańskiego, skwirskiego, czehryńskiego, wasilkowskiego, kijowskiego i machnowieckiego, nadto dwaj magnaci przejeżdżający z Wołynia do swoich dóbr ukraińskich. Ci ostatni udzielili najświeższych i najsmutniejszych nowin o złém położeniu, w jakiém jenerał Dwernicki był już przed kilku dniami. W zbiorze różnie usposobionych i przygotowanych umysłów, odznaczały się dwa niejako stronnictwa. Jedni gorętsi, niecierpliwsi, a po większéj części skompromitowani w oczach rządu mos­kiew­skie­go, i w obcych powiatach kryjący się przed szponami policyi, radzili niezważać

— 82 —

na niepomyślne pogłoski i czemprędzéj poruszyć ogólne powstanie; drudzy rozumowali, że w obecnych okolicznościach podnieść chorągiew, byłoby marnotrawstwem przygotowanych sił, daremném zużyciem na lepszą porę zdatnego dzieła, szaleństwem niewczesnego zapału. Liczba zdań i powaga osób były z ich strony, a do prawych, choć może za nadto zimnych rachub, przyłączyły się mniéj zacne pobudki prywatnéj niechęci i obrażonéj miłości własnéj. Między głównymi przeciwnikami niezwłócznego powstania, gardłował najzawzięciéj jeden, który jako najstarszy Templaryusz i syn sławnego w wojennych dziejach naszych półkownika, miał pretensyą do naczelnictwa związku, od czasu wyboru uczynionego w Michałówce, niechętnie już spoglądał na Tyszkiewicza. Póki organizacya rozwijała się spokojnie w swoim administracyjnym zakresie, póki władza nie mogła bydź oskarżona o żaden błąd, póty zawiść musiała milczeć; lecz skoro podała się zręczność przesądzać wolą naczelnika, w najważniejszym punkcie wytknąć mu nietrafność, cichy współzawodnik znalazł czas, pod godłem publicznego interesu dogodzić swojéj osobistej zemście, w zachwianych złemi wieściami, w słuchających bardziéj głowy niż ser-

— 83 —

ca, miał naturalnych sprzymierzeńców. Tyszkiewicz stanąwszy w śród tak usposobionego koła podwładnych, postrzegł zaraz, że same rozkazy jego byłyby niedostateczne; uciekł się przeto do perswazyi, próśb, i zaklęć w imię ojczyzny, zaprzysiężonych uchwał, i uroczystych obietnic powstania choćby w najgorszym razie. Nie wielu przestawało na tém, mniéj było tych co go wśpierali: większość żądała żeby się jasno wytłómaczył, żeby okazał powody dla których powoływał do broni. Przypomniano iż miał obowiązek porozumieć się z rządem narodowym albo wodzem naczelnym i w skutek ich woli dać hasło: pytano czy otrzymał jaki rozkaz wyższéj władzy. Przyszło tedy wystąpić z pismem jenerała Dwernickiego i w niém upatrywać takowy rozkaz. To nieszczęśliwe pismo dopełniło miarki złego: dawało się łatwiéj wykładać na przeciwną stronę. Komentatorowie osądzili, iż jenerał widocznie nie myślił obudzać powstania pierwéj, aż sam przybędzie na Ukrainę; podniosły się tém mocniejsze głosy: « czekać wojsk regularnych. »

Położenie Tyszkiewicza jako pośrednika między Waraszwą a prowincyą, istotnie było fałszywe. Stosunków przyzwoitych ani ze stolicą, ani z wodzem wyprawy nie zawiązał w swoim cza-

— 84 —

sie, i teraz odnosząc rzecz powstania do działań korpusu Dwernickiego, chybiał zupełnie celu, w żaden sposób nie mógł przekonać, iż trafnie obrał porę. Ale inny wzgląd usprawiedliwiał i niezłomnie wspierał jego postanowienie. Oto w samém gronie radzących, było już kilku skompromitowanych, wielu ich kryło się po różnych stronach własnéj prowincyi, a sąsiednie Podole całe wstrzęsło się jawnie. Nie dla posiłkowego korpusu zatém, nie dla zadość uczynienia jakim planom wojennym, lecz dla siebie samych, trzeba było koniecznie powstać co najrychléj. Jeśli kto mógł powiedzieć, że się godziło, że należało kilkudziesiąt współobywateli zostawić na pastwę rządowi, aby massę przygotowanych sił i zasobów ochronić, toć wreszcie powinien był widzieć, iż właśnie taki środek ratunku prowadził do nieuchronnéj zguby cały związek powstańców. Sabatyn przemawiając w imieniu Sobańskich, wszelkich używał środków do zbicia w téj mierze przeciwnych mędrkowań: nic wszakże nie zdołało wzruszyć i przekonać zaciętych formalistów. Odpowiadali zawsze: « że kto powstał bez rozkazu, ten sam sobie winien. » Gorliwe usiłowania Krasickiego i innych którzy trzymali z naczelnikiem, również zostawały bez skutku. Po go-

— 85 —

rących sporach od południa do północy, przeciwni woli Tyszkiewicza skłonili się do pewnej koncessyi, i oświadczyli: że skoro powstanie Podola rozszerzy się aż do nich, to i oni powstaną. Oświadczenie to właściwie tak należało wyrazić: że kiedy powstańcy podolscy przemogą nieprzyjaciela, my połączymy się z nimi; kiedy zaś wspólny nieprzyjaciel będzie ich gnębił, katował, na Sybir wywoził, my zostaniemy ocaleni — na lepszą porę dla ojczyzny. Niebaczni! bez miłości braterskiéj, próżne odzywanie się z miłością ku ojczyźnie. W cóż się teraz obracały wszystkie węzły zmowy, wszystkie plany jednoczesnego wybuchu? Przy oglądaniu się na własny interes każdéj prowincyi, okolicy, rodziny i w końcu naturalnie każdej osoby, daremnie marzyć powrót do bytu całéj Polski: żadna pomoc ustronna, żadna organizacya spiskowa, nie dźwignie skutecznie powstania.

Naczelny organizator głęboko uczuł brak odwagi jednych, a prywatną niechęć drugich pod blichtrami rozsądnéj ostróżności. Stały umysł i nieprzytłumiony zapał kilku, niezdołał pocieszyć go i pokrzepić. Zwątpiwszy o duchu reszty związkowych, zwątpił zupełnie o swojéj władzy i mordujące swary zamknął wy-

— 86 —

daniem okólnika następnéj treści: « Ponieważ większość jest za tém żeby niepowstawać, składam mój urząd; skompromitowanych zaś wzywam, żeby się łączyli do braci Podolan. »

Pismo to było bardzo na rękę owym nazwanym większością; pochwycili je skwapliwie, pewni dopiero że istotnie będą mieli większość.

Po dobrowolnem zrzeczeniu się ostatka władzy, która od 27 kwietnia częściami wypadała mu z dłoni, Tyszkiewicz myślał z razu tylko o wypełnieniu własnych obowiązków dobrego obywatela i gorliwego Polaka. Wzrok jego zwracał się z tém większą troskliwością ku Podolowi, gdzie spodziewał się jeszcze obudzić siłę przytłumioną ubocznemi zdarzeniami, z kąd mógł przyjść żywy popęd dla Ukrainy roztargnionéj wewnątrz, dokąd na ostatek mógł zanieść swoje poświęcenie się osobiste. Zastawszy nazajutrz w Czerniawce Majora Mikuszewskiego, doświadczonego żołnierza i zacnego patryotę, proponował mu dowództwo albo szefostwo sztabu w oddziale mającym utworzyć się na Podolu. Mikuszewski przyrzekł ze swojéj strony wszystko uczynić, lecz nie inaczej jak pod zwierzchnictwem jenerała Kołyszki. Wybór wodza równie jak wszelkich ogólnych środków, mógł tylko już prywatnie zaprzątać uwagę Tyszkie-

— 87 —

wicza, w krótce atoli zaczęły zbiegać się pobudki wciągające go znowu na opuszczone stanowisko urzędowe.

Organizator powiatu skwirskiego, spowinowacony z jednym najmożniejszym prawie stronnikiem oppozycyi, dowiedziawszy się o tém co zaszło w Buhajówce, pośpieszył do naczelnika, błagał go na kolanach żeby się niezrażał chwilowem zapomnieniem się kilku związkowych, obiecywał ich nawrócić, ręczył za swój i radomyślski powiat, a w machnowieckim podjął się zapewnić skutek rozkazom. Tegoż dnia 3 maja przybył do Oczeretnéj Hieronim Raczyński od Wereszczyńskiego z Galicyi, w nocy zaś AIexander Jełowicki od ostatniego zjazdu w Hubniku. Raczyński wysłany przed 27 kwietnia, przywoził wiadomość o legii i zamiarach jej dowódzcy; Jełowicki donosił o powstaniach w téj chwili z kilku powiatów ruszających do Krasnosiołki. Obie nowiny równie jeszcze zdawały się pewne, obie uradowały Tyszkiewicza.

Ze wszech stron zagrzany nadziejami chciał znowu odzyskać swoję władzę, pobiegł do Czerniawki, i znalazłszy tu obudwóch dodanych sobie radzców czyli kommissarzy, oświad­czył że myśli jeszcze całą Ukrainę powołać do broni.

Krasicki napomknął iż po złożeniu urzędu

— 88 —

pismo naczelnika nie będzie miało właściwéj mocy, niechciał także przyzwolić, aby w jakiemkolwiek zmyśleniu szukać dlań powagi; lecz gdy drugi kommisarz radził nie zważać na te szkrupuły, ufając w patryotyzm całéj gubernii a znając gotowość i zapał swego powiatu w którym było wiele szlachty ogrodowéj, zgodził się na wydanie powszechnego hasła. Tyszkiewicz napisał następujący rozkaz: « Otrzymawszy wiadomość od wyższéj władzy iż potrzeba żebyśmy powstali, rozkazuję wszystkim powstać w dniu (25 kwietnia v. s.) 7 maja » — Do tego rozkazu przyłączywszy stosowne polecenia dawniéj wyznaczonym dowódzcom hufców powiatowych, zostawił Krasickiemu potrzebną liczbę blankietów ze swoim podpisem, i powierzył mu wyrozumieć ostatecznie jenerała Kozłowskiego, czyliby nieprzyjął dowództwa ogólnego siły zbrojnéj, a sam przedsięwziął udać się zaraz do północnych powiatów Podola, gdzie z powodu obietnic Wereszczyńskiego, zdawał się otwierać najważniejszy plac działań.

Rano 5 maja, rozkazy Tyszkiewicza powołujące całą Ukrainę do broni, poszły z Czerniawki w różne strony, a tegoż dnia późno wieczorem, Krasicki przybył do Oczeretnéj zdać sprawę ze swego poselstwa do Kozłowskiego.

— 89 —

Kozłowski syn jenerała polskiego, służył w wojsku rossyjskiem lat dwadzieścia; w r. 1812 niechcąc walczyć przeciw wojskom gdzie tylu było jego rodaków, wziął demissyą; za ostatniej wojny tureckiéj wszedł znowu do służby i odznaczył się jako dzielny partyzant. W obejściu się z domownikami ostry i surowy, w zwyczajach przejęty wielu nałogami moskiewskich panów, mieszkając na Ukrainie z nikim prawie niemiał bliższych stosunków, utrzymywał liczny dwór, wielkie myślistwo, i żył odludnie. Można jednak wierzyć że Polakiem nigdy bydź nie przestał, uczuć dla prawdziwéj ojczyzny nigdy niestracił. Po rewolucyi listopadowej widząc ruch między obywatelami swojéj okolicy, starał się mieć udział w sprawie narodowéj. Z jednym Krasickim, jako sąsiadem, widując się częściej, wynurzył jemu swoje chęci, ofiarował dać pieniądze do składki, obiecał uzbroić swoich ludzi, których stu od razu mógł wsadzić na koń. Zjechawszy się nawet w pewnym domu z Tyszkiewiczem, gdy ten próbował go wyrozumieć, nie zdawał się dalekim od przyjęcia dowództwa, napomykał bardzo energiczne sposoby wojny exterminacyjnéj. Talenta jego, charakter tęgi i sława militarna, przyniosłyby niewątpliwie wielki pożytek sze-

— 90 —

regom ziemian. Skoro teraz Krasicki stanął przed nim żądając ostatecznego słowa, przekładał naprzód niedogodność obranéj pory do powstania: listami znajomych sobie jenerałów armii działającej przekonywał, że Dwernicki musi albo broń złożyć, albo wejść do Galicyi; usłyszawszy wszakże iż powziętego zamiaru cofnąć już niemożna, zapytał: « a czy Pan Henryk siądzie na koń? » to jest czy marszałek gubernii Henryk Tyszkiewicz stanie na czele obywateli? Takiéj rękojmi powszechnego poruszenia się obywateli, słusznie mógł żądać człowiek przezorny i doświadczony, a w podeszłym wieku los własny i rodziny odważający na krok azardowny. Krasicki upewnił go iż ma powody ufać w gorliwość marszałka. « Dobrze więc — rzekł Kozłowski — to i ja chociaż naczelnictwa nie przyjmę, ale jako obywatel siądę na koń. Z piątku na sobotę w nocy (z 6. na 7. maja) każę kuć i osadzać lance »

Z tą odpowiedzią przybywszy Krasicki, zastał w Oczeretnéj Henryka Tyszkiewicza. Od jego tedy decyzyi, od jego poświęcenia się zależało roztrzygnięcie kwestyi ze wszech miar ważnej dla powstania Ukrainy. Ale jeśli Kozłowski chciał mieć rękojmię ogólnego ducha w odwadze pierwszego urzędnika szlachty, sam ten

— 91 —

urzędnik potém wszystkiem co zaszło, po zdaniach mianowicie objawionych w Buhajówce, mógł niedowierzać duchowi swoich współobywaleli — i obrał sobie drogę, którą jakkolwiek dziś dostąpił wysokich łask cara, byłby może wstecz się udał, gdyby mu niezabrakło ufności. Jestto delikatna rzecz ilekroć przychodzi dać wyrok o jednym, gdzie dzieło polegało na wielu, na wszystkich. Niewątpliwie wszakże, póki tylko powstawać będziemy, zawsze niżsi będą oglądali się na wyższych, zawsze ci ostatni powinni pamiętać, że do nich należy piérwszy przykład rzucenia się w odmęt niebezpieczeństw, nie zaś piérwsze miejsce dopiero po rozpoczętéj przéz innych i pomyślnie idącéj sprawie; zawsze ich słabości i winy, zasłużą na bezwarunkowe potępienie.

Cokolwiek bądź, wszystko wzięło taki obrót, iż wybuch Ukrainy nie mógł bydź ani silny, ani pod zachęcającém godłem rozpoczęty. Marszałek gubernii wyjechał do Skwiry prezydować w naborze rekrutów; naczelnik spisku zostawując niepewne wypadki staraniom gorliwych, oddał pobliższych ochotników i ludzi swoich pod rozkazy Stefana Zana, zalecił mu połączyć się z dowódzcą powiatowym Janem Zapolskim, któremu osobiście przełożył uprze-

— 92 —

dnio jak ma postąpić, i 6 maja rano pośpieszył na Podole. — Tymczasem rozkazy rozesłane dwoma dniami przed terminem, nie tylko niemogły rozéjść się wszędy, ale nadto spotykały się z przeciwnym im okolnikiem, wydanym w Buhajówce. Oppozycya buhajowiecka była nieugięta: główny jéj stronnik, organizator powiatu machnowieckiego, niewzruszył się prośbami szwagra, który miał go nawrócić, w oczach jego spalił expedycye idące do trzech innych powiatów. — Kozłowski zmiarkował stan rzeczy, i zamiast do obozu powstańców, udał się do Berdyczowa; powstańcy zamiast zmienić całą prowincyą w swój oboz, błąkali się szukając gromady i wodza.

Powiat lipowiecki, w którym ciągła pieczołowitość Tyszkiewicza i Krasickiego czuwała najbliżéj, miał najwięcéj przygotowanych i w czas uwiadomionych ochotników; lecz naznaczony dowódzca siły zbrojnéj, dawny oficer Jan Zapolski, sam ją rozerwał i obrócił nie tak jak należało. Był zamiar zebrać się w Daszowie i z tamtąd uderzyć na Lipowiec; tymczasem Zapolski mając osobiste zajścia ze sprawnikiem, wpadł w płonną obawę żeby ten go nie uwięził, i uzbroiwszy swoich ludzi dworskich, w towarzystwie kilkunastu szlachty którzy się do niego

— 93 —

przyłączyli, na dwa dni przed terminem, wymaszerował z domu i stanął obozem w lesie. Dowiedziano się o tém natychmiast w mieście powiatowem, o milę odległem. Pocztmejster Lipiński przychylny rządowi, poleciał do Machnówki i sprowadził parę szwadronów strzelców; dzierżawcy pobliższych stacyi które miały bydź zniesione przez powstańców, schronili wszystkie konie, tak że późniéj ledwo jedną z nich Krasicki zachwycić zdołał. W dniu zapowiedzianym zgromadzające się po domach obywatelskich hufce, szukały już swego dowódzcy kryjącego się przed komendą wyprawioną z Lipowca. Stefan Zan, major Lepin i inni, przyprowadzili mu kilkudziesiąt jeźdźców. Zapolski niepociągnął z nimi do Daszowa, ale chcąc znaleść bliższe wsparcie, wieczorem 7 maja pomaszerował do Skały, wsi Hieronima Zbyszewskiego, gdzie Fortunat Morgulec również dawny wojskowy, zbierał obywateli taraszczańskich. Pierwszym złym skutkiem tak pomieszanych planów, był smutny los młodzieży palestranckiéj w Lipowcu, która zapewniona przez Zapolskiego, spodziewając się nazajutrz ujrzeć w mieście jego oddział zbrojny, padła ofiarą zawiedzionej ufności; następnie wynikło ztąd zgromadzenie się w jeden punkt wszystkich zarodków powstania

— 94 —

Ukrainy. Nietylko oddziałki lipowieckie pospieszyły w ślad za swoim dowódzcą, ale i z dalszych powiatów w których albo naczelnicy niechcieli powstać, albo podwładni niedopisali naczelnikom, różne garstki kierowały się tutaj. Z machnowieckiego Herman i Józef Potoccy, młodzi Abramowiczowie i wielu pojedynczych ochotników; ze skwirskiego i humańskiego wszyscy którzy będąc skompromitowani od dawna domowe strony opuścić musieli; ze zwinogrodzkiego Bierzyński i inni z dowódzcą swoim Zwolińskim, znaleźli się w Skale. Ogółem zebrało się przeszło 250 konnych i około 100 pieszych. Sprowadzono kilka wiwatówek, których urządzeniem zajął się czynnie Józef Zapolski; przywieziono kassę z Czerniawki zawierającą 300,000 złotych, i podobnie jak na Podolu w Krasnosiołce, poczęto formować pewien rodzaj korpusu, z mniejszym jednak ładem i powodzeniem. Jan Zapolski przywłaszczył sobie jeneralne dowództwo, inni oficerowie nie radzi byli jemu podlegać, nikt zaś nie potrafił zaspokoić sporu. Obywatele widząc niesnaski i bezrząd, gdy Zapolski nie wzbudzał w nich zaufania, a ten komu dali prawo mianować wodza był nieobecny, poczęli tracić ducha: wielu najlepsze mających chęci cofało się z obozu. Trzy

— 95 —

dni upłynęły na różnych projektach, rozprawach i radach, w końcu uchwalono całym taborem ruszać w powiat humański, który najludniejszy z powiatów gubernii kijowskiéj i obfity we wszelkie zasoby, wzywał wsparcia z powodu najścia sił nieprzyjacielskich.

Oprócz oddziału zgromadzonego w Skale, obecnie na całéj Ukrainie mało co więcéj znajdowało się sił gotowych. Uzbrajał się w Daszowie Włodzimierz Potocki; formowali się obywatele humańscy w dwa od przypadku ugrupowane hufce; wyruszyło z domów kilku pobliższych patryotów. Wszystkie te cząstki zamiast same zostać środkami miejscowego powstania, oglądały się już tylko na chorągiew lipowiecką, która podobnież niemając mocy utrzymać się na swoim gruncie, szukała większéj siły; a ponieważ droga obrana, prowadziła ją ku głównemu obozowi Podolan, prędzéj czy późniéj musiała wlać się w korpus Kołyszki.

V.

Dzień 7 maja, termin urzędowy powstania, przeminął nieznacznie wśród różnych poruszeń, przez dwa tygodnie wykluwających się powoli. Organizacya insurrekcyinego spisku dotknięta

— 96 —

upadkiem wyprawy Dwernickiego, skruszyła się nagle w północnych powiatach Podola, spełzła opornie w południowych, własnemi rękoma robotników została zniweczona do reszty na Ukrainie. Teraz żadna już cząstka sztucznéj tkanki nieosłaniała skrytych sposobów, spodziewanych wybuchnień: wszystko było odarte z tajemnicy i nadziei, dawało się na przestrzeni dwóch prowincyi zliczyć i ocenić. Trudno wyobrazić sobie większą niedolę, bardziéj smutny wypadek tyle obiecujących, tak wyrachowanych zamiarów!

Powstanie miało jednéj chwili na wszystkich punktach wynurzyć się najmniéj we 12,000, opanować od razu rząd swego kraju, otoczyć i zgnieść rozrzucone w nim drobne załogi moskiewskie, powagą swojéj mocy dać otuchę i popęd ludowi, złożyć wewnątrz szykowną siłę, wyglądać nadto zewnątrz wsparcia od posiłkowego korpusu. Wydobywając się na jaw długo i nie wszędy, urosło ledwo do liczby 3,000, nie zdobyło żadnego siedliska władzy rządowéj, żadnéj korzyści; w słabych zarodkach rozproszone, tułające się, prześladowane, dążyło wszędy do większych gromad, pragnęło niejako skrystalizować się koło jednego środka. W tak przewróconym porządku rzeczy, zamieniła się

— 97 —

rola dwóch stron przeciwnych. Hufce narodowe znalazły się zupełnie w położeniu gotowaném dla nieprzyjaciela.

Nieprzyjaciel bez przerwy rządził całym krajem, osiedział się w miastach i miasteczkach, za pomocą wewnętrznych rezerw i garnizonów ścigał formujące się oddziałki powstańców, zewnątrz oczekiwał wsparcia od swoich wojsk polowych: w jego ręku była władza administracyjno policyjna, zbrojna siła miejscowa, i część armii uwolnionéj od zatrudnień z Dwernickim. Każdy z tych trzech środków trzeba ocenić ściśle, żeby zmiarkować na dal, czego jeszcze powstanie spodziewać się albo dokazać mogło.

Władza rządowa zwłaszcza nad narodem od dawna podbitym, jest bezwątpienia samym łękiem jarzma wprost dotykającym jego karku. Opiera się ona ostatecznie na swoim apparacie militarnym; ale jeśli nie wojsko gotowe przychodzi zepchnąć razem z wojskiem ciemiężców ich rządy, lecz naród sam o własnych siłach chce odzyskać wolność, piérwsze jego wstrząsnienie musi rozerwać najbliższe więzy, inaczéj trudno mu miotać się przeciw dalszym. To bardzo jest naturalne, i daje się jasno wytłumaczyć. Rząd narzucony przez zwycięzcę, wszystkiemi gałęziami które idą z jego ramienia roz-

— 98 —

pościera po kraju prawdziwie moralną jego potęgę: czuwa, grozi, uprzedza, nareszcie kieruje siłą materyalną. Im bardziéj miejscowy, im więcéj zażyły z mieszkańcami, tym niebezpieczniejszy. U nas gałęzie władzy carskiéj były nieliczne, zupełnie odrębne od władz obywatelskich, napiętnowane wyraźnym charakterem, jedynie niemal trzymające w swém ręku wydział policyjny i skarbowy. W każdym powiecie dosyć było schwytać kilka osób i kilkunastu ich satellitów, żeby cały obieg moskiewskiego wpływu przeciąć od razu. Szpiegi i przychylni tronowi nie mieliby dokąd znosić usłużnéj pracy; zwierzchność gubernialna niezwalona nawet, zostałaby ślepa i niema; doświadczony, znający wszystkie zakąty przewodnik, nie przodkowałby żołdactwu jakie mogło znaleść się na podoręczu. Należało więc koniecznie ubiegać i zdobywać miasta powiatowe; choćby dla tego tylko, żeby spruć gniazda administracyi nieprzyjacielskiéj, i domowy gad o czerwonych szyjach tak wytępić, żeby już szkodzić niemógł; bo trzeba pamiętać że złość swoję zataja zdradliwie, że mu ucięte członki odrastają łatwo; nowy zaś zapłodek tego rodzaju nie prędko rozpatrzyć się i zagospodarować może. W prowincyach gdzie systematyczna zmowa

— 99 —

nieobmyślała trybu podniesienia broni, powszechny instynkt odgadł szczęśliwie co najprzód wymagało usiłowań i zabiegów. Dobry początek, mimo mnogich późniéj błędów, przyczynił się nie mało do szerokiego rozlewu i trwałości powstań na Litwie. Organizacya insurrekcyjna Ziem Ruskich, trafnie wprawdzie naznaczyła tenże sam przedmiot piérwszemu ciosowi swojéj siły; ale kiedy w zamęcie niespodziewanych wypadków przyszło improwizować orężne dzieje, kiedy ta siła nie dźwignęła się raźnie i całkowicie, wszystkie jéj cząstki mniejsze i większe, wcześniejsze i ostatnie, dziwnym a spólnym popędem, chwyciły się jakoś za drugi koniec zniweczonego planu, zamknęły się w obozach, do których z pod bazyliszkowego wzroku władz moskiewskich nic swobodnie wymykać się nie mogło. Nie jeden co w terminie, albo nabrawszy ducha nieco późniéj, wystąpiłby w pole, to był schwytany, to musiał ukrywać się koło własnego domu: wielu ledwo zdołało wpaść na koń i bez uzbrojenia, bez porządku, z ludźmi swoimi jakby uciekając przybiedz na miejsce zboru. Tego popłochu nabawiał częstokroć sam tylko sprawnik albo zasidatel snujący się w okolicy; a w ciągu dni dziesięciu od piérwszych wstrząśnień, na północy i południu

— 100 —

Podola, policye ziemskie wszystkich powiatów w obu guberniach, otrzymały już rozkazy pilnéj baczności, i nawet wyraźne instrukcye nie raz z dodatkiem listy podejrzanych. Kto zna jak łatwo obywatela rolnika widokiem powozki z żandarmem przerazić, jak nałogowa obawa rządu, zwłaszcza po wsiach drobniejszych, wywiera u nas moc uroczą, ten nie zdziwi się, że kiedy powstanie żadnym głośnym krokiem nie dało otuchy, znaczna część szlachty przyciśniona zmorą carskiego cienia, nie miała mocy wydobyć się ze snu. Straszydło to daleko powszechniéj i żywiéj działało na umysł włościan. Lud prosty w podobnych rzeczach rozumuje zawsze a posteriori; dla niego co jest i trwa, ma już dostateczną przyczynę i zasadę bytu: widział, kto władał, kto panował, i próżno mu było prawić o nadeszłych zmianach, rzucać słowa najszczerszych obietnic. Dosyć że w czynach okazał się neutralnym, w życzeniach niewątpliwie przychylnym. Wszędzie gdzie przechodził jaki hufiec powstańców, gromady wiejskie witały go z chlebem i solą, spełniały chętnie wszelkie rozkazy, dostarczyłyby nawet ochotników, gdyby nie trzeba było dostarczyć razem wierzchowych koni i oręża, na czém im zbywało. Ale wzajemnie oddział wojsk moskiewskich znajdował wszędzie

— 101 —

bezpieczne przejście, lada urzędnik pokorne posłuszeństwo: wybierano rekruta jak w najspokojniejszych czasach. Mówiąc o włościanach wypada nieodstępnie mieć wzgląd na niższe duchowieństwo greckie, na popów. Pierwsi i drudzy musieli bydź koniecznie razem pozyskani dla téj lub owéj strony; razem też dają się widzieć niemal we wszystkich przykładach dwóch przeciwnych skłonności, z tą różnicą tylko, iż w oznakach dobrych chęci dla powstania, powszechnie instynkt włościan, w czynach pochlebnych carowi, wyłącznie interes popów szedł przodkiem. Póki los walki nie przeważył się jawnie, lud poddany najgorszym dziedzicom gotów był przebaczyć długoletnie winy, garnąc się do lepszych, z nadzieją, z pewną wiarą wyglądał skutku wypadków zapowiadanych przez obecne zdarzenia i dawne wróżby (*); dopiero

(*) Szczególniej ważną rolę grało między gminem proroctwo Wernyhory. — Wernyhora sławny wieszcz ukraiński, według jednych był chłopem ze wsi Makiedan niedaleko Bohusławia, wedle drugich szlachcicem polskim. To pewna iż za młodu opuścił dom rodzicielski i udał się na Zaporoże, a po długich latach, dopiero w r. 1760 wrócił w strony rodzinne i żył bardzo dobrze ze szlachtą. Po zawiązaniu się Konfederacyi Barskiéj zachącał wszystkich żeby przystępowali do niéj; a kiedy we trzy miesiące późniéj, w dzień S. Makoweja 1768 zaczęła się rzeź humańska, najgorliwiéj osłaniał szlachtę i wykrywał zdrady moskiewskie. Umarł 1769 czy 1770, we wsi Parchomówce na Ukrainie, gdzie

— 102 —

późniéj w niektórych miejscach uległ pokusom urzędowie podżegnionéj zemsty i swawoli. Przeciwnie duchowieństwo etatowe, łańcuchem hierarchii przykute do tronu, w wiązane w tok machiny administracyjnéj, prócz niewielu wyjątków, musiało zostać rychło jéj narzędziem. Od piérwszego momentu poruszeń zbrojnych, policya miała w popach mnogich donosicieli, czujnych stróżów szlachty, a nawet i szpiegów; późniéj wpływ ich był użyty straszliwiéj jeszcze. Rząd tedy dzierżący w swoim ręku wszystkie

urodził się Seweryn Krzyżanowski. — Z wielu przepowiedni Wernyhory najznajomsza, a w czasach konfederacyi wydana, jest téj treści: « Polacy teraz w swoich zamiarach upadną i Polska trzykroć będzie rozszarpana. Różni ludzie kusić się będą o jéj odbudowanie, ale nadaremnie. Przyjdzie wielki mąż od zachodu: Polacy oddadzą się jemu na usługi; wiele im przyobieca, a mało uczyni: chociaż nazwą się znowu narodem, będą jęczeli pod jarzmem Niemców i Moskali. Potém zostanie ich królem człowiek zły i zacięty, który wiele krwi przeleje. Polacy powstaną przeciw niemu, i jeszcze upadną przez nieład i niezgodę. Długo niewola i ucisk rozciągną się nad nimi; aż nakoniec zajaśnieją błogie czasy, kiedy naród bogaty sypnie pieniędzmi, Mahometanie w Horymu napoją swoje konie, i Moskale dwa razy na głowę pobici zostaną: raz pod Batowem około semi-mohił (siedmiu mogił), drugi raz pod Starym Konstantynowem w jarze Hanczarycha zwanym. Od tego czasu Polska zakwitnie od Czarnego do Białego morza i będzie trwała po wieki wieków. » — Przepowiednia ta lubo w r. 1831 niezdawała się wskazywać początku błogich czasów, lecz póki wiodło się sprawie naszéj, powszechnie niemal na pomyślną wróżbę wykładana była.

— 103 —

żyły kommunikacyi i władzy, uważać należy za prawdziwą, oporną przynajmniéj potęgę. Jego nierozbite ogniska stały się niejako twierdzami, po za okręgiem których powstanie we własnym kraju przybierało postać wojsk obcych, zdobywczych.

W takim składzie rzeczy odrazu daje się uczuć ważność załóg, czyli wszelkich miejscowych sił moskiewskich. Władza cywilna w wielu punktach ostała się bez ich pomocy; lecz prędko użyła je w pomoc sobie, rzucając zaczepnie na pomniejsze hufce i niekiedy na domy gotujących się do broni patryotów. Właściwie pod nazwiskiem załog albo raczéj garnizonów rozumieć by należało komendy weteranów pieszych i żandarmów, w czasie pokoju i wojny nieruchomie zostające po miastach i miasteczkach; ale te prawie niezasługują wejść w rachunek. Gdzie nieznajdowało się nic więcéj prócz takowéj zwykłéj osady, 50 koni powstańców mogło bez wystrzału opanować stolicę swego powiatu; i rzeczywiście z liczby trzydziestu przeszło miast powiatowych na Wołyniu, Podolu, i Ukrainie, w tyle korpusów moskiewskich pomknionych przeciw Dwernickiemu, dwadzieścia najmniéj nie miało innéj obrony. Załogami przeto istotnemi były cząstki

— 104 —

i odłamki wojsk polowych, bądź jako rezerwy, bądź jako do szczególnych potrzeb zachowane oddziały. Trzy miasta gubernialne: Kamieniec, Żytomierz i Kijów, były osadzone najobficiéj; lecz Kamieniec i Kijów wychodziły za obręb początkowych działań powstania: piérwszy odcięty liniją korpusów moskiewskich, pochłaniał tylko część ich siły, drugi dostatecznie opatrzony przeciw napaści, nic nie mógł udzielić na dalekie wycieczki. Sam Żytomierz zatém przez swoje środkowe położenie groził jedynie krajowi. Stały tu zostawione przez Rydigera 3 bataliony półku welingtońskiego, 1 batalion półku Dybicza, półk kozaków uralskich i dziesiątek armat. Niżéj idąc ku południowi, w Berdyczowie i Machnówce znajdowały się zapasy kawaleryi także korpusu Rydigera: kilkaset huzarów między któremi 200 ledwo miało konie, i 8 szwadronów strzelców konnych. Tym sposobem 4 bataliony piechoty, 9 szwadronów jazdy i półk kozaków, formowały rezerwę wojsk walczących za Styrem, a razem straż przeciw miejscowym poruszeniom. Siła ta na pozór znaczna, musiała naprzód osłaniać rezydencyą wojennego gubernatora Lewaszowa, rozpraszać się późniéj na różne wyprawy, i z czasem zginęła niemal cała od ręki powstańców; wiele jednak,

— 105 —

mianowicie w piérwszych chwilach narobiła im szkody. Dwa szwadrony strzelców odkomenderowane z Berdyczowa na Polesie wołyńskie, przyczyniły się najbardziéj do rozbicia obozu pod Włodzimiercem; jeden szwadron wysłany z Machnówki w powiat winnicki, acz z własną stratą przeszkodził wzrostowi hufca, który formował kapitan Kurowski; inne dwa skierowane na Lipowiec, lubo nieśmiały zaczepić zbierających się w Skale, pojedynczym jednak patryotom dały się we znaki. Rząd chciał przerażać gwałtownością i okrucieństwem; policya dybała przed i za każdym oddziałem rozjuszonego sołdactwa, jak stado szakali koło lwa szukającego pastwy: wszędzie terroryzm moskiewski znajdował dla siebie męczeńskie ofiary. W powiecie winnickim, skoro powstańcy po zwycięzkiéj utarczce cofnęli się z Michałówki, sławny w okolicy łotr i łupieżca zasidatel Ciechanowski, wpadł do dworu, porwał i okuwszy w łańcuchy uwiozł szanownego starca Wyrzykowskiego. W bracławskim, tenże sam szwadron strzelców, zszedł obywateli Filanowiczów w trzydzieści koni wyruszających do powstania. Mężni młodzieńcy nie tracąc przytomności uderzyli na nieprzyjaciela i odparłszy go, w porządku wykonali odwrót do lasu: Moskale

— 106 —

pomścili się na synach, spaleniem ich choréj matki wraz z całym domem. W lipowieckim druga kobieta, siostra dowódzcy powiatowego, z Zapolskich Padlewska, stała się nie mniéj bolesną ofiarą patryotyzmu. Zacna ta Polka będąc wdową i matką piętnastoletniego syna, chciała własną odwagą i staraniem dopomódz dziecku do spełnienia powinności, którą jak mówiła, nieboszczyk mąż zostawił nieodłączną od dziedzictwa po nim. Zebrawszy więc dwudziestu kilku ludzi, z małoletnim ich naczelnikiem prowadziła do obozu powstańców. Zaskoczona w drodze i zchwytana przez Moskali, doświadczyła barbarzyńskiego obejścia się władz rządowych w Lipowcu, gdzie ją trzymając w więzieniu złoczyńców, co piątek smagano rózgami. Te i tym podobne przykłady, naturalnie musiały rzucać postrach na słabe i trwożliwe umysły; powstanie wsrzód którego wróg pastwił się bezkarnie, traciło wielu opóźnionych, albo niedość śmiałych ochotników. Z czasem wszakże mogło powetować i nagrodzić sobie tę szkodę. Siła z linii rezerwowéj korpusów moskiewskich, im więcéj rozdzielała się na części, im daléj jéj komendy odbiegały od środka, tém bardziéj niweczyła się dobrowolnie, tém łacniéj było zmassowanym hufcom

— 107 —

narodowym kraj swój oprzątać i zdobywać. Prócz wojska w Żytomierzu, Berdyczowie i Machnówce, nieprzyjaciel do zaczepnego użycia nic niemiał. Był w Białéj Cerkwi batalion jedynie dla bezpieczeństwa skarbów i osoby hetmanowéj Braneckiéj postawiony; obwarował się w Tulczynie zbiór rozmaitych szczątków piechoty wynoszący kilkaset ludzi; znajdowały się tu i owdzie drobne komendy piesze, dla assystencyi przy naborze albo dla eskortowania rekrutów przeznaczone; ale to wszystko ani wystąpić przeciw powstańcom, ani bronić miast nie mogło. Do sił jakie im mogły bydź niebezpieczne, wypada doliczyć tu z osad wojskowych dywizyą ułanów buzkich; lecz ta, że niewspomnę innych przyczyn, dla okropnego zniszczenia podczas ostatniéj wojny tureckiéj i trudności rychłego uformowania się w półki, z powodu że naczelnicy zwykli trzymać małą liczbę gotowych koni, nie ważyła znacznie na szali dwóch stron zrywających się do walki. Po rozkazie danym przez władze rządowe wtenczas już gdy na Podolu wszczęły się rozruchy, ledwo zebrało się kilka szwadronów, które nabawiwszy strachu w przyległych okolicach Ukrainy, musiały rozejść się na nieruchome załogi do Zwinogrodu, Humania, Czechrynia i innych

— 108 —

miast powiatowych. Najlepszym zaś dowodem słabości Moskali w prowincyach po­łud­nio­wych jest to, że feldmarszałek Saken wojenny ich rządca, wcześnie był zalecił, aby na przypadek ogólnego poruszenia kraju, wszelkie oddziały wojska niewdając się w żadne gonitwy spieszyły koncentrować się za Dnieprem. Powstanie więc wybuchając powszechnie i przed upadkiem posiłkowej wyprawy z królestwa, ścigałoby nieprzyjaciela uciekającego do kupy; teraz samo ścigane, skoroby zdołało urosnąć w znaczne szeregi, mogło przeważnie uderzać na jego rozsypane części. Ale przeciw zgromadzającym się szeregom ziemian, dążyły już polowe kolumny moskiewskie. Pozostaje obejrzeć ich moc i położenie.

Trzy korpusy moskiewskie, które czterotysięczny hufiec polski ściągnął na siebie, wynosiły razem kilkanaście tysięcy rozmaitego wojska. W téj liczbie Kajzarów szef sztabu feldmarszałka Sakena, miał 9 batalionów piechoty skompletowanych w Kijowie dla jenerała Krassowskiego; Rot zaś 4 półki czyli 16 szwadronów ułanów, i 4 bataliony piechoty, ze stosowną artylleryą. Dnia 27 kwietnia, kiedy Dwernicki party przez Rydigera na szerokie bagna u źródeł Zbrucza, wszedł do Galicyi, ledwo część

— 109 —

kolumny Kajzarowa przywieziona na wozach była już przy Rydigerze, reszta maszerowała gościńcem żytomierskim i dopiero następnego czy nawet trzeciego dnia dobiegła mety. Podobnież Rot, ani wszystkich swoich sił nie miał w miejscu, ani bezpośrednio niezetknął się z Rydigerem i Kajzarowem. Wojsko jego w Bessarabii stało rozrzucone: spiesznie powołany za Dniestr, ruszył w pochód jednocześnie ze wszystkich punktów, i kiedy czołem na kilkanaście mil rozwlekłéj kolumny dosięgał wysokości Satanowa, środek jéj był jeszcze w Kamieńcu a koniec w Chocimie. Nadto, ponieważ połowa piechoty kwaterowała pierwéj w Kiszeniewie, kazał więc jéj krótszą drogą przez Bałtę i Olhopol dążyć na północ Podola, gdzie prędzej niżeli nad Zbruczem mógł przewidywać plac działań dla siebie. Ta to właśnie piechota transportowana także na wozach, ukazała się Sobańskim, i w przestrachu wróciła do Bałty. Do niéj traf przyłączył 3 szwadrony żandarmów, w ostateczném wysileniu wszelkich zapasów, pchnięte z Odessy do armii czynnéj. Tym sposobem gdy dnia 27 kwietnia i pękł węzeł siły moskiewskie utrzymujący na wodzy, i w obu końcach Podola błysło płomie powstania, nieprzyjaciel mógł naprzód niedociągnione do

— 110 —

swego środka ramiona puścić w głąb kraju, posunąć się potém za niemi całą massą. Bądź wszakże skład rzeczy na głównym teatrze wojny, bądź niespokojność jeszcze ze strony Dwernickiego, który za granicą trzy dni miał broń w ręku i otwarte koło siebie pole, bądź nareszcie późniéj obawa nowych posiłków z królestwa albo wtargnień z Galicyi, znacznie zahamowały potęgę tak straszną na piérwszy rzut oka. Rydigier zostawiwszy Kajzarowowi dywizią huzarów, i dwa półki kozaków rozrzucone już po bliższych miastach Wołynia, musiał wkroczyć w województwo lubelskie. Kajzarow nieprzedsiebiorąc żadnych kroków zaczepnych, jakby niepewien gdzie się mu obrócić wypadnie, rozciągnął się od Buga przez Uściług, Włodzimierz, Łuck, Dubno, Ostrog, Zasław, do Konstantynowa. Rot jeden był nieco wolniejszy w swoich poruszeniach; lecz dla wyżéj wspomnionych widoków, trzeba mu było dopełnić linią od Konstantynowa do Dniestra, i zasilić osadę Kamieńca. Z reszty więc szesnastu szwadronów jazdy, dwóch batalionów piechoty, i sześciu dział które miał pod ręką, część oddał pod dowództwo jenerała Szeremetjewa, sam zaś wziąwszy ośm szwadronów i cztery działa pośpieszył na południe Podola.

— 111 —

Szeremetjew znajdował się w okolicy zaburzonéj swieżem wstrząśnieniem, opadłéj w niemoc, ale drgającej na wszystkich niemal punktach; Rot biegł w stronę, gdzie wedle wieści bardzo głośnéj i powszechnéj, rozmagał się gwałtowny pożar. Piérwszy przez to samo że musiał obserwować kilka powiatów, nie mógł utrzymać się w mocnéj kolumnie; drugi ponieważ spodziewał się zastać już szeroką część kraju pod bronią, nie mógł rozpraszać się na załogi. Jeśli zatém jenerałowie moskiewscy nie ruszyli od razu sił większych, widać że niezbędna konieczność nie dozwalała im tego uczynić: to bowiem wszystko co za łukiem zakreślonym po wielkim trakcie od Włodzimierza do Kamieńca, było w ruchu, nie odpowiadało potrzebie. Przeciw trzem tysiącom powstańców we wnątrz Podola i Ukrainy, obracało się mało co więcéj jak trzy tysiące Moskali. Obie strony długo, można rzec do końca walki, nie miały o sobie nawzajem dokładnéj wiedzy: na obszernéj przestrzeni, przypadek z początku przynajmniéj, rozdawał im stanowiska i nakazywał obróty. Ta niewiadomość i to przypadkowe sił położenie, były zrazu zupełnie na korzyść powstania. Nieprzyjaciel zawsze wyobrażał sobie szeregi ziemian liczniejsze we czwórnasób, stąpał lękliwie jak po gruncie

— 112 —

wulkanicznym, nie ufał dosyć w skuteczność swoich środków rządowych; rycerstwo obywatelskie z dziwnem jakiemś zuchwalstwem młodzieńczego zapału, lekce ważyło sobie moc nieprzyjaciela, wszędzie bezpiecznie stawiło nogę, niewiedząc o postronnych wy­pad­kach, niestrachając się miejscowych przeszkód, ufało i w siebie i w ducha swoich. Dro­bniej­sze hufce miały niezłomną nadzieję, że wzrosną i zwyciężać poczną; większe że przez zwycięztwo przyjdą nagle do ogromnego wzrostu. Rachuba tych ostatnich zgodziła się z nakartowanym już stanem rzeczy: los całéj sprawy zawisł na ich orężu, a ze zbiegu trafunkowych okoliczności wynikło, iż miały mierzyć się ze słabszym przeciwnikiem. We trzy dni po terminie który w sposób niespodziewany położył koniec organizacyjnym planom powstania, poczęła się na zmięszanéj szachownicy roztrzygać gra dorywcza i niekompletna.

VI.

Rot ze swémi dwoma półkami ułanów i cztérema działami spiesząc na południe, szedł z okolic Satanowa środkiem całego Podola przez Jarmolińce, Zinków, Wonkowce, Snitków,

— 113 —

Szarogrod, Dziuryłów, Tomaszpol, Markówkę, i t. d. Dnia 5 maja był w Szarogrodzie.

Szermetjew, 30 kwietnia jeszcze, stanąwszy w punkcie, gdzie trzema dniami pierwéj miała zebrać się główna siła wezwanych do broni przez Malinowskiego i Chrościechowskiego, bawił w Michałpolu do 7 maja; późniéj zaś rozstawiwszy w pobliższych miasteczkach swoję piechotę, działa, i część jazdy, z kilku szwadronami posunął się do Zamiechowa.

Pod bokiem tedy niemal załog porzuconych w Jarmolińcach, Zinkowie, Sołodkowcach, formował się oddział Nagórniczewskiego w lasach żeniczkowieckich; nic prócz szwadronu strzelców konnych nie mogło ścigać oddziałów krążących z Kurowskim i Chłopickim; lecz hufiec Stempowskich, prowadzony przez kapitana Marchockiego, wpadł nieszczęśliwie w ręce nieprzyjaciela. Cofnąwszy się od Szarogrodu, gdzie mu zdarzyło się spotkać Rota, przybył do Strużki właśnie kiedy o milę z tamtąd Szermetjew znajdował się w Zamiechowie.

Dnia 10 maja, powstańcy uszczyccy zaledwo wróciwszy na miejsce, które było ich gniazdem, wzięli się czynnie do wzmocnienia sił swoich i poruszenia powiatu. Marszałek Stempowski pewnym będąc, że owe straszne wojska mo-

— 114 —

skiewskie, o których wszędzie słyszał po drodze, przeciągnęły w powiat hajsynski i znajdą tam, jak również wieść głosiła, ogromne zastępy, mniemał mieć najlepszą porę do rozwinięcia dawniéj układnych planów: rozesłał tajemnych gońców do obywateli, donosząc im o swoim przybyciu, i wzywając aby teraz gdy nic nieprzeszkadza, spełnili zawieszone obowiązki. Tymczasem zbrojny hufiec krzątał się koło naprawy rynsztunku i opatrzenia koni zepsutych w kilkudziesiąt-milowéj wędrówce. Cisnący się z radością do dworu ożywionego powrotem dziedziców lud wiejski, poczęto uzbrajać w kosy. W śród tych pełnych zapału i nadziei robot, o godzinie 3 po popołudniu pikieta dała znak, że się nieprzyjaciel zbliża. Ujrzano zaraz w znacznéj odległości szwadron jazdy moskiewskiéj postępujący zwolna drogą, która go wiodła w przesmyk między rowy, płoty i zabudowania gospodarskie. Marszałek radził przejście to obsadzić strzelcami, a wybór konnych skryć z boku za górą, aby gdy nieprzyjaciel pomiesza się od ognia zasadzki, skuteczniéj nań uderzyć. Kapitan Marchocki niepodzielał tego zdania, chciał mieć lepszy plac dla swojéj jazdy w otwartém polu; wziąwszy więc połowę oddziału, poszedł za rzekę Strużkę, i na lewym jéj brzegu

— 115 —

czekał Moskali będęcych jeszcze o wiorstę. Reszta nie wiedząc jak się obrócić, ciągnęła śladem dowódzcy i połączyła się z nim na wzgórzu, gdy już piérwszy szwadron ułanów rozpoczynał utarczkę, a za nim dał się widzieć i drugi. Pozostawało zatém myśleć tylko o porządnym odwrócie. Moskale usiłowali współcześnie i przeciąć drogę do lasu, i wykonać attak. Powstańcy dają naprzód ognia, kładą trupem majora, kilku żołnierzy i kilka koni; a gdy pluton co zachodził im z boku, cofnął się dla zasłonienia pierzchających, pozyskali dosyć czasu dopaść bezpiecznego schronienia.

Nieprzyjaciel mając samą jazdę, nie mógł zapuszczać się w ciasne i nieznajome manowce; byłby tego dnia musiał poprzestać na schwytaniu jednéj nieszczęśliwéj ofiary. Chorąży dawnych wojsk polskich Sułkowski, nie czując się zdolnym znosić dłużéj trudów wojennych, na parę godzin przed utarczką pożegnał towarzyszy i wracał do domu. Ułani spotkawszy bezbronnego starca, zakrwawili na nim tylko swoje lance i pałasze. Prócz niego też, który resztę życia miał wyzionąć w lochach Kamieńca, nie pojmali na razie nikogo. Ale trwoga i nieroztropność, gotowały już innych męczenników w skutek téj wyprawy.

— 116 —

Popłoch opanował i rozproszył po lesie niedoświadczoną drużynę. Dowódzca nie przewidywał takiéj rozsypki, nieuprzedził jéj żadną ostrożnością, nie naznaczył punktu zbierania się na przypadek przegranéj, co w każdem przedsięwzięciu z ruchawką, koniecznie jest potrzebne. Skoro więc dwóch czy trzech trwożliwszych, rzuciło broń i poczęło uciekać, wszyscy niemal poszli za tym przykładem. Ledwo kilkanaście koni zebrał i uprowadził Moniuszko.

Moskale opatrzywszy się jak się rzecz miała, sprowadzili piechotę, spędzili gromady włościan, i obławą przetrząsali okoliczne lasy. Upolowano tym sposobem kilku tułaczy, innych dośledzono w domach. Marszałek Stempowski mając ranionego konia, odbłąkał się także i trafił był do pasieki pewnego sąsiada, który jako związkowy i nawet jeden z siedmiu członków junty, zdawał mu się godnym zupełnego zaufania: posłał więc do niego pasiecznika z prośbą o pomoc. Posłaniec bądź z własnego instynktu, bądź ze słów prze­ra­żo­ne­go pana, powziął myśl, uwolnić jego i siebie od kłopotu; poszedł do Zamiechowa i wydał tajemnicę jenerałowi moskiewskiemu. Wkrótce odkomenderowany oddział wojska, przyprowadził tu skrępowanego jeńca. Szeremetjew zgromił sołda-

— 117 —

ctwo za surowe obejście się z czczigodnym obywatelem, kazał go natychmiast uwolnić z więzów, i o ile tylko mógł pogodzić katowską powinność sługi carskiego z uczuciami szlachetnego człowieka, starał się mu osłodzić okropną dolę: pozwolił żonie przyjechać do nieszczęśliwego męża i oddawszy lekką straż, wyprawił oboje do Kamieńca. W komitecie zajmującym się wybadywaniem i sądzeniem licznych już ofiar patryotyzmu, niebyło litości; nie było też innego środka chyba pieniędzmi okupić powolność dla jawnego przestępcy. Ten na którego sumieniu ciążyło, że przez obojętność, albo nikczemne tchórzostwo opuścił rodaka, współobywatela, sąsiada, kiedy łatwo mógł go zabezpieczyć, chciał teraz przynieść mu pomoc w sposób odpowiedni swemu tylko charakterowi. Usiłował tak rzecz nakierować, aby komitet śledzczy uznał Stempowskiego za pomieszanego na umyśle, a potém w skutek tego wyroku pozyskać dlań w Petersburgu przebaczenie winy. Stempowski ze wzgardą odrzucił upadlający wybieg; zacne swoje poświęcenie się, zapieczętował mężną rezygnacyą i nieugiętą wytrwałością, w obliczu chytrych czynowników moskiewskich, wśród niezliczonych męczarni więzienia naprzód w Kamieńcu, późniéj w Żyto-

— 118 —

tomierzu. Z barłogu zgniłéj słomy, z ciemnéj celi klasztoru OO. Bernardynów, ostateczny dekret wojennego sądu, kazał go prowadzić na rusztowanie, łaska Mikołaja przedłużyła mu drogę do śmierci, chciała żeby zaniósł swoje kości w głąb kopalni Nerczyńska. W kilka tygodni od chwili, kiedy siadając na koń kmiotków swoich obdarzał wolnością, piérwszy powstaniec Podola, przykuty łańcuchem do kryminalnego zbrodniarza, w odzieży wiecznego niewolnika, z głową i brodą ogoloną do połowy, szedł pod strażą tych, których nie­za­wie­dzio­ne i niezepsute powstanie jednym zamachem zmieść miało. Bóg ulitował się nad cnotliwym mężem, zesłał mu zbawcę w osobie przyjaciela, kapłana. Niegdyś pleban w Uszycy, późniéj zakonnik Kapucyn, ksiądz Trankwilian Romanowski, znajdując się w Kijowie gdy przechodziła partya więźniów z marszałkiem Stempowskim, potrafił go wykraść i uwieść do Galicyi.

Z towarzyszy broni zastał tu on albo doczekał się po różnych kolejach przybyłych, swego brata Wincentego, Majera, Bandrowskiego i obu Moniuszków.

— 119 —

VII.

Kiedy Szeremetjew niszczył zawiązek powstania w powiecie uszyckim, Rot tegoż czasu dobiegał do stanowiska siły zbrojnéj powiatów południowych.

Dnia 10 maja ku wieczorowi, dwa szwadrony ułanów ukazały się na prawym brzegu Boha przeciw Krasnosiołki. Było to zjawisko bynajmniéj niespodziewane dla powstańców. Oboz w liczbie swoich wszelakiego rodzaju porządków, miał wydział szpiegostwa miał, bogatą kassę, najbardziéj może przydatną na ten przedmiot godzien hojnego szafunku. Ale jak pierwéj organizacya spisku szła sobie na oślep nie wiedząc co się około niéj działo, tak teraz organizacya pod bronią, nie potrafiła wynaleść srodków oświecania się w szczupléjszym okręgu. Dziwnie też autorament wojskowy z Kościuszkowskich, Napoleońskich i Konstantynowskich czasów powołany do czynności, zaniedbał najpospolitszych prawideł służby polowéj. Patrole prawie niesięgały za łańcuch widet, wzwiady ani przednie straże niebyły nawet posunięte na drogę zamierzoną dla korpusu. Ponieważ różne pogłoski naniosły do obozu tłum wieści, z których zdawało się że Dwer-

— 120 —

nicki nielylko nieupadł, ale nawet jest pod Kamieńcem, a w powiecie latyczowskim i przyległych, rozwinęło się silne powstanie; jenerał Kołyszko umyślił ciągnąć w północne okolice Podola. Ukazanie się ułanów moskiewskich pomięszało wszystko.

Boh pod Krasnosiołką ma szerokości ledwo 120 łokci. Moskale poczęli flankierować, powstańcy odpowiadali im strzałami. Broń myśliwska natychmiast wzięła przewagę: padło kilku żołnierzy nieprzyjacielskich. Zapał porywał ochotników, spodziewających się że cała siła rzuci się natychmiast przez wodę. Alexander Jełowicki z drugim młodym obywatelem pobiegł na prom, z oddartych deszczek pokładu kazał złożyć na statku zasłonę, i tak ukryty zamierzał z garstką pieszych, przodkować w przeprawie. Nim to nastąpić mogło, naczelnicy improwizowanéj fregaty powstańskiéj, bawili się próbą doniosłości swoich dubeltówek. W tém, prosto naprzeciw nich zbliża się do brzegu wyższy oficer moskiewski z adjutantem, i w gniewie głośno pyta ułanów: « skąd te psy strzelają do was? » — Dwie kule z promu poniosły odpowiedź, i dwa konie oficerskie bez jezdców wierzgnęły z miejsca. Flankiery nieprzyjacielskie cofnęły się zaraz, oboz powstania usunął się już

— 121 —

był na odległe od rzeki wzgórze, i jenerał kazał odwołać strzelców. Noc zapadła i przeminęła spokojnie.

O świtaniu 11 maja, Kołyszko ruszył wpochód ku granicom Ukrainy. Uszykowane szwadrony i oddział piechoty szły w pięknym porządku. Ilekroć w marszu podała się zręczność, jenerał kazał robić rozmaite ewolucye, które wykonywano z radującą i wodza i samychże podwładnych sprawnością. Szef sztabu pełnił swoje obowiązki czynnie i gorliwie, niezaniedbując drobnostek nawet militarnego pedantyzmu. Kontrola była utrzymana ścisłe, rozkazy dzienne wychodziły na piśmie: w nich ogłaszaszano dla przykładu i kary jeśli kto zasłużył na pochwałę lub naganę. Wypoczynki, furażowania, noclegi, odbywały się porządnie. Subordynacya jednak nie nader wiele dokazać mogła. Łagodny wódz perswadował towarzyszom broni żeby pozbyli się swoich wozów obciążających kolumnę, przekładał im jakie stąd zawady i niebezpieczeństwa wynikać zwykły. Szlachta oburzała się na propozycyą rozstania się z ostatkiem swojéj własności: każdy mówił że poswięciwszy wszystko dla ojczyzny, ma przynajmniéj prawo zachować sobie to bez czego obchodzić się nie przywykł. Prócz tedy furgonów z kassą,

— 122 —

amunicyą, apteką, i dalszémi potrzebami dla korpusu, ciągnął długi szereg rozmaitego rodzaju bryczek, koczów, i wozów, ładownych sprzętem kuchennym, naczyniem stołowem, i wszelaką zbytkową ruchomością. Rozciągłość taboru pomnażała jeszcze nie mała liczba koni powodowych i niezbrojnéj służby.

Imponujący orszak wzniecał wszędzie zdumienie i radość w mieszkańcach, lecz przechodząc szybko nie wielu zagarniał ochotników; zostawiał tylko po sobie korzystną pogłoskę o siłach daleko ogromniejszych niżeli miał istotnie.

Przenocowawszy pod Ziatkowcami niedaleko miasteczka Kublicza, powstanie podolskie zmierzało prosto do Granowa, dóbr ks. Czartoryskiego w powiecie hajsynskim, gdzie spodziewano się znacznych zasiłków w ludziach i koniach, a razem bliższéj kommunikacyi z powstaniem Ukrainy. Tym sposobem, wszystkie oddziały szukające się nawzajem, poczęły spotykać się i łączyć prędzéj, niż każdy z nich mógł sobie obiecywać.

Przed Granowem jeszcze, Podolanie ujrzeli naprzód hufiec bracławski, kilkadziesiąt koni pod dowództwem J***S *** młodego i majętnego obywatela; wkrótce potém powitał ich Włodzimiérz Potocki prowadzący z Daszowa

— 123 —

szwadron jazdy i 60 strzelców. Kołyszko przeszedłszy miasteczko Granów, stanął obozem i czekał na główny oddział Ukraińców.

Poruszenia różnych części powstania obudzonego w terminie ostatnim, tak były zgodne, że właśnie 10 maja Jan Zapolski wyprowadził swoich ze Skały, a maszerując na Żywotów i Łukaszówkę, nazajutrz już spotykał ciągle ze wszechstron oddziałki dążące ku niemu. Przyłączyli się naprzód obywatele powiatu taraszczańskiego Tadeusz Iwaszkiewicz i Piotr Kopczyński, którego poświęcenie się i ścisłość w dopełnieniu obowiązków powstańca, wznieciły miłe uczucia w sercach zbrojnych współobywateli. Od dawna słaby na zdrowiu, opuszczając rodzinę i dostatki żeby osobą swoją wypłacić dług ojczyźnie, zwołał on pierwéj gromady włościan i formalnym aktem zaręczywszy im wolność, a zobowiązawszy wzajemnie do walki przeciw Moskalom, stwierdził pismo zobopólną przysięga w cerkwi. W krótce potém, nadbiegli z dowódzcą swoim Franciszkiem Łozińskiem obywatele powiatu humańskiego Krechowiecki, Dzierżański i inni; — Czarkowscy zaś Święcki i dalsi z tegoż powiatu złożywszy osobny hufiec, byli już także w drodze. Między Żywotowem a Łukaszówką jeszcze, zabrano we

— 124 —

wsi Stadnicy, 180 rekrutów prowadzonych z gubernii charkowskiéj. Oficer eskorty został jeńcem, żołnierzy puszczono wolno obdarzywszy pieniędzmi, rekruci zaś przyrzekli służyć sprawie polskiej i ochoczo szli za oddziałem pókiby zdarzyła się okoliczność broń dostać. Oddział Ukraiński przeto wzrósł do liczby przeszło 300 jezdnych podzielonych na cztery szwadrony, miał kompanijkę piechoty zbrojoną w karabiny i strzelby myśliwskie, wiódł stu kilkudziesiąt ludzi zdolnych do oręża. Lecz ponieważ większa część patryotów z humańskiego, albo już była w obozie, albo lada moment miała nadciągnąć, pochód w tę stronę mógł obiecywać tylko prędszą niż gdzie indziéj potyczkę z nieprzyjacielem, a nie większą łatwość pomnożenia szeregów. Nadto kapitan Wiwien, ostatni emissaryusz Tyszkiewicza do Dwernickiego, wracając z Galicy i przybył do Łukaszówki i uwiadomił o smutnym końcu spodziewanego w pomoc korpusu. Uradzono więc nie iść już ku Humaniowi, ale zmierzać na Podole do jenerała Kołyszki. Orszak ukraiński nieniewiedząc o obrotach Podolan, skierował się wprost na ich spotkanie i 12 maja nocował we wsi Lewuchach o pół mili od Granowa; pozostały hufiec obywateli humańskich szukając

— 125 —

swoich trafił do tegóż punktu: cała niemal siła zbrojna dwóch województw spojonych zmową, bez rozkazów i porozumień się wzajemnych znalazła się w jedném miejscu. Radość stąd była wielka!

Dnia 13 maja rano, naprzód oddział humański, potém zastęp połączonych sił Ukrainy, stanęły w obozie Podolan za Granowem, Każde zejście się powstańców było dla nich powodem niewypowiedzianego wesela. Żołnierze jednego monarchy, gdy się spotykają na wspólném polu niebezpieczeństw i sławy, nieznajomi sobie, częstokroć różni rodem i mową, witają się z uniesieniem jak bracia; cóż dopiéro musiało dziać się w szeregach, gdzie nie mundur z mundurem, numer z numerem, ale w nowym stroju wojownika poznawał się rzeczywiście brat z bratem? Cała Polska była niegdyś jednym domem wielkiéj rodziny: w rozerwanych jéj częściach zachowały się jeszcze te ścisłe węzły domowego pożycia, które rozległym prowincyom nadają jakiś kształt skupionego sąsiedztwa: rzadko tu między współobywatelami zdarzy się twarz obca, niesłyszane nazwisko; znajomych panów znają się i słudzy. Teraz tylu towarzyszy szkolnych, kolegów w urzędach, przyjaciół, krewnych, powinowatych, zdale-

— 126 —

kich stron zbiegało się razem, jakby na popis kto z nich potrafił najlepiéj odpowiedzieć wezwaniu powstającéj matki Ojczyzny! Wzajemna ciekawość wytężała wzrok zbliżających się do siebie różnobarwnych hufców: pewien rodzaj szlachetnéj dumy podniecał w nich zawiść pierwszeństwa z dzielności koni, porządku szeregów i dostatku oręża; — aż na koniec oczy jednych i drugich zabiegły łzą mimowolną, uśmiech serdeczny rozpędził na czołach zmarszczki surowéj powagi, radość wyrwała wszystkim z piersi głos powszechnego wzruszenia. Połączenie się z korpusem ostatniego oddziału, odbyło się w sposób uroczysty. Podołanie czekając w miejscu na przyjęcie chorągwi kijowskiéj, z rozkoszą przyglądali się foremnym jéj szeregom; Ukraińcy postępując w szyku bojowym, z pełnem pociechy zadumieniem widzieli przed sobą niezmierny tabor rozsypany po szerokiej płaszczyźnie: za każdym krokiem co zbliżał niecierpliwych podać sobie dłoń uzbrojoną dla wspólnej sprawy, w obu stronach rosło uczucie własnéj potęgi, zapał wzmagał się i czarownym blaskiem ozłacał wspólne nadzieje. Skoro nowoprzybyli, uszykowawszy się w czworobok koło sędziwego wodza, który ze swoim orszakiem wystąpił przeciw nim z namiotu,

— 127 —

złożyli mu przysięgę posłuszeństwa, wybuchnął na wszystkich punktach grzmot okrzyków: niech żyje Ojczyzna! niech żyje jenerał Kołyszko! — Świat natenczas mógł walić się z posad, złączeni powstańcy Ukrainy i Podola ufaliby jeszcze że go dźwigną swoją mocą!

Byłto istotnie moment godzien największych wytężeń uczucia i myśli. Z obszernéj przestrzeni kraju, zaledwo podnoszące się jego siły, zlały się już w jedniuteńkie ognisko. Każda ich cząstka zabrała z sobą treść ducha, znaczny zapas materyalnych środków, i całą stawkę przyszłej doli swego okręgu, powiatu, województwa. Wszystkie w przeciągu dni kilku rożnemi promieniami jak błyskawice przeciąwszy nadbożańskie równiny, zamknęły się w jeden oboz, żeby z niego, wstrzęśnionéj, owdowiałéj, oczekującéj rozstrzygnienia nie­pew­nych losów ziemi swojéj, rzucić od razu wieniec zwycięztwta, albo całun żałoby. Na téj żyznéj ziemi, gdzie trawy i zboża wyciekają tak bujnie, zdaje się że i wypadki rzeczy ludzkich muszą rozwięzywać się gwałtownym pędem. Jutro miało spożyć owoc, który pod świeżem jeszcze kwieciem, dochodził w pełnię i dojrzewał dzisiaj! Mogliście dzielni bracia powstańcy ufać bezpiecznie waszym siłom, oddawać się swobodnie radości

— 128 —

serc mężnych i gotowych na wszystko: byliście w dwójnasób liczniejsi od nieprzyjaciela czychającego na was, a późniéj o dwakroć słabsi znosiliście jego szeregi; ale tobie stary towarzyszu Kościuszki, i każdemu co koło ciebie zasiadł u steru, niegodziło się niedbale polegać na łasce losu, bez ostrożności i rozmysłu przepuszczać godziny!

Korpus powstania podolsko-ukraińskiego liczył teraz 2,500 ludzi zbrojnych, miał kilkuset którym brakowało oręża, i przeszło 200 wybornych koni bez siodeł. W kassie jego było 900,000 złotych rublami, co tak obciążało cztery bryki, iż więcéj już datków w srebrze nie chciano przyjmować. Jazda składała 17 szwadronów, zdolnych przy stosowném użyciu, mierzyć się z regularném wojskiem; piechota formowała nie mniej przydatne dwie kompanije strzelców opatrzonych w najlepszą broń myśliwską, po części w karabiny z bagnetami, a z resztą w kosy. Jedno działo osadzone na wasągu od kocza, i dwie wiwatówki, stanowiły artylleryą, błahą zapewne gdyby przyszło zatoczyć ją przeciw bateryi moskiewskiéj, ale niedopogardzenia w drobniejszych utarczkach, a szczególnie szacowną z tego względu, że dodawała otuchy nowotnym żołnierzom. Cóż z tém

— 129 —

wszystkiém jenerał Kołyszko zamierzał czynić, gdzie się udać, czego doczekać? — Dwa pewniki wyjaśniały mu dostatecznie jego położenie. Wiedział że nieprzyjaciela zostawił za sobą, i musiał dowiedzieć się teraz od Ukraińców objaśnionych przez Wiwiena, że Dwernicki broń złożył; ani więc o spokojném obozowaniu dla organizacyi i werbunku, ani o marszu bez zaczepnych działań myśleć nienależało. Zdaje się jednak iż równie wodza jak podwładnych, ogarnął niepojęty jakiś zapęd entuzyazmu: wszyscy stracili z pamięci i nieprzyjaciela i fatalny koniec posiłkowéj wyprawy; nietroszcząc się bynajmniej wiele było Moskali, gdzie się obracają, polegając zupełnie na własnych siłach, bezustanku zajmowali się tylko jakby pomnożyć swoje szeregi, jakby swoim zapałem, zapał powszechny obudzić.

Przez całą dobę nim nadciągnął oddział Ukraińców, Podolanie czynili w téj mierze troskliwe zabiegi. Ustęp ten propagacyjnych usiłowań wśród napiętych i blizkich już katastrofy wypadków orężnych, podobny do pięknego snu niedoświadczonych żeglaray na wątłéj łodzi bez kompasu szukających lądu, maluje dobitnie młodzieńczą odwagę i nieopatrzność powstania:

— 130 —

umieszczam go jak jest w pamiętniku Alexandra Jełowickiego.

« Dobra Granów sławne ze swoich kozaków, zawierają kilka tysięcy ludności bardzo przywiązanej do swego dziedzica ks. Czartoryskiego, z powodu łagodnych jego rządów; a pogłoska rozsiana między ludem, jakoby książę został królem polskim, bardzo przyjemne robiła wrażenie na włościanach całéj okolicy. Umyśliliśmy przeto korzystając z tak przyjaznych okoliczności, w Granowie rozpocząć pospolite ruszenie chłopów. Rządca dóbr granowskich, jeszcze na kilka dni przed naszém powstaniem otrzymał był ode mnie rozkaz, aby wszystko przygotował do tego celu, i lubo ozięble, przyrzekł jednak uczynić mu zadość. Mogliśmy więc obiecywać sobie pomyślne skutki. — Przyjęto nas tutaj podobnie jak wszędy kędyśmy przechodzili, z oznakami powszechnéj radości: oboz nasz roztasowany szeroko, pełen zbrojnéj rzeszy i bagażów, nadawał naszym siłom postać poważną, a tém groźniejszą, że mając już jedno działo osadzone na spodzie od naszego wiedeńskiego kocza, rano i wieczór dawaliśmy sygnał, po którym następowały długie okrzyki naszych żołnierzy. To samo żeśmy się już znajdowali w Granowie, zdawało

— 131 —

się nam pewnym rodzajem tryumfu: spodziewaliśmy się wnet ujrzeć massy ludu spieszące do nas. Ale jakież było nasze zadziwienie, kiedyśmy spostrzegli, że pan rządca rodem Francuz, a nazwiskiem De l’Arbre, istotnie człowiek jakby z drzewa, głuchy był na głos nie swojéj ojczyzny. Nie tylko żadnych posiłków dla powstania nieprzysposobił, lecz nawet furażu dać niechciał, dopókiśmy nie wydali mu stosownych rozkazów pod karą śmierci. Na wszelkie wyrzuty z naszéj strony, odpowiadał krótko: « moja ojczyzna — to żona i dzieci! » Łatwo przeto pojąć jakiego zawodu doznaliśmy w oczekiwaniach naszych: nie zastaliśmy najmniejszych przygotowań, owszem wszystko w jakiemś otrętwieniu z powodu szkodliwego wpływu rządzcy, którego wszakże nie pozbyliśmy się jak może wypadało; a żeśmy go pod strażą trzymać, i po nieprzyjacielsku traktować musieli, zrażaliśmy tylko tych, co w jego osobie przyzwyczajeni byli widzieć tłómacza woli samego książęcia. »

« Te niespodziane trudności to sprawiły, że dopiero nazajutrz po naszém przybyciu do Granowa, już na własne wezwanie nasze, zebrały się gromady włościan ze swoimi popami. Uwiadomiony o tém, udałem się do nich w towarzy-

— 132 —

stwie kilkadziesiąt obywateli na czele szwadronu złożonego z samych chłopów. — Oto widzicie swoich synów — rzekłem — zapytajcie ich czy z dobrej ochoty za broń chwycili? (Cały szwadron energicznym okrzykiem dał świadectwo prawdzie) Oto są ludzie — mówiłem daléj — już wolni, już na zawsze równi dawnym panom swoim. My i wam wolność przynosim: będziecie wolni od ucisków którycheście dotąd pod jarzmem moskiewskiém doznawać musieli; będziecie wolni od pańszczyzny, od rekruta; ziemia którą na siebie uprawiacie będzie własnością waszą; dzieci wasze, aby się tylko uczyć chciały, będą mogły bydź urzędnikami, oficerami; będziecie podlegali jednym co i my prawom, będziecie Polakami. Ojcowie wasi powiadają że im było dobrze za Polski, wam teraz będzie sto razy lepiéj. Panowie wasi dawno chcieli waszego szczęścia, ale im car tego zrobić niepozwalał; bo car znaczy nie to co Bóg, ale znaczy to co czort (diabeł). On jak sami widzieliście, wielu panów którzy chcieli waszéj wolności, męczył i na Sybir powysyłał. Ale Bóg zmiłował się nad panami i nad wami. Polacy wypędzili cara rossyjskiego, który nazywał się królem polskim, i mają teraz swojego króla: wiecie że książę jest królem polskim, wiecie że

— 133 —

car posłał do Polski na wojnę wszystkie swoje wojska: widzieliście jak szły, ale niebędziecie widzieli jak będą powracały; bo połowa ich juz zginęła, a druga połowa zginie! Bóg błogosławi dobréj sprawie, Bóg kazał bić się za wolność; a kto się nie bije za wolność kiedy się drudzy biją, ten nigdy wolnym nie będzie. Wszakże wolno nam było was uciskać i co chcąc robić z wami; wszakżeśmy z pracy rąk waszych byli bogaci i zawsze bogaci bydź mogli; a jednak porzuciliśmy nasze domy i dostatki, ażeby was wyswobodzić, ażeby wam wrócić te prawa wolności, które Bóg dał, a car odebrał. Gotowi jesteśmy, chcemy zginąć za ojczyznę i za wspólną z wami wolność; ale sami nie potrafimy utrzymać swobody którą wam dajemy; wy jéj także bronić musicie jeśli chcecie bydź Polakami, wolnymi, jeśli chcecie dzieciom waszym zostawić wolność, dostatki i szczęście. Chodźcież z nami tak jak już poszli ci synowie wasi! My was poprowadzim do zwycięztwa i razem wszyscy powrócim dziękować Bogu, że nam dopomógł wypędzić Czorta! »

« Na tę moje mowę ożywioną obrazami ich nędzy i niewolnictwa, chłopi nie mogli wstrzymać się od płaczu: przerywali mię ciągłemi błogosławieństwami, a zakończyli najuroczy-

— 134 —

stszem oświadczeniem, że wszystkich swoich synów nam przyszlą, że byliby ich z sobą przywiedli, gdyby rządca był ich piérwéj o powstaniu uprzedził. »

« Przytomni popi ze skruchą słuchali moich słów, po czém przeczytałem im odezwę do duchowieństwa greckiego dawniéj już napisaną i rozesłaną; a powtórzywszy wyrażone w niéj zaręczenia że nie tylko religija ich będzie szanowana, lecz (o co głównie im chodziło) probostwa będą lepiéj opatrzone, dodałem że nieprzychylność ku Polszcze mogłaby im wyjść bardzo na złe. Popi niemieli powiek zroszonych łzami, ale chcąc nie chcąc hojnie oblewali nas kropidłami. »

« Po téj popularnéj i liberalnéj scenie, wróciłem do obozu zostawując za sobą długo gwarzący z uniesieniem tłum poczciwych kmiotków. Tego samego wieczora, stawiło się w obozie kilkunastu młodych włościan i wnet przybyli prawie wszyscy kozacy folwarczni. Nazajutrz poczęło zbierać się więcéj ochotników, i gdybyśmy mogli dłużéj zabawić na miejscu, albo rozgospodarować się w okolicy, siły nasze byłyby się znacznie pomnożyły; przyszłoby może nawet do pospolitego ruszenia, do którego nic nam nie brakowało jak tylko pierwszego zwycięztwa. Tego los nam pozazdrościł! »

— 135 —

Ponieważ niepomyślność propagandy w Granowszczyźnie, wynikała z okoliczności miejscowych; naczelnictwo zbrojnego korpusu niezrażając się bynajmniéj, szukało tylko lepszego punktu dla swoich działań werbunkowo-organizacyjnych. Ułożono posunąć się o dwie mile wyżéj w kierunku równoległym do koryta Boha, obrać mocne stanowisko przy Daszowie, i zabawić tu czas niejaki celem rozniecenia wojny narodowéj w całéj okolicy. Na pół drogi z Granowa do zamierzonego kresu, leży wieś Grodek; tuż za tą wsią przechodzi się granicę Podola: Daszow nad rzeką Sobem, jest już w gubernii kijowskiéj. Powstanie więc podolsko-ukraińskie, obie prowincye swoje mogło mieć pod ręką. Dobra daszowskie z attynencyami zawierają do 10,000 mieszkańców; właściciel ich Włodzimiérz syn Włodzimiérza Potocki, z hufcem uzbrojonym na prędce, był już w obozie, wszystkich oficyalistów i sług jego ogarniał dziedziczny w tym domu patryotyzm, zagrzewał przykład młodego pana; nigdzie przeto piérwsza próba pospolitego ruszenia nie mogła udać się łatwiéj. Nadto pozycya Daszowa obiecywała obronne stanowisko dla taboru, i wyborne pole dla jazdy w razie zaczepki przez nieprzyjaciela.

— 136 —

O tym nieprzyjacielu tylko, wiedziano i myślano najmniéj. Ostatnia noc pod Granowem przeszła już niespokojnie: na różnych brzegach obozu wszczynały się alarmy; ale skoro dzień zaświtał i nigdzie nie było widać Moskala, przypisano rozruchy fałszywemu popłochowi, nikt nie zadał sobie trudu śledzić pilnie ich przyczyny, dowódzcy i podwładni mniemali się bydź zupełnie bezpiecznymi.

Rano 14 maja, jenerał Kołyszko wydał rozkazy do marszu: Włodzimiérza Potockiego wysłał naprzód żeby uczynił potrzebne przygotowania u siebie; Edwardowi Jełowickiemu, jako byłemu uczniowi szkoły inżenierów w Wiedniu, polecił wybrać miejsce i wytknąć obozowisko niedaleko Daszowa; szwadronowi Rzewuskiego pod dowództwem kapitana Skurata, kazał udać się jeszcze wstecz za Granów do wsi Lewuch, gdzie znajdowały się stajnie ks. Czartoryskiego, dla zabrania zdatnych koni i kozaków; a sam na czele korpusu o godzinie 11 przed południem ruszył w pochód.

W drodze spotkali orszak wodza i reprezentantów powstania emissaryusze, o których posłannictwie naoczny świadek A. Jełowicki, pisze następnie.

« Pod wsią Grodkiem przybyli da nas dwaj

— 137 —

oficyaliści z dóbr pani Braneckiéj, niesłusznie nazywającéj się Branicką, a sławnéj z ogromnych bogactw, tyraństwa nad włościanami i nienawiści ku Polakom, jak jéj mąż hetman sławny jest z zaprzedania Polski. Hetmanowa wielekroć potrafiła dać niepospolite dowody przywiązania do carów moskiewskich, za co pozyskała u nich tytuł ciotki. Pod czas wojny Rossyi z Francyą i późniéj z Turcyą, czyniła znaczne ofiary pieniężne; po wybuchnieniu rewolucyi w Warszawie, przesłała Mikołajowi na koszta wojny 2,000,000 zł. W nagrodę téj ostatniéj przysługi miała co dzień kuryera z głównej kwatery Dybicza, i batalion piechoty odkomenderowany umyślnie do strzeżenia jéj skarbów. W niedostatku kommunikacyi między prowincyami a królestwem, Branecka była dla całéj okolicy barometrem powodzenia naszéj sprawy: jak tylko Dybicz poskarżył się że dostał w skórę, zaraz baba mdlała i konała. Nienawiść, którą zgrzybiała przyjaciółka tronu i despotyzmu moskiewskiego tchnęła ku nam, znajdowała słuszną odpłatę w nienawiści powszechnéj. Rządcy i wszyscy użyci do administracyi w jéj majątkach, byli dobrymi Polakami, a chłopi mianowicie w Stawiszczyznie, często już dawniéj buntowali się przeciw nie-

— 138 —

ludzkiéj ciemiężycielce tak dalece, że do uciszenia ich musiano nieraz wzywać siły wojskowéj. Przy tych okolicznościach, nigdzie na Ukrainie nie nastręczało się więcéj materyałów do rozwinięcia ogólnego powstania, jak w dobrach Braneckiéj, mających kilkadziesiąt mil kwadratowych ziemi i kilkadziesiąt tysięcy ludności. Zbuntowanie Białocerkiewszczyzny grało zawsze wielką rolę w naszych powstańskich widokach i planach. Właśnie zbliżając się teraz w tę stronę, mieliśmy z Daszowa wysłać kilkaset koni do Białej cerkwi, kiedy emisaryusze przybywający z prośbą o to, trafili się nam na rękę. Oświadczali oni że wszyscy officyaliści i szlachta w całéj Białocerkiewszczyznie czekają tylko na rozkaz do powstania, że są opatrzeni w broń i amunicyą, a przeszło trzysta młodzieży przygotowało już sobie na mundury kurtki granatowe z amarantem; że chłopi ruszą się massami; że znajdziemy w kassie trzy miliony gotówką; że prócz załogi przy pałacu nie masz nigdzie blizko nieprzyjaciela, i dwa lub trzy szwadrony nasze dadzą dostateczną pomoc oczekującym hasła, zdobędą wszystko. Powiernicy przysłani od Białocerkwian, mieli bydź razem przewodnikami dla oddziału przeznaczonego na tę wyprawę, wymagającą nie więcéj jak dwóch sporych mar-

— 139 —

szów; za prawdę zaś wszystkiego co powiadali i za pomyślne skutki wyprawy, ręczyli swojemi głowami, oddawali się na zakładników » .

W zamiarach tedy poruszenia własnego kraju, otwierały się korpusowi zbrojnych ziemian co raz dalsze i bujniejsze widoki. Nie były one mamidłem zwodniczych nadziei. Pobyt kilkudniowy w Daszowie i wycieczka do Białejcerkwi, niewątpliwie przyniosłyby najpożądańsze owoce. Ale krótki czas którym powstanie bez dobycia oręża rozrządzać mogło, szafowany hojnie i nieopatrznie, wyczerpywał się do dna: para chwil ledwo osłaniało jeszcze przyszłość zupełnie zawisłą od rozprawy o nię w boju, od zwycięztwa! Nad taborem posuwającym się niedbale i spokojnie, brzmiał już w powietrzu niewyraźny hałas wszczętej gdzieś daleko zamieszki, jakby szmer sprężyn fatalnego zegaru który natężał się wybić niespodziewaną godzinę walki.

Jenerał Kołyszko po rozmowie z emissaryuszami, uradził w marszu, posłać nazajutrz sześć szwadronów do Białejcerkwi. Kazał potém wojsku ciągnąć prosto, a sam ze sztabem udawszy się w prawo dla obejrzenia pozycyi, okrążył Daszow i pierwszy stanął w obozowisku wytkniętem przez Edwarda Jełowickiego, które

— 140 —

uznał za bardzo dogodne. Rzeka Sob rozlana w staw szeroki przecina miasteczko na dwie połowy. Część na prawej stronie nazywa się starym, a część na lewéj nowym Daszowem. Przyjeżdżając od Grodka wjeżdża się na rynek Nowego Daszowa, z którego jedna ulica prowadzi prosto na groblę i most u południowego końca stawu, druga idąc równolegle wstecz koryta Sobu, przedłuża się w drogę do Białejcerkwi. Drogę tę przecina mały strumień przybiegający od lasu, za którym ciągnie się sławny pochodami Tatarów Szlak Czarny. W trójkącie między drogą do Białejcerkwi, strumieniem i Szlakiem Czarnym, na prawo od Daszowa przed Sobem, był oboz wyznaczony przez Jełowickiego. Trzy szwadrony przeszedłszy miasteczko, znajdowały się już na obranym placu, reszta kolumny zajmowała milę drogi między Daszowem a Grodkiem. Hufce zbrojne szły poprzedzielane od przypadku natłokiem zawad: bryki z pieniędzmi, karaty przeznaczone na ambulanse łazaretowe, furgony podwożące warsztaty kowali, rymarzy i innych rzemieślników, tabuny luźnych koni, niezliczone mnóstwo korpusowych i prywatnych bagażów, kompanija strzelców i piesza gromada zabranych rekrutów, wszystko to wsrzód migających się

— 141 —

chorągiewek jazdy, niezmiernym smokiem winęło się po otwartéj płaszczyźnie. Na końcu dwa szwadrony pod dowództwem dzielnego oficera Pobiedzińskiego, któremu zawsze jenerał tylną straż powierzał, zamykając karawanę opuszczały Grodek. O parę tysięcy kroków za niemi, na prawo od wioski, widać było szwadron Rzewuskiego z zabranymi końmi wracający z Lewuch, ale już nieregularnym ruchem i w tumanie kurzu z którego łyskał ogień. Tylna straż poznała zaraz napaść i stanęła w miejscu, w krótce huk dział ledwo słyszany w obozie ostrzegł wodza, że się bitwa zaczęła, że się nieprzyjaciel ukazał.

Tym zapomnianym i nagle zjawiającym się nieprzyjacielem, był jenerał Rot. Dobiegłszy on w powiat olhopolski, otrzymał przez Berszadę jeden szwadron kontyngensu z dywizyi buskiéj; w dziewięć szwadronów i 4 działa szukał powstańców, zawsze jednak ostrożnie i z nieufnością w swoje siły. Po wzwiadach do Krasnosiołki, udał się w górę Boha, o trzy mile od ówczesnego stanowiska Podolan przebył rzekę w Ładyżynie, i maszerując na Hajsyn, chciał jak się zdaje ubiedz tylko miasto powiatowe. Późniéj pisał w rapportach swoich o śmiałości flankowego marszu który wykonał dla zaj-

— 142 —

scia w oczy buntownikom, o wielkiém ich mnóstwie przenoszącym 5,000, i t. d. To pewna zaś że obie strony nie miały o sobie dokładnych wiadomości, posuwały się ciągle w kierunku równoległym, zetknęły się trafem. Z różnych punktów zlewające się oddziały powstańców, napełniły okolicę pogłoskami, które musiały bałamucić Rota. Nie śmiał nagabać obozu pod Granowem, chociaż miał do tego dwa dni czasu, i każdéj nocy mógł zadać klęskę lada napadem; niemyślał zapewne w dniu 14 maja stoczyć walnéj bitwy, kiedy małą drogą przerzynając się od Hajsyna wprost do Grodka, nie korzystał z flankowego marszu nieprzyjaciół, ale począł ścigać oddzielną ich cząstkę.

Gdyby jenerał Kołyszko wyruszył był z Granowa, jak zamierzał, o godzinie 5 rano, Moskale znaleźliby go w mocnem stanowisku za błotnistym strumieniem na którym zniesione mostki od Daszowa, zatrzymałyby ich kroki; gdyby się jeszcze był cokolwiek więcéj spóźnił, czoło kolumny Rota wysuwając się z lasu leżącego w stronie zachodnio południowéj wsi Grodka, uderzyłoby w lewy bok rozwlekłéj karawany. Łaskawszy przypadek zdarzył, że szpica moskiewska dopiero wtenczas wyjrzała na pole, kiedy szwadron Rzewuskiego pomijał

— 143 —

już niemal wioskę. Było to o godzinie 4 ku wieczorowi.

Skurat postrzegłszy nieprzyjaciela, odesłał czém prędzéj luźne konie i transport furażu naprzód, wyprawił jednego kozaka z uwiadomieniem do jenerała, a sam z kilkunastu ludźmi odwrócił się dla bliższego rozpoznania siły moskiewskiéj. Ułani Rota debuszując z lasu, formowali się w kolumny szóstkami, szwadron jeden odłamał się w prawo i posławszy pluton kłusem, posuwał się za nim stępo ku oddziałowi powstańców. Skurat uderza na pluton, rozpędza go i widząc nadchodzącą spiesznie resztę szwadronu, wraca do swoich, całą siłą odpiera atak. Po dwóch lub trzech z obu stron natarciach przy strzałach pistoletowych, hufiec wracający z Lewuch, zostawił daleko za sobą szwadron nieprzyjacielski i w porządku dostał się na równinę, gdzie już Pobiedziński gotował się do boju. Właśnie w tym czasie Rot przechodził Grodek.

Na pierwszy szwadron ułanów który wyciągnął z wioski, Pobiedziński uderzył także szwadronem, przewrócił Moskali i zformowawszy się rychło, rozpędził następny ich szwadron; lecz potrzeba mu było dla zebrania szczupłéj swojéj garstki cofnąć się zaraz pod zasłonę szwa-

— 144 —

dronu, który zostawił w rezerwie. Plac utarczki posuwał się tedy w stronę Daszowa, nieprzyjaciel co raz większą siłę wyprowadzał na równinę.

W téj chwili mogło jeszcze zależeć od woli Kołyszki przyjąć bitwę, albo wzmocniwszy tylko straż tylną ustąpić za Daszow. Nieszczęściem, jenerał trudniący się w ówczas rozstawianiem trzech szwadronów, które doszły już do zakreślonego stanowiska, był daleko; hufce rozerwane nieporządnym marszem, niemiały nadto związku między sobą przez podział rzeczywisty korpusu na brygady, półki, dywiziony. Każdy szwadron pilnował się tylko swego dowódzcy; każdy dowódzca szwadronu nie wiedział już kogo się pilnować. Wielu rozwoziło i dawało rozkazy; lecz mało kto chciał ich czekać albo nawet i słuchać. Wszystko poczęło improwizować się w ogniu: bitwa rozpłomieniała się samopas.

Z taboru ciągnącego drogą wyplątał się naprzód ze swoim szwadronem Alexander Sobański i puścił się na odgłos utarczki; za nim pośpieszył szwadron Jełowickich, z powodu oddalenia się Edwarda Jełowickiego prowadzony przez kapitana Podhorskiego. Dwa te szwadrony złączyły się z oddziałem Skurata, znalazł się

— 145 —

przy nich Wacław Rzewuski i począł szykować front do boju. Wkrótce nadbiegł tu szef sztabu Orlikowski.

Pobiedziński widząc przybywające wsparcie, rzuca się znowu na nieprzyjaciela, roztrąca jego awangardę, zapędza się aż pod las przytykający do Grodka. Padło kilkunastu ułanów, powstańcy ścigali rozproszonych po polu, schwytali dwóch żywcem. W zamięszce tych gonitw, waleczny Pobiedziński ugodzony trzema lancami w piersi poległ na placu. Trwoga ogarnęła bliższych, poczęli tył podawać, i cały szwadron jak był rozsypany w pogoni, tak rozsypany usuwał się na powrót od lewego skrzydła nieprzyjaciela.

Tymczasem kolumna moskiewska szwadronami rozwiniętemi do boju, posuwała się przeciw powstańcom szykującym się na płaszczyźnie: za piérwszym szwadronem szły w odstępie między dwóma innymi, wszystkie cztéry działa.

Major Orlikowski, wziąwszy dwa szwadrony ruszył kłusem na Moskali tak strwożonych widokiem imponującym taboru, który pokazał się im teraz w całym swoim ogromie, że nie pomknęli się na przyjęcie szarży, lecz czekali jéj w miejscu z osłupiałémi oczyma, z otwartémi

— 146 —

ustami. Powstańcy nie zdołali jeszcze po drugi raz lanc swoich wytężyć, kiedy już szereg moskiewski złamał się i pierzchnął, a zaledwo odsłonił drogę, stojące na niéj działa grzmotnęły do nich. Naboje przeniosły górą, huk armat i świst kartaczów nieprzeraził nowych żołnierzy rozgrzanych zapałem: na głos dowódcy ścisnęli szyk i stanęli jak wryci. Zwycięztwo zawisło nad nimi i zdawało się czekać żeby je porwali: jedno śmiałe rzucenie się na przód mogło teraz dać zupełną wygrane; lecz jeden króciutki moment pod ogniem działowym zostawał do namysłu. Bystry wzrok Orlikowskiego dostrzegł w téj ważnéj chwili, że jenerał Kołyszko prowadził już na plac bitwy całą swoje siłę: przytomny i zimnéj krwi oficer prędko porachował minuty, widział że natychmiast wspartym bydź nie mógł, niechciał przed ogólnym atakiem narażać zuchwale garstki walecznych, woląc cofnąć ich w porządku od strzałów artylleryj, nakazał odwrót. Powstańcy niezrozumieli komendy, poglądali jeden na drugiego jakby pytując co to znaczyło; skoro zaś jaśniej im rzecz tłumacząc zawołał « nazad! » i kilkakroć ten wyraz powtórzył z przyciskiem, skoro ujrzeli po prawej ręce swojéj nieładem wracające szwadrony Pobiedzińskiego, para trwożliwych głosów, o-

— 147 —

dezwało się w szeregu: « zginęliśmy! uciekajmy! » W mgnieniu oka i hufiec co tak mężnie nadstawiał piersi kartaczom, rażony fatalną mocą słowa, zwinął się jak chorągiewka i pierzchnął cwałem. Nic go już zatrzymać nie mogło. Zwycięztwo odbieżane niemal dobrowolnie padło pod nogi Moskalom; popłoch podniósł się a ziemi i straszne swoje skrzydła roztoczył nad całém powstaniem!

Jest coś niepojętego w téj sile moralnéj, która nakształt atmosfery otacza każde wojsko, i w uderzeniu szczęśliwem pierwéj niżeli oręż dosięga przeciwnika, w klęsce pierwéj niżeli nieprzyjaciel pchnie swoich do zguby. Możnaby powiedzieć że los walki rozstrzyga się nie na polu bitwy, ale w duchu własnym każdej ze stron walczących. Tu jakaś niewidoma władza kładzie na szali wszystkie elementa dobréj lub złéj doli, a kto większą przewagę dobrego ma u siebie, ten pewnie otrzyma ją i w boju. Taki rachunek sumienia odbywa się częstokroć na gorącym razie niepoścignionym pędem, lada nic przechyla balans a wypadek dotyka całe massy. Im mniéj sztuka organizacyi, mechanizm taktyki, poddają oddział zbrojny pod zarząd jednéj myśli i woli, tém więcéj ogólny jego instynkt odegrywa dziwną rolę, tém trudniéj

— 148 —

pewnéj osobie, oczewistéj przyczynie, przypisać pomyślność lub klęskę. Powstańcy byli mało urządzoném wojskiem: świeże zlepki kształcącego się korpusu, słaba ręka starca sama wypuściła z karbów, nieprzyjaciel zaskoczył pod Daszowem niesforną drużynę. Jednak miała ona swoję całość w duchu; jak wszystko niełomnym parciem posuwało się naprzód, tak teraz wszystko wzięło zwrot w przeciwną stronę.

Dziesięć szwadronów postępując we wschody zbliżało się z jenerałem; trzy ostatnie nawet które były w obozie, przeszedłszy na powrót strumień i Daszów, dążyły niby w rezerwie. Strzelcy znaleźli się tuż przy głównéj sile jazdy, armata Podolan i wiwatówki Kijowian pod dowództwem Woyciechawskiego, śpieszyły także na pozycyą. Kołyszko miał zamiar czołem swojéj kolumny wziąść tył a środkiem uderzyć na prawy bok Moskali. W tém od frontu pędząca wstecz gromada opanowanych próżnym strachem, wpada na pierwszy szwadron, roztrąca go, zagarnia z sobą i wali się na drugi, który dodał mocy zawrócić trzeci, a ten posypał się na czwarty, i w miarę zwiększającéj się ciżby, niknęły w niéj następne hufce. Wyciągnięty ukośnie szereg, jak sztuka płótna porwanego wi-

— 149 —

chrem zwijał się w kłąb i toczył po równinie. Czarny kurz ukraińskiéj ziemi, osłonił to smutne widowisko: z półtora tysiąca jeźdźców zrobiła się jedna burzliwa chmura i hucząc niosła się na Daszów. Nieprzyjaciel osłupiał, niemół pojąć co się stało; postrzegłszy na koniec opuszczoną na polu biedną artylleryą i garstkę piechoty powstańców, pomknął się zabrać tę zdobycz, a na resztę począł sypać kartacze.

W mieszaninie uciekających, prawie wszyscy dowódzcy, dawni wojskowi i obywatele, parci natłokiem, starali się wstrzymywać rzeszę, zostawali jak kamienie na łożysku osiękłéj powodzi. Ostatni niemal ustępował Kołyszko. Rozesławszy całą przyboczną świtę na skupianie szeregów, sam tylko z synem swoim Tytusem, obserwował nadchodzącego nieprzyjaciela. Rozpacz ogarniała starca: rwał sobie włosy i chciał się dać zabić. « Jenerale uspokój się, radź co czynić » zawołał A. Jełowicki znajdując go w takim stanie. « Bież i mów im, niech się, dla Boga, zastanowią — odpowiedział Kołyszko — niech się sformują za budynkami cegielni i odeprą Moskali; bo ani noga nasza nie ujdzie. » To rzekłszy, cofnął się pod cegielnię stojącą po prawéj stronie drogi u wrót miasteczka,

— 150 —

i kogo mógł złapać, słał roznosić rozkazy, których już nie było sposobu wykonać.

Niebezpieczeństwo groziło co raz bardziéj. Gdyby wódz moskiewski działał natarczywiéj, gdyby tuż za spłoszoną gromadą wpadł do Daszowa, rzeczywiście ani nogaby nie uszła. Ale Rot zdaje się że ucieczkę brał za jakiś fortel powstańców, mniemał że ich dwoje tyle było jeszcze na drugiej stronie rzeki, nie pomknął jazdy w pogoń, lecz tylko ilekroć zbliżał się do gęstszej garstki zmitrężonych albo mniéj skorych w odwrocie, wysuwał swoję artylleryą i grzmiał tryumfalnie. Tak parę godzin maszerując z przestankami, dochodził wszakże pod same miasteczko: Kołyszko stracił ostatnią nadzieję, niedoczekawszy się nikogo przy cegielni, zawrócił konia w tłum swoich.

Tymczasem w Daszowie działo się okropne zamięszanie: nikt niewiedział dokąd spieszył, a wszystkich nieszczęśliwy instynkt poprowadził większą drogą. Tabor bagażów zostawiony sam sobie bez rozkazu i dozoru, wziął się naprzód prosto na drugą stronę rzeki i z tamtąd kierował się do lasu. Skoro wozy przecisnęły się przez groblę i most, polała się jazda i płynęła tymże torem. U rogatek, w ulicy, i na rynku nowego Daszowa, rozrzadzało się co raz bardziéj,

— 151 —

zostawali ci wszyscy co innych wstrzymać chcieli. Jak byli piersiami obróceni do swoich, tak sami tylko twarz w twarz widzieli zbliżających się nieprzyjaciół. Między nimi dopiero począł rozlegać się głos: naprzód! naprzód! ratujmy naszych! — Z tąd i z owad przybiega pojedynczy jeździec, zbiera się kilkadziesiąt koni i skupiona na prędce gromadka bez szyku, ale z niezrównaném zapałem puszcza się w pole.

Byłto dziwny hufiec. W herbarzach polskich przy najświetniejszych herbach zapisane wszystkie jego imiona. Wiele mil dziedzicznéj ziemi, wiele tysięcy poddanych należało do tych, co teraz mogła objąć jedna mogiła — i za jakąż sprawę? za dobro i wolność wszystkich! Ta garstka najważniejszego ziarna z rozwianego powstania, ta kropla szlachetnéj krwi zasłużonych ojczyźnie przodków, miała w sobie potęgę cudowną. Pałając poświęceniem się i nagle rozdętą iskrą wrodzonego rycerstwa, na ścisnione, karne, bydlęcem posłuszeństwem dźwigane szeregi sołdatów carskich, wpadła jak piorun. Los obecny tysiąca współ­to­wa­rzy­szy polegał na niéj, tysiąc nieprzyjaciół było przed nią — wygrała ostatnią naj­a­zar­do­wniej­szą stawkę.

Moskale postępowali w gotowości do boju. Drogą szły działa, po obu jéj bokach dwa szwa-

— 152 —

drony frontem, za temi drugie dwa także rozwnięle, na prawem skrzydle jeden. Nieco daléj cztery inne maszerowały w plutonowych kolumnach.

Powstańcy rzucają się w środek, łamią piérwszą linią ile jéj zająć mogli, obskakują działa, rąbią i kolą kanonierów. Każdy walczył przeciw kilku, każdy dokazywał cudów waleczności. Towarzysze chwały i niebezpieczeństwa, zachowali niektórym z pomiędzy siebie szczególniéj chlubne wspomnienia. Alexander Sobański zdumiewał nieprzyjaciół i swoich nadzwyczajną odwagą. Brat jego Izydor chociaż, mocno cierpiący ną zdrowiu, w dniu tym dosiadł konia i odznaczył się niepospolitém męztwem. Eustachy Jełowicki, młodzieniec wielkiéj siły, zabił kilku ułanów, piérwszy przedarł się do armat i w pędzie wziąwszy kanoniera na lancę przerzucił go za działo; a że nieprzyjmując żadnego zwierzchnictwa chciał zawsze bydź tylko szeregowym, odtąd zwano go pierwszym żołnierzem. Borzęcki, siedemdziesięcioletni starzec, gdzie się obrócił rozmiatał koło siebie szeroką przestrzeń. Byli w tym sławnym boju Jełowiccy, Herman i Józef Potoccy, dwaj bracia Pokrzywniccy, Orlikowski, Iwaszkiewicz, Bierzyński. Dąbrowski i inni, których imion pa-

— 153 —

mięć tułaczy zebrać nie zdołała, albo pióro tułacza wymienić nie może.

Wrząca walka trwała cały kwandrans, zapamiętała, wściekła prawie waleczność wzięła zrazu gwałtowną przewagę: wielu moskali padło, wielu rzucając broń prosiło o życie. Ale szczupły hufiec utonął w głębokiéj massie, ogarniały go z boków końce złamanych szeregów, szwadron skrzydłowy zabiegł z tyłu. Wkrótce trzeba było zwyciężcom myśleć tylko o ratunku. Każdy znowu musiał dobywać całych sił i torować sobie drogę. Wszyscy prawie wybili się i uszli szczęśliwie, tylko Bierzyński, Dąbrówski i Pokrzywnicki polegli na placu, drugi Pokrzywnicki okryty ranami dostał się w niewolę. (*)

Kiedy bohaterowie dnia pełnego świetnych czynów i smutnych zdarzeń dla powstania, cofali się w ulice Daszowa, słońce zachodziło już pod poziom, wilgotne obłoki rozwlekając się

(*) Adolf Pokrzywnicki ranny pod Daszowem, tamże został jeńcem Moskali. Kiedy go do Tulczyna prowadzono, oficera moskiewskiego naigrawającego się z nieszczęścia jeńców Polskich w twarz uderzył; za to stawiony przed sądem wojennym skazany był na powieszenie wyrokiem jenerała Rota; ale oficerowie moskiewscy przejęci szacunkiem dla Pokrzywnickiego, sami mu ucieczkę ułatwili.

— 154 —

po niebie przyspieszały ciemność: mrok szary i chłodny okrył pobojowisko. Rot nie śmiał posunąć się daléj ani kroku: stojąc w miejscu czas niejaki, słuchał hałasu rozlegającego się po wszystkich stronach, kazał potém zapalić ognie obozowe i cicho odszedł o milę w tył aż do wsi Grodka, gdzie przed pięcią godzinami rozpoczynała się bitwa. W rapportach jego ogłoszonych przez dzienniki, widać że się lękał przeważnéj liczby, prawił o wielu tysiącach rozgromionych i pobitych pod Daszowem, resztę obiecywał ścigać i zniszczyć; w innych pismach przejętych przez powstańców, przyznawał się że miał do dwóchset ludzi poległych i rannych; w piérwszych i drugich szczególniéj rozwodził się nad wściekłą rozpaczą garstki, która spotkała go u wnijścia do miasteczka. Dla tego téż podobno najbardziéj — nie wszedł, i zwycięztwa rzeczywiście nie odniósł.

Co do strat ze strony moskiewskiej, można zawierzyć rachunkowi jej wodza; powstańców daleko mniéj zginęło od kul i żelaza, więcéj dostało się w niewolę. A lubo szkody były dla nich dotkliwe, cała jednak rozprawa w polu skończyła się bez klęski; w czynach waleczności i odwagi mieli nawet wygrane. Oprócz

— 155 —

Pobiedzińskiego i trzech obywateli poległych w ostatniém spotkaniu, ludzie użyci do grzebania trupów, znaleźli półkownika Hnatowskiego i czterdziestu prostych żołnierzy. Major Mikuszewski ciężko skłuty i zabrany, dokonał życia w więzieniu: Floryan i Tytus Jełowiccy także ranni zostali jeńcami. W dniu tym zniknął na zawsze Wacław Rzewuski, o którego śmierci długo krążyły wątpliwe pogłoski. (*) Najzna-

(*) Jednym z tych ludzi oryginalnych a razem niepospolitych, jacy u nas wśród mnóstwa ciekawych animuszów zjawiają się od czasu do czasu, i zostają nadługo głośnymi po całym kraju, był Wacław Rzewuski, syn hetmana Rzewuskiego znajomego w historyi rozbioru Polski. Przyrodzenie obdarzyło go wielu bardzo swietnémi przymiotami umysłu i ciała; imię i fortuna dawały mu już stanowisko, skąd łatwiejsza droga do ukazania swojéj wielkości; ciągle też miotał nim jakiś instynkt wyjścia za obręb powszedniego życia; lecz w niczém wysokiego szczebla dopiąć niezdołał, z wielu miar nadzwyczajny człowiek, wielkim człowiekiem rzeczywiście niezostał. Zdaje się że mu brakowało w duszy czegoś jednego, coby tyle dzielnych jéj władz sprzęgło w harmonią, niesfornym siłom wskazało pewny kierunek, różne promienia gieniuszu zebrało w płodne ognisko. Rzewuski miał niezmiernie bujne zarody talentów, z których powinien był wyjś znamienity artysta, literat; posiadał przytém najszczęśliwsze usposobienie na dzielnego żołnierza: w obu tych zawodach próbował stawić nogę; ale lekko, niedbale, niby z przypadku i od niechcenia, do żadnego nie przylgnął całém sercem, na każdym zrywał go i unosił jakiś nieustanny pęd fantazyi, mętnéj, niespokojnéj, chorobliwéj, lecz potężnéj, poetycznéj. Naprzód za młodu, przykładał się do sztuk pięknych i nauk, i w tych przedmiotach rozwinął daleko swoje zdolności: znał muzyką doskonale, śpiewał

— 156 —

czniejszy niby uszczerbek w korpusie powstania, czyniła zguba tak zwanéj artylleryi, i szcze-

prześlicznie, był dowcipnym krytykiem, pisał wybornie prozą i wierszem nierymowym, mógł nawet liczyć się między znakomitszych erudytów. Wszedł potém do wojska austryackiego i słynął jako niezrównany jeździec, mistrz w użyciu wszelkiéj siecznéj i palnéj broni. Na upał i zimno do zadziwienia był wytrwały: w najtęższe mrozy wychodził obnażony i kazał sobie zlewać głowę konewkami wody. Dosłużywszy się stopnia rotmistrza, rzucił żołnierkę, ożenił się z księżną Lubomirską i przesiadywał to na Wołyniu, to w Opolu w województwie lubelskiém. Wkrótce jednak cisza i jednostajność domowa, poczęły go nudzić: znowu odezwała się w nim żyłka rycerska. Gdy w r. 1815 za powrótem wojska polskiego z Francyi, zanosiło się na nową organizacyą, pragnął przywdziać mundur narodowy, ofiarował się uformować półk strzelców. Traktat wiedeński położył koniec ówczesnym oczekiwaniom: w. k. Konstanty został organizatorem i panem armii królestwa, horyzont polityczny zapowiadał długi i posępny pokoj. Rzewuski, obrócił się w inną stronę szukając ochłody sercu trapionemu czczością, któréj niczém zapełnić nie mógł. Dla takich piersi oddychających trudno w atmosferze pospolitego toku rzeczy, dla takich imaginacyi wyciekłych w nieokreśloną przestrzeń marzeń, Wschód ma szczególniejszy pociąg. Jeszcze za pobytu swego w Wiedniu, Rzewuski powziął smak do orientalizmu: uczył się po turecku i arabsku, wspierał możnie pismo wydawane pod tytułem Miny Wschodu, Skoro więc teraz ogarnęła go tęsknota, rzucił żonę, dzieci, Polskę, Europę, i puścił się farysować na Wschodzie. Bawił jednak nie na pustyniach piaszczystych, ale w Alepie i Bagdadzie. Summa 60,000 dukatów którą zaciągnął w Stambule na dobra będące pod dożywociem matki, dozwalała mu prowadzić życie świetne i zbytkowe. Dawał wystawne uczty, skupował konie i osobliwości, a jako zwykle cudzoziemca rozrzucającego pieniądze, uczczczono tytułem Emira. Dopiéro po kilku leciech Emir wróciwszy do rodzinnego kraju, przedsię-

— 157 —

gólnie całéj piechoty. Ale istotnie, wiwatówki mogły tylko grać jakąkolwiek rolę w biu-

wziął wieśdź źywot prawdziwie koczowniczy i przybrał zwyczaje Beduina. Mieszkając w Sawraniu, ze stadem swoich arabskich koni i ze świtą kozaków obozował pod gołem niebem, wędrując po stepie dokopywał się skarbu, który znaleść miał urojenie. Często też wyprawiał się z całym taborem do sąsiadów lub odleglejszych znajomych, pod ich domami rozpinał namioty, a wszędzie był przyjemnym i pożądanym gościem. W zawoju i w pąsowéj todze, ze złotawą brodą Arab-Polak, rozweselał wszystkich, swoim dowcipem francuzkim, zajmował nauką europejską, zachwycał śpiewem włoskim przy fortepianie, dziwił opowiadaniem ciekawych rzeczy o Arabii a ciekawszych jeszcze o sobie. Te rycerskie powieści których sam był poetą i bohaterem, ta pretensja do azyatyckiego stroju i sposobu życia, która łatwo mogła bydź policzona na karb dziwactwa, miały wszakże taki ton poważny, taki odbłysk wznioślejszego umysłu, ze nigdy nie szły w pośmiewisko. Rzewuski należał do rządu rzadkich ludzi, co bez usterku umieją utrzymać się na delikatnéj granicy między podziwem a śmiesznością. Dla tego też wielu z najlepszą wiarą mniemało o nim bardzo wysoko, i kiedy poczęto myśleć o powstaniu, powszechnie niemal spodziewano się że Emir arabski będzie miał najlepszą porę wystąpić ze swoją sztuką rycerza Beduina. Wypadek zawiódł oczekiwania: Rzewuski stanął jak dobry patryota, ale jako kandydat na wodza powstańców, nie dał żadnego dowodu talentów i wątpić można czyliby je okazał kiedykolwiek. Zgon jego długo był niepewny . Myślano z razu, że z rozsypki uszedł szczęśliwie i dopadł bezpieczniego schronienia; niesłysząc póżniéj jego nazwiska ani w liczbie więźniów ani w poczcie tułaczy za granicą, tuszono że swoim szlakiem puścił się znowu na Wschód; ostatnie nakoniec poszukiwania krewnych przyniosły tę najpodobniejszą do prawdy wiadomość, że podczas obław na rozproszeńców w lasach, przez chciwych zdobyczy obdarty i zabity został.

— 158 —

letynach moskiewskich; strzelców zaś z ich kosztowną bronią, nikt tu wysoce nie cenił i nawet pomnażać niemyślił. Natura kraju i mieszkańców ciągnęła do konia; a gdy nieprzyjaciel miał samą jazdę, tém bardziéj jazda stanowiła wszystko. Siedemnaście szwadronów, acz zmięszanych, było teraz na bezpiecznym miejscu za rzeką Sobem, pozostawało zebrać je, żeby nazajutrz powetować przygodę, znając już siłę przeciwnika, rozważnie przedsięwziąść zaczepne lub odporne kroki. Nieszczęściem, rozsypką nieskończyła się z dniem i widokiem Moskali, miała w sobie zaród wad śmiertelnych.

Powszechną i może główną przywarą naszego narodu, jest straszny brak wytrwałości zawsze, w niepowodzeniu zaś naturalnie najbardziéj. To zgubiło całą sprawę przeszłéj wojny, to we wszystkich cząstkach sił walczących, regularych i nieregularnych, dawało się ujrzeć wyraźnie. Z pomiędzy powstań, południowym zupełnie zbywało na uporze. Jeszcze nikt niezdołał ocenić wypadku potyczki Daszowskiéj, kiedy już wielu, co gorsza obywateli, szlachty, pożegnawszy wszelkie nadzieje, myśliło tylko o kryjomym powrocie do domów. Blizkość własnych zagród, mianowicie dla Ukraińców,

— 159 —

dla powietników lipowieckich, stawiła tem ponętniejsze sidła; przykład panów jak mógł dodać serca, tak dodawał trwogi służebnym drużynom. W podobnym stanie rzeczy, przytomność i tęgość władzy mogła jedynie zaradzić złemu.

Ale najwyższy wódz, uległ także zwątpieniu, niechwycił się śmiałych i przezornych środków; gorliwość niektórych niższych oficerów i naczelników, została bez kierunku, bez dobrze oznaczonego celu. Zamiast pozrzucać mosty, rozstawić po za rzeką czaty, nieoddalając się z miejsca, koło garstki jaka snuła się pod ręką skupiać i organizować rozproszeńców, jenerał Kołyszko, powiedział kilku osobom że trzeba ciągnąć do miasteczka Liniec o dwie mile wyżéj Daszowa, i sam niezwłocznie udał się w tę stronę; powstańcy zaś i ci co go wyprzedzili i ci co byli za nim; mieli zupełnie w innéj stronie naturalną ponętę dla nowych a strwożonych wojowników. W części miasteczka za Sobem jest także rynek: z tego rynku rozchodzą się dwie ulice, w prawo na drogę do Liniec, w lewo na trakt do Bracławia. Piérwsza wyprowadza na otwarte błonia, druga zaraz do lasu ciągnącego się aż za Sitkowce. Las, zwłaszcza dla jazdy był najniebezpieczniejszą pastką

— 160 —

w podobnym razie. Prawdziwa klęska, samobójstwo powstania, rozpoczęło się z ciemną i dżdżystą nocą. Ci nawet którzy mieli najlepsze chęci, rozbłąkani, osamotnieni, niepewni czy Moskal tuż nie goni za nimi, tracili odwagę i rozum, rzucając broń i konie biegli w głąb lasu. Trudno sobie wyobrazić okropniéjszą scenę, jaka w tenczas o milę od nieśmiałego nieprzyjaciela, odbywała się na szerokiéj przestrzeni za Sobem. Cząstkę tego obrazu najlepiéj przedstawi następny wyjątek z pamiętnika naocznego świadka.

« Po ostatniéj szarży wracając przez Daszow już około godziny dziewiątéj, szukałem jenerała i swoich, naturalnie w miejscu przeznaczoném na oboz; ale z wielkiem zdziwieniem i przerażeniem mojem, nikogo nie znalazłem. Długo od błąkających się tu i ówdzie powstańców niczego dowiedzieć się niemogłem: noc bardzo ciemna nie pozwalała rozpoznawać położenia i przedmiotów; nakoniec usłyszawszy że była mowa o Lińcach, i że widziano jenerała maszerującego w tamtą stronę, pośpieszyłem co prędzéj drogą ku Lińcom. O dobre pół mili, albo może o małą milę od Daszowa, dopędzam go idącego w towarzystwie prawie tych wszystkich, którzy odznaczyli się w ostatnim boju. Było ich ze sześć-

— 161 —

dziesiąl koni. Między Daszowem a tym hufcem nikogo niespotkałem. Jenerał i znajomi ucieszyli się postrzegłszy mnie, sądzili bowiem żem był zginął. Zapytuję jenerała, czy idzie w ariergardzie? on mi odpowiada że nikogo ani przed, ani za sobą nie widział; że żadnym sposobem więcéj ludzi z Daszowa wyprowadzić nie mógł; że tam wszystkie bagaże, kassa i amunicya zostały. Struchlałem na tę wiadomość; powiedziałem że tak rzeczy zostawiać nie możemy, że powinniśmy wracać. Kołyszko utrzymywał iż to byłoby już daremnem, tak jak wszystkie jego uprzednie usiłowania; że zapewne Moskale weszli już do Daszowa i naszych albo zabrali, albo rozpędzili. Natenczas oświadczyłem jenerałowi że się poświęcę na to aby stan rzeczy rozpoznać, zebrać powstańców i uprowadzić kassę. Gdym zyskał zezwolenie, odezwałem się do przytomnych: — Bracia kto ze mną pójdzie? A kto to nas wzywa? zapytało kilku. Alexander Jełowicki, odpowiedziałem — Wszyscy pójdziemy, zawołali. Moi bracia Edward i Eustachy wysunęli się pierwsi; ale uprosiłem ich żeby pozostali przy naszym ojcu, mówiąc, że na stracenie i na raz jeden, dosyć z nas jednego. Wziąwszy potém około 20 ochotników, ruszyłem spiesznie do Daszowa. Jenerał miał ze swoim małym oddziałem ocze-

— 162 —

kiwać naszego powrotu w pewnéj odległości od drogi. Zbliżając się do miasteczka postrzegliśmy blask rzęsistych świateł, następnie począł nas dochodzić coraz wyraźniejszy gwar wielkiego tłumu ludzi. To wszystko zdawało się zapowiadać, że już zastaniemy nieprzyjaciela. Lada drzewo, lada bydle spotkane, braliśmy za piechotę moskiewską. Moi towarzysze ciągle mi czynili zatrważające uwagi. Bojąc się przeto żeby nie stracili ducha, i chcąc aby mniéj było ofiar w razie nieszczęścia, kazałem oddziałowi zatrzymać się o parę tysięcy kroków, a sam w towarzystwie Stefana Zana i niepomne kogoś jeszcze drugiego, udałem się do Daszowa, idąc zawsze przed nimi, i z odwiedzioną dubeltówką odbywając delegacyą do każdego krzaku lub wołu. Tym sposobem weszliśmy w ulicę. Swiatła widziane z daleką, były to świeczki szabasowe, jak wiadomo rzęsiście oświecające polskie miasteczka w każdą sobotę. Gwar słyszany był gwarem naszych. Kilkuset mężniejszych, których popłoch opuścił prędzéj, zatrzymawszy się w miasteczku od strony leśnéj, snuło się z hałasem. Jedni szukali pożywienia, drudzy swoich naczelników i znajomych. Wołano gdzie ten, gdzie ów, gdzie jenerał? Moje przybycie uradowało ich niewypowiedzianie. Rozkazałem jak

— 163 —

najrychléj wychodzić drogą ku Lińcom. Bagaże nasze skierowane zupełnie w przeciwną stronę bo do lasu, bardzo utrudzały ruch nieporządnéj gromady: wozy łamały się pod ciężarami i zawalały drogę. Gdy jednak wymarsz rozpoczął się jakkolwiek, jechałem w las przytykający do Daszowa, dokąd mię prowadził ślad najsmutniejszy, broń rzucana przez płochliwych powstańców. Doszedłszy do obszernéj płaszczyzny, znalazłem na niéj wiele powozów i koni luźnych z ludźmi, którzy schronili się tu podczas rozpoczynającej się bitwy, i z krwią najzimniejszą oczekiwali rozkazów, niewiedząc jak się rozprawa skończyła. Gdy mi powiedzieli, że przechodzących daléj niewidzieli, wyprowadziłem ich nazad przez Daszow ku Lińcom. Tym sposobem udało mi się uratować całą kassę, wszystkie prawie wozy obozowe, i co najważniejsza przeszło pięciuset dzielnych powstańców, którzy jedynie dalszy ciąg powstania utrzymywali ».

« Nieszczęście chciało, żeby jenerał strudzony, czekając nas z kilku towarzyszami, usnął w małym gaiku niedaleko drogi i niepostrzegł kiedyśmy go pomijali. Ja pilnując porządku szedłem na końcu oddziału, ci co byli na początku nie spotykając nikogo szli coraz na-

— 164 —

przód; myśliłem więc że ich jenerał prowadzi i tak maszerowaliśmy noc całą, aż nadedniem 15 maja stanąwszy w Lińcach, postrzegliśmy że nie masz jenerała i niektórych z pomiędzy tych co byli przy nim. Zebrało się tu nas do 580. Odpocząwszy parę godzin, gdyśmy wodza naszego doczekać się nie mogli, poczęliśmy radzić co robić. Krążyły wieści pomiędzy Żydami, że Moskale ze wszech stron ciągną na nas; niektórzy chcieli więc żeby zapytać powstańców kto z nich odważa się na wszelkie niebezpieczeństwa i z takim wyborem przebijać się do królestwa. Uczyniłem uwagę, iż nikogo od działań naszych wyłączać, ani też na pastwę zostawiać niewolno: to zdanie przemogło. Ale którędy iść, kto ma prowadzić? — Byliśmy gotowi każdego słuchać, byliśmy gotowi na wszystko. Jan Zapolski podjął się objąć dowództwo, starać się połączyć nas z innemi częściami powstania i działać. Myśmy zaraz przyrzekli słuchać Zapolskiego, lecz z warunkiem, że za przybyciem jenerała Kołyszki, wszystko wróci pod jego rozkazy ».

« Piérwszą czynnością było obrachować i uporządkować siły nasze. W zbiorze ułamków z rozmaitych hufców, jeden tylko szwadron Jełowickich znalazł się cały. Złożony po większéj części z obywateli, urzędników i szlachty, a

— 165 —

z resztą z sług dworskich, celował męztwem i porządkiem; brakowało mu tylko tych którzy zostali na polu bitwy. Inne albo poznikały całkiem ze swoimi dowódzcami, albo uszczupliły się niezmiernie. Trzeba było dopełniać je i zlewać. Dwa tedy szwadrony Sobańskich, trzeci Rzewuskiego i czwarty Bracławski, uformowały teraz szwadron drugi, sześć szwadronów ukraińskich zamieniło się na trzeci a resztki powstania hajsyńskiego i bałckiego utworzyły czwarty. Tym sposobem, nie straciwszy w boju więcéj jak kilkudziesiąt ludzi, z nie­wy­po­wie­dzia­nym smutkiem ujrzeliśmy, że nam z siedmnastu szwadronów pozostało cztéry » !

« O godzinie 8 rano wyruszyliśmy z Liniec ciągnąc jeszcze za sobą prawie nic niezmniejszony tabor wozów. Szliśmy ku Winnicy w nadziei połączenia się z powstaniem winnickiém, o którém doszły nas były pomyślne wieści. Deszcz silny nie pozwalał maszerować prędko; o parę mil dognał nas przed wieczorem jenerał Kołyszko, który równo ze dniem opuściwszy miejsce gdzieśmy go pominęli, w kilkanaście koni przybył szczęśliwie ».

We 24 godzin dopiero po skończonej bitwie daszowskiéj, wypadek jéj okazał się widocznie: była, albo raczéj stała się okropną, trudną do

— 166 —

nagrodzenia przegraną. — W tym czasie, około połowy maja, na wszystkich punktach orężem dźwiganéj sprawy naszéj, zachodziło zgubne przesilenie. Szczęście głównéj armii narodowéj, zwichnęło się w przerwanym zamachu na gwardye cara; zastępy zbrojnych ziemian w prowincyach, wszędy uczuły rękę przeciwnego losu. Dla Litwy pod Połągą na Żmudzi, i pod Głębokim w gubernii mińskiéj, rozstrzygnęły się niepomyślnie dwie wielkie próby; dla Ziem Ruskich zgasła ledwo wschodząca zorza na błoniach Daszowa. Korpus Kołyszki jak był jedyną podporą wszystkich nadziei Ukrainy i południowych powiatów Podola, jak mierząc się z największą w tych stronach siłą moskiewską, zwycięztwem mógł od razu wzniecić ogromny zapał, tak też upadek jego obalił wszystkie podnoszące się usiłowania, przytłoczył ciężko powszechnego ducha. Tysiąc apostołów trwogi rozleciało się w różne okolice głosić straszliwą klęskę; tysiąc wyłapanych po lasach i wioskach rozproszeńców, poszło w ręce tyrańskie przerażać jękiem struchlałych braci: (*) reszta

(*) Po miedzy innymi padł smutną ofiarą Gotard Sobański, syn Michała Sobańskiego jednego z magnatów ukraińskich, człowiek młody, i pełen przymiotów. Odbył on szkoły pod okiem Czackiego w Krzemieńcu, kończył nauki w Edymburgu. Powró-

— 167 —

z wodzem, na szlaku niepewnéj wędrówki czuła koło siebie żałobę rozwlekającą się po kraju,

ciwszy z wojażu został kamerjunkrem i bawił w Petersburgu właśnie w czasie, kiedy brat jego Ludwik jako członek związku patryotycznego dostał się do twierdzy tego miasta, w skutek śledztw 1826 r. Starania około brata, czy też jakie nieostrożne słówko, skompromitowały Gotarda; wtrącono go także do więzienia. Lecz gdy żadnéj poszlaki odkryć niezdołano, Mikołaj dał się ubłagać i kazał niewinnie więzionemu prosić o przebaczenie. Gotard niechciał tego uczynić, i siedział jeszcze parę miesięcy, aż nakoniec przyszedł od cara rozkaz, żeby go wydalić ze służby i odesłać do ojca pod dozór. Na parę tedy lat przed rewolucyą, mając 32 lata wieku osiadł w Ładyżynie i rozpoczął cichy zawód obywatela gospodarza. Hasło wojny narodowéj zastało go gotowym powstańcem: był jednym z tych co radzili za piérwszą wiadomością o wypadku w Warszawie, rzucić się do broni. Kiedy późniéj rzeczy inny obrót wzięły, w terminie naznaczonym wystąpił w 30 koni i przybywszy do Krasnosiółki, razem ze swemi ludźmi jako prosty żołnierz zaciągnął się do szwadronu Rzewuskiego, w którym miał wielkie zaufanie. Pod Daszowem widziano go walczącego mężnie, lecz gdy nieszczęśliwy popłoch spędził wszystko z pola, odbłąkał się od swoich w lesie, i nazajutrz dostawszy wieśniacze odzienie starał się dognać oddział który poszedł ku Lińcom; lecz chłopi schwytali go w drodze i zaprowadzili do wsi Starego Żywotowa. Dziedziczka téj wsi Marcianna z Jakubowskich Krasuska, na nic nie chciała mieć względu. Dał się jéj poznać kim był, zaklinał w imię ojczyzny i miłości bliźniego, ofiarował ogromne dary, groził zemstą krewnych i patryotów: nic niepomogło. Nikczemna kobieta czy przez samolubną troskliwość o własną spokojność, czy przez chęć zasługi w oczach moskiewskiego rządu, kazała go zaprowadzić w ręce policyi powiatowéj. Sąd wojenny skazał jego na śmierć, car zwolnił wyrok na 5 lat więzienia w twierdzy i wieczne potém wygnanie na Sybir. Wytrzymując tę karę, a cierpiąc razem nad

— 168 —

straciła ufność we własne dzieło: męztwo jéj było niezachwiane, ale ponure, nie miało pocieszającéj otuchy, wyraźnego nawet celu. Tyle bliskich korzyści, tyle świetnych widoków znikło razem! wiele nieznanych, ledwo póżniéj dosłyszanych strat, śmiertelnie dotknęło powstanie.

W ciągu dni ośmiu, od piérwszych poruszeń w terminie ostatecznym przez naczelnika zmowy naznaczonym do opłakanéj rozsypki pod Daszowem, skupiały się tu i owdzie nowe elementa siły zbrojnéj. Nie jeden rozmyślał się lub nabrał serca, nie jeden dla przeszkód chwilowych nie mogąc wystąpić z innemi, gotował się pospieszyć do nich. Podróż Tyszkiewicza do północnych powiatów Podola nie była zupełnie bez skutku. Kilku patryotów w lityńskim, zaczęło czynnie krzątać się w swojéj okolicy. Za powrótem do domu, nieznalazłszy oddziału Zapolskiego, sam także starał się zgromadzić i zaprowadzić do korpusu Kołyszki kilkadziesiąt koni: z pewnym obywatelem powiatu tarasz-

nieszczęściami ojczyzny, Gotard Sobański wpadł w spokojne lecz ponure obłąkanie umysłu. Termin co mu otworzył bramy pokutnej fortecy nie zdołał otworzyć duszy zamkniętéj na zawsze dla tego świata. Ojciec odumarł go pierwéj, a matka tyle ledwo potrafiła wyjednać, że jéj pozwolono połączyć się z synem, który za życia wstąpił do grobu.

— 169 —

czańskiego, który w dniu 7 maja nie był obecny, poczynił już do tego przygotowania. W stronach południowych Podola formował się podobnież jeden mały oddziałek, o którego obrotach i końcu nie doszły nas pewne wiadomości. Wszystkie te zarodki wzmagającéj się powoli wojny ziemiańskiéj, stłumiła nieszczęśliwa przygoda głównego zastępu.

Rot bawiąc czas niejaki w okolicach pobojowiska, zajmował się polowaniem na rozbłąkanych powstańców. W pomoc wojsku spędzone gromady włościan, musiały przodkować w obławach. Wtenczas to dało się widzieć jak te massy są dla tego, przy kim zwyciętwo. Gdyby się noga potknęła Moskalom, chłopi niewątpliwie rzuciliby się na nich; teraz lubo bez ochoty, łapali i panów i równych sobie. Wtenczas także okazało się dowodnie, że mimo pokusy i łatwości do swawoli łupieztwa i zemsty, lud ten poniżony i ciemny ale poczciwy, więcéj zostawił tkliwych przykładów cnót, które szlachta na pożytek sprawy ojczystéj użyć może, niżeli złych skłonności, z których tu zawsze polityka petersburska korzystać usiłowała. — W miarę jak napełniały się więzienia nieszczęśliwemi ofiarami, władze moskiewskie jaśniéj poznawały stan siły zbrojnéj powstańców,

— 170 —

przedsiębrały tém skuteczniejsze i ogólniejsze przeciw nim środki. Podchwycono i zabrano prawie wszystkich nieostrożnie gotujących się w domach, na ułamek uszły z pod Daszowa ruszono dalekie oddziały. Rot puścił się w pogoń; Szeremetjew z okolic Zamiechowa pośpieszył nad Boh; trzy ostatnie szwadrony strzelców konnych z Machnówki pomknęły się ku Winnicy. Kołyszko miał tedy ze wszech stron przeważnego nieprzyjaciela, który pilnie go trzymał na oku i trafnie zastępował mu drogę. Przeciwnie, garstka powstańców wędrująca bez wiedzy, bez przewidzenia na jutro, tylko w swojéj waleczności mogła znaleść ratunek. Ta jedna w najzuchwalszych próbach niezawiodła ich nigdy: wszytkie plany, rachuby, środki organizacyjne, od początku do końca grzeszyły zapędem wyobraźni, brakiem rozwagi, niedoświadczeniem i niedołęztwem.

Dnia 16 maja, jenerał Kołyszko stanąwszy wcześnie na nocleg w rzadkiéj dębinie pod wsią Obodnem, pomyślał dopiero przed spodziewaną nazajutrz przeprawą za Boh, przyjść cokolwiek do lepszego porządku. Dnia tego w marszu jeszcze, zniszczono przecie część wozów; ale w lustracyi szwadronów pokazało się ze smutkiem, że z 580 ludzi obecnych w Lińcach, znikła do

— 171 —

200. Było w prawdzie kilkudziesiąt rekrutów, którzy w czasie bitwy przez nikogo niepilnowani, ile mogli zorientować się w rozsypce, z własnej ochoty i skłonności przyłączyli się znowu do karawany, i wytrzymując trudy pochodu szli nieodstępnie za nią. Było prócz luźnego tabunu nie mało powodowych koni z osiodłaniem. Rzucając resztę nieużytecznych koczów bryczek i wozeczków, uwolniłoby się wiele rąk zdatnych do oręża i cugów pod siodła, które acz niełatwo, przy troskliwéj jednak pamięci na potrzebę, znajdowałyby się w marszu. Po Rzewuskim pozostał furgon ładowny przepyszną bronią; niebez tego żeby ten i ów z obywateli przynajmniéj, niemiał zbywającego oręża. Uszczerbek więc w hufcach mógł bydź dopełniony; niezbrojni nawet jeźdźcy byliby przydatniejsi od zawadzającego taboru. Lecz miękkość starego wodza, nieprzemyślność otaczających go oficerów, niedoświadczenie ziemian, i jakaś powszechna ślepota na niebezpieczeństwo, zostawiły rzeczy niemal po dawnemu.

Cztery szczupłe i tylko szykowniejsze nieco szwadrony, zawsze z ogromnym ciężarem bagażów, rano 17 maja ruszyły ku Bohowi. Pomijając miasteczko Woronowicę, Kołyszko posłał pluton dla zdjęcia stacyi pocztowéj. Od-

— 172 —

dział ten zabrawszy konie, złapał kryjącego się w kościele pod ołtarzem zasidatela Ciechanowskiego, który w téj stronie był postrachem patryotów, i zasłużonego sprawie powstania Wyrzykowskiego wtrącił do więzienia. Nazajutrz z wyroku jenerała, nikczemny ten prześladowca rodaków, zawisł na drzewie przy wielkiej drodze w swoim mundurze urzędowym.

Za powrotém oddziału z małéj jego wyprawy, powstańcy będąc już tylko o trzy wiorsty od Boha, dowiedzieli się że mieli nieprzyjaciela przed sobą. Droga prowadziła do wsi Michałówki położonéj prawie nad brzegiem; naprzeciw niéj z drugiéj strony rzeki o małe pół mili w prawo od Michałówki jest miasteczko Tywrów. Szeremetjew z trzema szwadronami ułanów stał w Tywrowie, dwa szwadrony były w Michałówce: wazki lasek przedzielał powstańców od Moskali. Kołyszko kazał zatrzymać się swoim, i zebrawszy oficerów pytał, coby czynić wypadało. Niektórzy radzili unikać boju z powodu świeżéj przegranej; lecz Edward Jełowicki odezwał się z zapałem, iż właśnie dla téj przyczyny należy szukać bitwy, nagrodzić poniesioną klęskę i podnieść ducha żołnierzy. Wspierany mocno przez porucznika swego

— 173 —

szwadronu Borzewskiego, prosił jenerała żeby mu pozwolił wziąść na się całą tę rozprawę, i otrzymawszy pozwolenie ruszył naprzód. Do szwadronu Jełowickiego przyłączyło się wielu ochotników, między innymi kapitan Lepin; reszta oddziału szła zwolna kierując się na prawo.

Ułani rozsypani po wsi, postrzegłszy powstańców, dosiedli koni niemal wszyscy i wybiegłszy na pole w stronę Tywrowa, uformowali się do boju. Z przodu zasłaniała ich wieś z wązką ulicą którą nadbiegał Jełowicki, z lewego skrzydła mieli rowy na błocie przecinające drogę innym szwadronom Kołyszki. Hufiec Jełowickiego nie mógł mieć pomocy od swoich i musiał dwójkami wysuwać się ze wsi w obec uszykowanego nieprzyjaciela. Dowódzca jednak zagrzał słowem i przykładem, pierwszy puścił się pędem i utonął w środku nieprzyjacielskiego frontu, a żołnierze śmiało rzucili się za nim. Już Jełowicki utracił konia i bronił się pieszo, kiedy cały jego szwadron przeciągłym szeregiem wycisnąwszy się na równinę, coraz szerszym tłumem wpadał między lance i kule moskiewskie. Parcie wzrastającej siły przez chwilę nieznacznie brało górę, aż nakoniec ułani zmieszali się i tył podali. Natenczas poczęły się gonitwy: Moskale

— 174 —

bici i ścigani uciekali do rzeki, która nie wszędy dawała się zgruntować: wielu ginęło w nurtach.

Tymczasem reszta oddziału powstańców, okrążywszy trzęsawiska, zbliżała się tutaj. Niektórém udało się przebrać się w prost przez rowy i zaskoczyć zbiegów u przeprawy. Alexander Jełowicki z Borzęckim stanąwszy na tamie młynu, strzelali do tłoczących się w to miejsce najwęższego koryta. Borzęcki zniecierpliwiony nabijaniem strzelby wolał użyć swoich ramion niezrównanej mocy: chwytał Moskali za piersi i rzucał do wody.

Szeremetjew widząc porażkę swoich, wystąpił z Tywrowa we trzy szwadrony, ale bez dział nie mógł nic uczynić: zbliżywszy się tylko nad rzekę dla przyjęcia szczęśliwych w ucieczce, poprzestał na flankierowaniu, bardzo niekorzystnem w rozprawie z powstańcami, którzy jeszcze w Krasnosiołce dali dowód celności oka i dubeltówek.

Moskale stracili w poległych rannych i utonionych do sta ludzi; kapitan szwadronowy, kilku podoficerów i kilkunastu żołnierzy dostało się do niewoli. Powstańcy opłacili wygrane ranami dziesięciu walecznych; jeden tylko

— 175 —

z nich zginął od kuli przypadkiem po skończonéj już bitwie.

W nagrodę odwagi i świetnie odniesionego zwycięztwa, Kołyszko na placu boju mianował Edwarda Jełowickiego rotmistrza szwadronu, półkownikiem kawaleryi narodowéj.

Korzyść w nabytych koniach i rynsztunku była znaczna, większa jeszcze w pokrzepioném uczuciu własnéj dzielności. Położenie jednak całego oddziału, bynajmniéj się niepolepszyło; zakryte przed oczami i wodza i podwładnych niebezpieczeństwa, otaczały zewsząd.

Przeciw pospolitym i jasnym prawidłom partyzanckiéj wojny, przeciw wymaganiom saméj naturalnéj ostrożności, jenerał Kołyszko nie starał się umknąć rychło i skrycie od podrażnionego nieprzyjaciela, którego atakować niemógł, a lękać się miał powody: cofnął się tylko do wsi Michałówki i myśląc nazajutrz blizko placu utarczki znaleść dogodną przeprawę, stanął na noc obozem. Rot znowu był zupełnie zapomniany, o strzelcach konnych nadchodzących z innej strony, nikomu ani się sniło. Szeremetjew wziął na siebie oświecić lepiej swoich zwycięzców, że niepowinni byli zasypiać spokojnie na świeżych wawrzynach. Przysłał prosząc aby się mógł widzieć z dawnym swoim znajomym Ale-

— 176 —

xandrem Sobańskim. Kołyszko dodał Sobańskiemu szefa sztabu i jednego obywatela: schadzka odbyła się na promie daleko od obu brzegów rzeki.

Jenerał moskiewski, począł w sposób pełen delikatności i po przyjacielsku skłaniać powstańców do podania się carowi. Chwalił ich bohaterskie poświęcenie się i męztwo, zdawał się nawet mieć jeszcze bardzo przesadzone wyobrażenie o ich siłach, kończył wszakże zastraszającemi uwagami. Mówił o wejściu Dwernickiego do Galicii, powiadał że wie jak ciężką klęskę ponieśli pod Daszowem, ostrzegał że zewsząd są ścigani i prędzéj czy późniéj będą pobici; radząc więc żeby dla zasłonienia siebie i kraju od smutnych następstw broń złożyli, los ich brał na swoją odpowiedzialność, obiecywał wyjednać najłaskawszą amnestyą. Propozycya ta została przyjęta jak zasługiwała. Sobański równie grzecznym i dworskim tonem odpowiadał naprzód, że w obecnej chwili do niego raczéj należałoby podawać warunki układów, oświadczył nareszcie z powagą, że on i jego współbywatele walczą w sprawie, która się żadną przegraną nie zamyka, i wzięli w rękę oręż nie na to, żeby go oddali za przebaczenie. Szeremetjew był jednym z tych dowódzców wojsk moskiew-

— 177 —

skich, co w przeszłéj wojnie pełnéj przykładów srogości i barbarzyństwa ze strony zwolenników cara, zasłużyli sobie u Polaków na dobrą pamięć i szacunek. Szlachetny jego charakter musiał zapewne trzymać się w ciasnych karbach obowiązków; rozmowa parlamentarska z powstańcami wszakże więcéj może dogadzała jego sercu niżeli surowéj powinności. Nie była bynajmniéj chytrym wybiegiem na ich szkodę, a mogli odnieść z niéj korzyść, lepiéj otworzyć oczy na kierunek swojéj wędrówki.

Dnia 18 maja, Kołyszko nie mogąc przejść Boha pod Tywrowem, szukał przeprawy nieco niżéj, a wszędzie znajdując czujność nieprzyjaciela, po stracie dwunastu godzin czasu, umyślił ciągnąć w górę rzeki do Janowa. Żeby zaś uniknąć wielkiej drogi, zwrócił się znowu na wieś Obodne, blizko któréj wypoczywał zaprzeszłéj nocy. Maszerowano aż do świtu 19 maja. Przed wschodem słońca, kiedy oddział przecinał gościniec pocztowy idący z Bracławia na Winnicę, Alexander Sobański schwytał kuryera wyprawionego z depeszami do korpusu Rota. Jenerał Szczucki rapportował jenerałowi Rejternowi, iż stosownie do otrzymanych poleceń, we trzy szwadrony strzelców konnych i dwa działa stanąwszy pod Obo-

— 178 —

dnem, zamknął buntownikom ostatnią drogę do ucieczki.

Nim zdołano przejrzeć papiery i zastosować się do powziętéj z nich wiadomości, wychodząca z lasu na pole Obodnego kolumna powstańców, znalazła się w obec nieprzyjaciela. Liczba z obu stron była prawie równa, lecz wszelką widoczną wyższość mieli Moskale.

Deszcz padał, po kilku dniach ciągłych trudów i po całonocnym marszu, oddział Kołyszki szedł opieszale; zmęczone konie utykały często, jezdcom kleiły się do snu powieki, trudno było utrzymać w porządku rozwlekły i przerywający się szereg. Jeden tylko szwadron Jełowickich postępował na przedzie nieco w lepszym szyku. Zdawałoby się niepodobieństwem stoczyć bitwę, a tem bardziéj myśleć o wygranéj. Szczucki miał świeże siły, wyćwiczonych żołnierzy na spasłych koniach, stał w gotowości do boju, rozwinięty front błyszczał polerowną bronią, zawczasu odprzodkowane jego działa przebudziły drzemiących przeciwników. — Ledwo wszakże pięć ładunków wystrzelił, utracił wszystko i sam był jeńcem.

Powstańcy niemieli czasu rozpatrzyć się i sformować: huk armat moskiewskich porwał ich do boju jak zastał, natchnienie rozdzieliło

— 179 —

na trzy hufce i każdemu pokazało drogę. Edward Jełowicki ze swoim szwadronem rzucił się w prawo, Jan Zapolski na czele drugiéj garstki w lewo, Alexander Jełowicki wezwał kilkunastu ochotników i środkiem pomknął prosto na działa; reszta spóźniła się po zwycięztwo, przybiegła tylko zabierać zdobycz.

Ze szczupłéj chorągwi rycerstwa polskiego, zapał niósł do walki mniejszą połowę, sto pięćdziesiąt koni leciało uderzyć na trzysta, sto kilkadziesiąt sążni świeżo zoranéj i od słót rozmiękłéj roli, leżało przed frontem i działami nieprzyjaciela. Moskale puszczali naprzód kule, potém kartacze, o trzydzieści kroków plulonami dali ognia z karabinków. Trzech tylko powstańców, a między nimi kapitan Skurat, zginęło od kartaczy; strzały ręczne przestrach obrócił wszystkie w niebiosa: nim ucichł ich turkot, łamały się już po obu skrzydłach szwa- drony moskiewskie, w środku artyllerzyści padali na lawetach. Alexander Jełowicki, dobiegając w chwili kiedy kanonier zbliżał lont do panewki, wstrzymał go krzycząc: nie strzelaj bo zginiesz! i tym sposobem jedno z dwóch dział niewypaliwszy w trzeciéj kolei swego naboju, dostało się zwycięzcom. Józef Borzęcki, Tomasz Ciechanowski, Stefan Zan, Józef Poto-

— 180 —

cki, Alexander Sobański, Ulatowski, Dębczakowski i kilku innych, oskoczyii zaraz służbę i zaprząg armat. Wymierzone cięcia i pistolety niezdołały wstrzymać się natychmiast: kanonier który piérwszy rzucił lont i odpasywał szablę, padł przeszyty kulą z ręki Borzęckiego. Pogoń za pierzchającym nieprzyjacielem trwała godzinę, skończyła się o milę od pobojowiska. Wielkie i pozorne konie ciężkiéj kawaleryi moskiewskiej, nie mogły ujść od zwinnych biegunów ukraińskich; kilkunastu starych sołdatów Jego Carskiej Mości, rzucało liczny swój rynsztunek przed jedną lancą powstańca, przed chorągiewką szytą tajemnie, ciepłą jeszcze prawie od westchnień i łez patryotycznych Polek. — Umknął tylko lekarz który był za frontem, i udało się uciec trzem lub czterem żołnierzom. Przeszło sześćdziesiąt różnego stopnia Moskali poległo trupem; jenerał, półkownik, jedenastu oficerów i 299 strzelców z końmi, dostało się do niewoli. Dwa działa z najpiękniejszym zaprzęgiem i pełnymi jaszczykami, oraz wszystkie bagaże pomnażały wartość chlubnej i korzystnej zdobyczy. Pozyskała ją sama niezrównana odwaga i waleczność: wódz miał udział w zwycięztwie tylko jako mężny żołnierz. Widziano starca z odkrytą siwą głową

— 181 —

w najgęstszym tłumie rąbiącego nieprzyjaciół.

Rozprawa pod Obodnem, była dla oddziału Kołyszki kwestyą życia lub śmierci; wygrana przyniosła mu tę najpiérwszą korzyść, że miał otwartą drogę. Niebawiąc przeto na miejscu, tegoż dnia jeszcze uszedł trzy mile, nazajutrz pominął Przyłukę, a 21 maja stanął naprzeciw Janowa. Do wyciągnienia wszelkich innych pożytków ze zwycięztwa, brakowało czasu; urządzano się w marszu i na wypoczynkach, bez wielkiego skutku.

Jeszcze na placu bitwy, jenerał przemówiwszy z podziękowaniem do Edwarda Jełowickiego, oddał pod jego dowództwo zdobytą arlylleryą (*);

{*) Oto jest świadectwo, które jenerał Kołyszko po wejściu już do Galicyi przesłał marszałkowi Jełowickiemu, jako zasłużoną nagrodę od zwierzchnika, dowód szacunku od współobywatela i miłą pamiątkę od towarzysza broni w powstaniu. Umieszczam tu wierną kopiją z oryginału.

Naczelnik siły zbrojnéj Powstania Podolsko Ukraińskiego,

do W. Półkownika

EDWARDA JEŁOWICKIEGO.

Kiedy w ciągu krwawych bojów wszystkie papiery zatracone zostały, a stanąwszy w Galicyi z boleścią serca broń złożyć przymuszeni jesteśmy, — miło mi oddając hołd zasługom i waleczności WWPana powtórzyć to podziękowanie, które w dniu 7 maja 1831 r. jako jeszcze Marszałkowi Powiatu Haysynskiego

— 182 —

lecz że nie było własnych ludzi usposobionych do służby przy działach, musiano zatrzymać częsć kanonierów moskiewskich. Nieprzyszła nawet nikomu na myśl ta ostrożność, żeby pomiędzy posłusznych, ale nie w duchu nawrótconych nieprzyjaciół, wmieszać pewną liczbę swoich. Reszta jeńców, jak zwykle była dla po-

złożyłem, za prace i gorliwość nad zbieraniem Powstania w Powiecie Haysynskim któremu przewodniczyłeś, jako też i poświecenie się, którego dałeś dowody przez uformowanie swoim kosztem pięknego szwadronu jazdy, a którego z mianowania mojego zostałeś dowódzcą w randze rotmistrza z przeznaczeniem do pułku 1go imienia Jełowickich.

Świetną wygranę pod Tywrowem, którą WWPan odniosłeś na czele swojego szwadronu, miałem przyjemną powinność wynagrodzić mianowaniem Go w dniu 18 maja 1831 r. w obozie pod Michałówką Półkownikiem, z zachowaniem dowództwa tego samego szwadronu.

Gdy odniesione w dniu 19 maja 1831 r. zwycięztwo nad nieprzyjacielem pod Obodném, które się w znacznéj części waleczności P. Półkownika należy, dało nam w zdobyczy dwa działa; zaczynając mieć artylleryją, mianowałem P. Półkownika dowódzcą onéj.

Pamięć walecznych czynów Obrońców Ojczyzny Kolegów moich zawsze mi obecną będzie. Nie mogę przenieść abym dziś po złożeniu broni, jako Dowódzcą nie przesłał mu dowodu Jego zasług dla Ojczyzny, i niepowtórzył podziękowania, jako też szczeréj méj wdzięczności.

Dowódzcą Powstania Podolsko-Ukraińskiego

BENEDYKT KOŁYSZKO, Głm. Generał major W. Pol.

Dan w Skałacie, 27 maja 1831 r.

(M.P)

— 183 —

wstania tułającego się we własnym kraju, prawdziwym kłopotem. Przed piérwszym noclegiem puszczono wolno wszystkich żołnierzy i podoficerów, biorąc tylko od nich słowo że się przeciw Polakom bić niebędą, a przy hojnym datku pieniężnym obdarzając serdeczną nauką o wolności; oficerowie zostali w niewoli, albo raczej w uprzejméj gościnie wędrownego taboru. Wszędzie obchodziliśmy się podobnie z wrogami, których los walki podał w ręce nasze. Nie jeden z nich pałał drapieżną nienawiścią ku nam, wielu tylko bicz despoty napędzał do boju; wszyscy jednak zarówno służyli przeciw nam carowi — i tyle krwi, tyle łez polskich zlewało ciągle ojczystą nasze ziemię, tyle jęków wydzierało się z więzień do uszu braci mających oręż i karki schwytanych ciemiężców na użycie praw odwetu — zemsta jednak była od nas daleko. Zdaje się że naród tak długo będący męczeńnikiem, nie miał jeszcze powołania orężem pozyskać tryumfu dla swojéj sprawy: powszechnie umieliśmy przebaczać zwyciężonym, nie umieliśmy korzystać ze zwycięztwa. Wspaniałomyślność i chrześciańska cnota odpuszczenia winy, zostały kwiatami w cierniowym wieńcu Polski: może nasiona z nich nie padną na opokę i powschodzą kiedyś! Co więc wzniosłych

— 184 —

uczuć było dziełem, nie kładźmy tego w karb błędów; nabłądziliśmy dosyć z mniéj zacnych powodów.

Po rozrządzeniu artylleryą i jeńcami, wypadało jenerałowi Kołyszcze i wszystkiej starszyźnie oddziału, zająć się najtroskliwiéj pomnożeniem swojéj siły, do czego nowa zdobycz nastręczała szacowną sposobność. Trzysta przeszło zabranych koni, można uważać na czas niejaki przynajmniéj, za mało pożyteczny nabytek, gdy było dosyć i lepszych swoich; alę trzysta wybornych karabinków, tyleż par pistoletów i pałaszy, tyleż siodeł wreszcie, to należało cenić rzeczywiście jak otrzymany w pomoc oddział trzystu powstańców. Zwycięztwa pod Tywrowem i Obodnem rozgłaszały się prędko w okolicznych stronach: przybywali nowi ochotnicy, dawniejsi straceni w rozsypce, wracali z domów; werbunek powstański mógł iść szybko, a teraz była najwłaściwsza pora oderwać od wozów wszystkich zdatnych do oręża ciurów i uzbroić doświadczonych już w wierności rekrutów. Ale jakiś psotny duch niedozwalał niczemu wyjść na pożytek. Wozów liczba pomnożyła się niemal we dwójnasób, w szeregach nic nie przybyło; cała zdobycz w umontowaniu i rysztunku rozpełzła

— 185 —

się po ręku, nieprzyniosła najmniéjszéj korzyści, owszem obróciła się na zgubną szkodę. Powstańcy złudzeni zwodniczym pozorem, rzucali swoje dzielne konie i zwycięzkie lance, przesiadali na spasłe rumaki strzelców, wieszali na siebie ile mogli broni palnéj — wiatronoga jazda ukraińska, zamieniała się w ciężki a nieumiejętny hufiec dragonów. Wielu oficerów i dowódzców przewidywało już złe z tego skutki; ale na ich przestrogi panowie wolontariusze wykrzykiwali z obruszeniem: « jakto! niewolno nam używać broni którąśmy zdobyli? » — Jenerał próbował rozkazywać, a w końcu mówił swoim zwyczajem: » nie mam serca postępować surowie z tymi, co się tak pięknie za ojczyznę poświęcili, co są warci największéj wdzięczności i nagrody ».

Dla zapobieżenia cokolwiek niesubordynacyi i nieporządkowi, tudzież dla ułożenia nadal obrotów, d. 21 maja przy odpoczynku porankowym odbyła się w obozie rada wojenna. Widocznie mdłość u steru była najbliższą przyczyną wewnętrznych niepowodzeń oddziału; starając się więc podeprzeć miękką wolę zgrzybiałego wodza, dodano mu na wykonawców jego poleceń dwóch ludzi, których tęgi i żywy charakter obiecywał nieugiętość i pośpiech we wszyst-

— 186 —

kiém. Odtąd jenerał miał tylko wydawać na piśmie rozkazy, sąd na przestępnych, i marszeruty każdodzienne; a Jan Zapolski i Alexander Sobański, odziani najwyższą władzą wykonawczą, mieli czuwać nad organizacyą, przywodzić do skutku wyroki karne, rozpoznawać drogi i pilnować porządku w pochodzie. Za ogólny punkt dążenia naznaczono okolice Baru, gdzie spodziewano się znaleść inne oddziały powstańców, pod ich zasłoną wypocząć i uorganizować się lepiej.

Korpus podolsko-ukraiński, od samego początku wzdychał ciągle do wypoczynku i zaprowadzenia u siebie ładu; obu tych rzeczy nie mógł osiągnąć nigdy. Hufiec partyzantów, zwłaszcza w wojnie narodowéj ziemian, powinien po wszystkie czasy mieć to na pamięci, że ruch jest dla niego jedynym przytułkiem, bój jedynym sposobem wyćwyczenia się i wzrostu. Lecz do pomyślnych skutków w tym trudnym zawodzie, potrzeba nieźmiernie ześrodkowanéj władzy, jasnéj i opatrznéj myśli na czele, ślepego posłuszeństwa i niezachwianej wytrwałości we wnątrz: słowem trzeba wodza któryby był śmiałym wojownikiem i mądrym organizatorem, trzeba podwładnych którzyby umieli nie tylko poświęcić życie, ale do szczętu wy-

— 187 —

zuć się z osobistéj dumy. Kołyszko do późnych dni swoich zachował odwagę żołnierza, lecz talentu co w każdym wyższym naczelniku jest niemal szacowniejszym, a bez wątpienia rzadszym przymiotem, talentu tworzenia sił i korzystania ze wszelkich środków, może nigdy nie miał, może pozbył się z laty. Obywatele Podola i Ukrainy obok najpiękniejszych ofiar, przynieśli do powstania wiele niepoprawionych jeszcze wad szlachty naszej: namiętność do urzędów i tytułów, zgiełk ścierających się wiecznie pojedynczych usiłowań, i nakoniec zupełny brak wytrwałości. W całéj hierarchii rozgałęzionego na mnóstwo odnóg naczelnictwa, nikt nie pilnował się ściśle swojego miejsca i niepojmował wyraźnie swego obowiązku: wszyscy działali gorliwie i czynnie, ale wszyscy nie widzieli jasno ani co naprzód należało przedsiewziąść, ani do czego szczególnie dążyć. Zbrojna gromada, która z natury rzeczy powinna była stać się polotnym hufcem i ciągle krążyć po kraju, w miarę swego wzrostu wydawać z siebie ukształcone zarodki nowych oddziałów, zamieniła się w ciężką i niepłodną narośl, pragnęła przypoić się do spokojnego gruntu i ssać z okolicy pożywne soki, na nieokreślony jakiś koniec. Ogromny tabor, niby zakład regu-

— 188 —

larnego korpusu, i razem niby prowincya ukonstytuowana na wozach, trwał z dnia na dzień, wędrował od punktu do punktu, spotykał nieprzyjaciela zawsze niespodziewanie. Klęska pierwszéj potyczki, rozwiewając jego liczbę i na niéj zasadzone nadzieje, nie zwróciła go jeszcze do właściwego toru; świetne i szczęśliwe powodzenia dwóch innych rozpraw, nie zdołały dosyć podnieść w nim raz straconéj ufności. Jakiś defekt śmiertelny był w tém ciele, i nic mu nie mogło wyjść na pożytek: zwątpienie ogarniało wszystkich, zwycięztwa obudzały tylko żal, zgryzotę i wzajemne wymówki za przeszłe błędy, za grzechy pierworodne i późniejsze powstania. Powszechny sąd zwalał na przedwczesne poruszenie się Sobańskich wszystkie dalsze przyczyny złego; Sobańscy nieśmieli usprawiedliwiać się w ówczas, odpowiadali tylko że nie z ich winy przeważył się los pod Daszowem. Znowu następowały bolesne uwagi nad tém, jak wygrana była prawie w ręku, jakby nieporachowane przyniosła korzyści, i znowu opinija szukała najbliższego winowajcy. Szlachetny Orlikowski pokornie poddawał się pod wyrok publicznego głosu, surowie oskarżał i potępiał sam siebie — za nieszczęsne słówko nazad! Słuszne perswazje rozsądku i tkli-

— 189 —

we usiłowania przyjaźni nie mogły go uspokoić i pocieszyć. Po Tywrowie i Obodnem, szef sztabu powtarzał zawsze: « cóż z tego żeście zwyciężyli? na cóż przyda się wasza bohaterska waleczność, kiedy ja całą rzecz zgubiłem w bitwie daszowskiéj! » Papiery znalezione przy jenerale Szczuckim objaśniły powstańców o rzeczywistym stanie sił moskiewskich; co zaś wzajemnie im samym przybywało w pomoc, o tém niemieli żadnéj wiedzy. Pocieszano się więc słowami, ale w duchu każdego zamraczał się widok przyszłości. Powody smutku i trwogi, jakby umyślnie nasłane, zgromadzały się co raz bardziéj.

Pod wieczór 21 maja, kiedy Kołyszko przeszedłszy Boh w Janowie, stanął na nocleg, przybyli do obozu naprzód Józef Tomaszewski, a w godzinę potém Wincenty Tyszkiewicz. Piérwszy wracając z Galicyi, schwytany był przez Moskali, stawiony przed Rydigerem, i odesłany pod strażą do Żytomierza. Umknąwszy szczęśliwie z rąk nieprzyjaciół, szukał swoich, i przyniósł im dokładne wiadomości o wypadkach, które towarzyszyły przejściu Dwernickiego za granicę austryacką. Drugi, skoro popłoch rozsypki daszowskiéj sparaliżował nowe przygotowania sił zbrojnych, pragnąc przynajmniéj

— 190 —

osobą swoją wypłacić ostatni dług sprawie ojczyzny, starał się dostać do oddziału Kołyszki. Droga była niepewna, nikt swobodnie podrożować nie mógł; naczelnik spisku oddawna już będący w podejrzeniu u policyi, tém więcéj miał niebezpieczeństw przed sobą; nic go jednak wstrzymać nie zdołało; patryotyzm zacnéj i odważnéj Polki przybył mu w pomoc. Przebrany za woźnicę Panny Wisłockiéj (która udając że spieszy odwiedzić śmiertelnie chorego brata, udała się wprost do jenerała Rota z prośbą o kartę na wolny przejazd) bawił kilka godzin w obozie moskiewskim w Woronowicy i przywiózł do Janowa ostrzeżenie o tuż nadchodzącym nieprzyjacielu. To wszystko do reszty przygniotło i strwożyło zachwiane już umysły. Powstańcy zerwali most na Bohu, wymierzyli działa ku rzece, a jak tylko o zachodzie słońca ujrzeli z drugiej strony ułanów moskiewskich, puścili się na całą noc w pochód.

Dzień następny i jeszcze jednę noc trwała mozolna wędrówka krętemi manowcami przez powiat lityński. Kołyszko uchodząc od Rota i lękając się spotkać Szeremetjewa, dążył skwapliwie w okolice Baru, dokąd prosto idąc miałby tylko sześć mil drogi; posyłał częstych

— 191 —

gońców na wyszukiwanie spodziewanych tu zasiłków, swój oddział wycieńczył forsowanym marszem, i o świtaniu 23 maja stanął na wypoczynek pod wsią Majdankiem półkownika Belkiego, niedaleko Kalnéj Deraźni w powiecie latyczowskim. Skołatanemu troskami wodzowi zdaje się że już nie świeciła żadna nadzieja poza Barem i za tém wszystkiém co tu mógł znaleść w pomoc sobie, w Galicyi przewidywał najpewniejszy ratunek. Korpus zmęczony błąkaniną po lasach nieznajomej strony, roztarty ciężarem własnego taboru, stracił ostatek ładu, upadł bardzo na duchu. Chwila rozwiązania jego losu była blizka; lecz mając tuż za sobą nieprzyjaciela, miał także o jeden marsz przed sobą rzeczywiście silne wsparcie. Przez ten czas bowiem kiedy połączone hufce południowego Podola i Ukrainy, puściwszy się na kampaniją w otwartém polu, z poważnego korpusu redukowały się do szczupłéj gromady: zawiązek powstania latyczowskiego krążąc na miejscu, ściągnął do siebie wszystkie oddziałki zbrojne północnych powiatów podolskich, i stawał się nowo wzrastającym korpusem. Wypada teraz przebiedz jego dzieje.

— 192 —

VIII.

Powstańcy w liczbie 70 koni pod dowództwem Nagórniczewskiego zgromadzeni w lasach Zeniczkowice (patrz str. 52), poczęli sobie od kroków najwłaściwszych formującemu się oddziałowi partyzantów ziemian. Staraniem ich było zataić się jak najściśléj przed okiem nieprzyjaciela, a pomnażać, uzbrajać, i ćwiczyć swoje siły. Bezustanku przeto zmieniając stanowisko, obracali się po domowej okolicy między Daraźnią i Barem. Połowa oddziału zwykle odbywała patrole i ostrożne wycieczki do przyległych obozowi wsi i dworów. We wsiach szlacheckich werbowano ochotników, w dworach mianowicie bogatych właścicieli, zabierano konie zdatne pod żołnierza, siodła, wszelki oręż i żywność dając na to kwity z ocenieniem rekwizytów. Obywatele życzliwi sprawie narodowéj, jeśli sami osobiście nie mogli jéj służyć, mieli sposobność datkiem bezpiecznie wspierać powstanie; przymus pozorny zasłaniał ich od prześladowań moskiewskiego rządu. W miarę wzrastającej wieści o mocy oddziału, który między gminem uchodził za komendę z korpusu Dwernickiego, co raz prędzéj zwiększała się jego liczba. Szlachta i włościanie pojedyńczo i po

— 193 —

kilku, zbrojno i bez broni ściągali się do obozu. Z rozbitków uszyckich Moniuszko przyprowadził kilkunastu jeźdźców; z Płoskirowa i Starego Konstantynowa przywędrowała prawie wszystka młodzież palestrancka. Trzech nawet kleryków pewnego zakonu żądało zamienić sukienkę na ubiór wojenny. Sam przeor wyprawił ich z klasztoru, mówiąc: « jesteście młodzi, idźcie bić się za ojczyznę, bo i to powinność święta; nam starym zostawcie tymczasem służbę bożą. My będziemy modlili się za was, my będziemy prosili Boga żeby błogosławił sprawie, która jest razem sprawą wolności i wiary. Nie raz Polska znajdowała zasiłek na wojnę w kościołach i klasztorach swoich, znajdzie go i teraz: powiedzcie braciom zbrojnym, że wszystkie zapasy naszego zakonu, wota z obrazu cudownego Najświętszej Matki i skarby kościelne, w potrzebie oddamy na ratunek ojczyzny » — W przeciągu dni pięciu od 10 do 15 maja, hufiec powstańców liczył już niespełna 300 ludzi. Bagaże jego były zawsze szczupłe. Kuźnia i warsztat rymarski, głównie obciążały ruchawą kolumnę. Skoro tylko zdarzyła się sposobność rozłożyć narzędzia, robota majstrów pod pilnym dozorem szła szybko. Każdy przybysz natychmiast mógł mieć lancę, a chociaż trudniéj było sporządzić

— 194 —

siodło, byle munsztuk albo tręzla, wolał choćby siedząc na worku wypchanym sianem stanąć w szeregu jazdy, niżeli służyć w piechocie. Ta powszechna skłonność tutejszych mieszkańców do konia, ta ich nieufność w sposób wojowania pieszo, niedozwalały utworzyć oddziałku strzelców bardzo przydatnego w okolicy dosyć lesnéj. Tylko dla zupełnego niedostatku koni, kilkudziesiąt ludzi składało do czasu kompaniją pieszą, z warunkiem wszakże iż za pierwszą zdarzoną sposobnością wszyscy przejdą na jezdnych; jazda obecna zawierała uzbrojonych w lance, pałasze, i po części w broń palną, 220 żołnierzy.

Kiedy połowa oddziału z kolei swojéj była w czynności, druga tego dnia ćwiczyła się w musztrze, rano na piechotę, a wieczorem konno. Jedynym dawnym wojskowym,jedynym instruktorem był sam dowódzca Nagórniczewski. Ale ten człowiek cichy, skromny i łagodny, przy niezmordowanej czynności okazał wielką moc charakteru, trafną prostotę w wyborze środków i rzadki talent łatwego zaprowadzenia porządku. Ze stopnia swégo tylko porucznik, ze znaczenia między współobywatelami niemajętny dzierżawca dóbr, umiał jednak taką sobie zapewnić powagę, że władza najwyższa rzeczywiście leżała w jego ręku. Najbliższą podporą i pomocą

— 195 —

byli dla niego Ałexander Gołyński chorąży powiatu, i drugi znakomity wziętością organizator zmowy. Ogólnie przytém młodzież szlachecka dawała dowody gorliwością zrzeczenia się miłości własnéj, i przejęcia się obowiązkami żołnierza: słudzy i włościanie tém ściśléj i miléj spełniali powinność obok swoich dawniejszych panów. Harmonija, zaufanie i powszechna ochota panowały w obozie: nikt prawie nieczuł ciężaru trudów i posłuszeństwa, chociaż zwierzchnicy pracowali szczerze, podwładni ulegali ściśle.

Z początku 70 jeźdźców dzieliło się na dwa plutony, każdy po rot 15: piérwszym dowodził Gołyński, drugim jego współorganizator przygotowań w powiecie. Wkrótce oba plutony napełniając się ochotnikami zamieniły się w dwa szwadrony, a każdy z ośmiu plutonów miał rot 12. Rozsądek naczelnika instruktora, potrafił ze zwykłego regulaminu wojsk regularnych wyłączyć drobiazgowe i pedantyczne prawidła, a istotnie potrzebnych ułatwić pojęcie. Improwizowany dywizion w kilka dni przebiegłszy szkołę plutonu, z zadziwiającą sprawnością wykonywał już główne obróty szwadronowe. — Jest to przykład który powinien ośmielać ziemian zastraszających się zbytecznie niedostat-

— 196 —

kiem czasu i sposobów do tworzenia porządnych hufców w razie narodowego powstania. Inny oddział powstańców tejże prowincyi, mniéj szczęśliwy w organizacyi, zostawił świetną naukę, jak trzykroć liczniéjsze zastępy wiele lat musztrowanych sołdatów carskich, niezdołały oprzeć się zapałowi i odwadze. — Gdyby na całéj przestrzeni kraju patryoci podnieśli się razem, gdyby nie cisnąc się w tłumne gromady wszystkie strony napełnili ruchomémi oddziałkami, hufce te właściwym trybem mogłyby prędko obracać się w umiejętne szwadrony; z takich szwadronów dopiero mogłyby składać się półki, korpusy. Nieprzyjaciel musiałby albo w massach trzymać się stanowisk strategicznych, albo rozsypać się podobnież na drobne komendy. Nieruchomy, coraz w przykrzejszem oblężeniu doczekałby się rozprawy z porządnie zebraną koło niego siłą; rozsypany, wyginąłby niezawodnie. Lecz właśnie że powstanie nie było powszechne, kilka tu i owdzie wszczętych jego zawiązków znajdowało się w trudnym położeniu: jedne od razu wpadły na drogę wielkiéj wojny, inne prędko zmuszone zostały w azardownych przedsięwzięciach próbować szczęścia.

Oddział latyczowski wyczerpał już swoję

— 197 —

gniazdową okolicę z zapasów, ściągnął na nię oko nieprzyjaciela, dla dalszego wzrostu potrzebował koniecznie zaczepnej wyprawy. Głos współobywateli wzywał go do miasta powiatowego, gdzie cała załoga składała się z 18 ułanów i zwyczajnego garnizonu weteranów, a Duchowieństwo katolickie i pospólstwo oczekiwało powstańców ze wszelką gotowością na ich wsparcie. Kommunikacye z obozem odbywały się przez podeszłych w lata patryotów, a najczęściej przez kobiéty, krewne i przyjaciółki koczujących wojowników. Zacne te Polki odważnie puszczając się na przykre i niebezpieczne podróże, przywoziły zbrojnym braciom proch, kule, proporce, kokardy, szarpije, bieliznę i wiadomości o nieprzyjacielu. Nagórniczewski mając doniesienie, że właściciel wsi Wonkowiec, Ludwik Czerkas, którego Stempowski spodziewał się zastać pod bronią, wystąpił nareszcie w kilkadziesiąt kozaków i strzelców, ułożył był połączyć się z nim i 18 maja uderzyć na Latyczów; dwóma dniami przed tém świeże nowiny skłoniły go ruszyć z miejsca niezwłocznie.

Kilka dam z różnych stron razem przyniosło do lasów żeniczkowieckich następne podania o ruchu sił moskiewskich. Reszta garnizonu

— 198 —

z Międzyboża wyszła do Starego Konstantynowa. W Barze straż miejscową składał tylko szczupły oddział weteranów. Wojska przeznaczone do pilnowania powiatów: latyczowskiego, uszyckiego i przyległych, trzymały się zawsze prawie na linii wielkiego traktu. We wsi Hremiaczce stał półk kozaków, w Zinkowie batalion piechoty z dwóma działami, w Sołodkowcach i Wonkowcach dywizyon ułanów. (Szeremetjew z resztą ułanów był już w Tywrowie) — Tegoż dnia 16 maja, przybył do obozu obywatel najusilniéj starający się pociągnąć powstańców do Latyczowa. Przywiózł on im na sztandar chorągiew kościelną z obrazem Matki Bozkiéj na dnie amarantowém, lamowaną srebrnym galonem, a równie pełen wiary religijnéj jak gorący patryota, błagał braci żeby pod tym znamieniem wystąpili do boju, gdyż ma głęboką ufność iż to zapewni szczęście ich orężowi. Dwaj dowódzcy szwadronów, ludzie młodzi i polerownych wyobrażeń, nie chcieli przyjąć ozdoby, która wedle ich uwagi, miała bydź tylko próżnym ciężarem odrywającym na straż kilku żołnierzy pożytecznych z lancą. Ale pobożne rycerstwo skwapliwie wyciągnęło dłonie po ten znak święcony: wielu prosiło o zaszczyt dźwigać go i bronić. Naczelnik podzielał ich

— 199 —

uczucia, a nadto rad był ze wszystkiego co jego hufcowi mogło nadawać jakikolwiek pozór regularnego wojska. Przyjąwszy więc chorągiew wyprowadził zaraz cały swój oddział na pole, piechotę rozstawił do koła na czatach, a jeździe nakazał dać próbę ćwiczeń.

Uszykowane porządnie szwadrony, robiły rozmaite poruszenia stępo i kłusem, biegły jak do szarży raz całym frontem, drugi raz osóbno, potém stanęły w czworobok koło swego wodza. Nagórniczewski przemówiwszy krótko, wezwał księdza Belkiego, żeby wysłuchał ogólnej przysięgi rycerstwa na wierną i wytrwałą służbę ojczyźnie. Ksiądz uprzedzony wcześnie miał stosowną przemowę; po niéj z podniesionym krucyfixem odczytał rotę przysięgi. Dowódzcy i podwładni z odkrytemi głowami powtórzyli uroczyste śluby, w końcu wykrzyknęli wszyscy: « niech żyje ojczyzna i wolność! śmierć ich nieprzyjaciołom! »

Parada odbywała się w obecności dam i sędziwych obywateli, którzy przyjechali odwiedzić oboz. Zapał i wewnętrzne ukontentowanie malowały się na twarzach wojowników; radość i otucha napełniły widzów. Żołnierze nie mieli jednostajnego ubioru; ale jednostajne chorągiewki przy lancach, kokardy narodowe

— 200 —

u wszystkich czapek, dzielność koni, rycerska postawa jeźdźców i zręczność obrotów, nadawały szeregom takie podobieństwo do regularnego wojska, że patrzący z daleka wpadali w miłe złudzenie, gotowi byli prawie powątpiewać, czy nie cudem jakim zjawiły się nagle przed nimi, tylekroć myślą witane i myślą pożegnane hufce z nad Wisły. Głosy pochwał i zadziwienia, podniosły jeszcze bardziéj pierś zbrojnéj braci; w sprawiedliwych sercach obok szlachetnéj dumy obudziło się zaraz uczucie wdzięczności; zagrzmiał jednomyślny okrzyk: « niech żyje nasz dowódzca Nagórniczewski! »

Powstańcy pociągnęli na swoje stanowisko przygotować się do marszu pod Latyczów; goście rozjechali się głosić w powiecie najpomyślniejsze nowiny o jego sile zbrojnéj.

Skoro tylko popasły się konie i ludzie zjedli wieczerzę, oddział ruszył na całą noc w pochod, i o wschodzie słońca stanął obozem niedaleko Deraźni w lesie zwanym Wodziany. Ponieważ koléj służby przypadała na szwadron Gołyńskiego, dowódzca rozstawiwszy czaty i placówki, zwykłym porządkiem rozesłał resztę i sam udał się na furażowanie i werbunek. Patrole te odwiedziły Kalną Deraźnię, Bucniowę, Ka-

— 201 —

raczyńce i wiele okolicznych dworów wsi i majdanków. Kilku młodych obywateli z uzbrojonymi ludźmi zaciągnęło się do szeregów, zebrano dziesiątek koni z osiodłaniem i kilkanaście sztuk broni palnéj; ale za to upadła nadzieja spodziewanego zasiłku z Wonkowiec. Gołyński wracając do obozu postrzegł na trakcie z Deraźni do Baru przemykających dwóch jezdzców. Posłana za nimi pogoń w krótce przyprowadziła do placówki obywatela Czerkasa z jego towarzyszem Czuchralskim: oba byli bezbronni i tułali się po lesie szukając własnego bezpieczeństwa, bo skompromitowani w czasie zamieszek z powodu okólników Chróściechowskiego, późniéj gdy Szeremetjew nadciągnął, nie mogli jak powiadali, ani odkopać oręża, ani zebrać przygotowanéj siły.

Bynajmniéj to jednak nie osłabiło dobréj myśli w idących zdobywać miasto, a wieść o téj wyprawie rozgłaszała się już po okolicy i zapalała przyjemne nadzieje. Znajdowali się już nawet ludzie troskliwi o administracyą powiatu, który spodziewano się jutro widzieć oczyszczony z władzy moskiewskiéj. Pewien znakomity urzędnik przybył z oświadczeniem że niemogąc służyć wojskowo, chętnie poświęca się na usługi cywilne, i obejmie rządy w oswo-

— 202 —

bodzonym mieście. Powstańcy przyrzekli uczynić mu zadość i zamówili tylko sobie żeby czekał na nich z obiadem. Nominowany rządca pospieszył zabrać się z kuchnią i winem do Latyczowa. — Tuż za nim wyprawił Nagórniczewski młodego adwokata Czerwińskiego, który nastręczył się do pilniéj potrzebnéj usługi. Miał on obaczyć co się działo w mieście, i jeśliby nadciągnął jaki nowy nieprzyjaciel albo zaszło co ważnego, po północy osobiście lub przez kogokolwiek dać o tém wiedzieć do karczemki będącéj w lesie na drodze z Latyczowa do Warynki; jeśliby zaś wszystko było w dawnym stanie, uprzedzić mieszczan o przybyciu nazajutrz powstańców. Nieobecność żadnego emissaryusza w karczemce, miała bydź znakiem iż nic nie stawało na zawadzie przedsięwziętemu zamiarowi.

O godzinie 4 po południu 17 maja, Nagórniczewski ruszył w dalszy pochód, i późno wieczorem stanął na błoniu w śród lasów starostwa latyczowskiego, między Zharkiem, Majdankiem Belkiego, i wsią Kozaczkami.

Werbunek ochotników tak był rzeczą nałogową w tém prawdziwie po powstańsku obracającym się oddziale, iż żadna wieś pomijana nieuniknęła wojenno-apostolskich nawiedzin.

— 203 —

W kraju naszym rolniczym, rzadko zamieszkałym, najszczęśliwsza okoliczność nigdy może niezdoła od razu wszystkich wywołać do broni; lecz pewnie hufiec braci zbrojnych zawsze w każdym domku znajdzie serdeczny datek, albo ochoczego towarzysza. Często też trafiały się piękne i tkliwe przykłady uczuć patryotycznych, obudzających się nagle na widok współobywateli wojowników. W drodze z lasów deraźnieńskich do latyczowskich, Gołyński postrzegłszy dwór Zharek, mieszkanie dwóch braci Monkiewiczów znajomych nieco jemu, wziął parę żołnierzy i zboczył do nich. Od czasu zwichniętych piérwszych poruszeń do powstania, panowała tu jak w wielu innych miejscach głucha cisza: nie wyraźne pogłoski o utworzonym w powiecie oddziale zdawały się baśniami, broń poszła w głębokie ukrycie, gospodarze znowu wzięli się do spokojnych zatrudnień wiejskich, wiosna roztoczyła im przed oczyma zwykłe powaby swoje, marzone obrazy wojny usunęły się daléj. W domu był tylko brat starszy Jerzy, od miesiąca dopiero żonaty z młodą i piękną małżonką. Skoro jednak ujrzał powstańców, skoro usłyszał jak i dokąd ciągną, nie dał sobie więcéj mówić, kazał natychmiast dobydź oręż i siodłać konie. Żona nieu-

— 204 —

stępowała mężowi w patryotyźmie; pogodą twarzy, słowami pełnemi zapału i dobréj nadziei starała się owszem pokrzepiać jego męztwo. Miłość młodego stadła ze świątobliwą rezygnacyą uległa miłości Ojczyzny; oboje dziękowali Bogu za szczęśliwe zdarzenie, oboje serdecznie ucałowali dowódzcę wojujących powietników, oświadczając mu wdzięczność, że lubo mało znajomy, niewątpił iż w ich domu znajdzie prawe uczucia polskie i nastręczył przeto sposobność wypłacić dług, któryby pozostał dla nich boleśnym ciężarem. Dopiero kiedy przyszła chwila ostatecznego pożegnania i mąż wyrwawszy się z obięć żony dosiadł konia, czułość kochającéj kobiety wzięła górę nad bohaterstwem Polki — Może przeczucie ostrzegło ją w duszy — Zalała się łzami i padłszy na ręce Gołyńskiego zawołała ze smutkiem: « pamiętaj że on jest małżonkiem, że ma bydź ojcem; bądź dla niego w każdym przypadku bratem, aniołem stróżem! » Człowiek przyrzekł co było w jego mocy, reszta należała do Boga.

W obozie, dowódzcy opatrzyli broń każdego żołnierza, rozdali im ładunki po większéj części z luftek, koniom kazali dać podwójną miarę owsa. Rycerstwo posiliwszy się żołnierską strawą, czekało przy ogniskach do północy; mila

— 205 —

tylko bowiem drogi przedzielała oboz od miasta. Między piérwszą a drugą godziną, oddział ruszył z miejsca i w krótce przymaszerował do umówionéj karczemki. Czerwińskiego, ani żadnego posłańca z Latyczowa nie było; zmięszany Nagórniczewski, wziął się do rozporządzenia ataku.

Latyczów leży na wzgórzu od zachodu i południa oblany szerokim i błotnistym stawem, przez który rzeka Wołk przepływa. Tylko gościńce z Nowego Konstantynowa i Litynia idą suchym gruntem; z Międzyboża i Baru trzeba przyjeżdżać przez groble i mosty. Ponieważ powstańcy przybywali od strony Baru, i rozciągłe błota przedzielały ich od traktu lityńskiego, Nagórniczewski umyślił fałszywym atakiem od Międzyboża ułatwić sobie wstęp do miasta przez długą groblę. W tym celu kazał Gołyńskiemu wziąść dwa plutony, z których jeden był karabinierski, udać się w lewo, przeprawić się w Rudni za rzekę, i wpadając z przedmieścia Zawołku, opanować most, rogatki i hauptwach u wjazdu do miasta, a potém czekać dalszych rozkazów; sam zaś zsadził drugi pluton karabinierów na piechotę, konie ich razem z furgonami ukrył w lesie, pozostałych pięć plutonów rozdzielił na trzy części i zalecił

— 206 —

dowódzcom, żeby skoro strzelców poprowadzi naprzód, szli za nim kolumną aż do poczty listowéj, a z tamtąd trzema rozchodzącemi się ulicami, osobno debuszowali na rynek.

Ścisły w każdéj czynności i zawsze zimnéj krwi naczelnik, urządzał się pomału: rozdzielonéj jeździe kazał jeszcze wykonać próbę przejścia w szereg do marszu i formowania się do boju. Tymczasem Gołyński mając 10 wiorst drogi, z obawy żeby się nie opóźnił, dołożył tyle pośpiechu, że daleko prędzej niż główna siła przybył do miasta. O świtaniu przebiegając Zawołk spotkał i zabrał 8 weteranów eskortujących więźniów do Kamieńca, schwytał kuryera który wiózł na śledztwo oficyalistę porwanego z domu gdzie Malinowski i Chróściechowski pisali odezwę; uciąwszy potém skobel opuszczonéj rogatki miejskiej, wpadł na hauptwach, rozbroił szyldwacha, i nim reszta straży zdołała wybiedz z izby, już powstańcy mieli w ręku 18 karabinów znalezionych na słupkach przed drzwiami, i chwytali bezbronnych. Zdawało się wszystko powodzić jak najlepiéj. Dowódzca kazał zamknąć jeńców, swoim stanąć frontem w szerz ulicy, a cieślom zgromadzającym się do naprawy przyległego młynu, popodruszać deszczki na mostach dla prędszego ich zrzu-

— 207 —

cenią w razie potrzeby. Lecz dzień zajaśniał, a jeszcze nie było widać oddziału z drugiéj strony i nikt nieprzynosił wiadomości od naczelnika. Niecierpliwość i tęsknota ogarniała dowódzcę i żołnierzy. W tém uderzyły na gwałt dzwony kościelne i dał się słyszeć w mieście turkot bębnów moskiewskich. Żydzi z powodu swoich zielonych świątek całą noc modlący się w synagodze, wypadli tłumnie i z okrzykami podziwienia otaczając oddział zbrojny, wrzeszczeli że Polacy przyszli. Niektórzy z nich poznawszy Gołyńskiego poczęli wołać: « nu! co Pan chorąży tu robi, czemu tak mało ma z sobą Polaków? wszak to w mieście chmara Moskalów! » — Gołyński zabronił swoim ludziom wdawać się w rozmowę i na krok ruszać z miejsca, a wziąwszy na stronę kilku starszych żydów, rozpytał się u nich jak się rzecz miała. Pokazało się że trzy kompanije polowéj piechoty, przyprowadziły w nocy 1000 rekrutów transportowanych do Kamieńca. Moskale mieli odbywać dniówkę: rekrutów z jedną kompaniją umieszczono na przedmieściu od strony Litynia, a dwie kompanije rozkwaterowano koło rynku. Nagle tedy znikła pewność zwycięztwa; położenie oddziału było widocznie niebezpiecznem, główna siła zaś w ogniu dopiero miała

— 208 —

postrzedz niespodziewaną liczbę nieprzyjaciela Ogień karabinowy rozpoczął się rychło.

Nagórniczewski wiodąc piechotę przeszedł szczęśliwie groblę, spędził jeden posterunek u rogatki i po małym oporze drugi przy poczcie listowéj; a gdy oba cofnąwszy się razem na rynek, uformowały łańcuch tiralierów, rozsypał podobnież swoich celnych strzelców. Podczas téj utarczki, kolumny moskiewskie zebrane pod ratuszem, rozwinęły się frontem do trzech ulic, z których jazda powstańców wybiegała kłusem. Oprócz dwóch kompanii eskorty, były dwie kompanije weteranów. Piérwsze z nich, jedna po drugiéj ogniem batalionowym przyjęły debuszującą jazdę; następne rozpoczęły zaraz rzęsisty ogień rotowy. Powstańcy jednak uszykowali się szybko i porządnie. Nagórniczewski ściągnął natychmiast strzelców, a cały oddział konny poprowadził do szarży. W mgnieniu oka ucichły strzały, rozległ się w powietrzu krzyk wołających litości nieprzyjaciół. Szczątki skruszonej kolumny próbowały jeszcze zamykać się w domach i dawać opór: nasi zsiadłszy z koni wpadli za niemi, przez okna wyrzucali trupów, siekli i kłuli zbiegów po ulicach. Młody żołnierz zaufał prędko zwycięztwu, rozpalony powodzeniem nie umiał

— 209 —

zachować miary w gonitwach: rozleciał się po mieście i drobnemi garstkami tłoczył się w różne zakąty. W tém ruch od strony Litynia ostrzegł o świeżym nieprzyjacielu. Ostatnia kompanija Moskali ciągnęła swoim na pomoc, wiodąc nawet rekrutów opatrzonych w drągi. Powstańcy, ile ich mieszało się na rynku, poczęli trwożyć sobą i z ust do ust siać popłoch. Piérwszy Czerkas który dowodził częścią jazdy i odważnie przodkował jej w ataku, stracił przytomność umysłu, nieroztropnie zawołał na całe gardło: « zginęliśmy! uciekajmy gdzie kto może, bo noga nasza nieujdzie, otaczają nas ze wsząd! » Bóg wie jak przywidziało się komuś że z wojskiem dążyła artyllerya; powszechny głos chwycił się baśni: każdy wrzeszczał « armaty! ćma Moskalów! » i każdy nieoglądając się zmykał.

Nagórniczewski postrzegł natenczas swój błąd, że niezostawił rezerwy. Wszelkie jego usiłowania były teraz daremne: ledwo zdołał zgromadzić piechotę i kilkunastu jeźdźców, z czém cofając się wolniéj zasłaniał ucieczkę reszty. Powstańcy jednak różnemi przesmykami wybiegając za miasto, ochłaniali z przestrachu i zatrzymywali się pod lasem. Wkrótce wszyscy niemal zgromadzili się na miejscu skąd od-

— 210 —

dział ruszał do szturmu; wielu nawet uniosło z sobą broń zdobytą. W téj chwili nic jeszcze prócz zwycięztwa nie było stracone.

Skoro strzały ucichły w mieście, Gołyński nieotrzymując żadnych rozkazów od naczelnika, posłał dwóch żydów dla dowiedzenia się co się tam stało. We dwadzieścia minut żydzi powrócili ze smutną nowiną, a niedługo potém i sam postrzegłszy jeźdźców nieładem wybiegających z grobli pod górę, zabrał się także do odwrotu. Na przemian jednym plutonem stawiać front nieprzyjacielowi, a drugim przechodząc mosty, cofał się stępo aż do Rudni, daléj zaś pospieszył kłusem.

Gromadzący się przy lesie powstańcy patrzyli spokojnie na odwrót Nagórniczewskiego, który ścigany tylko do rogatki, z garstką swoją porządnie przyszedł do nich i kazał tłumowi formować się w zamiarze nowego ataku. Lecz raz zachwiana odwaga nie ukrzepiła się jeszcze we wszystkich, a Czerkasowi niewrócił rozum. Przerażony samą myślą powtórnéj bitwy, dowodził głośno że to nic nie warto, że trzeba rejterować czem prędzej, postrzegłszy nakoniec plutony Gołyńskiego zawołał: « oto już ułani biegą za nami od Rudni i tył nam zajmą; uciekajmy! uciekajmy! » Tak krzycząc spiął konia

— 211 —

i z nieodstępnym, swoim Czuchralskim, skoczył pędem w las. Za nimi kopnęło kilku, w inną stronę rzucili się inni, i wnet mało kto został na miejscu.

Kiedy Gołyński przymaszerował do tego punktu, Nagórniczewski znowu miał tylko lud pieszy i kilkunastu jeźdźców. Razem z plutonem karabinierów który wrócił dopiero do swoich koni zostawionych przy furgonach, z szwadronów liczących przeszło 230 żołnierzy dorachowano się ledwo 80 jazdy. Z taką garstką trudno już było przedsiębrać co innego jak tylko zbieranie rozproszeńców. W tym celu naczelnik kazał ciągnąć na stanowisko gdzie wypoczywano ostatniéj nocy. Znaleziono tu czekających już kilkunastu błędnych rycerzy, do wieczora zebrało się ogółem 140 koni, nazajutrz i późniéj przybyło więcéj.

W miarę jak wracały rozproszone siły, strata z wyprawy na Latyczów okazywała się co raz mniejszą. W boju poległo trzech tylko. Jerzy Monkiewicz, który na kilkanaście godzin przed walką pożegnał żonę i przyłączył się do powstania, padł przeszyty kulą; od strzałów także zginęli dwaj szeregowi. Ranni byli młody Tomasz Dobkiewicz i pewien stary szlachcic niegdyś jeszcze konfederat barski. Pierwszy ledwo dają-

— 212 —

cy znak życia wyciągnięty z pomiędzy trupów, po wyleczeniu się uszedł z rąk moskiewskich; drugi ugodzony w udo bagnetem, tegoż dnia przyjechał do obozu przeprosić, jak powiadał, towarzyszów że musiał ich opuścić. « Wybaczcie WPaństwo — mówił — że wracam do domu; ale ja mam spokojne sumienie, bom w każdej wojnie narodowéj wypłacił dług ojczyźnie. Służyłem pod Puławskim i Kościuszką, biłem się w ośmset szostym i ośmset dziewiątym roku, stanąłem z bracią i teraz. Bóg chciał żebym za każdym razem w piérwszéj rozprawie odniósł ranę; przy dawnych więc bliznach i świeżym bólu, zwłaszcza w moim podeszłym wieku, potrzebuję wypoczynku » — Prócz pięciu tym sposobem straconych rycerzy, oddział nieodzyskał nigdy 40 popłochem rozegnanych w nieznajome im i odległe strony, gdzie niektórzy znaleźli przytułek, inni wpadli w paszczę policyantów. Stracił nadto swoją chorągiew dziwnym przypadkiem. Koń pod żołnierzem który ją niósł na czele hufca idącego do szarży, draśnięty postrzałem zwierzgnął jezdzca, a w biegu wlekąc za sobą chorągiew ustrzegłą w tuleju, pokruszył i zszarpał ją na szczątki. Nieprzyjaciel nie mógł chlubić się tryumfem: miał wielu zabitych, a więcéj jeszcze poranionych od pchnięć niewprawnego

— 213 —

do lancy żołnierza. Wśród trupów na rynku znaleziono komendanta garnizonu kapitana Dunejkę i dwóch innych oficerów. Powstańcy mimo rozsypkę, zyskali półtorasta karabinów i tyleż ładownic z nabojami.

Obozując resztę dnia 18 maja w lasach latyczowskich, Nagórniczewski przyprowadził do porządku uszczuplony swój oddział, i z dwoma najwytrwalszymi pomocnikami złożył radę względem dalszych działań. Postanowiono posunąć się naprzód między wsie szlacheckie żeby wzmocnić się nowym werbunkiem, dla ożywienia ducha przedsięwziąść potém łatwiejszą wyprawę na miasto Bar, i jeśli szczęście posłuży, idąc lasami po nad rzeką Zharem wpaść do Litynia, a z tamtąd znowu uderzyć na Latyczów i Międzyboż. Głównym widokiem tych obrotów być miało przecięcie kommunikacyi Kamieńca z Żytomierzem i z Rotem, o którym wiedziano że ścigał Kołyszkę na Ukrainie.

W skutek takowego planu, tegoż dnia oddział pomaszerował wstecz swoją drogą w las Wodziany, przeprawił się przez Wołk, i nazajutrz stanął pod Jabłonowką przy trakcie z Deraźni do Baru; lecz że wypadła potrzeba zbliżyć się do wsi Szyiniec, przed wieczorem przeszedł na drogę wiodącą do tegoż miasta od Michałpola i Be-

— 214 —

bech. Roztasowawszy oboz przy ogrodzie dworu szyinieckiego, Nagórniczewski zamierzał przepędzić tu dni parę, tak dla powzięcia dokładnych wiadomości o nieprzyjacielu, jakoteż dla wypoczynku żołnierzy przemokłych w ciągu kilku dni słotnych, a podmusztrowania świeżo zebranych ochotników. Drugi dowódzca szwadronowy zbłąkany w czasie rozsypki znalazł się pod Jabłonówką i oba szwadrony miały już po sto trzydzieści kilka koni: piechota uzbrojona w karabiny liczyła przeszło 60 szczęśliwie zahartowanego w piérwszym ogniu żołnierza.

O południu 20 maja, przyjechało do obozu dwóch obywateli z doniesieniem, że assesor sądu niższego Dołgutowicz, zebrawszy bandę kacapów i gromady włościan ze starostwa latyczowskiego na łowienie powstańców rozpierzchłych po lasach, wpadł do osady szlacheckiej Hałuziniec i rabuje szlachtę za to że wielu ich poszło do powstania. Przybyli, zaklinali naczelnika żeby dał ratunek ciemiężonym. Nagórniczewski nie rad był użyć swojéj siły w rozprawie, gdzie mogła bydź rozlana krew biednych chłopków gwałtem pędzonych do czynności przeciwnej ich życzeniom; chcąc wszakże pojmać łotra usłużnego Moskalom, umyślił o zmro-

— 215 —

ku otoczyć wieś i pojmać albo pobić assesora z kacapami, a włościan oszczędzając jak najtroskliwiéj puścić wolno, lub którzyby mieli ochotę wcielić do swego oddziału. Kiedy już wszystko było gotowe do marszu pod Hałuzińce, nowa wiadomość zapowiedziała bliższą i z ważniejszym nieprzyjacielem potyczkę.

Właśnie tego czasu dowódzcy wojsk moskiewskich pilnie zważając obroty Kołyszki, starali się otoczyć go zewsząd. Co tylko znajdowało się komend rozstawionych w tych stronach przez Szeremetjewa, ściągneli w jeden punkt dla zastąpienia mu drogi. Doniesiono więc Nagórniczewskiemu, że tegoż ranku w miasteczku Deraźni o półtoréj mili od Szyiniec zebrała się siła złożona z batalionu piechoty, dwóch dział, dywizyonu ułanów i sotni kozaków, a po południu wyprawione patrole udały się w różne strony. Szwadron ułanów poszedł pod Latyczów, kozacy zaś idą ku Barowi, i zapewne o zmroku albo w nocy będą w Szyińcach.

Stosownie do téj wiadomości zmieniły się plany powstańców i nastąpiły wypadki, które dokładnie przedstawi poniższy wyjątek z pamiętnika Gołyńskiego.

« Nagórniczewski widząc tak łatwą sposobność zaprawić młodego żołnierza bez naraże-

— 216 —

nia go na wielkie niebezpieczeństwo, niechciał cofnąć się przed nieprzyjacielem, owszem postanowił przyjąć go z gotowością, która nam tém pewniéjszą zaręczała wygranę. W tym celu, skoro tylko słońce zaszło, zrobiwszy naprędce przegląd broni żołnierskiéj, kazał ściągnać placówki, zebrać oboz, i furgony pod strażą odprowadzić nieco w tył na drogę ku Hałuzińcom. Oddział zaś swój rozporządził w taki sposób. Staliśmy na wzgórzu przy drodze do Hałuziniec pod ogrodem dworskim okopanym rowem. W koniec okopu przychodziła droga od Szelechowa i Jabłonówki, a kozacy niemogli inną ciągnąć ku nam z Deraźni: drogę tę o kilka staj od ogrodu przerzynał strumień płynący w głębi jarku: na strumieniu był wązki mostek. Między jarkiem a ogrodem po prawéj stronie otwierało się równe pole, po lewéj leżały zabudowania folwarczne, a za niemi rzeczka rozlewała się w szerokie i grzęzkie błoto. Nagórniczewski więc korzystając z położenia, postawił naprzód szwadron mój z plutonem karabinierskim na czele, przy końcu ogrodu wzdłuż drogi hałuzinieckiéj, a frontem do téj co wiodła od Jabłonówki: tu był nasz środek. Przeprowadził potém kilkudziesiąt pieszych za mostek, i umieścił ich w burzanach i krzakach na pra-

— 217 —

wém skrzydle o strzał karabinowy od drogi: w tyle piechoty o pół staja na zakręcie jarku również ukrył w cieniu pagórka dwa plutony jazdy pod dowództwem Moniuszki. Resztę drugiego szwadronu z jego plutonem karabinierskim uszykował na skrzydle lewem pod zabudowaniami folwarcznemi, frontem do boku pilnowanéj drogi; w końcu zaś zabudowań nad błotkiem utaił jeszcze kilkunastu strzelców. Placówka posuniona na górę za strumień otrzymała rozkaz, jak tylko się nieprzyjaciel zbliży ustępować bez strzału, a piechota nie pierwéj strzelać, aż Moskale przejdą mostek i plutony karabinierskie dadzą do nich ognia. W ówczas dopiero piechota powinna była wziąść im tył, a jazda Moniuszki kłusem wyskoczyć na górę i zająć grobelkę od lasu, z którego droga wychodzi. Środek prosto w oczy, lewe skrzydło z boku dawszy naprzód ognia, miały przypuścić szarżę. Rozporządzenie takowe lubo nie zupełnie ściśle wykonane, dosyć pomyślny sprawiło skutek. Uszykowani czekaliśmy w największem milczeniu przeszło godzinę. Z razu noc była jasna, ale wkrótce chmury powlekły księżyc i ciemność osłoniła całą zasadzkę. Tentent koni uwiadomił nas nakoniec że się już placówka cofała: ujrzeliśmy ją spiesznie wbiegającą w sze-

— 218 —

reg lewego skrzydła. Hufiec kozaków zwolna spuszczał się w głąb jaru, a zatrzymawszy się nad mostkiem, jeden z nich kilka razy powtórzył głośno: « kto iediot? » Gdy na to nikt nieodpowiadał, kozacy widząc chorągiewki sądzili że się zeszli ze swoimi ułanami i mówiąc między sobą: « eto naszye » poczęli mostek przechodzić. Nagórniczewski stojąc obok mnie przy plutonie karabinierskim, zapowiedział że jego strzał będzie hasłem do bitwy. Jakoż skoro cała kolumna wyciągnęła z parowu i zbliżyła się dobrze, pierwszy palnął z dubeltówki, ja zanim wziąwszy na cel jadącego na białym koniu starego z siwą brodą dowódzcę powaliłem trupem, i wnet huknął z naszej strony rzęsisty ogień. Kozacy zmieszali się mocno; niektórzy jednak zaraz odpowiedzieli nam z janczarek. W tenczas poprowadziłem mój szwadron do szarży, a cała massa kozaków niedotrzymawszy w miejscu, rzuciła się ku wsi. Tam znowu przywitani ogniem strzelców i szarżą półszwadronu uszykowanego pod oborami, zwrócili się pędem na mostek, a widząc że ten zajęty przez piechotę i na górze od lasu skąd przyszli stoi nasza jazda, nie zważając już na strzały biegli w strumień i błoto. Jedni osadziwszy konie w bagnie zmykali daléj pieszo, inni wybrnąw-

— 219 —

szy szczęśliwie pojedynczo i kupkami dążyli w las. My także okrążyliśmy błoto i w rozsypce ścigaliśmy uciekających. Każdy pędził za swoim. W téj gonitwie postrzegłem na wzgórzu kilku kozaków, między którymi dwóch trzymało pod ręce trzeciego na małym ciemnym koniu w burce i kaszkiecie ceratowym. Z podobieństwa konia i stroju, zdało mi się że to był nasz dowódzca drugiego szwadronu, jakimś przypadkiem daleko od swoich oskoczony i pojmany przez nieprzyjaciół. Zwoławszy czémprędzéj czterech żołnierzy puściłem się w pogoń, i doścignąwszy uchodzących wpadłem między nich we środek: do jednego strzeliłem z pistoletu, drugiego ciąłem na odlew w twarz pałaszem. Ten waląc się na tył mojego konia nie wiem czy go tylko przestraszył, czy piką swoją uderzył; ale rozegrzany koń tak się rozhukał że mię uniósł o kilkadziesiąt kroków na przód. Gdy w tymże czasie ludzie będący ze mną, w pojedynczej walce mieli do czynienia każdy ze swoim, mniemany mój kolega któregom chciał ratować rzucił się gdzieś w stronę i zniknął mi z oczu. Przekonany więc żem mu dał sposobność uwolnić się z rąk kozackich, nie długo szukałem go wzrokiem i wróciłem prosto do żołnierzy zajętych rozprawą na miejscu. Trzech

— 220 —

kozaków leżało już skłótych, czwarly zsadzony z konia nie chciał poddać się i bronił się pieszo. Nadjechałem właśnie w momencie kiedy tak mocno uderzył drzewcem piki naszego podoficera, że tylko co go nie obalił na ziemię. Korzystając z téj chwili natarłem nań ostro, i gdy mi się zręcznie wymknął z pod piersi konia, ciąłem go w odkrytą głowę. Dopiero teraz chwyciwszy mię za nogę prosił o pardon, lecz nim zdołałem go zasłonić, rozezłowany podoficer sprawił się po odebranym ciosie i przeszył go lancą, na gniew mój odpowiadając: » co pan tego psa żałujesz, onby panu niedarował życia » — Po skończonéj utarczce pokazało się z obrachunku, żeśmy nic nie stracili, jeden tylko nasz był lekko raniony; mieliśmy zaś w zdobyczy 21 koni z rynsztunkiem i kilku jeńców, między którymi znajdował się porucznik. Kozaków prócz ranionych zostało na placu ubitych przeszło dwudziestu, a w ich liczbie kapitan. Złapany koń jego i zdięte z piersi dekoracye, co wszystko porucznik będący w niewoli poznał, przeświadczyły nas o tém. Żołnierze przynieśli mi nazajutrz jego krzyże i medale, powiadając iż do mnie należą, ponieważ jago piérwszym strzałem zabiłem. Od porucznika jeńca dowiedzieliśmy się także, że całym oddziałem dowodził

— 221 —

adjutant jenerała Rota Czeczagów i na początku bitwy odniósł ciężką ranę. Z opisania jego ubioru poznałem, że to był ten sam któremu dopomogłem do ucieczki biorąc go za mego przyjaciela. Pozdzierane z kozaków czapki, ładownice, pałasze, janczarki i tureckie pistolety, oraz długie ich dzidy, przyozdobiły i uzbroiły naszych żołnierzy. »

Odniósłszy pożyteczną zdobycz, a większą jeszcze korzyść moralną dla swego oddziału, Nagórniczewski uważał roztropnie, iż niewypadało bawić w blizkości podrażnionego nieprzyjaciela. Zrzekając się więc wyprawy do Hałuziniec, postanowił okrążyć Bar i ukrywszy się z drugiéj strony tego miasta, wywiedzieć się dokładnie jaka w niém była załoga, i jeśliby pokazała się niesilną uderzyć na nią. Oddział niezwłocznie ruszył w pochód i rano 21 maja stanął obozem w lesie między Czerniatyniem a Hołodkami w powiecie lityńskim, o dwie mile na wschód Baru. Wkrótce przyszła tu wiadomość, że oddziałki powstania z powiatów winnickiego, jampolskiego i mohylowskiego, połączywszy się z sobą w lasach koło Braiłowa i Noskowiec, formują jeden znaczny hufiec, który żąda działać wspólnie z latyczowskim. Niezdawało się to przeciwném radzie złożonéj na-

— 222 —

prędce w obozie; owszem ciesząc się z przybywającej pomocy, ukartowano nazajutrz Bar opanować. Skoro doniesiono o południu że bracia zbrojni nadciągają, Nagórniczewski uszykował swoich, i w kilkanaście koni wyjechał na spotkanie. Przyprowadzeni przez niego, przy wzajemnych okrzykach radości przemaszerowali w porządku przed frontem oczekujących, i rozłożyli się obok nich obozem.

Oddział nowo przybyły, zawierał 113 koni i 30 strzelców. Jazda dobrze umontowana składała jeden dzielny szwadron, piechota wszystka miała piękną broń myśliwską. Ponieważ było tu kilku dawnych wojskowych, ludzie doskonale umieli musztrę i w szeregach panowała wielka szykowność; ale za to niełatwo dawało się zgadnąć, kto istotnie sprawował najwyższe dowództwo: każdy ze starych żołnierzy rościł do tego pretensye. Legionista kapitan Kurowski, który przywodził hufcowi uformowanemu w Michałówce, i z pierwszym jego zawiązkiem odbył chlubnie potyczkę, jako rzeczywiście najstarszy stopniem, miał podobno najbliższe prawo do ogólnego naczelnictwa; lecz że widziano w nim nałogowe przywary, inni niechcieli mu się poddać. Demissionowany porucznik saperów Chłopicki, mianował się ma-

— 223 —

jorem dowódzcą całego oddziału; Olszewski podobnież dawny oficer, uważał się za równego jemu; nadto niejaki podoficer wykreślony z kontroli drugiego półku ułanów, był instruktorem i de facto kapitanem szwadronu, a pewien metr rysunków z Kamieńca, przybierał sobie tytuł kapitana płatnika. Obok tak rozstrychnionéj władzy wojskowéj, obywatele którzy najwięcej przyczynili się do złożenia siły zbrojnéj, znamienici urzędami, majątkiem i nawet bardzo sędziwym wiekiem, składali coś nakształt sztabu; nazywano ich adjutantami, w naradach zaś i sporach ciągniono na tę lub ową stronę: jedności ani zwierzchniéj powagi nie było. Oddział latyczowski bez tytułów i licznych radzców, nawykły do scisłéj subordynacyi i familijnéj zgody, z niemiłem uczuciem postrzegł zaraz taki stan rzeczy; późniéj miał widzieć przykrzejsze zgorszenie. W piérwszych chwilach jednak, wszystkich głównie zajmował widok korzyści, jakie spodziewano się łatwo odnieść połączonemi siłami: uchwalono wspólnie następnego dnia wkroczyć do Baru.

W skutek tego postanowienia, obadwa oddziały o wschodzie słońca 22 maja ruszyły z miejsca. Szwadron zbiorowy trzech powiatów szedł na czele. Za zbliżeniem się do miasta cała

— 224 —

kolumna puściła się kłusem i wbiegłszy na rynek uformowała front przed ratuszem; stąd dopiero rozsyłane były komendy dla zajęcia rozmaitych punktów. Słaba załoga złożona z samych weteranów, nigdzie nie stawiła oporu i składała broń pokornie, dowódzcy jéj pouciekali zawczasu. Tym sposobem wnet zostały zajęte odwach, dom kabakowy, składy artylleryi moskiewskiej i magazyny żywności. Dla utrzymania żołnierzy w porządku, Nagórniczewski kazał Gołyńskiemu natychmiast otoczyć strażą kabak, a sam wyprowadził kolumnę za miasto i postawił koło szop artylleryi. Gołyński zabrawszy na rzecz powstania z kassy kabakowéj 1500 r. sr. 800 papierowych i 50 miedzią, rozpisał się na tę summę w księdze i zalecił zarządzającemu odkupem trunków, dostawić do obozu także za kwitem pewną ilość wódki araku i miodu. Gdy w tém kapitan Kurowski i Olszewski nadbiegli przynosząc mu niby od naczelnika nowe polecenie, żeby dostarczył furażu; powierzywszy więc w ich ręce zabrane pieniądze, pośpieszył do magazynów żywności. Było tu para tysięcy beczek owsa, wiele mąki, sucharów, i znaczny zapas kożuchów baranich. Powstańcy wziąwszy ile na raz potrzebowali, resztę kazali brać i rozwozić pospólstwu zgro-

— 225 —

madzonemu na targ jako w dzień niedzielny i jarmarkowy. Z wielką tedy radością gminu wszczął się ruch powszechny: jedni z magazynów ładowali wory na wozy, drudzy ze składów artylleryi wlekli do wody amunicyą działową. Tymczasem w mieście wesoła drużyna zdzierała orły i w sądownictwach portrfety cara, bawiła się widokiem płonących archiwów administracyi moskiewskiéj. Wszystkie papiery policyjne i kahalne szły na stos; zachowano tylko w całości księgi miejskie i akta magistrackie, do których ręka obywateli zbrojnych przydała jeszcze dokument ciekawy. Dowódzcy szwadronów latyczowskich, mając przy sobie exemplarze manifestu przygotowanego niegdyś przez radę centralną towarzystwa patryotycznego Podolan czyli juntę, kazali regentowi takowy manifest ogłaszający powstanie i ogólną konfederacyą mieszkańców Podola i Ukrainy, wciągnać do akt miasta Baru. Żydzi cieszyli się bardzo ze spalenia ich ksiąg i rachunków poborowych; powszechnie przytém okazali wielką przychylność dla sprawy polskiéj. Mnóstwo ich natrętnie prosiło naczelnika żeby pozwolił sprowadzać do miasta i częstować żołnierzy; a pewien bogaty kupiec, chciał ofiarować na potrzeby oddziału 1,000 rubli, i ze łzami w o-

— 226 —

czach wynurzając swoje uczucia zaręczał, że Izraelici podolscy mają przygotowane znaczne składki, które przyniosą w ofierze dla kraju skoro tylko rząd moskiewski zostanie w nim zwalony. Nagórniczewski nie przyjął pieniędzy, lecz prosił o wskazanie mu dwóch sprawnych i wiernych żydków, którzy by za dobrą opłatę podjęli się na faktorów i szpiegów oddziału. Starszyzna niezwłocznie wyszukawszy ochoczych i zdatnych do téj posługi, stawiła ich z uroczystą poręką że nie zawiodą zaufania. — Z mieszczan chrześcian i z młodzieży szlacheckiej zaciągnęło się pod chorągiew przeszło 60 ochotników. Konie zabrane na poczcie i w stajniach zbiegłych urzędników moskiewskich, oraz karabiny weteranów, posłużyły zaraz do uzbrojenia nowozaciążnych. Było między nimi dwóch z muzyki kościelnej, tych użyto na trębaczy dla szwadronów.

Nawiedziny Baru, prócz szkód wyrządzonych nieprzyjacielowi, przyniosły powstańcom wszelką korzyść, jaka w podobnej wojnie z napadów na miasteczka u nas wynikać może. Wiele powodów znaglało ich do rychłego odejścia z tego miejsca. Pewna dama przysłana umyślnie od patryotów z pod Litynia, wzywała żeby jak najspieszniéj ciągnęli w tę okolicę, gdyż za

— 227 —

dni dwa z jednéj strony hufce przygotowane przez sąsiednich obywateli, z drugiéj Różycki mieli brać Lityń. Co raz bardziéj okazywało się przytém, że nocleg blizko miasta, mógłby stać się szkodliwym dla karności i bezpieczeństwa oddziału. Nagórniczewski umyślił więc niezwłocznie ruszyć na powrót ku Hołodkom. Przed wymarszem rozpuszczono wszystkich jeńców nowych i dawniejszych. Kozakom zabranym pod Szyińcami dano po rublu sr. na drogę, a oficerowi ich 25 r. as. Obejście się jakiego doświadczali w niewoli, słowa które słyszeli ciągle z ust szlachetnego rycerstwa, i nakoniec wspaniałomyślność w ostatnim postępku, uczyniły głębokie wrażenie na tych ludziach nieszczęściem tylko wprzężonych w jarzmo carów. Czule żegnali powstańców, badani późniéj przez kommissyą śledczą w Kamieńcu, życzliwe dawali świadectwo tak charakterowi dowodzących jakoteż sile i waleczności szeregów.

Skoro zatrąbiono na koń, szwadrony latyczowskie wystąpiły zaraz, lecz szwadron trzech innych powiatów nie mógł się zebrać, ponieważ oficerowie jego zasiedli sobie przy butelkach w mieście. Obywatele będący w tym szwadronie chcieli już wyłączyć z niego swoich

— 228 —

ludzi i przejść pod dowództwo Nagórniczewskiego; ale ten nie rad psuć zaprowadzonéj organizacyi, prosił ich żeby byli cierpliwi, a dla łatwiejszego zgromadzenia nieobecnych, kazał swojéj placówce stojącej od Latyczowa, rzucić fałszywy alarm, w obozie zaś puścił pogłoskę że Moskale nadciągają spiesznie wioząc piechotę na wozach. Wybieg ten posłużył dobrze. W krótce zjawił się Chłopicki i uszykowany dorywczo hufiec poprowadził w pochód. Za nim, pilnując porządku i zbierając powozki maroderów, szły szwadrony latyczowskie. O wiorstę od Baru, nadlecieli czwałem Kurowski i Olszewski podchmieleni mocno, a wyprzedziwszy kolumnę wstrzymali ją, krzycząc kto śmiał bez ich rozkazu ruszyć szwadron z miejsca. Wszczęła się gwałtowna zwada. Chłopicki wziął się do pistoletów, jego współzawodnicy także: każdy z panów oficerów wołał na powierzonych sobie ludzi i gotów był siłą rozstrzygnąć kłótnię: szwadron powstańców rozrywał się na garstki szykujące się jedna przeciw drugiéj. — Zgorszeni takim widokiem dowódzcy oddziału latyczowskiego przekładali swemu naczelnikowi, iż lepiej rozstać się z niesforną siłą, niżeli mieć z niej zły przykład dla żołnierzy. Nagórniczewski kazał pominąć kłócących się

— 229 —

i maszerował daléj. Pod Hołodkami dognali go naprzód trzéj obywatele z żołnierzami, których mieli prawo odjąć od zaburzonéj gromady; niedługo potém nadciągnęła reszta i nieładem szła za tylną strażą Latyczowian, Obadwa oddziały zatrzymały się na noc w lesie niedaleko Hołubowki i osobno rozłożyły swoje obozy.

Wieczorem przybył tu Włodzimiérz Potocki i dwaj inni obywatele, którzy po rozsypce daszowskiéj nie mogąc połączyć się ze swoim oddziałem, w chłopskim odzieniu przemykali się do Galicyi. Od nich dopiero powziąwszy pierwszą dokładną wiadomość o losie korpusu Kołyszki, chciał Nagórniczewski tém spieszniéj dążyć pod Lityń i po krótkim wypoczynku ruszyć w pochód; lecz powstańcy trzech sąsiednich powiatów błagali go, żeby się zatrzymał na miejscu przez dzień następny i dopomógł przywrócić porządek w ich szwadronie. — Nazajutrz tedy upływały godziny na godzeniu wewnętrznych zamieszek, a mitręga z tego powodu wynikła, przyczyniła się dziwnie do fatalnej zmiany w dalszych kolejach obu hufców.

Wielkiém jest to nieszczęściem dla każdego oddziału rycerstwa w wojnie narodowéj, jeśli znajdą się w nim ludzie stawiący pod święte godło walki za ojczyznę, nizkie swoje chuci i wi-

— 230 —

doki; nieszczęściem bardzo powszechném w powstaniu prowincyów naszych było, że z dawnych wojskowych tak istotnie potrzebnych i tak skwapliwie powoływanych na czoło, wielu przynosiło w głowach swoich tylko ciasne wyobrażenia, a w sercach zepsucie żołdactwa, jakiemi despotyzm monarchiczny i niemoralność ostatnich wieków, skaziły najszlachetniejsze powołanie stanu żołnierskiego, zamieniając je w służebne rzemiosło, w sposób dorabiania się fortuny. W kraju mającym rząd ustalony i silny, w wojsku uorganizowaném i regularném, nagroda i kara mogą w znacznéj części wyręczyć brak moralniejszych pobudek; ambicya i wzgląd na opiniją, mogą do wysokiego stopnia podnieść waleczność i charakter żołnierza; ale w kraju gdzie i władza i zbrojne szeregi tworzą się dopiero mocą samego ducha w którém jest źródło życia narodu, ten duch niebieski, czysty, niecierpi przymięszki najsubtelniejszych nawet pierwiastków samolubstwa i podłego interesu. Kogo ten święty ogień nie zapalił, kto na polu krwawém gdzie miała odrodzić się Polska, szukał dla siebie sławy, sutszych szlif, albo ztota, ten może był dobrym żołnierzem jakich niemało miał i Mikołaj, ale jeszcze przeto dobrym Polakiem nie był. Podobni rycerze fortu-

— 231 —

ny, w złéj doli najpierwsi zwykli zwijać chorągiewkę, w powodzeniu prędzéj czy późniéj musi ich zobojętnić sytość. Zdarzało się widzieć między nimi takich, których ambicija albo chciwość przestawały na bardzo małém.

Do waśni rozrywającej szwadron połączonych powiatów, mieszała się jeszcze cięższa kwestya rachunku z pieniędzy kabakowych, w znacznéj części zatraconych po ręku tych, którym Gołyński był je powierzył. Kapitan Kurowski zamykając swoję karyerę, zrzekł się wszelkich tytułów i praw naczelnictwa, byleby mu pozwolono dla osobistego bezpieczeństwa na własnym wózku jechać przy oddziale; inni ulegli perswaziom zacnych i poważnych współtowarzyszów broni. W skutek rozsądnie zaspokojonych sporów, deputacya wysłana do Nagórniczewskiego prosiła go, żeby cały oddział wziął pod swoje dowództwo i urządził jak się podoba. Nagórniczewski zrazu wzbraniał się tego, lecz gdy dano mu na piśmie przyrzeczenie bezwarunkowego posłuszeństwa i prawo karania śmiercią nawet, kazał wystąpić oddziałowi, dowódzcą szwadronu mianował Chłopickiego, plutony rozdał Olszewskiemu, Haustetenowi i dwóm obywatelom, a strzelców wcieliwszy do swojéj piechoty, utworzył kompaniją,

— 232 —

któréj komendantem naznaczył Leduchowkiego.

Kiedy tym sposobem, z całéj północnéj połowy Podola zbrojne hufce zlewały się w jeden zastęp, Kołyszko z resztkami powstania powiatów południowych i Ukrainy, dążąc tu dla zagarnięcia wszystkiego w swój korpus, rozprawiał się niedaleko z nieprzyjacielem. Taż sama niemal okolica, w któréj przed miesiącem ogólna zmowa Ziem Ruskich odebrała najpiérwszy cios nieszczęścia, była teraz placem ostatecznéj rozprawy w boju. Dziwnym trafem wprawdzie los powstania i nieprzyjaciel przywiązał się głównie do imienia starego jenerała; lecz na szalę walki, z narodowéj strony ciążyły różne odległe wypadki, a mia­no­wi­cie: poruszenia zbrojne wschodniéj części Polesia i środkowego Wołynia. Potrzeba na moment odwrócić do nich uwagę.

IX.

Jeszcze w owych dniach lepszych nadziei i nanowo obudzającego się ruchu, którym rozsypka daszowska położyła koniec, razem z usiłowaniami ożywionemi w różnych punktach gubernii kijowskiéj, powiat radomyślski, naj-

— 233 —

północniejszy jéj zakąt między Wołyniem, Prypecią i Dnieprem, wziął się do broni. Duszą patryotycznych narad i późniéj naczelnikiem związku w tym powiecie, był marszałek Onufry Gałecki. Człowiek ten umiarkowany i rozważny, posiadał ufność współobywateli, a razem rządowi niezdawał się bydź niebezpiecznym. On umysły powietników sprzągł jedném ogniwem, wstrzymywał zagorzałych, pobudzał ozięblejszych; pod pozorem urządzeń przeciw cholerze, zwiedzając wszystkie okolice przygotowywał powstanie, dla łatwiejszego porozumienia się związkowych uzyskał od władz gubernialnych wczesne zdjęcie kordonów zdrowia, mając dobrze napięte sposoby wewnątrz, chciał je zastosować do układów w sąsiednich stronach i do wypadków zewnętrznych. Wysłańcy jego dojeżdżali do granic królestwa, znosił się z Wołyniem i właściwą Ukrainą, osobiście naradzał się z Tyszkiewiczem. Ostatnich dni kwietnia, wedle powszechnie wówczas zaleconych przepisów, powiat jego dzielił się już na okręgi, każdy z okręgów miał wytknięty punkt zbioru i wojskowego dowódzcę, dla całej siły zbrojnéj był upatrzony naczelnik. Lecz gdy wnet razem doszły tu wiadomości, o usuwaniu się Dwernickiego ku Galicyi i wstrzy-

— 234 —

maniu powstania na Podolu, a rozkazy Tyszkiewicza naznaczające dzień 7 maja, zostały przejęte i spalone przez niechętnych, wszystko upadło znacznie na duchu, zawisło w niepewności. Gałecki dopiero widząc że ogólny plan nie mógł bydź przyprowadzony do skutku, a słysząc o powtórnych umowach w powiatach owruckim i kijowskim, postanowił zastosować się do nich. Zebrawszy więc radę gorliwych obywateli, naznaczył termin powstania na dzień 15 maja, i uchyliwszy poprzednie instrukcye, kazał ze wszystkich okręgów sile zbrójnéj ściągać się do miasteczka Czarnobyla.

Tymczasem w rozmaitych punktach trzech prowincyi wynikłe poruszenia, albo odkryte ślady przygotowań, uderzyły w oczy władzom moskiewskim. Rząd chwytając drobne wątki rozerwanéj zmowy, uczuł pod palcami tkaninę leżącą w całym kraju, wszędzie pocisnął gwałtownie swoje policyjne sprężyny. Sprawnik powiatu radomyślskiego, postrzegając częste zjazdy u Gałeckiego we wsi Słobodce blizko Radomyśla, miał już go w podejrzeniu; gdy przytem jeden oficyalista w Brusiłowie, tocząc szablę nieostrożnie, odezwał się, że ją ostrzy na Moskali i wzięty do turmy mógł wygadać co wiedział, a Złotnicki targowiczanin mieszkają-

— 235 —

cy w dobrach darowanych przez Katarzynę, (któremu młodzież często przysyłała w listach rysowane szubienice), naglił sprawnika do środków czujności, ten niezwłocznie doniósł wojennemu gubernatorowi o złym duchu obywateli i niebezpiecznych rządowi knowaniach marszałka.

W nocy 12 maja Gałecki otrzymał już przez żandarma rozkaz stawienia się natychmiast przed gubernatorem w Kijowie. Treść pisma i sposób w jaki było przysłane nie zostawiały mu wątpliwości o co rzecz chodziła. Nazajutrz więc wyprawił bilety do sąsiadów z oznajmieniem, że musi nieczekając dwóch dni do terminu, z bronią w ręku wystąpić w pole, zalecił im uwiadomić resztę związkowych, a sam zebrawszy domowników w towarzystwie kilku młodych ludzi którzy bawili u niego na ten koniec, wyruszył do Czarnobyla.

Sprawnik pilnie trzymający na oku Słobodkę, tejże godziny powziąwszy wiadomość o tém, zalecił zaraz sześciu zasidatelom żeby z żandarmami rozjechali się po powiecie i pochwytali obywateli podejrzanych, a sam wziąwszy oddział kozaków puścił się w pogoń za mar­szał­kiem.

Gałecki wstąpił po drodze do Xawerowa wsi swojego brata Mikołaja, i chociaż niezastał jego

— 236 —

w domu, zatrzymał się na obiad. Tylko co zbrojni goście usiedli do stołu, wpadł sługa i ostrzegł, że niedaleko dworu pokazali się kozacy. Natychmiast cały orszak pośpieszył do koni i puścił się przez wieś Kuchary do Wołczkowa, gdzie chorąży powiatu Lipoman jako związkowy, przyjął towarzyszy, kazał ludziom swoim dobyć broń i wspólnie z przybyłymi gotował się do odporu napaści.

Wkrótce nadciągnął nieprzyjaciel. Sprawnik zatrzymawszy się u bramy, posłał na dziedziniec kozaków ze swoim kancellistą niejakim Węgrzynowiczem, żeby ten przemówił do marszałka i jego towarzyszy, nakłaniając ich do złożenia broni i zdania się na łaskę monarszą. Skoro parlamentarz, znajomy dobrze obywatelom z przebiegłości w podłych usługach policyjnych, stanąwszy przed gankiem ze swoją assystencyą, zabrał głos po moskiewsku, posypały się z okien gęste strzały luftkami. Węgrzynowicz padł ciężko poraniony, kilku kozaków legło trupem, inni porwawszy omdlałego parlamentarza pierzchnęli nazad; sprawnik nieczekając ich pomyślał o sobie tak troskliwie, że go już nikt niewidział. Powstańcy rzucili się z razu w pogoń, lecz nie postrzegając sprawnika, którego szczególnie pragnęli schwy-

— 237 —

tać, wrócili do domu i poczęli radzić co daléj czynić.

Był pierwéj projekt złapawszy w Wołczkowie sprawnika, powieszeniem jego dać hasło powiatowi, a rozbiegłszy się potém małemi hufcami przyśpieszyć ruch powszechny. Ponieważ to się nieudało, uchwalono teraz założyć oboz w lesie, czekać tam na zebranie się powstańców i ze zgromadzoną siłą udać się do Kijowian albo Owruczan. Na stanowisko obrano wieś Białosorokę nad Prypecią wyżej Czarnobyla.

Wieść o wypadku w Wołczkowie rozeszła się po sąsiedztwie: obywatele gromadzili się koło swego marszałka, i nazajutrz hufiec dosyć już znaczny ciągnąc do obozu, nawiedził Czarnobyl, małe lecz handlowe miasteczko. Mieszkańcy różnego stanu i wyznania ze szczerą radością powitali rycerstwo, wedle powszechnego zwyczaju wyszli na spotkanie z chlebem i solą. Następnego dnia w niedzielę 15 maja, Gałecki odprawiwszy uroczyste nabożeństwo, z wielu nowozaciążnymi ochotnikami wyszedł do Białosoroki.

Jak sama myśl obozowania była skutkiem instynktu wspólnego wszystkim naszym niedoświadczonym ziemianom, mianowicie okolic leśnych, tak też porządki i organizacya w obo-

— 238 —

zach wszędzie rozwijały się podobnym sposobem. Poczęto w Białosoroce od odezw i ustanowień władzy. Gałecki napisał energiczną proklamacyą do powietników i wyprawił z nią Jakubowicza, a mianowany prezesem tak zwanéj najwyższéj rady, naznaczył kommissarzy którzyby siłę zbrojną opatrywali w żywność, konie i rynsztunek. Ponieważ nie było nikogo z dawnych wojskowych, dowództwo powierzono Lipomanowi.

Koło tak założonego ogniska, usiłowania patryotyczne rozpromieniały się powoli. Co tylko gorliwość obywatelska dostarczyć mogła, składano tu w ofierze obok poświęceń się osobistych. Kobiéty miały wielki udział w pracach i niebezpieczeństwach swych mężów i braci. Kommunikacye z powiatem, dowoz broni i prochu, werbunek ochotników nawet, odbywały się za pośrednictwem tych zacnych Polek. Pomiędzy niemi odznaczała się szczegółniéj zapałem i bohaterską odwagą Aniela Pieńkowska. Ośmnastoletnia ta panienka, pełna wdzięków i wychowana starannie, w czasie zmowy służyła związkowi jak najtroskliwszy konspirator, w czasie obozowania powstańców na puszczy, odwiedzała ich ciągle jak duch opiekuńczy. Wielu młodzieży i sług z sąsied-

— 239 —

nich domów na jéj głos wzięło się do broni, wiele nabojów i potrzeb dla żołnierzy, przeszło przez jéj śliczne ręce. Niezmordowana w staraniach, powołała sobie w pomoc swoje rówiennice, założyła towarzystwo młodych patryotek, które miało za cel zgromadzić zapas bielizny, chorągiewek, szarpii, i tym podobnych rzeczy. Z takim ładunkiem, często małym wózkiem tajemnie udawała się do lasu i znowu biegła napowrót, żeby braciom zbrojnym przywieść korzystną przestrogę, albo pocieszającą nowinę.

W kilka dni od przybycia do Białosoroki, orszak powstańców liczył już przeszło 250 jeźdźców i strzelców. Lipoman własnym przemysłem nagradzając brak umiejętności, szykował i ćwiczył tę siłę. Tymczasem sprawnik i cała jego szajka policyantów grassowała swobodnie po powiecie. Porwano z domów mnóstwo obywateli, schwytano Jakubowicza z odezwami; dowiedziawszy się z tych papierów o planie i urządzeniach, przecięto drogi do obozu, poaresztowano kommisarzy powiatowych. Co raz smutniejsze doniesienia poczęły zatrważać patryotów zbrojnych, ochotnicy przestali przybywać, dawał się czuć nawet niedostatek furażu i żywności. Rada uchwaliła natenczas iż

— 240 —

potrzeba szukać wsparcia w którymkolwiek z powiatów sąsiednich, gdzie były albo bydź miały poruszenia zbrojne. Posłano emissaryusza do Owruczan, proponując im połączenie się w jeden hufiec, z warunkiem, że strona mniejsza do liczniejszéj przejść będzie powinna.

Owruczanie nieco pierwéj jeszcze od Radomyślan, także pod przewodnictwem swego marszałka Wilhelma Hołowińskiego, rozwinęli chorągiew powstania. Zgromadzeni naprzód o pół mili od miasta powiatowego, uorganizowali się naprędce, pozdejmowali poczty i przejęli znaczną partyą rekrutów, których eskorta broń złożyła, a wielu ich dobrowolnie przystało do swoich oswobodzicieli. Wszedłszy potém do Owrucza pojmali sprawnika, zabrali kassę skarbową zawierającą 60,000 rubli assyg. i razem z wielką liczbą nowozaciążnych, wyprowadzili napowrót do obozu niemało pożytecznych rekwizytów. Klasztor Bazylianów którego przełożony Sierociński dał dowody najgorętszego pa­try­o­tyzmu, dostarczył dwie armaty czterofuntowe i cztery możdżerze; księża ile ich było zdolnych oręż obok krzyża podnieść, poszli dzielić trudy i niebezpieczeństwa z bracią zbrojną.

Wszystkie atoli początkowe powodzenia i

— 241 —

korzyści prędko obróciły się niemal w niwecz. Marszałek Hołowiński poświęcał się z całéj duszy; składający radę przy nim, obywatele Antoni Pausza, podkomorzy Rapsztyński, Kazimiérz Zagórski, dwaj bracia Zielenieccy i inni, byli ludzie zacni i gorliwi; mimo to powszechny brak doświadczenia, brak jednéj tęgiéj woli i następnie nieład, sparaliżowały zgromadzoną siłę. W gwarze obozowym rozwinęły się bardzo nałogi sejmikowe, niektórzy przypomnieli sobie czasy augustowskie; myśl o głównym celu i czujność wojenna zagłuszone niewczesnem rozprawianiem i weselem, nie mogły bydź nagrodzone obfitością odezw. Zebrało się wszakże przeszło 500 zbrojnych ochotników: piechotą dowodził sam marszałek Hołowiński, jazdą Zieleniecki. Ponieważ liczba ta przewyższała siłę Radomyślan, wypadło z układów że tabor z Białosoroki miał przyciągnąć pod Owrucz.

Kiedy tak dwa obozy w stronach poleskich leżąc na miejscu, zwracały ku sobie uwagę nieprzyjaciela, tymczasem koło Żytomiérza powstawał ten hufiec ruchomy, polotny, który z dzielnym swoim dowódzcą Karolem Różyckim, jednéj niemal godziny zbiegł się w szyk umiejętny i zaraz szukając boju, znalazł piękną

— 242 —

sławę, nad Wisłą półkiem znanym z waleczności i zwycięztw kończył świetny swój zawód. — Po zamknięciu całéj naszéj wojny, półkownik na tułactwie zdając sprawę swoim towarzyszom broni z tego co wspólnie z nimi czynił, obdarzył naszą literaturę historyczną krótkim lecz ze wszech miar szacownym pamiętnikiem. (*) Nad to co w téj książeczce zawarte, nie mam żadnych wiadomości, a treść jéj wyrażając innymi słowy, nie potrafiłbym bydź zwięzlejszym i tylko zatarłbym ten koloryt obrazu, który taką świeżością uczucia i myśli jaśnieje. Przedsiębiorę więc dzieje oddziału od początku do końca umieścić tu jak są opisane przez jego dowódzcę. Wypadnie mi tylko rozdzielić je na dwa ciągi.

« Towarzysze moi! » — odzywa się półkownik tłumacząc powód i cel swego pisma. — « Nieraz przy ognisku obozowém wieczorem, chciałem

(*) Powstanie na Wołyniu, czyli Pamiętnik półku jazdy wołyńskiej, uformowanego w czasie wojny narodowéj polskiéj przeciw despotyzmowi tronu rossyjskiego, 1831 roku; pisany przez dowódzcę tegoż półku Karola Różyckiego. Bourges, drukarnia P. Souchois et Cie. Ulica Jacgues-Cæur, N. 10. — 1832. in 8vo stronic 33. Na piérwszéj stronicy znajduje się lista imienna oficerów półku jazdy wołyńskiéj, na ostatnich, Pieśń półkowa. Taki jest tytuł i skład broszurki, wydanéj z mnóstwem błędów drukarskich, które pozwolę sobie poprawić wedle pisowni, jaką w całém dziele zachowuję.

— 243 —

wam powtórzyć początkowe szczegóły, tyczące się działań naszego półku, od chwili zawiązania onego; ale utrudzeni co dzień marszem, albo krwawą rozprawą z wrogiem naszéj ziemi, szukaliśmy spoczynku we śnie krótkim, alboteż załedwo posileni pokarmem, rzucaliśmy nasze ognie, aby nieprzyjaciela znaleść przy jego — Tak zszedł czas znojów miłych, czas nadziei szczęścia! Przeminął on jak gody wesoło, bo my trwogi nie znali! Smutnie czujemy obecne nasze położenie, w którem starali się nasi nas postawić, i teraz niestety! nadto mamy czasu przypomnieć o tém co było. »

« Zgasły ognie obozowe! rozsiodłane konie nasze! groty naszych lanc rdzawieją! — My smutni! ale tyran zwycięztwa niema, koszt na kupny tryumf swój wygrabia on z fortun naszych. — Tysiące naszych braci katuszy jego uległo, ukuł na dzieci nasze kajdany; ale miłość kraju, ale nadzieje bytu naszego, wyrwie chyba z każdem z osóbna sercem. — Niezapominajmy więc obozu jak cnoty narodowéj! »

« Wiadomość o rewelucyi narodowéj w prowincyach nazwanych królestwem polskiém, przyjęliśmy na Wołyniu z taką radością, jakiéj doznaje dziecko na widok matki obudzonéj z letargu, które się już miało za osierocone. — Od-

— 244 —

wiedzaliśmy się wzajemnie w domach naszych, a wzrok każdego przy piérwszém spotkaniu się był obrazem uczuć, jakiemi serca napełnione były. Nadzieja wskrzeszenia ojczyzny, praw narodowych i wolności, jaśniała na licach młodzieży . Starcy nasi zdawali się odzyskiwać zdrowie, a kobiéty nasze złorzeczyły swojéj płci i siłom. Mało mówiliśmy z sobą, niema radość przepłynęła wszystkie serca krwią polską żywione, a uściśnienia rąk odtąd mocniejsze się zaczęły. — Postępy rewolucyi stopniowo do nas dochodziły. Dużo młodzieży naszych prowincyi udało się pojedynczo do obozu pod Warszawę. Zimowa pora była. — Ja, jak wiecie moi koledzy, po dwudziestoletniéj blizko wojskowej służbie i długiéj słabości, niebyłem jeszcze w stanie dzielić tych pierwszych trudów walecznego wojska naszego. Czekałem wiosny abym mógł zanieść resztę sił, ostatek życia, tam gdziem je zanieść był powinien. Zdawało się przytém, że uzbrojeni w miejscach naszych rodzinnych, użyteczniejsi stać się możemy powszechnéj sprawie naszéj. — Czas płynął dla naszych chęci zbyt leniwo, a rząd narodowy z Warszawy nie wyrzekł nic stanowczego, jakiego rodzaju chce mieć poświęcenie się z nas. »

— 245 —

« W tym przeciągu starałem się wyrozumieć fabrykantów lesnych, zawołanych strzelców, i z pociechą znalazłem, że nie mniéj jak ja kochają Polskę. — Powiększyłem natychmiast u siebie wyrobek leśny, i rachowałem w okolicy trzech mil, że na piérwszą wiadomość, pod pozorem polowania w borach, ośmset przeszło strzelców stanie. Kilkunastu z nich wiedziało już o moich zamiarach, nie wiedząc o sobie; ci mieli swoje sekcye. Ale wiecie koledzy moi, że w tym samym czasie wielu z was pojedynczo odwiedzaliście mnie w mojém ustroniu, i nakoniec podobało się wam zaszczycić mnie waszém zaufaniem, oddając mi témczasowe naczelnictwo nad sobą. Nieodmawiałem wam mojego towarzystwa, towarzystwa mówię, bo wy mnie znacie, i wierzycie zapewne, że oprócz szczęścia kraju innych żądań niemiałem. Interes własny w téj epoce czarniejszą był zbrodnią nad wszystkie inne, a miłość własna o tyle tylko przebaczana, kiedy przez nią przewyższaliśmy innych poświęceniem siebie. — Zostawiałem żonę i pięcioro dzieci. Ukazy krwawe tyrana wydane w tym właśnie czasie, wszystkie podobne sieroty z domów przeznaczały na Sybir. — Podły mąż! stokroć podlejszy człowiek! któryby takiemi ofiarami dopuścił się kupować jakiekolwiek

— 246 —

widoki dla siebie na ziemi. Ojczyzna sama tylko ma do nich prawo, przy jéj tylko ołtarzu te drogie sercu mojemu istoty zostawiłem. Taką mieliście rękojmię mojéj bezinteressowności: z śmiałością pytam was, czyście w czynnościach moich ją wyśledzili? »

« Wiosna i nadzieja szczęścia naszéj ziemi, zasiliły zdrowie moje — Zazdrościliśmy bohatérom Grochowa i tylu innych bitew; a względem nas jeszcze nic nie wyrzeczono. Nienaznaczono wodza, ani czasu, w którym mogliśmy zacząć działać, a wojska ciemiężcy naszego, z najwidoczniejszym przestrachem, obsiadały jednak ważniejsze punkta naszych prowincyi. Korzystano z czasu cholerycznego: każda wieś miała wartę aby utrudzić przejazd, a tém samém zerwać kommunikacyą mieszkańców. Broń wszelką, kosy, noże, siekiery nawet odbierano; a do męczenników dawnych z pod sądu sejmowego, dodawano bez przekonania, bez pozoru samego, co raz nowe ofiary i wywożono do Kurska. »

« Jak kiedy nocą zbłąkanego wędrowca wschód słońca uradował, tak uradowała nas wiadomość, że nasz sławny, nasz waleczny Dwernicki, przeszedł Bug i krwawą drogą ku nam maszeruje. Wiadomość ta doszła mnie

— 247 —

po zwycięztwie pod Boremlem. Dwadzieścia pięć mil, i wojska moskiewskie dzieliły nas od tego bohatéra: drżącemi sercami czekaliśmy chwili działania. Ni przestrzeń miejsca, ni korpusy najemne i niewolne, nie były przeszkodą dostać się nam do niego. »

« Z 13 na 14 (26) kwietnia, W***P*** syn znanego wam z patryotyzmu i waleczności półkownika, kommunikował mi polecenie pana Chróściechowskiego powstania na dzień 15 (27) tegoż miesiąca. Krótki ten termin zwrócił mnie z drogi w której byłem dla widzenia się z hrabią Wincentym Tyszkiewiczem: zwrócił mnie do domu, abym wezwał was towarzysze moi, na czas, na ten dzień wspólnego naszego wesela. Ale zaledwo wyprawiłem rzemieślników do wbicia grotów na drzewca przygotowane w borach, a tém samém odkryłem się z zamiarem naszym, smutna przygotowała się wiadomość, która ścisnęła nasze serca jak mróz grudniowy ściska nasze wody; ale on ściska tylko powierzchnię, a rzeki płynąć nie przestają: tak równie uczucia nasze smutnie obciążane były, ale miłość ojczyzny pałać w sercach nieprzestawała. — Bohatér nasz, syt sławy któréj nieprzeżyją Polacy, łamiąc się korzystnie z pięć razy większą od swojéj siłą, a widząc nowo-

— 248 —

przybywającego nieprzyjaciela, chciał ocalić zasłużone krajowi, waleczne swoje wojsko, wszedł z nim w granice Austryi. Pan Chróściechowski odwołuje powstanie naszych prowincyi, a nieszczęśliwe to odwołanie dochodzi nas tegoż samego dnia 15 (27) kwietnia w wieczór, kiedy wielu już było skompromitowanych. — Komu występek ten przypisać? jak go nazwać: zbrodniczym, czy nierozsądnym? niewiem; złorzeczyć mu jednak muszę, bo widziałem okropne skutki, i z wami byłem blizki paśdź jego ofiarą. Więcej on nam jeszcze złego zrobił, bo zawiesił działania naszych, a odkrył wrogom zamiar w dowodach, i w całą przygotowaną rewolucyą naszych prowincyi zaszczepił niesprężystość i zadał pytanie: czy niejesteśmy zaniedbani zupełnie? Czyn ten i uwagi nad nim zachwiały mniéj odważnych, a srogość rządu żelaznego śledziła wszystkich tych, na których padało najmniejsze podejrzenie poruszenia, i na nowo więzienia po powiatach dopełniano ofiarami. »

« Sobańscy, Wincenty Tyszkiewicz, Jełowiccy, Potoccy, Korsak, Rzewuski, Dobek, Bernatowicz, Nagórniczewski, Gołyński, Pobiedziński, i wielu innych obywateli Podola, wyszło uzbrojonych w pole, a wkrótce sze-

— 249 —

snaście szwadronów kawaleryi i znaczny oddział piechoty uformowano pod naczelnictwem dawnych wojsk jenerała Kołyszki. — Każdy z tych synów ojczyzny pałał zemstą i chęcią bronienia swojéj ziemi. — Dla nas koledzy moi naznaczyłem dzień 17 maja (*) do wystąpienia zbrojnego. — Przy zawiązaniu się naszego oddziału, wykonałem przysięgę, którą pamiętacie: « Nadeszła chwila jaśniejąca litością Boga,
« nikną zastępy tyrana przed nielicznémi ro-
« tami walecznych braci naszych! Ja Karol
« Różycki przysięgam P. B. W. w T. S. J. że
« obrany tymczasowym naczelnikiem oddzia-
« łu, władzy mojej nieużyję inaczej jak ku
« dobru Ojczyzny naszéj! Od czego mnie nie-
« odstręczy żadna moc, bojaźń prześladowa-
« nia; nieujmą wszystkie skarby wroga, ani
« żadne widoki osobiste; tak mi Boże dopo-
« moż i niewinna męka Ch. Pana » — Podobnąż każdy z was wykonał przede mną albo upoważnionym, z dodatkiem: « że na czas i
« miejsce wyznaczone przez tymczasowego na-

(*) W texcie kładzione są daty podług kalendarza ruskiego, przy nich czasem rzymskie w nawiasach. Dla uniknienia niejednostajności, odtąd będę kladł same tylko rzymskie, czyli nowego stylu.

— 250 —

« czelnika stanę, i cokolwiek mi poleci wy-
« konam. »

« Z 16 na 17 zebraliśmy się w lasach Korowiniec małych, o mil cztéry od Żytomierza miasta gubernialnego Wołynia, osadzonego działami i wojskiem; ale zebraliśmy się nie wszyscy. — Bo wiecie że ze spiskowych naszych, jedni jęczeli od tego dnia w kajdanach, a niektórzy odcięci byli nieprzyjaciółmi naszymi; niektórzy zaś przerażeni odwołaniem dawniejszém, haniebnie pozostali w domu, i zamiast wyrachowanych 480 koni, stanęło 130. — Ubolewaliśmy nad tymi którzy zostali ujęci, a mało odważnymi pogardzili. »

« Niewiele palnéj broni i pałaszów uzbrajało nas; ale uzbrajały nas lance, ta odwieczna polska broń, któréj każda inna ustąpić musi. — Pod okiem trwożliwego tyrana rządu niemogłem wam dostarczyć zwykłych grotów, ukute więc zęby bronowe i podostrzone zastąpić je miały. Nieraz u nas narzędzie rolnicze przekute było na broń; naszéj zaś broni, na oswobodzonéj ziemi, o jak mile użylibyśmy do roli! »

« Na miejscu zbioru podzieleni byliście na cztéry plutony. Przeznaczyłem komendantów plutonowych, podoficerów; ustawieni zosta-

— 251 —

liście w szereg; kilka mniejszych poruszeń było piérwszą naszą musztrą. — Uprzedziłem was, że uległość i ścisłe wypełnienie poleceń, niewchodzenie w zamiary moich dążeń marszowych, jest konieczném. — Do szanowania spokojności i własności mieszkańca niepotrzebowałem was zachęcać: samiście to czuli równie jak ja; a tak furaż, żywność, przewodnik, i wszystko zgoła, płacone było. — Wskazana wam była naprędce służba obozowa, służba placówek i widet, które piérwszéj już nocy w porządku zajęły miejsca swoje. — Związki przyjaźni, sąsiedztwa, pokrewieństwa, tam zaraz zawieszone były; szacunek wzajemny pozostał, a węzeł sprawy świętéj wiązał nas silniéj nad wszystkie inne. — Jedne uczucia, jedne cele nasze były, tak jak my byliśmy dziećmi jednéj ziemi. Słowa: Sława Bogu, w miejscu dzikiego hurra, zaleciłem wam powtarzać przy attaku. — Rozesłałem szpiegów w różne strony dobrze zapłaconych, i zamierzyłem sobie kilka szybkich marszów zrobić w różnéj dyrekcyi tejże okolicy, żeby pod zasłoną naszą mogli wyjść z nami inni gotowi ziomkowie nasi. Poczém mieliśmy się udać na Podole, wesprzeć powstanie Kołyszki, i w miarę naszego powodzenia, zamierzałem powrócić, ze-

— 252 —

brać moich strzelców pieszych, osadzić nimi niedostępne miejsca w lasach między Romanowem a Zwiahlem, te chciałem mieć za punkt oparcia się, a jazdą przecinać mieliśmy blizkie trakty transportowe, prowadzące z głębi kraju do armii czynnéj nieprzyjacielskiéj. — Oddaliliśmy się natychmiast w prostéj dyrekcyi na Lubar, a z 18o na 19y w nocy, odmiennym kierunkiem zbliżeni byliśmy od Żytomierza o dwie i pół mile, zawsze jednak na prawym brzegu Teterowa. Z tamtąd w kierunku Ułanowa 20 z rana przeszliśmy dwa trakty żytomiérskie. Zwiększył się nasz oddział, a nieprzyjaciel miał trzy różne strony do szukania nas. Kilka dni unikać spotkania się z nim konieczną było potrzebą, jużto dla pomnożenia sił naszych, już dla wprawienia ich w dokładniejsze ruchy frontowe, które w marszu ile razy pozwalało położenie, powtarzane były. — W Koroczenkach odebrałem wiadomość, że znaczny transport rekrutów, z niewielkim pieszym konwojem prowadzony do armii nieprzyjacielskiéj, przechodzić ma natychmiast przez Cudnow. W otwartéj pozycyi doszła mnie ta wiadomość; wsią więc zakryty stanąłem, i w kilka godzin pod samym Cudnowem 560 rekrutów uwolnionych błogosławiło nam rozsypując się w stro-

— 253 —

nę lasów. Oficer konwoju wylękły, na kolanach dziękował za zostawione mu życie, które mniéj może cenił od bumażek, jakie mu kazałem powrócić. Pięćdziesiąl karabinów z bagnetami i tyleż z ładunkami ładownic, było piérwszą nasza zdobyczą; a ośmdziesiąt czapraków nowych huzarskich robionych w Cudnowie, przykryło siodła naszych jeźdźców. — Oddział kozaków ucierał się z moją ariergardą i odkrył mój marsz. Dla nieokazania więc siły małéj i strony dążenia, przeszedłem w Dubiszczach na lewy brzeg Teterowa w stronę leśną. Nocowaliśmy pod futorami Muraczyńskiego, jak wiecie, w sąsiedztwie nie­przy­ja­ciel­skiéj piechoty; ale ona o nas niewiedziała. »

« Z poruszeń oddziałów nieprzyjacielskich od Żytomierza wysłanych, poznałem że one chciały nas szukać koło mojego domu, położonego w brzegach lasów o dwie mile od Cudnowa. — Z tego stanowiska nazajutrz o 3éj rano, poszliśmy w ciągły marsz na Podole. — Bagażów żadnych mieć niewolno było: bryka mocna z amunicyą i kassą, uprząż i konie dobre, nieprzeszkadzały nam jakkolwiek złe przebywać drogi. — Już miałem niemiłą wiadomość, że jenerał Kołyszko po znacznéj stracie pod Da-

— 254 —

szowem, zbliżał się nad rzekę Bug podolski ku Janowowi; ale oraz w kilka godzin, jeden z moich wysłanych doniósł mi, że szwadrony jenerała mężnie starłszy się z nieprzyjacielem, miały w niewoli jenerała moskiewskiego, i działa. — Oddział nasz rachował już przeszło 200 koni. Podzielony był, jak wiecie, na dwa szwadrony; szyk bowiem bojowy był w jeden szereg, dla łatwiejszych poruszeń i dla łatwiejszego użycia każdego grotu. »

« Niepretendujmy moi koledzy żeby szyk jednoszeregowy mógł bydź naśladowany przez kawaleryą; nam zaś był on właściwy: czas późniejszy miał was o tém przekonać, a ja służąc ciągle dawniéj u ułanów, w samém uderzeniu na front nieprzyjacielski nigdy niewidziałem dobrze zachowanych dwóch szeregów. Stawały się one często jednym wtenczas, kiedy ułani uderzali odważnie w front wytrzymujący, nigdy inaczéj wtenczas kiedy złamany pierzchał przeciwnik; w nieśmiałem zaś uderzeniu na front nieprzyjacielski, nie raz z dwóch robiło się trzy i więcéj szeregów, a groty lanc te tylko były czynne, tę swoją robiły powinność, które mężniejszém ramieniem niesione były w piérwszym szeregu, a zatém w jednym. »

« W szyku zwyczajnym dwuszeregowym,

— 255 —

dość jest żeby pierwszy szereg pierzchnął, a wtenczas choćbyśmy przypuścili że drugi niechciał go naśladować, to niemożemy wymagać po nim, żeby mógł zachować porządek i wstrzymać nieprzyjaciela, kiedy już był roztrącony i popchnięty przez swoich. — Te uwagi i wiara w waszą odwagę, doradziły mi w jednym szeregu mieć szyk bojowy; mieliśmy front dłuższy i łatwiejszy do wykonania poruszeń, a w razie potrzeby wolałem pluton za plutonem postawić żeby się wspierały, jak ściskać szeregi i odebrać drugiemu szeregowi sposobność użycia swoich grotów. Mieliście zawsze rozrachowane plutony na dwóch, trzech, i sekcye czyli półplutony, żeby można było rotami, trójkami, lub półplutonami, w miarę miejscowości maszerować. »

« W Ułanowie dla przecięcia kommunikacyi zebrana była poczta. Konie pocztowe niezdatne pod jeźdźców użyto do wiezienia karabinów, których przybywało na każdéj prawie mili; gdyż często awangarda nasza, albo małe poboczne patrole, znajdowały po kilku przechodzących maruderów moskiewskich, i rozbrajały. Właściciel koni pocztowych ocenił sam one, dostał kwit i 90 rubli srebrnych kazałem mu z kassy wypłacić. — W tém miejscu pla-

— 256 —

cówka przejęła kuryera z papierami, między któremi znalazłem rapport jenerała Rota do swego cara opisujący bitwę daszowską z powstaniem Kołyszki. Donosił on między inném, że oficer charkowskiego półku zabił Izydora Sobańskiego, który jednak miał późniéj udział w walecznych szeregach naszego wojska i dotąd żyje. W drugiéj expedycyi do jenerała gubernatora Lewaszowa, znalazłem tenże sam rapport w kopii, ale już zwycięztwa te nierównie w niéj zwiększone były. Wiedziałem że to będzie w kursoryi jak wiele innych fałszów, i niedziwiłem się że szef sztabu świadczył wierność kopii. Wiele różnych mniéj znaczących rapportów spłonęło i rozgrzewało nasze kociołki, a ośmset rubli wiezionych, stało się własnością naszych jezdzców. »

« Oddział znaczny kozaków przez Troszcze, a strzelce konni z działami od Berdyczowa ruszyli przeciwko nas; żytomiérskie zaś komendy błądziły za nami, a my w tym czasie dwa marsze zyskali. — Rot z pod Chmielnika ciągnął na Latyczów, my między Chmielnikiem a Janowem przeszliśmy na prawy brzeg Bugu (Boha), i stanęli na wysokości Litynia w dyrekcyi Xawerówki, skąd lewem skrzydłem korpusu Rota,

— 257 —

jednym forsownym marszem zamierzałem dostać się do Kołyszki » —

W tém miejscu muszę zawiesić opowiadanie półkownika Różyckiego, ponieważ teraz właśnie jest pora rzucić wzrok na ogólny stan rzeczy.

X.

Wszystko cokolwiek w trzech prowincyach południowych, po nieszczęśliwym upadku ich ogólnego spisku, poruszając się osobno miało pomyślnym bojem rozpłomienić powstanie, albo niedolą swoją zamknąć walkę, było już teraz pod bronią. Jednaki skutek tych samych przyczyn paraliżujących przygotowania, jednoczesność ponowionych usiłowań, wzajemne nakoniec poszukiwanie się garstek skupionych w dalekich okolicach Podola Ukrainy i Wołynia, pokazują że zachodził ścisły związek między częściami kraju określonego Bugiem Prypecią i Dnieprem. Jak przed miesiącem cały ten kraj dźwignąłby się razem, tak w obecnéj chwili którakolwiek z jego okolic mogła stać się wspólném ogniskiem powstania, któ­ry­kol­wiek z hufców zbrojnych wzrastając przeważnie, mógł podeprzeć wspólną sprawę. Rozrzucone więc

— 258 —

w różnych punktach gromadki ziemiańskiego rycerstwa, godzi się podciagnąć pod pewien ogólny widok, uważać je za cząstki jednéj siły.

Powstanie Ziem Ruskich, w kilku dniach około 20 maja, liczyło dwa obozy i trzy oddziały ruchome. Owruczan było 500. Radomyślan 250, leżących taborem w lasach. Kołyszko wiódł 400 w boju zahartowanych i zdobyczą obciążonych jeźdźców, Nagórniczewski po złączeniu się z hufcem sąsiednich powiatów, miał przeszło 500 porządnego żołnierza; Różycki rozpoczynał swój zawód w 200 koni. Ogółem tedy 1,850 ludzi stanowiło tę siłę, na któréj polegał dalszy tok wojny ziemiańskiéj, i cały ciężar nieprzyjaciela obracającego się wewnątrz kraju.

W piérwszych dniach poruszeń zbrojnych, około 7 maja, powstańców rozsianych jeszcze szerzej, było wprawdzie do 3,000; ubytek wszakże numeryczny trzeciej części, bynajmniéj nie okazuje odpowiedniego pogorszenia się losu na stronie narodowéj. Ognisko działań przeniosło się z południa na północ, i w téj zmianie placu, więcéj niż połowa pier­wiast­ko­wych ochotników wyszła z pod chorągwi: nowi przybyli. Ale nie każdy z tych co pożegnali szeregi, był stracony bez powrotu. Bardzo mało poległo

— 259 —

w boju, więcéj dostało się do więzień, najwięcéj przysiadło cicho we własnych domach, albo tułało się po okolicy gdzie zdarzyła się rozsypka. Nie jeden powtórnie stanął już w swoim, lub innym oddziale; nie jeden wydobyłby znowu broń z ukrycia, byleby nadciągnął jaki orszak zbrojny. Wojna prawdziwie narodowa, ziemiańska, ma to do siebie, że musi jak pożar rozdymać się wichrem. Nieszkodzi jéj że tu i ówdzie wszczęty ogień rozpryśnie się na iskry, ale biada jeśli wsteczny powiew iskier nieroznieci w płomie. Siła powstania, kiedykolwiek chcąc ją ocenić, daje się rzetelniéj postrzedz w ogólném rozgrzaniu mieszkańców, niżeli w liczbie obecnych hufców. Pod tym względem krótki przeciąg walki, wychodził już na znaczną korzyść dla Ziem Ruskich. Kraj poczynał oswajać się ze stanem wojny; wrażenie jakie sprawiły przeciwności i klęski stygło zwolna, a echo kilku powodzeń i zwycięztw, obudzało nadzieję. Z rozproszeńców i opóźnionych związkowych, formowały się gdzie niegdzie małe oddziałki; w stronach skąd oddalił się szczęk oręża zmowa ośmieliła się poraz drugi otworzyć usta zawsze skorsze od ręki: rachowano znowu zdolnych do broni, zbierano powtórnie składki pieniężne. Czynnościom tym

— 260 —

szególniéj nadały popęd odżywione nadzieje pomocy z Galicyi i z królestwa.

Legija w Galicyi zaskoczona na wymarszu pod Kamieniec przez wejście Dwernickiego i emigrantów z Podola, przyczaiła się w swoich kryjówkach; przeznaczenie jéj wszakże i zamiary dowódzcy niezostały przerwane. Wereszczyński starał się z nieszczęśliwych przygód wyciągnąć jaką mógł korzyść. Dla pokrycia swoich widoków puścił był pogłoskę, że każdy przybywający z Podola może udawać się do Zamościa, i niedostatnim dawał po cztéry czerwone złote na drogę; lecz tak Podolan, jakoteż oficerów i żołnierzy z korpusu Dwernickiego, usiłował co najwięcéj schronić u obywateli: w tym celu także pośpieszył wziąść z rozbrajanego korpusu 150 koni i umieścił je o pół mili od granicy. Przyczyną zwłoki w jego zabiegach, była naprzód strata broni zakupionéj w Wiedniu, której transport tajemny zawierający 6,000 karabinów, Austryacy przejęli w Buczaczu; późniéj sam zachorował ciężko na cholerę, i zdał interesa legii świeżo przybyłemu z Podola członkowi junty, który był założycielem patryotycznego związku i twórcą planów wojennych w Gliniańcu.

Zastępca Wereszczyńskiego wziął się czynnie

— 261 —

do rzeczy: umyślił wkroczyć na Podole ostatnich dni maja, ściągał już wszystko nad Zbrucz i zamierzał nagłym napadem podchwycić oddział moskiewski w Zbrzyziu, gdzie batalion piechoty z 4 działami i sotnią kozaków strzegł granicy. Wiadomości o tém rozchodziły się między patryotami w stronach bliższych Kamieńca, i miał je Tyszkiewicz przed przybyciem do obozu Kołyszki w Janowie.

Tegoż czasu, daleko większéj jeszcze otuchy dodawała wieść o zbliżaniu się jenerała Chrzanowskiego ku Bugowi. Chrzanowski w 5,000 wojska, to jest siedm batalionów piechoty, ośm szwadronów jazdy i ośm dział, istotnie miał polecenie wesprzeć Dwernickiego na Wołyniu; lecz w drodze otrzymawszy wiadomość o jego wejściu do Galicyi i razem rozkaz z głównéj kwatery, żeby opierając się o Zamość służył za punkt zbioru dla żołnierzy spodziewanych od granicy austryackiéj, a jeżeli będzie można wkroczył na Podole, dnia 11 maja stanął w twierdzy. Znaczne siły moskiewskie zwrócone od armii głównéj, i uwolnione od zatrudnień z Dwernickim, przy tém niedość powszechne poruszenie w prowincyach, na długo zatrzymały Chrzanowskiego w miejscu.

Stało się tedy, jak najczęściéj bywa, że po-

— 262 —

moc oczekiwana z ubocza, nie dopisywała nadziejom i życzeniom kraju, który prędzej mógł dopomódz sam sobie. Wpływ atoli moralny na ducha mieszkańców, był już nie małym pożytkiem dla ziemian zbrojnych, a nadto wynikała jeszcze stąd ta bezpośrednia korzyść, że nieprzyjaciel musiał pilnować się nad Bugiem i Zbruczem.

Linije przeto moskiewskie od Włodzimiérza do Konstantynowa i od Konstantynowa do Kamieńca rozciągnione, obróciły swój front na zachód, i niemogły zasilać oddziałów krążących we wnątrz kraju. Oddziały te, w porównaniu do szkód zadanych powstańcom, poniosły ogromne straty. Prawie cały szwadron ułanów ubył im pod Tywrowem; trzy szwadrony strzelców znikły pod Obodnem; sotnia kozaków roztrzęsiona została w Szyińcach. Rozprawa daszowska, starcie się w Latyczowie, i inne pomniejsze potyczki kosztowały także kilkudziesiąt ludzi, których nić nagrodzić niemogło. Rekrutów samych przeszło 2,000 powstanie wydarło carowi: ich rozbrojone eskorty więcéj 300 karabinów złożyły w ręce powstańców. Potrzeba nareszcie rozsyłania komend w różne strony, zniweczyła powagę mass moskiewskich imponujących przed nie wielu

— 263 —

dniami. Z ośmiu szwadronów strzelców konnych które składały zapas w Machnówce i Berdyczowie, pięć pozostałych było w ciągłym ruchu: dwa ledwo uwolnione od zatrudnień na Polesiu koło Styru, musiały spieszyć pod Owrucz, część jakaś trzech ostatnich ruszyła przeciw Różyckiemu, za którym błąkało się jeszcze, co załoga żytomiérska w pole wyprawić mogła. Rot tylko i Szeremetjew mieli prawdziwie ważne siły: piérwszy 9 szwadronów ułańskich w jednéj kolumnie, drugi 5 szwadronów przy sobie, a dywizyon z batalionem piechoty i kozakami w powiecie latyczowskim.

W takim składzie rzeczy, naturalnie zależało powstańcom niezmiernie wiele na tém, żeby ich nigdzie nie zszedł i do bitwy nie zmusił liczniejszy nieprzyjaciel; a starając się niszczyć jego drobne komendy i zręcznie wymykając się w strony swobodniejsze, powinni byli dźwigać tam nowe oddziały patryotów, zmuszać przeto ostatek mass moskiewskich do rozerwania się na cząstki, lub przynajmniéj do dalekich i daremnych pochodów. Tym sposobem, ożywiony duch kraju i uboczne pomoce, mogły wkrótce wyjść im na bardzo znaczną korzyść.

Nikt zapewne nie może wymagać po kilku garstkach zbrojnych ziemian, żeby ich dzia-

— 264 —

łania na obszernéj przestrzeni, odpowiadały jednemu planowi, trafnie zgodziły się choćby chwilowo końcem wspólnych przedsięwzięć na zebranego nawet w jeden środek nieprzyjaciela. Ale łatwiejszym a niezbędnym warunkiem powodzeń w powstaniu było, żeby każdy oddział sam dla siebie miał trafne widoki, w swoim okręgu działając przezornie, sąsiednim okolicom i dalekim hufcom ujmował ciężaru. Do tego trzeba było dzielnych i mądrych dowódzców, powszechnie wzniesionych uczuć do czystego poświęcenia się bez granic: sprężystość władzy i ufność we własnych siłach wszędzie umocowałyby się na tych podporach czynów i ducha.

Dwa obozy Polesian wschodnich, jak przed miesiącem Polesian zachodnich, podobnym trybem zakładając obrady i kadry szeregów na puszczy, musiały skończyć podobnie. Mniéj przedsiębiercze i pochopne do zaczepnych kroków, trudniéj jeszcze mogły uniknąć zawsze niebezpiecznéj dla powstańców piérwszéj próby losu w odpornym boju. Do czasu tylko oddawały wielką posługę ogólnéj sprawie powstania, ściągając na siebie troskliwą baczność i część sił nieprzyjaciela.

Trzy oddziały ruchome piastowały w swoich

— 265 —

ręku ten ogień wojny, który albo rozniecić się szeroko, albo zgasnąć musiał. Różny był ich szyk i skład wewnętrzny, różny tor obrotów, a mianowicie przy różnym charakterze dowódzców, nie jednakie usposobienie ducha. Porucznik Nagórniczewski, prostemi sposobami i wytrwałą usilnością, z małych zarodków wypielęgnował swoję siłę zbrojną. Zamiary jego nie rozciągały się nigdy do rozległych widoków, nadzieje nawet były skromne; lecz pilnie patrzał koło siebie, mocno ufał w skuteczność przedsięwziętego dzieła. Obok zalet dobrego instruktora, jaśniały w nim przymioty zacnego gospodarza rolnika; obok odwagi oficera, miał dowcipną roztropność myśliwca. Oddział też latyczowski kształcąc się na stopę wojskową, nie tracił nic z cechy obywatelstwa. Był to półk powiatu, który wyrastał z rodzinnego gruntu, tu zbierał się zaraz po rozsypce, tu orzeźwiony powodzeniem, jeśli wybiegał w sąsiedztwo to dla tego aby wrócił do gniazda, i z czasem wszystkich współziemian zdolnych do oręża skupił pod swoję chorągiew. Trwoga i zwątpienie były od niego daleko. Taki hufiec najwłaściwiéj należało formować w każdym powiecie, a takich hufców kilkadziesiąt czyliżby niedopięło już całego celu powstania? — Major

— 266 —

(wówczas) Różycki powołany przez braci przyniósł im w zamianę nieograniczonego zaufania wysokie zdolności wojenne, długie doświadczenie, wielką moc zapału i woli. Bystry wzrok jego na obszernéj przestrzeni szukał zawodu, ręka nawykła do żołnierskiego rygoru, umiała wziąść i trzymać tęgą władzę. Jednéj chwili stworzony szwadron, stał się postrachem wielekroć liczniejszego nieprzyjaciela: ta mała, lotna chmurka z błyskawic była znaczna, że w niéj leżały pioruny; mogła w szeroką roztoczyć się burzę. — Jenerał Kołyszko, znamienity niegdyś wojak, szanowny obywatel i żarliwy patryota, postawiony na czele licznéj a bogatéj w zasoby wszelkiego rodzaju gromady, zupełnie przeciwną odbył z nią koléj. Ani myśl ani dłoń starca nie mogła już objąć steru: mnożna hierarchija władz podniosła się pod nim, traf nasuwał ciągle dorywcze plany, nieład sprowadzał klęski i marnował korzyści. Szczątek nakoniec wspaniałego zastępu, złożywszy dowody rycerskiej odwagi, zebrawszy świetne wawrzyny, opuścił się bezwładnie na los szczęścia, za zgrzybiałym swoim wodzem wpadł w przepaść zwątpienia. Trwoga i przeczucie zguby rozciągnęły już całun nad taborem, który jednak był zawsze arką nadziei dla kraju,

— 267 —

głównym przedmiotem trosków dla nieprzyjaciela.

Nieszczęściem jeszcze, powszechna skłonność powstańców do szukania się nawzajem, nastrajała tak wypadki, ze klęska wisząca nad jeneralskim oddziałem, musiała zblizka dotknąć i inne. — Radomyślanie wybierali się ciągnąć do Owruczan; Nagórniczewski tylko co połączył się z hufcem sąsiedzkich powiatów; Kołyszko na oślep spieszył do Na­gór­ni­czew­skie­go; Różycki szukał Kołyszki. Gdyby kilka dni upłynęło bez potyczek, wszystkie powstanie zlałoby się w jeden oboz pod Owruczem i w jeden korpus w okolicach Baru. Korpus ten musiałby albo przyjąć walną bitwę, albo dla uniknienia jéj rozczłonkować się znowu; Kołyszko bowiem ściągnął za sobą w te strony wszystko, co Moskale obracali po kraju. Rot od Janowa idąc na Chmielnik i Międzyboż, zachodził mu z prawego boku, Szeremetjew spiesząc z nad Boha chciał przeciąć drogę do Baru; siła zgromadzona w Daraźni czekała na przodzie. W nocy 22 maja kiedy Kołyszko spoczywał pod wsią Majdankiem między Daraźnią Latyczowem i Barem, Rot był juć niedaleko Latyczowa, a Szeremetjew wpadłszy na trop taboru, szedł do Majdanku. Tegoż czasu Różycki z ty-

— 268 —

łu Rota stał między Lityniem i Xawerówką, Nagórniczewski z tyłu Szeremetjewa obozował w lesie Hołubówki. Pierwszy i drugi na jeden marsz tylko byli oddaleni od Kołyszki, który wpadł w matnię. W takiém powikłaniu stron walczących, poczęła nagle i ostatecznie rozwiązywać się dola wszystkich powstańców Ziem Ruskich.

XI.

Po krótkim wypoczynku rano 23 maja, oboz ukraińsko - podolskiego korpusu dźwigał się już z miejsca w dalszy pochód, kiedy Szeremetjew doścignął go z tyłu. Majdanek leży w głębokim parowie wśród lasu przeciętego wązką i przykrą drogą idącą przez wioseczkę. Cała niemal siła powstańców będąc na przodzie, miała za sobą ciasną ulicę zapchaną taborem i na końcu jego szczupłą straż tylną. W tak niebezpiecznej chwili ukazał się nieprzyjaciel. Ułani moskiewscy występując z lasu, formowali się w kolumny szwadronowe na wzgórzu, u stop którego winął się jeszcze koniec karawany. Dowódzca moskiewski wysłał flankierów, którzy usiłowali łamać płoty, żeby z boków otworzyć przystęp do wozów

— 269 —

Tylna straż powstańców dawała mężny odpór i parę razy odegnała flankierów. Tymczasem na przeciwległym nieprzyjacielowi krawędziu, czoło wędrownych szeregów poczęło zwracać się do boju. Spieszyli wszyscy, wyprzedzał innych kto mógł: nikt nieuchwycił komendy i niezdołał porządnie obmyślić planu obrony. Działa jednak stanęły wybornie na pochyłości wzgórza za wioską, i rozwinęły szybko kartaczowy ogień. Jedném kierował Edward Jełowicki, drugiém Wojciechowski, Orlikowski był także przy nich; jenerałowi pozostawało zbierać i szykować zmieszaną lecz ochoczą ciżbę jeźdźców. Nim secina ich zgromadziła się około swojéj artylleryi, los bitwy już się przeważał.

Moskale rozproszywszy garstkę tylnéj straży, wpadli do wsi i zachwycili część taboru z kassą jeńcami i lazaretem. Piérwszy szwadron ułanów utonął w swojéj bezbronnéj zdobyczy, zajął się łupieżą droższych sprzętów i pieniędzy, morderstwem ciurów i nieszczęśliwych rannych leżących na wozach; lecz inne natychmiast poparły się w porządku przez uprzątniony nieco tłum na ulicy i przez ogrody wiejskie. Teraz dopiero arlyllerya powstańców miała porę wytężyć całą swoję czynność. Z dwóch

— 270 —

dział Szeremetjewa jedno tylko i dla złéj pozycji nieskutecznie biło na nią; zwracając więc wszystek ogień przeciw kolumnom wysuwającym się o kilkadziesiąt kroków, poczęła razić je potężnie. Każdy strzał niechybiał celu, mieszał i wstrzymywał Moskali. Ilekroć ułani przyjęci kartaczami na chwilę tył podali, powstańcy przy swoich działach skupieni, rzucali się w pośród nich bez rozkazu i szyku. Bywał moment takiego zamieszania się walczących pod wioską, że ogień działowy musiał bydź przerwany, żeby razem z nieprzyjacielem nie niszczył swoich. Ale ponawiane parcie porządnéj i karnéj siły moskiewskiéj wzięło nakoniec górę; zdrada przyszła jéj w pomoc.

Kanonierowie zebrani pod Obodnem a zbyt ufnie do posługi dział użyci, upatrzywszy porę z przodkarami i amunicyą zemknęli w stronę. Jełowicki i Wojciechowski własnymi rękoma nabijając działa, wystrzelili kilka ostatnich ładunków i usiedli na lawetach oczekując mężnie nieuchronnego zgonu. Karabiniery ułanów, pieszo zaszedłszy lasem, z boku poczęli razić ogniem ręcznym; wkrótce wir ścierającej się jazdy otoczył zamilkłe i nieruchome armaty. Tu uparta i mordercza walka kończyła się na pojedynczych zapasach.

— 271 —

Z czterechset wojowników, których mniejsza połowa jedném uderzeniem rozstrzygała potyczki Tywrowa i Obodnego, ledwo trzecia część miała udział w ciężkiej rozprawie pod Majdankiem. Nieregularny żołnierz na otwartem polu, w zaczepnym boju, samą dzielnością własną odnosił zwycięztwa; naczelnicy byli winni, że nieład, brak zupełny wiedzy o nieprzyjacielu, spieszny bez potrzeby a nieopatrzny pochód przez lasy, przywiodły oddział do próby męztwa w nagłéj i odpornéj bitwie. Wielu rozwlekły tabor niedopuścił na plac utarczek, wielu strach niespodziewanej napaści zatrzymał w lesie, z pomiędzy skorszych i odważniéjszych nie jeden co siedział na zdobytym pod Obodnem koniu, albo miał w ręku karabinek strzelecki, wkrótce postrzegł się prawie bezbronnym przeciw ułanom. Widziano jak ten i ów dzielny Ukrainiec przeskoczywszy na stepowego bieguna, albo porwawszy z ziemi lancę, z nowym zapałem wracał do boju i dokazywał cudów waleczności. Prędko jednak zapał i odwaga stały się tylko bohatérską rozpaczą: każdy bił się aby drogo przedał życie; uratował się kto był szczęśliwszy.

Wszyscy prawie, którzy męztwem i wrodzonym duchem polskiego rycerstwa zajaśnieli

— 272 —

w poprzednich potyczkach, zapieczętowali hojnie krwią swoją lub nieprzyjacielską ten ostatni akt głównego zastępu powstania. Z pomiędzy nich Dębczakowski z każdéj rozprawy mający bliznę na piersiach, zakończył razem z życiem poczet chlubnych tych znaków. Sędziwy a sławny z olbrzymiej postaci i siły Józef Borzęcki, położywszy trupem kilku ułanów, gdy mu szabla pękła, porwał dwóch za barki i tłoczył pod konia, kiedy dwie kule największych może tchurzów rzuciły go na stos trupów. Hieronim Zaleski otoczony tłumem nieprzyjaciół, walczył do ostatka z takiem męztwem, że jenerał moskiewski w oczach którego poległ, podawał go za wzór swoim oficerom i zwłoki jego przy grzebaniu ciał kazał uczcić wojskowemi honorami. Skoro walka odbywała się koło armat, Orlikowski widząc niewątpliwą klęskę, rzucił skrwawioną szablę i jeszcze raz oskarżając się za początek wszystkich nieszczęść pod Daszowem, z pistoletu odebrał sobie życie. Wojciechowski stojąc przy swoim dziale, bronił się pałaszem, aż póki upływ krwi sił mu nieodjął. Podjęto go okrytego przeszło czterdziestu ranami, z których jednak ozdrowiał w Galicyi. Edwardowi Jełowickiemu brat jego Alexander ocalił życie, wśród nieprzyjaciół poda-

— 273 —

jąc konia z pod oficera moskiewskiego. Tejże chwili nieco daléj na prawém skrzydle, ojciec ich poległ przed samym szeregiem Moskali, całemi kolumnami zajmujących już pobojowisko. (*)

(*) Nekrolog który winienem tu umieścić, jako wspomnienie należne znakomitemu powstańcowi poległemu w boju, jest jeszcze pod pewnym względem dodatkiem objaśniającym same dzieje powstania, dzieje tak bezpośrednio wysnowane ze wszystkiego co u nas stanowi siłę obywatelską, a co częstokroć ma wielki węzeł w jednym znakomitym obywatelu. Nekrolog ten przeto musi bydź nieco obszerniejszy. — Wacław Jełowicki urodził się r. 1773 w Łanowcach na Wołyniu, gdzie jeden z przodków téj familii pod koniec wieku XV miał nadane obszerne włości za odparcie napadu Tatarów. Podczas rozbioru Polski, Katarzyna zalecając swoim rządzcom pilnować ściśle patryotów, z pomiędzy Wolynian kazała szczególniéj mieć na oku Lubomirskich i Jełowickich. Dziedzic Łanowiec był wyzuty z dóbr swoich; a nim mu je imperator Paweł przywrócił, małoletni synowie jego: Konstanty, Wacław, i Stefan, odbywali nauki we Lwowie i zostawali pod opieką starszéj swéj siostry, szambelanowéj Jaroszyńskiéj, mieszkającéj w województwie podolskiém. Za młodu więć przywykłszy do téj okolicy, wyprzedali późniéj swoje majątki galicyjskie i wołyńskie, prócz Łanowiec, i osiedli na Podolu. Odtąd żywot Wacława Jełowickiego był pasmem spokojnych zatrudnień domowych i usług obywatelskich. W obu tych skromnych zawodach, przymioty jego osobiste zjednały mu szacunek powszechny. Najlepszy ojciec, rządny i przemyślny gospodarz, surowy lecz dobry pan, w pożyciu prywatnem był prawdziwym zabytkiem tych coraz już rzadszych patryarchów, których tak szanowny wzór przedstawiał niegdyś każdy możny a cnotliwy szlachcic staropolski. Dom jego zawsze otwarty dla przyjaciół i sąsiadów, gościnny, zapaśny, celował takim ładem, że wszystko

— 274 —

Zwycięztwo to bardzo drogo kosztowało Szeremetjewa, lecz było zupełne. Powstańców u-

w nim obfitowało i szło jakby samo przez się. W licznych i rozległych dobrach, na piérwszy rzut oka dawały się postrzedz gust i staranność właściciela. Lubił mieć piękną wieś, ogrody, wielkie myślistwo, udoskonalone stada i obory. To też nigdzie nie zbierano się na liczniejsze polowania, nigdzie niebyło widać piękniejszych koni i owiec; a przejeżdżających uderzał widok jego folwarków powabnych porządkiem budowli i ogromem stodół pełnych kilkoletniego plonu. Te zapasy zboża taką miały sławę, iż urosło przysłowie w okolicy: że niemasz czego lękać się głodu, póki Jełowicki swoich toków niewymłóci. Co tylko w rolniczem gospodarstwie obiecywało korzyść, starał się u siebie i włościan swoich zaprowadzić; z jakiém zaś uczuciem zajmował się włościanami, najlepszym tego dowodem troskliwość w zakładaniu dla nich szkółek lankastra, póki ukaz moskiewski nie zniósł ich w całym kraju. Bydź dobrym rolnikiem, uczciwym obywatelem, jest u nas rzeczą tak istotnie pożyteczną dla wszystkich, iż opinija współziemian nagradza to jak zasługę; gdy przytém imię lub fortuna pozwalają zaletom prywatnym ukazywać się wydatniéj, głos powszechny oddaje im cześć popularną. Wziętość Jełowickiego stała się rozległą: na całem Podolu nie było nikogo ktoby o nim niesłyszał i wysoce nie trzymał. Dobrzy lubili go; źli wspominali niechętnie, ale się lękali. Co pierwsi uznawali słusznie za szlachetne uczucie własnej godności, to drudzy chcieli przypisać cierpkiemu humorowi i dumie. Ścisły bowiem w pojęciach obowiązku i uczciwości, niezmiernie trwały w zdaniu, szczery i otwarty w słowach, zimno traktował mało znajomych, nie łatwo dawał do siebie przystęp, bez względu na bogactwa i tytuły pomiatał każdym, kto w oczach jego zasługiwał na naganę; tylko kogo raz pokochał, nie znał dla niego granic wylania się i uczynności, tylko w towarzystwie dobraném bywał wesół, uprzejmy, i z staroświecka bardzo mile dowcipował. Ostrość i nieugiętość jego charakteru okazywała się

— 275 —

bitych i rannych zostało na placu tylko kilkudziesiąt, ale stracili wszystko: całą zdobycz

teczególniéj na publiczném polu. Będąc dwa trzylecia marszałkiem powiatu, przy każdéj okoliczności stawił harde czoło władzom fiskalnym. Oppozycya w téj mierze, uprawniona obroną słuszności, gruntowała się głębiej na patryotycznym wstręcie ku moskiewskiemu rządowi. Zacny obywatel nosił w swojém sercu tak czyste uczucie własnéj narodowéj dostojności, że wszelkie łaski lub zaszczyty od tego rządu uważał za poniżenie. Gdy mu się zdarzyło w r. 1818 zajechać dla interessów do Petersburga, kiedy heroldya zasiadała nad rozbiorem wywodów szlachty prowincyi naszych, proponowano mu żeby się legitymował jako potomek książąt ruskich, oświadczając iż to bardzo łatwo okazane bydź może. Odpowiedział wtenczas: « wolę bydź dobrym szlachcicem jak k...skim książęciem. » — I w istocie był najlepszym szlachcicem, najlepszym patryotą polskim. Dóm, kraj rodzinny, ojczyzna, ogarniały wszystkie jego widoki, wszystkie żądze na ziemi. W wychowaniu dzieci, w pracach rolniczych, w posługach współobywatelskich, głównie zwracał myśl na pożytek ojczyzny, którą widział zawsze w swojéj wierze i nadziei, którą ujrzał nakoniec powstającą z pod jarżma. Teraz przyszła mu pora złożyć na jej ołtarzu wszystkie owoce życia, i miał je dojrzałe. W gronie trzech synów, otoczony powszechném zaufaniem, stanął wśród zmawiających się jak stanąć pod bronią. — Przez cały czas narad w Hubniku, jego wziętość była najcelniejszem ogniwem garnących się tutaj obywateli, jego rozsądek i powaga przewodniczyły im w trudnych zagadnieniach, męztwo i wytrwałość pokrzepiały ich w boleśnych przeciwnościach. Skoro jednak zbliżał się czas powstania, synowie chcieli go usunąć od trudów uciążliwych podeszłemu wiekowi. Udało się zataić termin a pod zręcznie wyszukanym pozorem uprosić, żeby pojechał w powiat bałcki do dóbr swoich zwanych Trzydęby. Lecz gorliwość ojca, niedała się wyprzedzić miłości synowskiéj. Zaledwo poczęto zbierać się do Krasnosiołki, niespodziewanie zjawił się

— 276 —

poprzednich bitew — działa, jeńców i broń, większą część bogatych swoich zapasów, a co

w obozie, i darmo synowie błagali żeby uważał ich za swoich zastępców, darmo współobywatele przekładali że poświęciwszy majątek i dzieci, ma prawo uwolnić się od służby z orężem, powinien nawet zachować się na właściwsze jemu usługi dla sprawy narodowéj. Synom odpowiadał: « Wy za siebie wypłacicie dług ojczyźnie, a ja za siebie wypłacić muszę. » Przyjaciołom mówił: « Ojczyźnie wszystko się należy; a w téj chwili niepotrzebuje ona innych ofiar, jak ofiar z życia, i póki ktokolwiek będzie się od tego uwalniał, póty ojczyzny mieć niebędziemy. Krzywdzicie mnie, krzywdzicie moich synów powiadając żem ich ojczyźnie poświęcił; oni sami się poświęcili i ja sam szukam zaszczytu umrzeć za ojczyznę. » — Wierny temu postanowieniu czcigodny patryota, w każdéj bitwie walczył jak żołnierz. Pod Daszowem znajdował się w hufcu, który zuchwałém uderzeniem zasłonił nieszczęśliwy odwrót; a zagrzewając płochliwych co rzuciwszy broń uciekali z placu, oddał im swoje pistolety, nakoniec. jednemu pochwę żelazną z tém napomnieniem: « kiedyś rzucił pałasz, odzyskajże go pochwą; » sam zaś z dobytą szablą pozostał na cały ciąg powstania i mawiał: « dobyłem raz oręża abym go nie schował. » — Tak się też i stało: schowano oręż razem z wojownikiem. Z pomiędzy tych co najzaciętszy dawali opor pod Majdankiem, Wacław Jełowicki na czele małej garstki ostatni usuwał się od lewego skrzydła Moskali. Przy nim walczył syn najmłodszy i kilka razy dzielnem ramieniem życie mu ocalił. Ale gdy główny atak nieprzyjacielski zwrócił się na działa powstańców, gdy bój w téj stronie zwolniał, czuły ojciec poruszony niebezpieczeństwem które dwóm starszym jego synom groziło, zapomniał o sobie i prawie głosem wymówki zawołał: « Eustachy, ty tutaj, a bracia twoi tam giną! » Wyrazy te rozdarły serce młodzieńca na dwoje: skłonił się jednak w stronę gdzie bój wrzał potężniéj. Nim zdążył, skończyła się bitwa przy działach; nieznalazłszy braci wraca

— 277 —

najgorsza całą nadzieję. Najwytrwalsi i najodważniejsi obywatele albo polegli, albo ostatni schodząc z pola, odbłąkali się od reszty. Izydor Sobański i kilku innych, pojedynczo musieli szukać schronienia. Edward i Alexander Jełowicki w dwadzieścia zebranych po lesie koni, niewiedząc gdzie Kołyszko, wzięli oddzielny kierunek; wielu prostych żołnierzy nie, mogąc znaleść dowódzców, w nieznajoméj okolicy zmarnowało się bez własnéj winy; bitwa bowiem pod Majdankiem jakkolwiek nieszczęśliwa, okazała wielki postęp wojennéj wprawy, skończyła się porażką w zaciętym odporze, nie zaś płochliwą rozsypką jak na błoniach Daszowa.

Z pomiędzy bohaterów dnia, Alexander Sobański równie zuchwały w boju jak zawsze dodają-

do ojca, i znajduje tylko nieprzyjaciół. Nowy oddział ułanów uderzył był w to miejsce: garstka walecznych jeszcze raz rzuciła się na nich z bohatérską rozpaczą, i zginęła! — Wacław Jełowicki zapieczętował swoją krwią smutny koniec usiłowań, którém dodawał tyle zachęty i mocy. Sędziwa głowa możnego obywatela spoczywa w nieznajomym zakącie ojczystéj ziemi; synom Niebo odmówiło pociechy oblać łzami jego zwłoki. Obce ręce zagrzebały go w spólnéj mogile z towarzyszami broni, a nie jeden z tych towarzyszy był jego sługą, jego poddanym. Taki pogrzeb zbiera treść całego żywota w jeden wyraz wymówniéjszy nad wszelkie pochwały, i wystarczy cnotliwemu Polakowi za przepyszny nagrobek.

— 278 —

cy serca w radach obozowych, trafił szczęśliwie na drogę, którą cofały się znaczniejsze ułamki taboru i szeregów. Jego staraniem szczególniéj restaurował się oddział koło jenerała Kołyszki. Szeremetjew bądź że otrzymał inne rozkazy od Rota, bądź że nieśmiał zapuścić się daléj w manowce, pozostał na miejscu. W lasach więc Kalnéj Daraźni o milę od Majdanku, zebrało się przed wieczorem przeszło 200 koni. Ocalało jeszcze wiele wozów i z kassy kilka worków rubli uniesionych przez sprawnych a wiernych Ukraińców. W liczbie wszakże skupionych na nowo jeźdźców, mało było zbrojnych: karabinki i nawet szable strzelców moskiewskich, rzucone zostały jak nieużyteczny ciężar; ledwo gdzieniegdzie powiewała chorągiewka lancy, niezrównanéj naszéj broni, którą po czasie doświadczenie nauczyło cenić.

Z taką resztą swojego korpusu jenerał Kołyszko, równie jak większa część będących przy nim obywateli, zdaje się że nie miał już nic na celu, jak tylko przemknąć się do Galicyi. Bądź wszakże niewyraźna jakaś otucha odnowienia orężnych przedsięwzięć, bądź sama troskliwość o bezpieczniéjsze przejście do granicy austryackiéj, podżegały w nim niecierpliwą żądzę spodziewanych posiłków. Ciągle wysyłał

— 279 —

gońców żeby mu znaleźli i przywiedli oddział lalyczowski. Oddział ten znajdował się niedaleko.

Dnia 23 maja rano, w chwilach bitwy pod Majdankiem, Nagórniczewski stojąc obozem w lasach hołubowieckich, urządzał się ze swieżo nabytym hufcem trzech połączonych powiatów. Gdyby nie ta mitręga, byłby już tego ranku przesunął się szczęśliwie ku Lityniowi, i tam za kolumnami Rota i Szeremetjewa zwróconemi w przeciwną stronę, albo zszedłby się z Różyckim, albo sam znalazłby swobodny i korzystny plac dalszych działań. Do zgubnéj dla niego zwłoki przyczyniła się jeszcze jedna drobna okoliczność. Ponieważ doniesiono mu, że niejaki Biernacki posessor zastawny w Bucniach, denuncyował wielu patryotów, a złapawszy powstańca z oddziału latyczowskiego trzyma go pod strażą i chce odesłać do Mohylowa, polecił Gołyńskiemu żeby z kilkunastu ludźmi udał się do Bucniów i schwytał zdrajcę. Ostróżny przyjaciel moskali pośpieszył uciec z całą swoją rodziną; Gołyński dognał tylko na drodze prowadzonego już w więzach powstańca, a z raportów znalezionych przy strażniku przekonawszy się, iż Biernacki zasługiwał na szubienicę, kazał wszelką jego własność skonfiskować lub zniszczyć: zapasy żywności zabrano na fury, szpichle-

— 280 —

rze i sklepy otworzono zwołanym włościanom.

Zaledwo pluton wrócił z téj wyprawy do obozu, fatalny traf przyniósł tu gońca, który zmienił zamiary i można powiedzieć, zapieczętował całą przyszłość oddziału. Byłto emissaryusz jenerała Kołyszki wyprawiony jeszcze zaraz po zwycięztwie pod Obodnem. Miał on rozkaz zalecić powstańcom jakich tylko znajdzie, żeby najspieszniéj dążyli na spotkanie jenerała w okolicy między Latyczowem a Barem. Wszystko co opowiadał wróżyło najpiękniejsze nadzieje, obudzało żywą radość; lecz niestety sam niewiedział, że wszystko było już anachronizmem. Przed niewielą godzinami istotnie korpus podolsko ukraiński liczył 400 jezdców obwieszanych rynsztunkiem, prowadził z sobą parę set koni luźnych, wiele zapasów i dwa działa. Przywykli małemi środkami tworzyć swoje siłę, rządni i wprawni do werbunku towarzysze Nagórniczewskiego, mając w swoich szeregach przeszło 360 jazdy i górą 150 pieszych, rachowali na pewno że za kilka dni znajdą ochotników ile było zapaśnych koni, dobiorą strzelców ile karabinków wisiało niepotrzebnie przy siodłach; a tak wnet dziesiątek szwadronów, z dwoma kompanijami piechoty i artylleryą złożą za-

— 281 —

tęp, któremu żaden nieprzyjaciel obecny w kraju strasznym nie będzie. Te powabne widoki, te bardzo rozsądne rachuby, kilka upłynionych godzin obróciło w cień zwodniczy, w marę prowadzącą do zguby.

Nagórniczewski odprawił emissaryusza z oznajmieniem do jenerała, iż odpowiadając jego życzeniom natychmiast wyrusza w pochód i nazajutrz albo go spotka, albo będzie czekał w lesie niedaleko Szyiniec.

Oddział tedy który miał udać się na wschód Baru, skierował się w stronę zachodnią, i po całonocnym marszu, równo ze świtem 24 maja stanął na wypoczynek w dębinie blizko Żeniczkowiec, zkąd do punktu umówionéj schadzki było ledwo pół mili. Około godziny dziewiątéj rano, wrócił tu emissaryusz odprawiony z wieczora, w towarzystwie drugiego gońca. Kołyszko donosił już o swojéj porażce i poniesionéj stracie, a oznajmując że pominąwszy Karaczyńce, przez lasy Hohol i Borzykowiec na Ochrymowce ciągnie do Zinkowa, wzywał pomocy i ratunku!

Nagórniczewski wiedząc że w Zinkowie zawsze trzymała się część siły moskiewskiéj rozstawionéj na linii od Płoskirowa do Kamieńca, polecił emissaryuszowi czem prędzéj uprzedzić

— 282 —

o tém jenerała, a sam kazał zaraz szwadronom siąść na koń i kłusem pośpieszył ku Ochrymowcom. W Żeniczkowcach powiedziano mu, że Kołyszko przeciągnął już tędy, a nieco daléj tuman kurzu na drodze dał poznać blizkość dosciganéj kolumny. Lecz w miarę jak szwadrony Nagórniczewskiego przysparzały kroku, orszak strwożonych rozbitków, biorąc je za półk ułanów moskiewskich, unosił się od pogoni. Musiano dwóch żołnierzy posłać czwałem dla zaspokojenia popłochu. Z nimi przybiegło na powrót kilku z korpusu: w liczbie ich byli Alexander Sobański i Eustachy Jełowicki. Ci skresili krótko stan rzeczy i na zapytanie dokąd idą, odpowiedzieli, iż podobno do Galicyi. Jenerał tak skwapliwie dążył w zamierzonym kierunku, że pomimo powtórne poselstwo do niego z karteczką od Sobańskiego, nie przerwał marszu. Nagórniczewski przyszedłszy na koniec do lasu, zatrzymał swój oddział, i zwoławszy dowódzców szwadronowych zapytał ich, co uczynić radzą, gdyż widocznie jenerał Kołyszko spieszy do granicy, a w Zinkowie wpadnie na Moskali? Wszyscy byli jednego zdania, żeby niewychodząc z lasów stanąć obozem, popaść konie od dwudziestu godzin niekarmione, a tymczasem porozumieć się z jenerałem, i po-

— 283 —

stąpić stosownie do jego ostatecznéj decyzyi. Sobański pojechał do Kołyszki, który skłonił się wreszcie cofnąć swój oddział od Zinkowa, rozłożył tabor przy karczmach Ochrymowskich o wiorstę od Nagórniczewskiego, i przysłał zapraszając go z innymi dowódzcami na radę.

Skoro naczelnik i komendanci szwadronów północno podolskich, przybyli do taboru, smutny przedstawił się im widok resztek korpusu, o którego sile, świetności i zwycięztwach, słyszeli tak pochlebne wieści. Drużyna zmieszana i prawie bezbronna stała posępna, obywatele zwierzchnicy snuli się jak powarzeni. Kilkunastu rannych leżało na wozach, konie były chude, lud znużony. Mimo to dzielny rumak stepowy miał jeszcze postawę rzeźwą, i dzielny kozak ukraiński poglądał hardo. Trochę obroku, para set nowo ukutych grotów, przy kilkunastu godzinach wytchnienia, przy dobrym porządku i szczeréj usilności dowódzców, mogły naprawić wszystko. Ale właśnie w oczach tych dowódzców nie błyszczała już ta iskra ufności i zapału która jest nieodstępną jutrzenką każdego dzieła spoczywającego w umyśle człowieczym jak słońce pod poziomem. Ich poświęcenie się, ich miłość ojczyzny, nie były zniszczone bynajmniéj, lecz nakształt ziaren stumio-

— 284 —

nych na domowym gruncie, zdaje się że potrzebowały koniecznie innéj ziemi żeby znowu wzejść mogły. Wśród grona tak usposobionéj starszyzny, jenerał Kołyszko siedział nad mappą. Po piérwszych przywitaniach, odezwał się naprzód do świeżo przybyłych: « Panowie jako tutejsi, najlepiéj mi powiecie kędyby najprościéj i najbezpieczniéj przejść do Galicyi? » — Umartwieni takiem zapytaniem, odpowiedzieli, że nie chcą myśleć o téj drodze, i gdyby konieczność zmusiła ich kraj własny opuścić, to szukaliby sposobów przedrzeć się do królestwa. — Starzec smutnie potrząsł głową i rzekł: « Nie pozostaje nam nic innego jak spieszyć do Galicyi: tam połączymy się z korpusem jenerała Dwernickiego, i razem z nim albo wrócimy na Podole, albo rząd austryacki przepuści nas do Polski. Mam przy tém wiadomość, że legija Wereszczyńskiego już zformowana i w tych dniach stanie nad Zbruczem; zawsze więc trzeba nam przynajmniéj zbliżyć się w okolice Kamieńca. »

Powstańcy latyczowscy lepiéj świadomi w téj mierze, objaśnili go, że korpus Dwernickiego rozbrojony i odesłany do ziemi Siedmiogrodzkiéj, a legija Wereszczyńskiego dotąd gra rolę tylko w obietnicach i w swoich kryjówkach. —

— 285 —

Nie wiele zważając na te słowa, Kołyszko mówił daléj: « po wczorajszém nieszczęściu, z garstką strudzonego i zdemoralizowanego żołnierza, otoczeni zewsząd przez nieprzyjaciela, nie zdołamy utrzymać się tutaj, prócz Galicyi nie widzę innego ratunku. Powiedźcie wszakże panowie, jakie jest wasze zdanie? » — Nagórniczewski zabrał głos i począwszy od uwag nad obecnem położeniem sił własnych i nieprzyjacielskich, stosownie do tego podawał projekta. Nie taił on, że wyjście z okolic leśnych pogorszyło bardzo stan rzeczy, wskazywał jednak dwie drogi do wyboru: albo na Wołyń, albo na Ukrainę, do obu celów wyjaśniając możność przemknięcia się w tył ścigających kolumn, i jeśliby się zwróciły, pozyskania najmniéj dwóch dni marszu. — Pokazało się późniéj że jenerałowie moskiewscy, starając się odciąć powstańców od królestwa, a przeć do Zbrucza, oskrzydlali ich z daleka. Rot śpieszył gościńcem do Płoskirowa, Szeremetjew z Majdanku udał się do Baru. Między Płoskirowem a Barem, dywizyon ułanów, batalion piechoty i dwa działa, ściągnięte do Daraźni, stanowiły środek. Ponieważ Nagórniczewski radził, tejże nocy ciągnąć wstecz od Zinkowa przez Michałpol i Kołybanie ku Międzybożowi, a z tamtąd

— 286 —

dopiero prosto na Wołyń, lub lasami lityńskiemi w stronę Ukrainy, wedle wszelkiego podobieństwa, ruch ten acz azardowny, mógł się udać. Ale cokolwiek najzbawienniejszego przezorność i gorliwość zdołałaby obmyślić, wszystko już było daremne, bo nie było z kim tego wykonać. Kołyszko odwołał się do większości zdań, i ogromna większość przychyliła się na jego stronę. Tylko Alexander Sobański, Eustachy Jełowicki, Herman i Józef Potoccy, oraz Wincenty Tyszkiewicz, (przebrany jeszcze po chłopsku jak przybył do Janowa) mocno trzymali za Nagórniczewskim; reszta obywateli i oficerów korpusu, a z nimi i Chłopicki odstępując swoich, głosowali za wejściem do Galicyi.

Z zadziwieniem i boleścią widząc taki upadek ducha, Nagórniczewski oświadczył jenerałowi, iż zostawi go na obranéj drodze, a ze swoim oddziałem będzie sobie szukał innéj. W tym celu dowódzców szwadronu odesłał zaraz do obozu żeby kazali ludziom siąść na koń; ponieważ zaś Sobański, Jełowicki, Potoccy i Tyszkiewicz, chcieli przyłączyć się do jego oddziału, zatrzymał się na chwilę z nimi, spodziewając się jeszcze albo wymodz co na jenerale, albo zebrać więcéj ochotników.

— 287 —

Zanosiło się tym sposobem na to, co najlepszego stać się mogło. Gdyby jenerał Kołyszko ze swoją nieszczęsną powagą, z nieużytecznym taborem i nieużyteczniejszym jeszcze orszakiem ludzi pozbawionych ducha, ciągnąc ku granicy austryackiéj, zatrzymał parę dni baczność nieprzyjaciela zwróconą w tę stronę, niewątpliwie Nagórniczewski miałby przeto zupełnie otwarte sobie wrota za liniją moskiewską. Ale złe przygotowane od wielu przyczyn mających źródło w powszechnych słabościach i wadach kraju, niełatwo mogło bydź naprawione przez lada trafunek pomyślny; przeciwnie jedna drobna okoliczność przyśpieszyła smutny koniec rzeczy.

Zaledwo szwadrony latyczowskie poczęły chełznać konie, widety ich stojące od strony Baru dały kilka strzałów, i placówka cofnęła się z doniesieniem, że moskiewska piechota przybywa na wozach. Wysłany rekonesans wkrótce poznał własnych strzelców, którzy niemogąc zdążyć za jazdą w nagłym marszu z lasów hołubowieckich, nabrali sobie po wsiach furmanek, i gdy dowódzca Ledochowski, dla ogrzania przejętych chłodem zimnego ranku, kazał dać po kilka kieliszków wódki, podweseleni nieco jechali wyśpiewując swoje ruskie

— 288 —

piosnki. Próżny ten alarm stał się powodem zetknięcia się dwóch oddziałów, a to zetknięcia się sprawiło bardzo ważne skutki.

Kołyszko nadciągnąwszy ze swoją drużyną w pomoc niby zagrożonym szwadronom, niechciał już oddzielić się od nich: skłonił się zejść z drogi zinkowskiéj, obiecał we wsi Bebechach pomówić ostatecznie względem dalszych planów wspólnego działania, i prosił żeby Latyczowianie uformowali przednią i tylną straż kolumny. Za przybyciem do Bebech, Nagórniczewski radził jenerałowi przeprowadzić tabor ukraiński na drugą stronę jaru do Faszczyjówki i tam osobno stanąć obozem; lecz rada jego była już zapóźna. Powstańcy ukraińsko-podolscy ucieszeni bezpieczeństwem pod cudzą zasłoną, czém prędzéj mieścili się po chatach i stodołach, zdejmowali siodła z koni i zabierali się do wygodnego wczasu. Nim naczelnik oddziału latyczowskiego zdołał rozmówić się z liczną a zmieszaną hierarchią korpusu, pierwszy szwadron jego musiał zająć się rozstawieniem widet i placówek, drugie zaś dwa zbliżyły się jeszcze bardziéj do zaraźliwéj gromady. Demoralizacya, ta straszna w każdém wojsku choroba, ma tę własność, że dobry duch świeżego żołnierza nigdy nie bierze góry nad nią,

— 289 —

lecz zawsze sam jéj ulega. Z razu karni i pełni zaufania we własnych siłach towarzysze Nagórniczewskiego, z zadumieniem i zgrozą poglądali na bezład i niesforność niedobitków jenerałskich; ale wkrótce nadstawili ucha na ich rozmowy, poczęli wchodzić z nimi w znajomość i gawędkę. Przy ogniskach obozowych, rozwlekające się jak dym, żale, narzekania i trwogi jednych, ćmiły odwagę i nadzieje drugich. Starszyzna trzymała przodek w tym apostolstwie zwątpienia, a gdzie była jaka słabość lub skaza pod względem moralności powszechnéj, tam i demoralizacya wojenna przyczepiła się najprędzéj. Oficerowie szwadronu trzech powiatów połączonych, chciwi naczelnictwa i tytułów za lepszych czasów, okazali się najmniéj pochopnymi do trudnych zasług. Chłopicki naprzód przylgnął do głosujących za widokiem najrychlejszego ubezpieczenia własnych osób; ci którzy niewyrachowali się jeszcze z pieniędzy barskich, pragnęli najusilniéj końca całéj sprawy powstania; inni w dobréj wierze rozumowali fałszywie. « Cóż my w małéj liczbie potrafimy uczynić — mówili sobie — kiedy korpus ukraiński tak znaczny oprzeć się nieprzyjacielowi nie mógł? Jenerał i naczelnicy co są przy nim, wiedzą zapewne lepiéj jakie jest położenie

— 290 —

rzeczy: idźmy z nimi jeśli chcemy zachować na dal nasze kości. » Tym sposobem od wyższych do niższych, od szwadronu do szwadronu szerzyła się zaraza. Nagórniczewski tymczasem jeszcze raz w gronie rady jeneralskiéj próbował zwrócić umysły na drogę powinności; lecz zgłuszony przez większość, opuszczony od wielu swoich, musiał nareszcie uledz ogólnemu popędowi, i poszedł najwytrwalszemu ze swoich towarzyszy Gołyńskiemu, zanieść smutną nowinę. Kilka słów z pamiętnika tego ostatniego, najlepiéj zamknie przykry obraz samobójstwem kończącego się powstania.

« Skorośmy przymaszerowali do Bebech, mój tylko szwadron, na który koléj służby przypadała, został pod bronią. Połowę jego rozstawiłem na czterech placówkach w koło wsi, zajmując trakty od Zinkowa, Michałpola, Deraźni i Hremiaczki; resztę trzymałem w miejscu przy koniach. Ponieważ szpieg nasz doniósł, że Moskale nocują o 15 wiorst za nami, prosiłem Nagórniczewskiego, żeby kazał drugiemu szwadronowi bydź w gotowości i z szwadronów ukraińskich dostał nam cokolwiek w pomoc do zapełnienia łańcucha straży. Odesłał mnie do szefa sztabu jenerała Kołyszki, u którego nic niewskórawszy musiałem spuścić się na

— 291 —

opiekę Boga i na własną czujność. Jakoż gdy wszyscy wypoczywali, ja całą noc przepędziłem patrolując i objeżdżając widety. Około północy wróciwszy z patrolu, siadłem przy ogniu i dla odpędzenia snu cisnącego się na powieki, zapaliłem sobie lulkę. W tém przyszedł do mnie Nagórniczewski i opowiedział ostatnią naradę z jenerałem. Kołyszko zdawał się już odstępować zamiaru wejścia do Galicyi i chciał puścić się z nami na dalszą partyzantkę; ale cały jego sztab silnie oparł się temu, zakrzyczał jenerała i Nagórniczewskiego. Natenczas jenerał rzekł: « Widzisz Pan sam, że z takim duchem większości niepodobna nic zrobić. Jeśli Pan bierzesz na siebie odpowiedzialność za skutki swoich planów, to możesz odłączyć się od nas i udać się w swoje drogę, a my pójdziemy do Galicyi » — « Po takiéj odpowiedzi — mówił mi daléj Nagórniczewski — chciałem natychmiast wziąść nasz oddział i ciągnąć w lasy za Michałpol; lecz na moje rozkazy, panowie oficerowie szwadronu winnickiego oświadczyli, że ten szwadron nieżyczy sobie oddzielać się od Kołyszki i chce przejść z nim za granicę. Pozbawieni trzeciéj części sił naszych, bylibyśmy bardzo słabi; mamy przy tém i u nas niemało chorych i znużonych. Wszakto oficerowie (któ-

— 292 —

rych wymienił) ledwo zdołają jutro siąść na koń; jakże tu odważyć się na nowe a daleko większe trudy? To mię skłoniło, że wróciłem do jenerała i powiedziałem iż poddajemy się wspólnemu przeznaczeniu...... Kołyszko prosił mnie żebyśmy odtąd w całym marszu aż do granicy przednią i tylną straż trzymali; polecił nam przy tém obrać najdogodniejszą drogę. Ty więc jako znający najlepiéj tutejsze strony, bądź przewodnikiem całego korpusu. » Odpowiedziałem, że z punktu w którym jestémy, najprościéj będzie maszerować na Zaińce, Szarawkę, Alexiniec, Kupin, do Satanowa, i spodziewam się że prócz straży u granicy nigdzie niespotkamy nieprzyjaciela. — Nagórniczewski stał zamyślony i poglądając na oboz rzekł do mnie: « Patrz jak wszystko spi spokojnie, jak za dobrych czasów! A przecież w Zinkowie w Dębowych karczmach nocują Moskale, w Hremiaczce są kozacy. Gdyby para sotni ich tu wpadło, wielużby nas bronić się albo ujść mogło? I nieszkodziłoby może żeby tych bezładników i ospalców przetrzepali trochę nahajkami. Dla naszego jednak bezpieczeństwa trzymaj ludzi na koniu, placówki i widety często odwiedzaj, a jeśliby się cokolwiek zdarzyło, zaraz daj mi o tém wiedzieć. Znajdziesz mię tu

— 293 —

przy ognisku. » Niepuszczając więc cugli z ręki, czuwałem do ranku, a skoro dzień świtać począł, kazałem zbudzić oboz i wnet cały korpus ruszył w pochód ku Zaińcom. Piérwszy wypoczynek odbył się za Jarmolińcami; przeszedłszy późniéj Kupin, po całonocnym marszu równo ze dniem stanęliśmy koło karczmy Bębnowieckiéj. Tu uszykowawszy kolumnę plutonami, z bronią do ataku zbliżyliśmy się pod Satanów. Bagaże i tylną straż wyprawiliśmy przez miasto na most; jazda zaś któréj czoło składał mój szwadron, w bród przebyła rzekę, i tym sposobem, dnia 26 maja rano weszliśmy do Galicyi. W krótce nadciągnął półk huzarów austryackich i zaprowadził korpus nasz do Skałatu, gdzie rozbrojonych i strażą otoczonych jeńców umieszczono w obozie za miastem. »

Pogoń nieprzyjacielska niebyła równie spieszna jak dwónastomilowy pochód Kołyszki; nadto jenerałowie moskiewscy zbyt ostrożnie ostępując swoję zdobycz, ułatwili jéj ucieczkę. Szeremetjew w dziesiątek godzin po wyjściu powstańców przybiegł od Baru do Bebech, Rot niezdołał prędzéj skierować się od Płoskirowa w lewo na Karpowce. Oba rozstrychnieni pierwéj daleko dla przecięcia dróg na północ i południe, gdy Kołyszko prosto pomknął ku zacho-

— 294 —

dowi, zetknęli się z sobą o cały marsz za nim. Na przedzie zaś nic mu niesprawiło mitręgi. Krążyła wieść, że w Satanowie znajduje się kilkaset kozaków; lecz powstańcy zastali tylko i rozbroili dziesięciu żandarmów.

Podobnież udało się garstce 20 ludzi z Edwardem i Alexandrem Jełowickimi odbłąkanéj po bitwie pod Majdankiem, przerżnąć się szczęśliwie. Pamiętnik A. Jełowickiego, tak opisuje ten ustęp malujący położenie rozproszonych powstańców. « Po bitwie pod Majdankiem, ja z moim starszym bratem schodząc ostatni z placu, zostaliśmy odcięci od reszty sił naszych. Zatrzymawszy się cokolwiek w lesie i opatrzywszy broń, wychodziliśmy na wszystkie strony, lecz widząc wszędzie nieprzyjaciela, a nigdzie swoich, postanowiliśmy sami we dwóch dostać się do wojska polskiego. W kilka godzin usłyszeliśmy koło nas szelest: przekonani że nieprzyjaciel drogę nam zaszedł przysięgliśmy sobie raczéj zginąć jeden obok drugiego, niżeli się poddać. Lecz zamiast nieprzyjaciół, postrzegliśmy kilku naszych, którzy nieco piérwéj schronili się do lasu. « Zbawieni jesteśmy! — zawołali — kiedy z panami jesteśmy. » Zapytaliśmy ich czy więcéj naszych nie masz? Powiedzieli że jeszcze kilkunastu zatrzy-

— 295 —

mało się trochę daléj. Tak więc znaleźliśmy się z 22 ludźmi, między którymi był kapitan Korzeniowski i pułkownik ***. Wszyscy prosili nas, żebyśmy ich przeprowadzili do Galicyi, podając się nam zupełnie. Czuliśmy całe niebezpieczeństwo przebywania kilkunastu mil kraju zapełnionego wojskiem moskiewskiém, z dwódziestu ludźmi prawie nieuzbrojonymi; trzech tylko bowiem miało lance, a przy tém kilku było rannych, konie wszystkie wycieńczone, zapasów żadnych, prócz pieniędzy któreśmy mieli przy sobie. Jednakże poświęciliśmy nasze własne bezpieczeństwo i nasze ostatnie zasiłki: przyjęliśmy dowództwo, a raczéj służbę około tego małego oddziałku walecznych. W nieznajoméj okolicy, mało można było spuszczać się na wybór tajnych manowców: woleliśmy pogardzać niebezpieczeństwem; szliśmy przeto po większéj części wielką drogą, udając przednią straż dwutysięcznego korpusu powstańców. Tym sposobem nie tylko pierzchały przed nami oddziały kozaków; aleśmy nawet odciągnęłi część wojska z komend, które ścigały jenerała Kołyszkę. Teodor Korzeniowski wspierał nas bardzo w usiłowaniach naszych. Dnia 25 przeszliśmy po pod same miasto Felsztyn, w czasie walnego jarmarku w tém mieście

— 296 —

zajętem przez wojsko moskiewskie. Nazajutrz przebyliśmy granicę pod Wołoczyskami o mil dwie od Satanowa, gdzie się téj chwili znajdowała reszta naszego korpusu z jenerałem » — Izydor Sobański i wielu innych, rozproszonych pojedynczo przybyło późniéj do Galicyi. Taki był koniec dwóch oddziałów zbrojnych, które w liczbie 800 powstańców przeniosły na dalszy plac patryotyczne usiłowania i nadzieje Podola i Ukrainy. Wybierająca się w pomoc im legija Wereszczyńskiego, powtórnie doczekała się emigrantów za Zbruczem. Przed miesiącem wejście jenerała Dwernickiego, teraz wejście jenerała Kołyszki, zaskoczyło ją na wylocie z misternego powicia. Odtąd szczątki posiłkowéj wyprawy, zbrojnych powstań i uzbrajanéj legii, zmieszały się razem i płynęły w stronę, gdzie ognisko zapalone w nocy 29 listopada, ściągało na powrót wszystkie swoje promienie. Zamość, niedawno punkt zbiorowy sił co miały rostoczyć się za Bugiem, stał się dopiero piérwszą przystanią wszystkiego co z za Buga unosiło się nad Wisłę. Walka powstającéj Polski ledwo rozniecona w Ziemiach Ruskich dogorewała szybko.

Około tegoż czasu rozwiązał się los obozów powstania, nieruchomie utkwionych na wschodnim końcu Polesia,

— 297 —

Półkownik Lewicki, z dwónia szwadronami strzelców konnych jeszcze ostatnich dni kwietnia kommenderowany przeciw powstańcom kowelskim, zwróciwszy się w okolice gdzie wszczynały się nowe poruszenia, dostał w pomoc sobie batalion piechoty, dwa działa, oddział kozaków, i z temi siłami uderzył na Owruczan. Bój był zacięty. Nieostróżni i nierządni powstańcy dali dowody męztwa, które pod dobrym sterem mogłoby zapewnić im wygranę. Lecz nagła obrona w lesie, pomimo wytrwały opór musiała skończyć się rozsypką. Nieprzyjaciel lubo ze stratą kilkudziesiąt ludzi, opanował stanowisko, i wszystkie zapasy; zabrał możdżerze i chorągiew, która posłana do Petersburga była tryumfalnie prezentowana poddanym carskim jako znak wydarty zastępowi 5,000 buntowników! Patryotów poległo tylko czterech, ale wielu na placu bitwy, więcéj z kryjówek dostało się w ręce moskiewskie. Marszałek Hołowiński do ostatka nie ustępując kroku padł okryty kilku ciężkiemi ranami. Zawleczony naprzód do Żytomierza, potém do Kijowa, w gubernii włodzimirskiéj dokonał żywota. Z towarzyszy jego Antoni Pausza także prowadzony na Sybir, nie zdołał oprzeć się rozpaczy, i w drodze własnymi kajdanami rozsadził sobie

— 298 —

czaszkę. Kobyliński z synem, Zielnieccy, Rapsztyński, Baranowski, Zagorski i kilkunastu innych obywateli, wzięci z bronią w ręku, po męczarniach więzienia i śledztwa, zostali rozesłani na dalsze katusze do kopalni Nerczyńska, do Wiatki i do Kurska.

Właśnie kiedy Radomyślanie wybierali się w pochód z Białejsoroki pod Owrucz, nadbiegła wieść, że powstańcy owruccy znajdują się w ciężkiem położeniu. Trzeciego dnia po tém, kilkudziesiąt rozbitków przyniosło im dokładną wiadomość o klęsce i przestrogę, żeby się gotowali do obrony. Świeże doświadczenie sąsiedniego oddziału nie natchnęło lepszéj myśli: postanowiono w miejscu czekać nieprzyjaciela. Gałecki kazał spuszczać drzewa, robić zasieki koło obozowiska; Lipoman gotował się z jazdą wystąpić za twierdzę i attakujących wprowadzić na zasadzkę. Nieprzyjaciel spodziewany ukazał się wkrótce: jazda pomyślnie zaczęła utarczkę na przyległéj niwie; lecz to samo powodzenie zmieszało dalsze plany i przyniosło zgubę. Pierwszy szwadron strzelców konnych moskiewskich został rozbity, drugi pierzchnął. Zapalona młodzież rzuciła się mordować i ścigać, a zamiast co miała fortelem zadać cios Moskalom, sama ujrzała się

— 299 —

w nieprzewidzianéj przygodzie. Artyllerya i piechota moskiewska zbliżyły się pod oboz: huk dział i gęstych strzałów karabinowych zmienił prędko chwilowy tryumf w powszechną trwogę, ufortifikowany tabor stał się placem walki. Odwaga i męztwo podały zaraz w ręce zwycięzców najszlachetniejsze ofiary; ucieczka zbawiła tych tylko, których pożniéj szukać niechciano. Pomiędzy walczącymi najodważniéj, piérwszy poległ marszałek Gałecki: lekarz który przybiegł go ratować, martwemu juz wydobył z piersi kulę z grajcarem od lasztoka. Lipoman śmiertelnie raniony, dokonał życia w więzieniu. Walery Waxman i F*** P*** niepiérwéj dali się pojmać, aż póki upływ krwi sił ich niepozbawił. Stępkowski możny obywatel, Jaroszewicz starzec sześćdziesięcioletni, i Karol Glinka, na polu bitwy dostali się do niewoli. — Michał Kozieracki, Paweł Zaleski, brat marszałka Mikołaj Gałecki z synem Franciszkiem, Stanisław Fiedorowicz, Henryk Żmijewski, Edward Bojarski, Antoni Rudnicki, Salezy Giersztold, dwaj bracia Zubowscy i liczni inni obywatele, złowieni w lasach albo porwani z domów, poszli za miłość ojczyzny pokutować w pustyniach carstwa. Z pomiędzy niewielu którym udało się ujść rąk moskiewskich, Jan Lu-

— 300 —

dwik Jastrzębski, młodzieniec pełen patryotycznego zapału, raniony, przemknął się do Galicyi i dziś z nami podziela tułactwo. Mściwość i okrucieństwo moskiewskiego rządu nieprzepuściły nawet płci niewieściéj. Pani Stępkowska, przedtém wdowa po księciu Jabłonowskim, schwytana przy mężu w obozie, wycierpiała długie więzienie w kazamatach kijowskich wśród łotrów osadzonych za kradzież i rozboje. Pani Pieńkowska, starościna przemyślska, dama majętna i pełna szanownych przymiotów, doświadczyła podobnież barbarzyńskiego obejścia się, z powodu, że w dobrach jéj znaleziono w kościele kilka możdżerzy i kilkanaście kul armatnich. Kuzynka starościny młoda Aniela Pieńkowska, znajoma szczególniéj z usług oddawanych powstańcom, piękne swoje poświęcenia się zapieczętowała śmiercią. Dniem przed rozbiciem powstania jadąc z obozu dla przywiezienia z pewnego domu zebranéj broni i amunicyi, trafiła na czaty kozackie. Przelękniona wyskoczyła z wozu i chciała naprzód ratować się ucieczką; lecz postrzegłszy tuż za sobą pogoń, machinalnie chwyciła za mały pistolet który nosiła za paskiem u piersi, i zuchwale stanęła do obrony. Strzał — przypadkiem może — był trafny; kozak spadł z konia. Dopiero huk wystrzału,

— 301 —

widok trupa, tentent nadbiegających drogą nowych nieprzyjaciół i razem myśl że niespodziewane niebezpieczeństwo grozi braciom, porwały jakby na skrzydła pozbawioną już przytomności dziewczynę: puściła się przez gęstwę drzew i zarośli napowrót do obozu. Ale wkrótce zabrakło jéj tchu, zawróciła się głowa i mrok zaskoczył błąkającą się w lesie. Ledwo nazajutrz wyszedłszy na pole, zdołała rozpoznać miejsce i o północy przybyła do własnego domu, znużona, przeziębła, objęta gorączką. Wiadomość o klęsce powstania wzmogła niezmiernie symptomata choroby; kiedy Moskale wlekli swoich jeńców do lochów Kijowa, krewni młodéj bohatérki, prowadzili jéj zwłoki na cmentarz.

Kraj w imie carów moskiewskich, jako buntowniczy, zdeptany przez ich sołdactwo, jest najsmutniejszém pobojowiskiem. Błogosławiony kto służąc sprawie ojczystéj przed jéj upadkiem zamknął powieki: żywym, bez względu jak dalece zawinili nieprzyjacielowi, pozostaje upokorzenie, ucisk, ciągła bojaźń i żałoba. Skoro po kilku tygodniach, nieszczęśliwie i nieudolnie rozpalającéj się wojny ziemiańskiéj, pogasły koleją różne zarodki powstania, cała ziemia od Zbrucza do Dniepra, od Prypeci do Kodymy, stała się w obliczu zwycięzców zaró-

— 302 —

wno zdobyłém polem. Garstki powstańców były nieliczne i rozsiane rzadko; ale każda z nich, przez nieporachowane żyłki ścisły miała związek z rozległą przestrzenią kraju. Wróg czuł dobrze, ile najmniejszy z oddziałków mógł poruszyć i nabrać siły: dla tego nie odetchnął spokojnie, nieoddał się swobodnie roskoszom zemsty i łupieztwa, aż póki niestłumił lub niepozbył się wszystkich. Do bitwy pod Majdankiem przewaga jego była wątpliwa, do przejścia Kołyszki za granicę austryacką, nieuważał walki za skończoną. Od téj chwili dopiéro rozpoczęło się na Podolu Wołyniu i Ukrainie to powszechne i nieprzerwane panowanie Moskali, które trwa do dziś dnia. Wśród zgrai tryumfalnie snujących się oprawców, wśród brzęku kajdan i płaczu mnóstwa rodzin, ozwał się wszakże kilka razy jeszcze straszny głos dzielnych powstańców. Z trzech oddziałów, co między Barem, Latyczowem i Winnicą, szukały się nawzajem, po smutnéj przygodzie, która dwa z nich rzuciła do Galicyi, jeden pozostał osobno i obrawszy sobie inną drogę, znaczył ją krwią moskiewską.

W tém, co hufiec 200 koni potrafił dokazać, co niezmuszony spieszyć ciągłym marszem, byłby nadto uczynił, jasno przeświadczy się czy-

— 303 —

telnik ile jeszcze powstanie nierzucając oręża i domowych zagród, sprawić mogło.

Teraz więc wracam do pamiętnika szanownego Różyckiego, który przerwałem w miejscu, gdzie jest mowa, że 24 maja stanąwszy ze swoim oddziałem na wysokości Litynia w dyrekcyi Xawerówki, zamyślał jednym forsownym marszem dostać się do Kołyszki.

« Tam — pisze daléj półkownik — kiedy wysłannicy moi dają mi dokładną wiadomość, koło 12éj po południu, o ruchach Rota i Kołyszki, widziałem że ostatni ma kierunek na Sołodkowce, wiedziałem, że od Płoskirowa, przez Stary Konstantynów, Zasław, Ostróg, Łuck, wyciągnięta była linija nieprzyjacielska; łatwo więc wnosiłem, że Kołyszko niezechce wzdłuż linii i granicy austryackiéj zmieniać dyrekcyi, ale raczéj udaje się do Galicyi. — Jenerał Szczucki, jeniec uwolniony od Kołyszki, odpoczywał téj nocy z batalionem piechoty, która rozebrana spała o ośmset sążni od nas: mogłem go mieć na nowo jeńcem, z korzyścią nad piechotą znużoną i śpiącą; wszystko już było do tego przygotowane, kiedy stosując się do ruchów naszych braci pod Kołyszką, nienależało nam wprzęgać się w téj okolicy w bitwę. — Zwołałem więc was. Oświadczyłem że zdaje się

— 304 —

iż Kołyszko zmierza ku Galicyi: w tém położeniu pomocy mu niezaniesiemy. Puśćmy się zatém zuchwalszą, ale nadziei drogą. Puśćmy się tam, gdzie niebędzie Chróściechowski nakazywać i odwoływać powstań, aby nas w nieporozumienie wprawiał, rozrywał na cząstki niemające wiadomości o sobie, i na pastwę wrogom naszym, pod wrotami domów naszych zostawiał. Idźmy do Królestwa! — Nietaiłem wam niebezpieczeństw i trudów jakie przebydź mieliśmy; owszem pamiętacie zapewne żem mówił: połowa nas zginąć może, ale reszta stanie w szeregach wojska narodowego, ażeby dała znać tym walecznym zastępom, że nasze prowincye jedno z nimi czują, jedno myślą; niech się dowiedzą, że niemasz nikogo ktoby nas razem wezwał, prowadził, czas i drogę wskazał; niech się dowiedzą o tém smutném naszym położeniu, i niech powiedzą nam, czy jest tam dla nas litość? czy są tam tacy, którzyby chcieli po nas godniejszych ofiar nad te, które dotąd wróg z nas sobie wybiera? »

« Noc była, wiatr przez księżyc pędził chmury, światło migało; zakurzone lica wasze chwytałem tylko wzrokiem, ale dość widziałem żebym was poznał. Tak widzi ojciec w ciemną i dżdżystą noc przy błysku pioruna, dzieci, któ-

— 305 —

re prowadzi. Poznaje znajome mu rysy, tak ja was poznałem; poznałem że chcecie tego co ja chcę, a wkrótcie głosy powtórzyły com widział. — Idźmy! »

« Zwróciłem marsz nasz ku Winnicy, aby tém poruszeniem nie dać poznać nieprzyjacielowi strony, w którą prawdziwie zamierzałem, i żeby uniósł się w stronę przeciwną. I tak było. Rot rozumiał zapewne, że my go z daleka oskrzydlając do Galicyi dążyć mamy, bo wysłał kawaleryę z działami na Bar, która szybko ten punkt ubiegła; a my w zmienionym przykro kierunku, w trzydziestu czterech godzinach, przez Boh przeprawiwszy się, stanęli w Janowie, o jeden wielki marsz od Rota, daléj jeszcze od Baru, gubiąc razem na naszej lewéj stronie oddziały kozaków i strzelców, które nas wprzód ścigały o trzy wielkie mile. Oddziały te, wnosząc widać, że na środek korpusu Rota wpędziły nas, a tém samem dopełniły swojéj powinności, spoczywały. »

« Oddział nasz zwiększył się o jeden pluton. Każdemu przybywającemu ochotnikowi, wystawiałem w obec frontu ważność naszego poświęcenia się, trudy które przeciążać mogą siły człowieka, i niebezpieczeństwo wśród którego żyliśmy; a tego tylko przyjmowałem

— 306 —

do naszych szeregów, który się takiemi uwagami nieodstręczał. Cześć naszym współ­ziom­kom! Niepotrafiłem przerazić żadnego szczerością obrazu naszego położenia. Pamiętacie zapewne jeźdźca w okularach? — On jeden prosił o uwolnienie; więc je dostał. »

« Ogólny mój zamiar wiedzieliście, kommendantom szwadronów wskazałem główniejsze punkta mojego dążenia, i zastępstwo po sobie przeznaczyłem w razie gdybym poległ. »

« Z Janowa, przed wymarszem wysłałem trzech z osobna Żydów bez wyboru, dając każdemu pieniądze, aby w Chmielniku zamówili furaż i żywność, choćby za najdroższą cenę. Polecenie to odebrali w obec wielu, spieszyli zarobić na cenie, i usłużyli nam dobrze, zawożąc wiadomość do Chmielnika że my tam idziemy, kiedy po popasie, jednym marszem stanęliśmy w Krasnopolu. »

« Piérwszą bitwę życzyłem mieć sobie z niezbyt większą od naszéj siłą, żeby niezawodną odnieść korzyść i stopniami was oswoić. Unikaliśmy więc siły wielkiéj; ale postanowiliśmy raczéj zginąć na raz wszyscy, jak przed największą uciekać. Przeszedłszy Krasnopol 27 maja, popasaliśmy konie i samiśmy się skromnym obozowym obiadem posilali. Tam odebra-

— 307 —

łem wiadomość od moich wysłanników, że dwa oddziały nieprzyjaciół idą ku nam. Jeden z prawéj naszéj strony i z tyłu miał przybydź przez Krasnopol, a drugi z przodu przez Mołoczki. Na lewo były błota, a na prawo bagnista rzeczka. Poznałem się naprędce z naszym położeniem, i zaledwo po ukończonym popasie kazałem sieść na koń i bydź w pogotowiu, kiedy wedety nasze za Krasnopolem stojące, które już miały rozkaz wejść na miéjsca, przez wystrzały ostrzegły nas o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Wychodziliście w porządku w równiny, a ja obserwowałem nadchodzących przeciwników. Widziałem oddział piechoty nie­moc­niej­szy nad półbatalionu, i 40 kozaków wchodzących do Krasnopola. Wysłałem podoficera z kilku ludźmi spatrolować Mołoczki, wieś przez którą była droga naszego dążenia, konieczna, i dla przeszkód wyżéj wzmiankowanych jedyna. Wkrótce powrócił podoficer i rapportował: że piechota stoi pod tą wsią. Zatrzymałem was frontem do Krasnopola, żeby nieośmielić ztamtąd idącego przeciwnika, zatrzymał się i on na widok nas; a wtenczas odstępując we wschody pół szwadronami, zbliżaliśmy się ku Mołoczkom, od których chciałem odciągnąć drugi oddział Moskali, gdyż chcia-

— 308 —

łem żeby wyszedł w otwarte pole. Jakoż dostrzegłem, że drogą wysadzoną posuwał się ku nam. Dla drzew dużych i foss wzdłuż drogi niemogąc go frontem szwadronowym atakować, kazałem z obudwóch stron drogi po trzy plutony ustawić, a dwa plutony stanęły w alejach. Powtórzyłem przestrogę, że wtenczas tylko atak jazdy jest dobry, jest skuteczny, kiedy się całym pędem konia wytęża. Plutony po bokach drogi ustawione pod rozkazami komendantów szwadronowych, miały odciąć nieprzyjaciela od wsi i zwróciwszy się uderzyć z tyłu; z dwoma zaś plutonami, Seweryna Pilichowskiego i Michała Czajkowskiego, postanowiłem środkiem atakować od czoła. W tym porządku zbliżaliście się stępo ku niemu, kiedy ujrzałem, że się w czworobok zwinął i stanął. Od 150 kroków kazano wam iść kłusem, a od 80 usłyszeliście gwiżdżące kule. Puszczaj cugle! zawołałem, i zabrżmiały piérwszy raz słowa: Sława Bogu! a konie nasze całą siłą pędu wniosły nas w szeregi niewolników! — Padają, krzyczą pardon! — Piérwszy, który o życie prosił, utracił je od własnego komendanta: wyrwał mu z rąk waleczny kapitan karabin, przebił pardonu wołającego żołdaka i zawołał: bagnetami dzieci kłuć! (sztykami rabiata). Ale

— 309 —

późno już było. Szeregi roztrącone konały na zębach naszych bron; kapitan jednak nieprzestawał bydź mężnym: chybił celu jego bagnet bo suknie tylko na piersiach moich przeszył, a szóstą zadając ranę koniowi mojemu, już nie miał w ręku bagneta, bo już życia nie miał. Kilka strzałów i zębów bronowych utonęło razem w jego łonie: padł godzien pamięci, gdyby godniejszéj swojego męztwa bronił sprawy. — Pamiętacie koledzy moi, że mała ta kolumna podpłynęła posoką. Litośćby odwracała niewinne oczy wasze od tego widoku, a uszy przeniosłyby szybko do serc waszych błagania; ale młode oczy wasze widziały dużo łez, a uszy słyszały jęki waszych rodzin, które wyciskało bożyszcze téj tłuszczy. Pamiętacie jak bracia nasi ścisnęli ich, i z czworoboku w piramidę zrzucili. Pamiętacie kiedy jezdzce płochliwszych koni, pieszo deptali po głowach, i siłą obudwóch rąk wtłaczali groty po drzewca w swoje ofiary. »

« Kazałem doboszom bić odbój: do nogi broń, żeby drugi oddział blizko stojący w Krasnopolu słyszał ten apel. — Obadwa te oddziały były z półku imienia księcia Welingtona. — Rozwleczono nakoniec kupę, i na jéj dnie znaleziono oficera, który klęcząc prosił życia: zo-

— 310 —

stawiono mu tém chętniéj, że utrzymywał: « za ojczyznę moję całą krew moję oddam; ale wy z carem naszym wojnę macie. » — Dogodziło się temu młodemu oficerowi, bo tak na dnie w cudzéj krwi wychował się, że swojéj ani kropli nieuronił. Płaszcz mój okrył przemokłe jego ramiona, jednym chlebem żył z nami, a po kilku marszach uwolnionym został. — Stanęliście potém w kolumnę plutonową, a ja drugiego wyglądałem oddziału nieprzyjacielskiego, kiedy nadbiegł i doniósł podoficer plutonu assekuracyjnego przy koniach powodowych kassie i broni, że oddział ten niewychodzi z Krasnopola, i po odboju w bębny, słysząc że broń złożona, obsadza stodoły, a kozacy na widok ataku unieśli się w stronę z któréj przyszli. Nie naszą więc rzeczą było atakować ich w takiem położeniu, a nadto należało nam ubiedz szybko wysokość Cudnowa osadzonego piechotą i działami, wysokość Zasławia i Żytomiérza, i stać się wcześnie panami drogi wielkiéj z Nowogródwołyńska do Ostroga prowadzącéj, żebyśmy niebyli przymuszeni trzymać się prawego brzegu Słuczy, strony bagnistéj i coraz odlegléjszéj od naszego dążenia. Co prędzéj zatém zebrano na wozy 230 karabinów, tyleż ładownic z ładunkami i pałaszami pieszemi, oraz bębny jako na-

— 311 —

szą zdobycz; a słowa Sława Bogu! na znak wdzięczności potrzykrotnie wykrzyknęliśmy. »

« Pamiętacie żeśmy winni szybkości naszego ataku, że tylko jeden Rosołowski od dwóch kul był ranny; bagnetami zaś dziewięciu innych jeźdźców naszych ranionych było i szesnaście koni, między któremi konie Czajkowskiego i Pilchowskiego Seweryna po kilka ran odniosły. Zabraliśmy naszych rannych; a Moskale dostali kilkadziesiąt złotych na wódkę, lecz mało było takich którzyby z témi pieniędzmi mogli powrócić do karczmy w Mołoczkach, gdyż oprócz zabitych, z całego tego oddziału, jeden oficer tylko, dobosze, i trzech frontowych, nieranni byli. Trzech ostatnich, na usilne ich prośby zabraliśmy z sobą i w nasze wcielili szeregi. W Wiśle dopiéro mieli oni spłókać posokę, która ich płaszcze zafarbowała. »

« Pamiętacie że z Krasnopola czyli Mołoczek, puściliśmy się prostą dyrekcyą na Cudnow, gdyż chciałem żeby się tam na nas przygotowano, a w nocy przykro zmieniwszy marsz nasz na Lubar, obok tego miasta szybko stępo przeszliśmy i nazajutrz stanęli w Miropolu. Czuję razem z wami nieprzyjemne przypomnienie posiadacza tego miasteczka, i nieodnawiałbym żalu naszego; ale kiedy powinnością jest hołd

— 312 —

cnocie narodowéj składać, występkiem byłoby pokrywać milczeniem zbrodnię popełnioną w sprawie ojczyzny. Pan Miropola oświadczył kilku naszym kolegom, że chcąc mieć oczyszczone swoje dobra z buntowników, daje natychmiast znać Moskalom o nas. Ocalenie swoje winien on przykładnemu porządkowi jakiście zachowywali: porzuciliście go w jego domu, a przy rapporcie żądaliście ode mnie ukarania. Pogardźmy, mówiłem, szpiegiem moskiewskim; wszakże roty którym on usługuje, cała potęga tyrana, nie przeraża nas, a cóż jeden potwór wylęgły na téj ziemi może nas zajmować? Niech żyje owszem, jak zły Polak z obciążoném sumieniem, niech służy naszemu ciemiężcy, niech czeka od niego orderu, téj cechy hańby i upodlenia w teraźniejszym czasie. »

« Po popasie koni i ugotowaniu jedzenia, udaliśmy się w dalszy marsz trzymając się jeszcze prawéj strony Słuczy. W pięć godzin po nas, pan Miropola miał już u siebie żądanego jenerała moskiewskiego, któremu wystawiał swoje doniesienie jak nowy dowód wierności. A później w kilka tygodni tłómaczył się przed naszymi ziomkami, że nas miał za Kozaków Dońskich, bo podług niego, nadto mieliśmy bydź porządni na powstanie. Ale tłómacząc się za-

— 313 —

pomniał zapewne dodać, że widział z pomiędzy nas sąsiadów swoich, znajomych, i z nimi mówił: widział Omiecińskiego, Czajkowskiego, Pilchowskich, Szaszkiewicza, i wielu innych. »

« W przechodzie za Ulcho, konwój armat kościelnych i możdżerzów rozbrojony, a kilka wozów tych narzędzi zagrabionych z przed domów Bożych, zatopiono w Słuczy. — Drugiego dnia po wyjściu z Miropola, pod Baranówką przeszliśmy na lewy brzeg Słuczy. Prom i mosty kazałem poniszczyć, ażeby oddziałowi sprowadzonemu przez pana z Miropola utrudzić przejście. O pięćset sążni za Baranówką gotowano jeść i pasiono konie. Wiedziałem że nieprzyjaciel, który ku nam w czasie noclegu nieśmiał się zbliżyć, stanął na prawym brzegu Słuczy. Popas nasz kończyliśmy spokojnie, gdyż byłem pewny że promów nie może sprowadzić chyba w sześć godzin, albo musi krążyć na Rogaczew. W marszu przed wieczorem uwiadomiony byłem, że część Moskali przeprawiła się do Baranówki i rabowała dóm szanownego obywatela Mejzera, ale godziny miałem porachowane. Mówiłem już, że trakt wielki z Nowogród-wołyńska przejść nam trzeba było nim zajęty zostanie; niemogłem więc pomścić się nad zbójcami, niemogłem pomocy ponieść ziom-

— 314 —

kowi. — Maja 30 przebywaliśmy trakt wielki wspomniany. Uprzedziliśmy Moskali od Ostroga ruszonych, i w nagrodę szybkich kilku marszów, zabraliśmy transport prowadzony do armii, prochów i różnych pocisków czterdzieści dziewięć wozów, z których dwie beczki tylko prochu kazałem zostawić, resztę zaś rozbić z beczek i pak i zatopić w stawie kilkijowskim. »

« Na tejże drodze zabraliśmy sto dziesięć wozów nieprzyjacielskich wyprawionych z Nowogród-wołyńska do głównej armii z żywnością i owsem. Konie pociągowe z wozów, których było 231, zdatniejsze kazałem zabrać w szeregi na miejsce odsednionych i rannych, owies krupy i suchary, a oraz wozy kute, na części rozrzucone rozdawano w marszu mieszkańcom téj okolicy. Wchodząc w leśną pozycyą, poleciłem zatrzymać dwadzieścia wozów z owsem, i kilka wziąść pod broń zdobytą i rannych. — W najporządniejszym korpusie, wozy w czasie wojny opóźniają marsz, a często stają się zgubną zawadą; dla tego chociaż kazałem ariergardzie zasłaniać nasze, ale byliśmy zawsze od nich na przód ośmset sążni. Ranni tylko, broń z amunicyą i kassą, ciągnęli zaraz za kolumną; bo ta strata byłaby dla nas interessującą. — Od

— 315 —

tego punktu marsz nasz zaczął bydź nie tak nagły i mniéj bezsenne nocy, żebyście nabrali nowych sił na nowe i wielkie jeszcze trudy. Łuck był dosyć na lewo żeby nam mógł grozić. »

« Wchodziliśmy w widła dwóch rzek: na prawo był Słucz, a na lewo Horyń. Tém niebezpieczném przejściem chciałem zwrócić uwagę jenerał gubernatora Lewaszowa, że zamierzam udać się na prawo ku Owruczowi, gdzie miało bydź powstanie. Z drogi téj także, na wszelki przypadek, dostać się nam można było do Litwy, gdzie wiedziałem z pewnością że powstania działały. »

« Maja 31, weszliśmy do Międzyrzecza; okrzyki radosne powitały nas. Były tam szkoły Pijarów: zastaliśmy młodzież naszą, nadzieję kraju, nadzieję Polski! — W kilka minut, każde drzewco naszych lanc ściskały młode dłonie niezdolne jeszcze grubości ich okrążyć; ognisty wzrok tonął w naszym wzroku i rzeźwił uczucia pracą sfatygowane; każdy nasz koń widział przy sobie nowego jeźdźca, który zaledwo koniec grzywy z pyłu mógł mu oczyścić. — « Pójdziemy z wami » — zawołali wszystkich klass uczniowie, a głos ten bezwątpienia, słyszeliście całą mocą dusz waszych. Zwołałem ich do po-

— 316 —

rządku, starszych przeznaczyłem w szeregi, w które z uniesieniem i pychą wstąpili, a młodszym radziłem czekać aż ich wiek uzdolni. Słyszeliście każdego z tych jak rachował swoje lata, a rachunek ten nie z wiekiem, ale z miłością ojczyzny był zgodny. Stajnia Steckiego niebyła zamknięta, i razem z służbą dworu tego znakomitego Polaka, poszła powiększyć liczbę naszą. Trzeci szwadron był dopełniony, a my po odpoczynku ciągnęliśmy daléj. Officerowi ariergardy poleciłem, żeby z wszelką grzecznością niepozwalał małym naszym ochotnikom iść za kolumną; ale uprzedzili oni nas, i przy drodze zastawaliśmy zadyszałe dzieci z płaczem i prośbą aby ich zabrać. Niebyło ani dość silnych, ani dość przerażających uwag, któreby wszystkich zwróciły: niektórzy z nich zatrzymali się i bez wiadomości mojéj poobsiadali wozy ze zdobytym furażem idące. »

« Na drugi dzień, szwadrony w tym samym porządku przechodziły przez Berezno jak wyszły z Międzyrzecza, a pod wsią Tyszycą, o milę za Bereznem, officer prowadzący ariergardę rapportował mi, że kawalerya rossyjska zbliża się za nami tąż samą drogą, i że on po małym odporze, podług instrukcyi opuścił wozy z furażem, a zasłonił konie powodowe, rannych, kassę i

— 317 —

broń. — Pozycya była lesna. Awangarda nasza wchodziła do wsi Tyszycy, za którą widać było pole, i na prawo rzekę Słucz. Rozkaz mieliście iść kłusem, żeby wcześnie postawić się można było. Wychodząc ze wsi widziałem zaraz za nią fossę, na prawo w brzeg Słuczy wkopaną, a na lewo wyciągniętą w głąb lasu: mostem przez nią przechodziliśmy. Przypatrzyłem się jéj, i chciałem z niéj korzystać. O sto kroków za tą przeprawą, uformowaliście odwrotnie front ku wsi. Trzeci szwadron odebrał rozkaz uformować się przy drodze za dwoma piérwszymi, o trzysta kroków z tyłu na prawo pod lasem, który za niewielkim kwadratem pola znowu się zaczynał, już to dla assekurowania nas, a równie dlatego był oparty o las, żeby nieprzyjaciel niemógł sił naszych ocenić. Za tym szwadronem stała kassa, ranni i broń; my dwoma szwadronami piérwszymi uszliśmy jeszcze ku fossie kroków dwadzieścia, usuwając front w lewo, żeby jego lewe skrzydło oprzeć o rzekę. Tak przygotowani widzieliśmy kłusem zbliżających się nieprzyjaciół. Wychodzili oni ze wsi, i między wsią a fossą formowali się do frontu. Były to dwa szwadrony strzelców konnych Derbskich, pod kommendą Petersa półkownika. Officer ten stojąc na moście w interwallu swojego dywizionu, kazał rozpocząć

— 318 —

ogień karabinkowy, niemając przeciw sobie ani jednego strzału, gdyż chciałem go ośmielić przez to do przeprawienia się przez fossę. Trwał ogień — pamiętacie — ciągły. Broń drżącą ręką niewolnika kierowana, o ośmdziesiąt kroków, nieniosła nam szkody. Lulkiśmy nasze dopalali, a Peters jeszcze nieśmiał przejść fossy; trzeba go było więc sprowadzić na jedną z nami stronę, i dla tego kazałem szwadronowi drugiemu Michała Grudzińskiego kłusem zajść plutonami w koło, aby rozumiał że zaczynamy rejteradę. Jakoż w tym samym momencie usłyszeliście moskiewskie hurra! a mostem i wązkiemi kilku ścieszkami przeprawiali się Moskale i stawali do frontu. Czekaliśmy aż się przeprawią wszyscy: hurra trwało. Szwadron nasz drugi galopem plutonami do frontu powrócił, las powtórzył nasze Sława Bogu! — ucichło hurra; a lance nasze już tłoczyły wrogów w fossę. — « Ratujcie się dzieci » (Spasajtieś rabiata) zakommenderował Peters, przebił się na most przez swój front ciśniony, i ucieczką ocalał. — Ofiary niewoli, jedne zaległy fossę i pola Tyszycy, kilkunastu w głębi Słuczy wieczne znalazło schronienie, 48 z dwoma szwadronowymi wachmistrzami w niewoli naszéj było, a officerowie za pomocą swoich koni,

— 319 —

wiernie Petersa spełnili kommendę, oprócz jednego kapitana zabitego. — Nic łatwiéjszego niebyło jak ścigając małą resztkę z przestrachem uciekającą w lasach, pobić albo zabrać w niewolę, i w każdym innym czasie opuszczać taką sposobność byłoby nieroztropnością, występkiem kommendanla; ale my goniąc za wylękłym Petersem, cofnęlibyśmy nasz marsz zamiast go kontynuować. Z miłych pól Wołynia zalanych wrogiem, wydrzeć się nam potrzeba było, a nieszukać w samych nawet zwycięztwach korzyści. — Rozrządzenie Chróściechowskiego w takim nas stanie postawiło. — Goniony był jednak Peters kilkaset sążni za wieś, i cały prawie furaż dostał się nam na powrót. Pamiętacie koledzy, że na odbitych wozach znaleźliśmy powiązanych młodych naszych ochotników międzyrzeckich, których omjiając Peters w swojéj ucieczce, w takim stanie dopuścił rąbać, a może i sam rąbał; bo żołnierz który na placu lęka się zajrzeć w oczy swojemu przeciwnikowi, bezbronnemu nieprzebacza, i na bezbronnym bez strachu wywiera całą swą srogość, bo innych laurów niegodzien. Prócz odebranych z jego mocy sześciorga, zabrał on jeszcze goniących za nami dziesięcioro dzieci, cnotą tylko i chęcią dojrzałych; zabrał także podofficera

— 320 —

Porczyńskiego z dwóma ludźmi, któremu pozwolono było na moment zostać w Bereznem. Pamiętacie dwóch młodych studentów? Goniąc Moskali zastaliśmy ich we wsi, w ciasném przejściu między budynkiem a cmentarzem: tam oni z wozów zsiadłszy bronili się Moskalom, kilku z karabinów swoich ranili, nakoniec jeden z nich ranny, a drugi obok swego towarzysza spał snem wiecznym, snem cnoty i miłości ojczyzny. Przeniesiony za ścianę pod którą walczył i krwią swoją oblał, spoczywa pod nią pałaszami zagrzebany. Było jeszcze z naszéj strony pałaszem rannych sześciu, i Adolf Pilchowski. Tam pod Stanisławem Duninem, komendantem piérwszego szwadronu padł także koń od kuli. Siedmdziesiąt ośm koni, sto trzydzieści karabinków, kilkadziesiąt pałaszów i pistoletów, było naszą zdobyczą. »

« Peters tłumacząc się ze swojéj straty i ucieczki, rozniósł wiadomość że nas znalazł dziesięć tysięcy, i tém na późniéj usłużył nam bardzo ».

« Przez Łuck, Torczyn, Włodzimiérz, Korytnice, Lubom, Opalin i Włodawę, wzdłuż Buga wyciągnięta była linija nieprzyjacielska. Kowel najbliżéj na naszéj lewéj stronie położony, osadzony był działami i piechotą. Dochodziliśmy

— 321 —

do Dąbrowicy. Punkta położenia wojska nad Bugiem już mi dobrze były wiadome, widziałem że przejście do królestwa jest trudne, ale niepodobném niebyło, boście wy mężni byli! »

« Wysłani moi, w Dąbrowicy donieśli mi, że Petersa wiadomość o naszéj sile doszła do Kowla. Chcąc zatém z niéj korzystać, po spoczynku przez 24 godzin, i rozgłoszeniu, że składamy awangardę tylko powstania, przeszliśmy na lewy brzeg Horynia; przez Bereznicę, Włodzimiérzec, byliśmy w Rafałówce, gdzie z rozbitego powstania Olizara, przybyło nam kilku konnych i ośmdziesiąt pieszych ludzi. Ostatni zaraz byli uzbrojeni. Tam przeprawiliśmy się na lewy brzeg Styru, zanosząc wiadomość że zamierzamy zdobywać Kowel. Niewolników kazałem Styrem spławić do Pińska, żeby umniejszyć sobie ciężaru, a razem oddalić w stronę przeciwną, gdzieby ich zeznanie o siłach naszych niebyło nam szkodliwe. »

« Jeden zasidatel, szpieg, z pod Litynia prowadzony, z ogoloną główą powrócił do domu; drugi ujęty na rabunku domu obywatelskiego, z swoim pisarzem, po odbytym sądzie zostali na gałęzi. »

« Koło Hulewicz dowiedziałem się, że siła

— 322 —

zbrojna kowelska zdjęła mosty, barykaduje ulice, i osadza wyższe miejsca za miastem działami. Takie przygotowania dwóch tysięcy blizko nieprzyjaciół, zapewniały mnie, że się oszukują mniemaniem o naszéj sile, a z tego wnosiłem razem, że wezwą na swoją pomoc wojska nad Bugiem stojące i odsłonią mi granicę. Wolnym marszem przebywaliśmy przestrzeń ku Kowlowi, żeby mu dać czas zkommunikowania się i wciągnięcia w ruch wojska. Turyę między Kowlem a Niesuchojżami przebyliśmy. W ostatniém miasteczku zebrać kazałem pocztę, a kuryer z depeszami Dybicza dostał się w ręce naszéj awangardy. Za Turyą poczęliśmy robić półkole koło Kowla 9 utrzymując zawsze Moskali w uprzedzeniu, że mamy zamiar uderzyć na niego. Odebrawszy zaś wiadomość, że wojska z nad granicy ruszyły już i są w marszu, zmieniłem przykro na prawo nasze dyrekcyą. Rozminęliśmy się z jedną kolumną o kilkaset sążni pod Maciejowem: przeszliśmy koło niéj bez drogi ze spuszczonémi na dół chorągiewkami. Przechodziliśmy popod Lubom, mając go na lewo, zkąd kilką godzinami w przód wyciągnął nieprzyjaciel, na wezwanie pomocy. W Lubomiu były bagaże wojenne, ale niemieliśmy czasu do stracenia. Zmieniliśmy jeszcze

— 323 —

raz kierunek na lewo za Lubomiem, ominęli ciągnących Moskali z Opalina, ominęli rozstawione szwadrony huzarów między jeziorami Szatzka a szybkim marszem o ćwierć mili niżéj Dorohuska nad Bugiem we wsi Przewozach stanęli. Zastaliśmy tam galary. Szwadrony stały nad brzegiem, piechota ustawiona była w ulicy, a wedety zajęły odległe dość wzgórki, żeby wcześnie mogły ostrzedz o nieprzyjacielu, który mógł się zwrócić z drogi ku Kowlowi, ale my całą noc forsowny zrobiwszy marsz i do pierwszej po południu w przeciwną z nim idąc stronę, oddalaliśmy się wzajemnie. Spokojnie zatém piérwszy szwadron przeszedł Bug wpław a tymczasem ustawiano galary w poprzek rzeki, i drugie dwa szwadrony, wozy z bronią, rannymi, kassą, i piechota, po nich przeszły. »

« Nowa radość zabłysła na waszych czołach, dłonie na nowo ściskały się wzajemnie, a okrzyki wesołe rozległy się po równinach lewego brzegu Buga! — Mnież tylko nieczuć trzeba było téj chwili? — Jak kropla rosy nieodwilży wnętrza głazu mchem nasępionego, tak radość ożywić niemogła uczuć moich. Czytałem depesze Dybicza, o których wy niewiedzieli: nic on niemiał korzystnego w nich dla siebie ale dość było przykrem, dość zasmucającem, dowiedzieć

— 324 —

się że główna kwatera tego jenerała była dotąd w okolicy Pułtuska! »

« Galary kazałem rozprządz, z wodą puścić, albo poniszczyć. Rozesłałem w okolice Krasnostawu, Zamościa i Hrubieszowa, dla zapewnienia się o położeniu i sile nieprzyjaciół; a dochodząc wysokości Chełma, w Woli Czemiejowskiéj stanęliśmy na noc, zkąd także wysłałem kilku ludzi pod różnemi pozorami, dla przejrzenia potrzebniejszych punktów od strony Zamościa. Po ośmnasto - godzinnym wypoczynku byliśmy w marszu. Zostałem uwiadomiony że naszą drogą przez Bug przeszedł mały oddział huzarów, kazałem go śledzić i doniesiono mi, że z daleka nas krążył i mijał Chełm; wniosłem więc z pewnością, że o naszem przejściu donosi Ridigerowi. Odebrałem także wiadomość dokładną że Kraśniczyn, Wojsławice, Uchanie i Jarosławiece, zajęte przez korpus tegoż jenerała; przez Hrubieszów zatém zostawała tylko droga przejścia do Zamościa, ale dalsza i łatwo bydź mogła przecięta od Jarosłowic, albo też od Włodzimiérza przez korpus Kajzarowa. Uchanie, punkt prawie pośredni na linii naszego dążenia, zajęte były przez samą kawaleryą, i chociaż punkt ten w pół godziny mógł bydź z Wojsławic posiłkowany, obrałem go jednak do nasze-

— 325 —

go przejścia, gdyż niemiał tyle wąwozów i nizin ile Hrubieszów, droga była bliższa, a nadzieja złamania nieprzyjaciół pod bokiem naszych braci zachęcająca. Przewodnicy mieli rozkaz prowadzić nas na Hrubieszów, w samym zaś marszu wieczorem zwróciliśmy na Uchanie. O dwie mile od Uchań uprzedziłem was o moim zamiarze; odebraliście potrzebne informacye. Ponieważ zaś w nocy mieliśmy napasdź na oboz, po czém spiesznie trzeba było sformować się żeby nowych sił uniknąć, a trębaczów niebyło; mieliście więc rozkaz, żeby po napadzie, moją komendę: Stój! każdy komendant szwadronu i plutonu i każdy podoficer powtórzył, po któréj jezdzce zbierać się mieli w plutony i spiesznie stawać we front szwadronowy. Droga od Chełma ku Uchaniom, na którąśmy weszli byli, ciągnie się lasem, a ten o kilkaset sążni od miasta kończy się. Oboz nieprzyjacielski stał na wzgórzu przy drodze z Uchań do Wojsławic prowadzącéj. Przewodnicy nasi położenia obozu dobrze nieznali, żeby w ciemną noc naprowadzić nas na niego mogli z pewnością, ogniów zaś niepalono. Dowiedziałem się że w brzegu lasu przy naszej drodze mieszkał gajowy: tego zatém jako sąsiada obozu na przewodnika postanowiłem zabrać, żeby nam go wska-

— 326 —

zał: jakoż był wzięty. O kilkanaście sążni od mieszkania gajowego stała wedeta nieprzyjacielska: za zbliżeniem się naszém uszła ona bez strzału do placówki, którą dostrzegłem idąc na czele. Mieliście rozkaz, do wedet i placówek niestrzelać, żeby przez to nieostrzedz nieprzyjaciela. Placówka ta była złożona z czterech tylko koni: dwóch naszych braci, za pomocą języka rossyjskiego zbliżyło się ku niéj i bez strzału także z jéj strony razem z nią zniknęło w ciemności nocnéj. Żeby więc niespóźnić się po zaalarmowaniu obozu którego spodziewałem się, kazałem wam iść kłusem, a przebywszy most wązki na błotach, uformowaliście front spiesznie i jak można najciszéj. «

« Ranni nasi, kassa, broń i konie powodowe, zostały przy drodze pod zasłoną piechoty i szwadronu assekuracyjnego; dwoma zaś szwadronami poszliśmy wpaśdź na oboz, ale go szukać jeszcze trzeba było, gdyż wiecie że gajowego podoficer Wielobyski przez nieostrożność upuścił. Niezachęciły go dwieście złotych, które mu za tę usługę ofiarowałem: nikczemnie z przestrachu uciekł gajowy. Szliśmy więc spiesznie choć nie na pewno, ale strzałów jeszcze niesłychać było. Stanąć zatém kazałem, a ubiegłszy kilkadziesiąt kroków, szczęściem znalazłem oboz, i

— 327 —

w tym momencie wpadło do niego dwóch konnych z placówki, która uciekając przed naszymi zbłądziła. Jeden z nich natracił się na mnie i był cicho zsadzony z konia, a drugi zwrócił się w tył i równie przyjęty został przez naszego jeźdźca, goniącego za nimi od lasu. Powróciłem do was i przepowiedziałem czém bydź mieliście późniéj, komenderując donośnie ażeby zwieść nieprzyjaciela: « Półk naprzód! dyrekcya na prawo galopem » — a hasło nasze Sława Bogu! trwało bez przerwy i budziło śpiących wrogów. Ale budziło nie na długo, bo nowym snem usypiali: konie ich rozpierzchły się nieunosząc żadnego jeźdźca; wielu na pieszo broniło się strzałami, bo nas niewystarczało żeby każdy z nich miał przeciwnika; żadnego jednak koléj nieminęła, a strzały choć gęste, lecz z przerażeniem i w nocy niesione, niezrobiły nam szkody. Półkownika komendanta tego obozu, w jego namiocie aresztowanego kazałem pilnować: chciał on się ucieczką ratować, i sobie winę przypisze, że strzałem w nogę i lancą w bok zatrzymany został. Kilku oficerów przyprowadzono także do tego namiotu; ale jeden z tych nikczemnie strzelił do naszego kolegi Czajkowskiego który mu życie zostawił, i stał się przyczyną że wszyscy skonali na grotach jak wielu innych, nim

— 328 —

w to miejsce nadbiegłem. Przebiegając oboz wzdłuż, widziałem że za kilka minut skończy się skutecznie nasz napad, i kiedy na ustroniu upatrywałem miejsca do zebrania frontu, i między potrzebą wydania do tego umówionéj komendy, a chęcią nieopuszczenia choć jednej jeszcze korzystnéj chwili wahałem się, dał mi się słyszeć szczęk broni od strony Uchań. Natychmiast więc posłałem po szwadron assekuracyjny, dwóm pierwszym kazałem się formować, a z sobą wziąwszy ośmiu jeźdźców i starszego Ostaszewskiego, udałem się dla rozpoznania nowo przybywającej siły. Mały mój oddział frontem wchodził w ulicę ogrodzoną i prawie ją całą zajął. Przypuszczałem ciągnącą się kolumnę ku sobie, i usłyszałem komendę w ruskim języku: « Półk czwarty Uralski naprzód! » — Pod zasłoną nocy i w ściśniętém miejscu, dość jest czoło kolumny konnej choćby najgłębszéj złamać, a zwrócone dwie lub trzy szóstki wstecz, potrącają następne i zostawiają za sobą korzyść, najsłabszemu nawet przeciwnikowi. Mając więc przed sobą o piętnaście kroków czoło kolumny kozaków ośmią grotami i dwoma pałaszami uderzyłem, a półk siłą własną i siłą przestrachu wtłoczył się na powrót w miasto, i z korzyścią naszego oddziału był ścigany. Ale mnie trzeba by-

— 329 —

łó powróćić i zasłonić trzecim szwadronem dwa piérwsze, żeby się co prędzéj uformowały. Zatrzymałem zatém mój mały oddział, poleciłem Ostaszewskiemu obserwować i uwiadomić mnie spiesznie gdyby powracali kozacy, bo chciałem ich z ulicy niewypuścić na pole. »

« Szwadronu assekuracjjnego niebyło jeszcze: patrol kawaleryi idący z Wojsławic i uciekający od zniszczonego obozu, wlazł na niego; Przyborowski więc, komendant tego szwadronu, był czynny. Pamiętacie jak półk kozacki powrócił i na nowo zatrzymany w ulicy, był party przez całe miasto ze stratą, w któréj rachował półkownika dowódzcę poległego na ulicy od lancy jeźdźca Alfreda z Czartoryi, i jednego kapitana. — Szybkie uformowanie szwadronów, przez walecznych zawsze komendantów Dunina i Grudzińskiego, do odparcia téj siły nowej przyczyniło się znacznie. »

« Opuszczaliśmy pobojowisko: półkownik i stu trzynastu strzelców konnych Siwierskich, byli naszymi jeńcami, z których kilkunastu z ran umarło albo dla słabości zostawiono w wioskach. Półkownik Bogdanów nasz jeniec, miał przy sobie expedycyą swego jenerała korpusu, w któréj cytowane było wezwanie Lewaszowa gubernatora wołyńskiego, żeby nas sta-

— 330 —

rać się konieczaie zbić, albo ujętych i okutych pod ścisłą strażą do Żytomiérza dostawić. Tłumaczyłem mu, że twierdza nasza położona od jego obozu o trzy tylko mile, że nam do Żytomiérza wracać daleko, i że gościnniejsze znajdzie przyjęcie od przygotowanego dla nas w Żytomiérzu. Jakoż półkownik ten i ośmdziesiat przeszło żołnierzy oddani zostali w twierdzy. »

« Konie, kilkaset karabinków, pałasze i pistolety, były naszą zdobyczą. Baraki pełne zrabowanych rzeczy i trunków kazałem zapalić żeby spłonęły z bronią i rynsztunkami, których niepodobna było zabrać bez obciążenia siebie. Czternastu jeźdźców naszych, ubranych było w ładownice oficerskie. Dzień się zaczynał, kozacy na wzgórzach za miastem stojąc, rozpoznawali nasze siły. Piechota nasza mając polecenie zająć ulicę główną i osadzić punkt, w którym przez nią w poprzek przechodzić mieliśmy, przyjęła ogniem nadchodzący patrol huzarski od strony Horodła, odparła go, a przepuściwszy kolumnę naszéj jazdy, sama przeprowadzona była przez ogrody w pole, i zasłoniona została ariergardą kawaleryi. »

« Z pomiędzy nas, dziesięciu było rannych od pałasza, zabity nikt niebył. Dążyliśmy do Gra-

— 331 —

bowca, mając ciągle przed naszą awangardą i za sobą kozaków; chcieli oni opóźnić nasz marsz, gdyż kawalerya z artylleryą od Wojsławic spieszyła przeciąć nam drogę. W Grabowcu ustawili się kozacy nad wąwozem, którym nam trzeba było przechodzić; ale wkrótce po słabym oporze odstąpili, uciekli na lewo, przepuścili nas, złączyli się w jedną massę z tymi co byli za ariergardą, i następowali ją razem. Ariergarda komenderowana przez Konstantego Bernatowicza, wytrzymywała ogień ciągły z janczarek: Seweryn Pilchowski i Adam Domaradzki, ze zwykłem ich męztwem, naprzemian wspierali ją swojémi plutonami. Konie nasze od dwudziestu godzin niejadły i zmęczone były; zebrałem więc półszwadron na nowo zdobytych koniach o milę po przejściu Grabowca, i przepuściwszy kozaków przez rudę którąśmy przeszli, kazałem razem z ariergardą natrzeć na nich. Po czém uciekli bez powrotu kozacy, a my odpoczywali i poili konie. Jana Omiecińskiego z kilku ludźmi wysłałem do gubernatora fortecy Zamościa z rapportem o naszem zbliżaniu się. Zastał on w téj twierdzy jenerała Chrzanowskiego z korpusem, który będąc wprzód przez kogoś źle uwiadomiony o naszém położeniu, spieszył nam na pomoc i zszedł się z nami,

— 332 —

jak wiecie, w łańcuchu wedet o tysiąc kroków od twierdzy. Szwadrony krakusów, kolumna piechoty i artyllerya, witały nas okrzykami. Ah! jak te życzenia były nam miłe, jak ten język narodowy mówił do nas, a narodowe kolory ciągnęły ku sobie oczy nasze! — Powitaliśmy ich wzajemnie trzykrotném Sława Bogu! »

« Tak skończyliśmy marsz przeszło czterotygodniowy: w stu trzydziestu dwóch milach krętéj drogi, wśród obozów wojsk naszego ciemiężcy, opieka Boga nas osłaniała. — Oprócz zabranych na wozach pod Tyszycą w niewolą, jeden także, Dominik Strumiłło ranny pod Grabowcem, został jeńcem, a dwóch tylko mieliśmy zabitych, i dwódziestu ośmiu w ogóle rannych było, którzy późniéj wykurowani zostali. »

«Dżdżysta zimna wiosna i trudy przeciążające niewprawne natenczas jeszcze siły wasze, były przyczyną że prawie połowa ludzi miała spuchnięte nogi, tak że bótow wdziać niemogli. Ale kilkodniowy odpoczynek pod twierdzą i nadzieja że użytecznymi będziemy, powracały nam zdrowie. »

« Rapport mój posłany był sztafetą do Naczelnego wodza: czekaliśmy naszego przeznaczenia żebyśmy wcieleni zostali do któregobądź półku jazdy; ale wkrótce uwiadomiony zo-

— 333 —

stałem, że nam nadano tyluł półku jazdy wołyńskiéj. »

« Każdy oficer, każdy żołnierz załogi i korpusu Chrzanowskiego, cieszył się naszém przybyciem, które choć niewiele, zwiększało jednak siły narodowe; cieszył się, bo każdego z nich życzenia były przychylne dla ojczyzny. Widzenie się zaś moje codzienne z jenerałem, niemogło w nim odkryć tych uczuć, aż nakoniec przekonał on mnie i zasmucił, że ich wcale niemiał. »

« Do skromnego naszego umundurowania jakie zamierzałem, chciałem mieć dziesięć, a najwięcéj dwanaście dni czasu. Przywieźliśmy z sobą pieniądze składkowe, i te nam miały wystarczyć niebiorąc nic ze skarbu narodowego. Przeciąg ten czasu był potrzebny jeszcze dla ugruntowania was w mustrze, dla odpoczynku i wygojenia koni; szło także o miejsce spokojne, z którego dostaćby można było potrzebnych szczegółów i rzemieślników. Prosiłem zatém jenerała o ten czas, i o przeznaczenie na lewym brzegu Wisły miasta Zawichostu, lub innego, zkąd po dwunastu dniach stanąć mieliśmy gdzie tylko rozkaże. A na to odebrałem taką odpowiedź: « Te wszystkie powstania więcéj mi robią niepokoju swojemi żądaniami jak po-

— 334 —

żytku. Tomaszów panu przeznaczam; należysz pan do moich rozkazów, tam odpoczniesz i umundurujesz się. » — Wiem że uległość i spełnienie ścisłe rozkazów, jest piérwszym obowiązkiem żołnierza, jest nawet cnotą od męztwa piérwszą: widziałem niebezpieczném to przeznaczenie i niestosownem; ale jeżelim był przyzwoicie uległy przez cały ciąg dawniejszéj mojéj służby, to w teraźniejszéj przejąłem się tém bardziej tą powinnością: bez ogłoszenia więc wam tak nieprzychylnego rozporządzenia, spełniłem je. — Pamiętacie, stanęliśmy w Tomaszowie o dwie stacye pocztowe od Zamościa, a o trzy mile od korpusu Kajzarowa, który się w tych dniach przez Bug przeprawił, o pół mili zaś od granicy austryackiéj. Konie nasze posiodłane zawsze, ludzie ciągle uzbrojeni, na noc występowaliśmy na plac, patrole nieustannie zmieniały się, a mundury nasze szyto na wozach, żeby w potrzebie zabrać się ze wszystkiem. »

« Czwartego dnia tego odpoczynku i téj spokojnéj organizacyi, droga którąśmy przyszli od fortecy, przecięta już była; a więc mieliśmy z dwóch stron nieprzyjaciół, z trzeciéj granicę Austryi. Emissaryusze i patrole uwiadomili mnie, że Moskale się zbliżają; ale nieruszyliśmy

— 335 —

wprzód z Tomaszowa, aż odebrałem odpowiedź na moję sztafetę. Odpowiedź tę robił mi gubernator twierdzy, gdyż Chrzanowskiego niebyło w Zamościu. Wyszliśmy, pamiętacie, o 10téj rano, a we dwie godziny w Tomaszowie trzy tysiące moskali na naszém miejscu stanęło, z dwóch stron wpadając na niego. Przez Józefów zostawała nam droga, którą drugiego dnia stanęliśmy pod twierdzą. »

« Znał dobrze Chrzanowski zgubne położenie Tomaszowa, i jemu zapewne lepiej wiadomo, dla czego nam go przeznaczał. Niezasiałem tego jenerała w twierdzy: przeszedł on na lewy brzeg Wisły z korpusem, i z tamtąd dopiéro dał mi rozkaz żebym się także przeprawił; uwiadomił mię że do jego należę korpusu, kazał nieodwłócznie szyk bojowy, zmienić na dwa szeregi, a Solec miasto do dalszéj organizacyi przeznaczył. »

« W Solcu odebrałem z kommissyi wojny potrzebne druki do organizacyi: zaprowadzona była kancellarya i rada gospodarcza: kilkuset krawców i różnych rzemieślników pracowało; wy odbywaliście musztrę. Listę oficerów do zatwierdzenia przedstawiłem. Chrzanowski znowu bez rozkazu nas porzucił i przeprawił się na prawy brzeg Wisły, a ja dziesiątego dnia

— 336 —

rapportem przez sztafetę pytałem się Naczelnego wodza o przeznaczenie nasze na linii bojowéj, donosząc mu żeśmy gotowi, donosząc że broń mamy zdobytą i kompletną, ładunki wymienione w twierdzy za proch zdobyty, a lance nowe równie jak i oporządzenie sprawione z kassy, którąśmy z sobą przywieźli; prosząc go oraz żeby szyk jednoszeregowy zachować raczył. Umiał Wódz naczelny Skrzynecki ocenić nasze szczere chęci: oświadczył ukontentowanie ze śpiesznéj organizacyi, a półk wyszedł na liniję bojową. »

« Jednostajność ubrania i uzbrojenia, stan koni poprawiony, porządek do któregoście sami się przyczynili, wspólną nam wszystkim robił przyjemność. Niezadziwialiśmy widza prostym ubiorem naszym, ale chymeryczne nawet oko, niemogło zrażać się nieregularnością. Czapka biała z barankiem czarnym i małém na orle piórkiem, czamarka krótka granatowa z wypustkami białémi i kołnierzem, rajtuzy granatowe wygodne z wypustką i skórą, odziewały jeźdźców i oficerów. Ich szarfka sukienna, a nas pasy białe z frenzlą srebrną zmieszaną z amarantem przepasywały. Do białych łosiowych pendenlów zdobytych, wszyscy jeźdźcy na lewéj stronie mieli przytwierdzone małe


półk jazdy wołyńskiéj

— 337 —

olslerka z kartuzą na ładunki, a w nich nakryte pistolety. Pałasz każdego uzbrajał: po czterech skrzydłowych w plutonach, mieli sztucce, albo skrócone karabinki z flintpasami; a lance z chorągiewkami narodowego koloru, główną stanowiły broń naszą. Siodła bez olstrów, i jak można najlżejsze, z małym mantelzakiem i płaszczem, nakryte czaprakami granatowémi z zielonych moskiewskich przefarbowanemi, alboteż nowemi tego koloru, rzemiona do nich z surowcu i trenzle surowcowe z werblikami. Paradne mundury officerów, z rozprutémi były rękawami: na spodzie kaftan biały atłasowy. »

« Po ukończeniu umundurowania i osiodłania, zostające karabinki i pistolety zostawione były z oddziałem przeznaczonym do rezerwy, gdzie razem mieliśmy kilkaset lanc nowych; nasze zaś domowe lance rozdane były pospólstwu w Solcu. »

« Pieniądze składkowe, któreśmy przywieźli z sobą; wyszły były zupełnie, i resztę potrzeb z małych moich funduszów załatwiałem. A że kassa ta była własnością publiczną, i do bezpośredniego mojego rozporządzenia zostawioną, wezwałem więc was, żebyście z niéj jak najściśléj kassyera półkowego obrachowali, a wezwanie to załączam

— 338 —

tu (*). Załączyłbym także szczegółowy wasz rachunek naszéj kassy, ale cnotliwe polskie serca co ją złożyły, spokojnie zaczekają na czas,


(*) Wojsko Polskie, Sztab Półku,
Półk Jazdy Wołyńskiéj. Solec, 28 czerwca 1831 .r

Różycki Major dowódzca Półku Jazdy Wołyńskiéi,
do korpusu officerów tegoż półku.

Wśród domów waszych jeszcze na Wołyniu, powierzyliście mi tymczasowe naczelnictwo powstania. Rząd narodowy przyznał mi je nadal, a przyznał, wierzycie zapewne, bez mojego o to ubiegania się.

Czy dotąd dopełniłem mojej powinności, do waszego odwołuję się przekonania, i w niém tylko chcę mieć świadectwo; co zaś do pieniędzy, które składały kassę naszą, złożonych przez dobrowolne ofiary Wołynianów, z tych winienem publicznie zdać rachunek. — Tym więc celem wzywam was koledzy moi, żebyście z pośród siebie wybrali: jednego kapitana, trzech poruczników, i trzech podporuczników, dwóch podoficerow i dwóch jeźdźców, którzy zajmą się obrachunkiem kassyera półkowego podp. Wyhowskiego, na którego ręce wszystkie fundusze były składane. — Prawo bezpośredniego rządzenia pieniędzmi było przy mnie, a te były własnością narodową, i dla tego kommissya obrachunkowa wybrać się mająca, odbędzie czynność swoją ściśle i z dokładnością. Niech przyszłość mnie obwiniać nie może, że fundusze tak święte źle użyte zostały. K. R.

Odpowiedź. — Szanowny Majorze. Winniśmy ci ocalenie naszego życia, winniśmy ci honor jaki mamy służenia naszej Ojczyznie. Twoja prawość jest rękojmią twoich czynności, których my jesteśmy świadkami. Wiadomo nam jest jak zostały użyte, fundusze nasze; lecz kiedy taka jest jego wola, ulegamy jej i rapportujemy, że z pomiędzy nas obrani do kommissyi obrachunkowej kapitan Przyborowski; porucznicy, Faliński, Omieciński i Domaradzki Józefat; podporucznicy, Budzyński, Zakaszewski i Topczewski; podofficerowie, Olszewski i Wielobyski; jeźdźcy, Zakrzewski i Piotrowski. — D: podpisy.

— 339 —

W którym winny im hołd publicznie będziemy mogli oświadczyć. »

« Odtąd przestaliśmy zależeć od siebie, zaczęlismy wspólnie działać z innemi korpusami. A czyśmy godnie powołaniu naszemu odpowiedzieli, nie do nas należy sądzić; ja tylko zamilczeć niemogę szacunku mojego dla was: nabyliście do niego prawa waszém męztwem, staraniem w służbie wewnętrznéj, troskliwą opieką nad żołnierzami, godnymi naszéj przyjaźni. Waszą nieinteressownością ustępowaliście chętnie prawa waszego do krzyżów dla żołnierzy; byli między wami co prosili żeby ich zostawić w szeregu jako podofficerów, nieżądali wdziać znaków officerskich, i przy końcu dopiéro kampanii przyjęli nominacye. Listę offcerów do krzyżów w skutek powtarzanego rozkazu jenerała korpusu przedstawiłem. Chowajcie te drogie pamiątki, godnieście one nabyli: nie zniży ich ceny ciemiężca jak żąda. W zemście swojéj ukazem rozdał on polskie krzyże Moskalom na znak że niemi pogardza; a biedne narzędzia samowładztwa, przyjęłyje w równéj pokorze, jak przyjmują na czoła wypiekane piętna przed Sybirem. Nasze krzyże, nasze stopnie, ojczyzna nasza nam dała. »

« Winienem jeszcze wam podziękować za

— 340 —

utrzymanie karności w szeregach, za wzory dla żołnierzy odwagi waszéj: widziano was w każdej bitwie na przodzie; w sto piętnaście koni łamaliście cały półk pod Iłżą. Tam w czasie ataku kiedym wołał « puszczaj cugle! » żołnierz szwadronu trzeciego dał mi się słyszeć: « ja mojego konia wykiełznałem » — Po téj bitwie przyznano nam nasz szyk jednoszeregowy i pochlebnie powiedziano, żeśmy sami sobie na to prawo napisali. Umieliście się formować pod kartaczami; wspólnym zaufaniem ożywialiśmy się, nie nadto nawet wymagałem zimnéj krwi po was wtenczas, kiedy umyślnie odwróciwszy front od nieprzyjacielskich dział, zakazałem patrzeć na granaty rozrywane za ogonami waszych koni, nienadto mówię, boście to ściśle i z pogodą na czołach wypełnili. Nad Wisłą pierwszy mój szwadron oddzielnie stojący wołał na mnie, żebym go prowadził do szarży na 16 szwadronów rozwiniętych nieprzyjaciół i w miejscu krzyczących hurra. Nieśmieli oni na trzysta koni naszych uderzyć, bo każdy z tych półków, w różnych czasach, miał z osobna z wami do czynienia. Nieprzyznałbym się do nieprzyjęcia walecznego wyzwania mojego szwadronu; ale wierzycie zapewne, że nie osobista bojaźn od tego mnie odstręczała: chciałem ten atak

— 341 —

wykonać trzema szwadronami, któryby się powiódł zapewne, ale te natenczas podzielone były przeszkodami, a w poprzek kartaczowego ognia sprowadzając, mógłbym je zniszczyć. «

« Nie wystawą ubiorów naszych ani zwierzchnią postacią, któréj my się zrzekli, chcieliśmy przerażać naszego przeciwnika: patrzał on na ostrza naszych lanc, które nieraz wprzód dały mu się uczuć nim je zoczył. » (*)

(*) Umieszczając w niniejszej książce dosłownie Pamiętnik półku jazdy wołyńskiej, poczytuję sobie za obowiązek nieopuścić dwóch dodatków, z których pierwszy otwiera a drugi zamyka pomienione dziełko.

1. Lista imienna officerów półku jazdy Wołyńskiej.

Półkownik, dowódzca półku, Różycki Karol, ozdobiony krzyżem kawalerskim. — Major, komendant pierwszego szwadronu, Dunin Stanisław, — Kapitanowie, komendanci szwadronów: Grudziński Michał, krzyż złoty. Przyborowski Tadeusz, kr. zł. Dunin Karol, kr. zł. Dłuski Jan, kr. zł. — Porucznicy: Pilchowski Seweryn, Czajkowski Michał, kr. zł. Omieciński Jan, kr. zł. Pilichowski Adolf, adjutant półkn, kr. zł. Domaradzki Józefat, kr. zł. S***A***, kr. zł. Faliński Stanisław, Bernatowicz Konstanty, H*** R***. — Podporucznicy: Wyliżyński Marcin, kr. zł. T*** A***, Budzyński Michał, Budzyński Wincenty, kr. zł. Domaradzki Adam, Zakaszewski Erazm, Wyhowski Antoni, kassyer półku, Topczewski Antoni, ubiorczy półku, Kulikowski Florjan, S*** T***, kwatermistrz, Ostaszewski Krzysztof, Wielobyski Franciszek, Paszuta Mikołaj, Raczyński Ludwik, Morgulec Xawery, Krzyżanowski Eustachy. — (Przybyli do Solca): Porucznik Niemojewski Jan N. kr .zł. — Podporucznicy: 0*** A***, Bogdanowicz Antoni, Berzewiczy Jan, Podolecki J. Kanty, — Kapelan X. Kołomyjski. — Doktór półkowy Terlecki. »

— 342 —

XII.

Powyższe opowiadanie zaprowadza uwagę czytelnika w owe miejsca i czasy, gdzie się już


2. Pieśn półkowa.

Hej kozacze, w Imie Boha!
Wże hołosyt w cerkwi dzwin!
Komu miły dim, neboha
Za proklatym na wzdohin.
      Razom, razom na wraha!
      Hurra ha, hurra ha!

Z Witsy hora a tam staw,
Idy teper kuda chocz;
Czerez wodu można w pław,
Czerez horu pereskocz.
      Daléj bratia na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

Kopniś koniu kopytom,
Chotiaj pina potecze;
Ja zaklawsia korolom,
Szczo bis Moskal newticze,
      Szczo zjuszit sia rid wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

Nyzom spisy, nyzom spisy,
Bo wże tanec sia naczaw:
Propadete czomy bisy,
Kozak nowy kożuch wdiaw,
      Kozak letyt w strim wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

Kozak pana neznaw z wika,
Win zrodiw sia na stepach;

— 343 —

wszystkie pasma traktowanéj tu rzeczy, znajdowały blizko głównego węzła całéj sprawy naszéj.


Plakom sław sia z czolowika,
Bo zris w kińskich stremenach.
      Razom, razom na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

Jeho sloza ne wspyniaje,
Win neterpyt dowhih słow!
Szczo tam w nebi win neznaje,
A na zemli znaje krow!
      Daléj bratia na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

My nelubym dowho żyty,
Szabli sywy wus neznaw:
Nam najlipsze tak kińczyty,
Jakby duszu czort chwataw.
      Razom, razom na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

U nas woroh nezahostyt,
Naszym switom ciły myr,
Nasza spisa nezapostyt,
Szczoraz maje swiży żyr.
      Daléj bratia na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

Oj radby ja teje znaw.
Czy na swity takij zrys
Ktoryb zdala newtykaw
Pered lisom naszych spis?
      Razom, razom na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

— 344 —

Każdy co rojąc sobie neutralność gabinetu wiedeńskiego przychylną dla Polski, spodziewał się znaleść w Galicyi błogą przystań obok reszty krain naszych zaburzonych wojną, prędko wychodził z błędu. Wiele rycerstwa, któreby nawet ginąc z bronią w ręku przyniosło pożytek ojczyźnie, utonęło marnie w tym zdradliwym porcie. Ostatni zastęp powstańców Ziem Ruskich wchodzący z jenerałem Kołyszko, zaraz też mógł żałować, iż niedość wierzył pogłoskom o losie korpusu Dwernickiego. Niedale-


Niebijte sia Lacki dity,
Pyjte wyno u stoła;
Teper możete sedity
Jak pid kryłom anheła.
      Bo strił chmara na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

Zatrepetaw oreł strachu!
I dywyt sia z hory łaso.
Postyj, postyj myły ptachu,
Budesz isti skwerne miaso;
      Bo my idem na wraha,
      Hurra ha, hurra ha!

Hodi tobi w Polszczy hraty,
Tutki marne propadesz,
Hodi tobi panowaty,
Ne wijdesz! ne wijdesz!
      Siczy koły riz wraha,
      Hurra ha, hurra ha! »

— 345 —

ko od siebie, jednakim trybem skończyły się dzieje i wyprawy posiłkowéj, i powstania. O parę mil od Chlebanówki, w miesiąc okrągły stanął pod Skałatem drugi oboz jeńców, zmuszonych broń polskę złożyć w ręce niemieckie. Austryak najukładniejszy z naszych śmiertelnych nieprzyjaciół, pomału, w miarę jak psuliśmy własną dolę, wysuwał utajone pazury. Było to atoli jeszcze w dniach niezupełnie straconych nadziei, i bagnety austryackie otaczające oboz pod Skałatem, niekrzyżowały się tak ściśle, a tuż za ich łańcuchem biły w około serca polskie i bracia wyciągali ręce do braci. Od początku walki narodowéj zapalonéj w Warszawie, Galicya złożyła mnóstwo wszelkiego rodzaju dowodów niestłumionego patryotyzmu. Młodzież stąd jak z innych stron biegła do szeregów królestwa; ale w nieszczęśliwym składzie rzeczy, gdy rozerwanym cząstkom Ojczyzny przyszło różne odegrywać role, dla całéj prowincyi przypadła smutna i tkliwa powinność siostry, w domowych kątach dającéj przytułek i opatrzenie bratniemu rycerstwu. Nim ostatnia katastrofa rzuciła na jéj łono massę wojowników przywiedzionych do pielgrzymiego kija, okolice na wschód Lwowa leżące, miały już często sposobność wystąpić

— 346 —

z patryotyczną usługą. Trzeba było pielęgnować tajne zarodki legii podolskiéj, przytulać różnemi czasy pojedynczo i gromadkami wpadających emigrantów z za Buga i Zbrucza, wykradać nareszcie z pod straży i przemycać do królestwa podkomendnych Dwernickiego i Kołyszki. Obywatele galicyjscy nięszczędzili w téj mierze starań, kosztów i nawet własnego bezpieczeństwa; lecz kobiéty szczególnéj były czynne. Co tylko niewieścia zręczność i odwaga natężona mocnem uczuciem wymyślić i dokazać może, to wszystko teraz patryotyzm w grę wprowadzał. Oboz skałacki ciągle nawiedzany przez tłum serdecznych gości, wypróżniał się każdéj nocy. Przez parę tygodni kwarantany zniknęły prawie dwie trzecie części jeńców: do Ziemi Siedmiogrodzkiéj niespełna 300 wywiedziono. Kilku znakomitszych obywateli a między nimi jenerała Kołyszkę i Dobka zamknięto w Czortkowie.

Starcy ci po sześciu miesiącach ścisłego więzienia zostali wypuszczeni na wolność; lecz dotknięci boleścią na losem ojczyzny, wkrótce jeden po drugim przenieśli się na lepszy świat, gdzie złość ludzka nie może już deptać praw dobrotliwego Boga (*).

(*) Zygmunt Dobek dziedzic miasta Murafy w powiecie jam-

— 347 —

Car moskiewski przysłał do Galicyi bezwarunkową i ogólną amnestyą dla wszystkich

polskim i innych dóbr na Podolu, posiadający więcej dwóch milionów majątku, liczył lat 70 życia, kiedy sprawa narodowa młodsze pokolenie powołała do broni. Szanowny ten patryota na pierwsze hasło wojny ziemiańskiej, z dwóma synami i kilkudziesiąt ludźmi wyszedłszy w pole, dzielił losy oddziału, który pod dowództwem dawnych officerów Chłopickiego i Kurowskiego, połączył się z Nagórniczewskim, a razem z nim wlał się w dogorywający korpus jenerała Kołyszki. — Dolegliwości wieku pomnożone ciężką chorobą astmy, niepozwoliły Dobkowi myśleć o wymknieniu się z Galicyi na dalsze usługi dla ojczyzny.

Wycierpiał więzienie w towarzystwie jednego z synów, a potém przybywszy do Lwowa na kuracyą, umarł w maju 1832 r. Pogrzeb zacnego obywatela był skromny i cichy jak pogrzeb każdego tułacza; lecz całe miasto wyszło oddać cześć zwłokom cnotliwego męża, który wytrwał do końca, bo nigdy niepożałował poświęcenia się swego, i obok religijnej wiary przodków, wiarę w przyszły tryumf sprawy naszej, dochował do ostatniej chwili życia.

Benedykt Kołyszko ukazuje się w dziejach wojennych naszych, jako jenerał brygady z 1794. Nie masz prawie rapportu z owego czasu, w którymby Xiąże Józef Poniatowski, albo inni jenerałowłe, nieoddawali mu najchlubniejszych pochwał tak za waleczność, jakoteż przytomność i trafność w rozrządzeniach. Po nieszczęśliwie zakończonej wojnie, jł. Kołyszko razem z wielu innymi patryotami opuścił kraj, i przez Drezno, Paryż, Wenecyą, przybył do Rzymu, skąd później udał się przez Węgry do Wołoszczyzny, właśnie gdy emigranci tutaj przebywający zamyślali o podzwignieniu orężem sprawy narodowej. W skutek konfederacyi zawiązanej w Krakowie 6 stycznia 1796 i obietnic w marcu tegoż roku otrzymanych od Dyrektoryatu francuzkiego, zebrało się już w Multanach i Wołoszczyznie kilka tysięcy Polaków. Dowództwo nad nimi było powierzone Kołyszce. Lecz wa-

— 348 —

mieszkańców gubernii, jeśliby chcieli powrócić i zasiąść spokojnie w swoich domach. Nikt

hania się Porty i zabiegi Austryackie rozchwiały te zamiary. Kołyszko przesiedział czas niejaki w Turcji, potém wrócił do kraju i zamieszkał na Wołyniu w powiecie konstantynowskim we wsi Sewrukach. Piękna sława żołnierska, zasługi patryotyczne, koleżeństwo i przyjaźń Kościuszki, jednały mu powszechny i wysoki szacunek: wszyscy ubiegali się o jego znajomość, u Sanguszków był poufałym domownikiem. Lubo nie majętny i w krótce otoczony pięciorgiem dzieci, żył jednak gościnnie i przyzwoicie, a czcząc pamięć Kościuszki, trzy jego ubogie synowice wziął na wychowanie. Do późnej starości nieopuściła go czerstwość: lubił namiętnie polowanie i wzrok miał zawsze doskonały, tylko w ostatnich leciech głos utracił. Głównym znamieniem jego charakteru były nieskazitelność i gorąca miłość Polski. Z religijnem poszanowaniem i rzewnem uczuciem poglądał na pierścień z napisem: Oyczyzna obrońcy swemu, którym go obdarzył wiekopomny Naczelnik pierwszego powstania naszego. Krzyż kawalerski virtuti militari zdobiący jego piersi, był mu niemniej miłą pamiątką. — W sercu tego staropolskiego żołnierza, był ów trafny instynkt, co podobnym jemu doniepuścił zaślepić się blaskiem bohatera wieku. — Kołyszko w zieleńszej porze swego życia nieposzedł za tryumfalnym wozem Napoleona. Późniéj kiedy sam naród wstrząsł swoje kajdany, ośmdziesiątletni starzec z zapałem rzucił się do broni. Mieszkał on natenczas w powiecie hajsynskim blizko swego zięcia właściciela Krasnosiółki, i jeden z pierwszych stanął w obozie zbrojnych współziemian. Nie ambicya go tu przywiodła; bo jakiż nowy tytuł mógł uświetnić dawne jego zaszczyty, chociaż chlubne dowództwo nad tysiącem obywateli należało mu się jakby z prawa? Odtąd, przed pół wiekiem zasłużony wawrzyn, na ubielonych skroniach jenerała, zmieniał się codzień w wieniec cierniowy patryoty męczennika. Rzadki jest tak szczęśliwy czowiek, coby w podobnie dalekich odstępach czasu, wychodził na scenę

— 349 —

jednak nie kwapił się z takiéj łaski korzystać: kto tylko zdołał śpieszył ku granicy królestwa. Oficerowie korpusu Dwernickiego i niektórzy

wielkich zdarzeń z równym powodzeniem. Kiedy naród niepodległy regularnym ruchem posuwa się na swojej drodze, służąc mu ciągle i ciągle idąc z nim razem, można bez usterku przebiedz bardzo długi zawód publiczny; ale w narodzie ujarzmionym i wielokroć chwytającym się powstać, po rozerwanym szeregu rewolucyi, trudny jesl przeskok. Dla tego wiele wysokich imion potknęło się u nas niżej. Gdyby wzgląd na własny interes miał bydź głównym przewodnikiem, roztropność często radziłaby raz uwielbionym mężom nie wychodzić z zacisza weteranów ojczyzny. Jeśli kto nie znał tej rachuby i czuł tylko powinność Polaka, nieprzeto my Polacy mniej go cenić winniśmy. — Za każdym krokiem hufca powstańców podolsko-ukraińskich, dawało się postrzegać widocznie, że sędziwy naczelnik nieodpowiadał potrzebie. Wyniosła i marsowa postać, wytrwałość na trudy, odwaga osobista i siła w boju, pozwalały mu jeszcze zajmować miejsce żołnierza, ale już przezorności i energii wodza w nim nie było. A jak zwykle wódz odbiera największą część sławy z odniesionych powodzeń, tak też w przeciwnym razie surowy sąd naprzód go dotyka. — Dla tego karty niniejszej książki mogą zdawać się zbyt niekorzystnemi dla repulacyi, której wschód i zachód przywiązany jest do historyi dwóch wielkich powstań naszych. Opisującemu wypadki niepodobna było zagłębiać się w rozbiór wszystkich przyczynki nieraz musiał całą winę zostawić na jednej głowie. Czytelnik potrafi domierzyć sprawiedliwości jeśli bolejąc nad nieudolnem postępowaniem, zachowa cześć poświęceniu się i najczystszym chęciom. — Kołyszko resztę życia zatrutą goryczą przepędził we Lwowie: umarł w r. 1833. — Rząd austryacki kazał przy pogrzebie oddać honory należne jenerałowi. Współrodacy będą go zawsze wspominali jak dzielnego wojownika w młodszych leciech, jak wzorowego obywatela i patryotę do zgonu.

— 350 —

powstańcy, prowadzili po kilku, kilkunastu i kilkudziesiąt żołnierzy, manowcami wskazanémi przez Galicyan.

Wszedłszy na ziemię królestwa, jedni udawali się wprost do Warszawy, drudzy gromadzili się w okolicy Zamościa. Przez cały ciąg zmowy do powstania, i późniéj z bronią w ręku, mieszkańcy prowincyi zabranych, mieli jednę główną dążność, jednę myśl powszechną i wyraźną: stać się jak najrychléj nierozdzielną częścią narodu polskiego dźwigającego dawną swą ojczyznę; to jest, wejść bezpośrednio pod zarząd władzy i w skład siły zbrojnéj królestwa, które miało w sobie ognisko i chorągiew sprawy naszéj. Dla tego wszelkie zwierzchnictwa i organizacye u nich były tak momentalne, przygotowawcze tylko i warunkowe; dlatego, jakby lękając się okazać najmniejszy ślad udzielności, nie śmieli nigdy polegać dosyć na samych sobie; a kiedy umknęły się im te ogniwa, za które chwycić się spodziewali, opuściwszy podniesione ramiona, pognali za niemi aż do samego środka władzy i siły narodowéj, żeby stanąwszy w rządzie i wojsku, rząd i wojsko Polski przyciągnąć znowu na własną ziemię. — Element przeto, jaki poruszenia insurrekcyjne z za Buga i Zbrucza rzuciły w okres kongressowy; uważać potrzeba

— 351 —

pod dwoma względami: reprezentacyi w rządzie i formacyi w wojsku.

Co do pierwszego, ta zachodzi trudność iż nie łatwo oznaczyć gdzie wśród różnych gałęzi władzy, spoczywał najwyższy punkt woli narodowej. Bracia nadwiślańscy, obywatele i żołnierze, powszechnym głosem odzywali się do braci za Niemnem i Bugiem. Echo tego głosu odbiło się w manifeście Izb sejmujących, brzmi dobitnie w proklamacyach i instrukcyach Rządu Narodowego, rozciąga się do przemów i rozkazów Naczelnego Wodza. Ale kiedy rozważając rzeczy w ostatecznych wypadkach, zdarza się potrzeba cofnąć się myślą do ich zakrytych przyczyn, częstokroć niepodobna zgadnąć jakimby szeregiem należało ustawić do odpowiedzialności, Sejm, Rząd i Wodza, jak tu rozdzielić zasługi i winy od poczęcia, aż do wykonania zamiarów; częstokroć współczesne w jednym przedmiocie czynności tych władz, niedają się dosyć pogodzić i znieść w całość. Nieraz emissaryusze z prowincyów, nie wiedzieli dosyć komu przekładać swoje prośby, czyją odpowiedź mieć za urzędową: nie można też ścisle wskazać, gdzie było stanowisko, na którémby większa reprezentacya ziem zabranych wpływ swój istotnie wywrzeć mogła.

— 352 —

Cokolwiek bądź, Sejm obszerném swojém kołem ogarniający wszystkie promienie władzy narodowéj, zdawał się mieć w sobie i jéj środek. Ten sejm, ilekroć kwestya jaka dotykała wprost uczuć patryotycznych, w większości swojéj zawsze szczeropolski, skoro tylko usłyszał pierwszy szczęk broni na Litwie, zdawszy resztę trosków względem jéj losu na Rząd i Wodza, począł robić u siebie miejsce dla reprezentantów przez Rossyą trzymanego kraju. Powstańcom Ziem Ruskich przypadło naprzód zająć przygotowane krzesła.

Dnia 18 czerwca, Narcys Olizar, późniéj odziany dostojeństwem Kasztelana, przyjęty był jako reprezentant województwa wołyńskiego; 24 tegoż miesiąca Xawery Godebski, wszedł do grona sejmowego jako poseł łucki; wkrótce potém, 2 lipca, Stanisław Worcel został posłem rowieńskim.

Za przybyciem do stolicy większéj liczby obywateli innych prowincyi południowych, odbyły się wybory reprezentantów Podola i Ukrainy. Niektórzy z nich jeszcze w obozie powstańców mieli sobie udzielone mandaty, wszyscy jako pierwsi co w swoich ziemiach wzięli się do broni, byli naturalnymi ich reprezentantami. Prawo to dające moc szczupłéj garstce przema-

— 353 —

wiać, lub do przemawiania w imieniu wielu tysięcy współobywateli upoważniać kogokolwiek, nieopierało się lileralnie na artykułach zapadłych ustaw, ale w uczuciu i rozsądku narodowym miało niezachwianą podstawę. Powstańcy przeto wybierając posłów z pomiędzy siebie, powołali na ten urząd dwóch rodaków, z których jeden niemiał udziału w powstaniu swego powiatu, drugi był osiadłym ziemianinem królestwa; każdemu zaś województwu dając tylko po 6 reprezentantów na 12 powiatów, zostawili połowę miejsc dla współziemian, którzyby przybyli po oswobodzeniu kraju. Oto jest lista wybranych: Województwo podolskie, poseł hajsyński Alexander Jełowicki, olhopolski Xawery Sabatyn, winnicki Amancyusz Zarczyński, jampolski Alexander Bernatowicz, kamieniecki Jacek Gołyński, bracławski Henryk Nakwaski. — Województwo kijowskie, poseł skwirski Wincenty Tyszkiewicz, machnowiecki Herman Potocki, humański Daniel Tchorzewski, lipowiecki Józef Tomaszewski, radomyślski Jakób Malinowski, taraszczański Józef Bohdan Zaleski.

Dnia 9 lipca, jedenastu z wyżéj pomienionych posłów zasiadło na ławach izby. Piérwsze ich głosy były szczerém wynurzeniem uczuć które

— 354 —

żywo przejmowały ich serca. Z miłością i pokora młodszych braci, oświadczali dawniejszym reprezentantom narodu, tę pełną szacunku ufność, jaką będąc jeszcze w domowych zagrodach pokładali w patryotyzmie i mądrości sejmu, który sprawę powstania wziął pod swoję opiekę. Następowały zaraz szybkie opowiadania wypadków walki podniesionej w prowincyach. Skreślić obraz nadziei, oczekiwań, nieszczęśliwych przygód, poświęceń się i bojów, poskarżyć się na przeciwności, wystawić ducha i materyalne zasoby swego kraju, zwrócić uwagę na jego obecne męczarnie w ręku nieprzyjaciela, wszystko to było i bardzo naturalném i zgodném z nowém powołaniem obywateli, którzy zostawiwszy za sobą zakrwawioną ziemię, domy w płomieniach i we łzach rodziny, wołanie współziemian przynosili do głównego przybytku ojczyzny. Nieświadomi jeszcze całego stanu rzeczy, a głęboko przeświadczeni iż dosyć było objaśnić sterujących losem narodu, żeby pobudzić ich do przedsięwzięcia wszelkich stosownych środków, nie kładli na końcu swoich mów ani rady ani prośby. (*) Słuchano ich uprzejmie i z wzajemnym wzruszeniem, odpo-

(*) Patrz głos posła hajsyńskiego, str. 367.

— 355 —

wiadano słowami braterskiéj pociechy, lecz także odpowiedź ta nie mogła prowadzić do pewnego rezultatu. Kwestya pomocy dla prowincyów, ścisłe złączona z kwestyą o tok całéj kampanii, wymykała się zawsze z izb sejmujących do sali rządowéj, z tamtąd ostatecznie do głównéj kwatery. Sejm więc powracał znowu do porządku dziennego obrad, Rząd w swoich widokach, Wódz w swoich planach, ile dziś wiedzieć można, nie zboczyli daleko dla téj pobudki: cała machina toczyła się daléj oddawna z głębszych przyczyn nakierowanym torem.

Prędko posłowie ruscy postrzegli, że ich obecność w sejmie nie była dostateczną spójnią między interessami, które w gruncie wspólne, rozdzieliło mnóstwo okoliczności. Z wielu względów dawała się czuć potrzeba osobnéj centralizacyi dla powstańców Ziem Ruskich w stolicy narodowego powstania. Na wniosek przeto Olizara utworzony został Komitet, do którego składu obok obywateli z prowincyi zabranych, powołano osoby dostojne zasługami i powagą w królestwie. Województwo wołyńskie miało tu za swoich reprezentantów, byłego wodza naczelnego księcia Radziwiła, posłów Worcella i Godebskiego; województwo podolskie, wojewodę Antoniego Ostrowskiego, posłów Jełowic-

— 356 —

kiego i Sabatyna; województwo kijowskie, posłów Hermana Potockiego, D. Tchórzewskiego, i obywatela Piotra Kopczyńskiego. Obowiązek sekretarza pełnił Henryk Choński. Nowa ta instytucya musiała na wstępie swoich czynności myśleć o wzdobyciu się na jakikolwiek fundusz. Miliony przygotowane w kraju i wożone w furgonach taboru powstańców, nie były już pod ręką, przyszło im teraz w składkach prywatnych szukać zasiłku. Datek Alexandra Potockiego wynoszący tysiąc czerwonych złotych, głównie zaopatrzył kassę (*). Komitet ziem Rus-

(*) Alexander hr. Potocki, syn Szczęsnego, służył w wojsku rossyjskiem i miał stopień półkownika. Kiedy wojna nasza 1831, wrzała najsilniej, znajdował się za granicą; przybył z Berlina do Warszawy, w chwilach niemal widocznie już przeważającej się szali, a ciężka choroba niepozwolila mu położyć zasług na polu bitew. Poświęcenie się jego było jednak piękne i całkowite. Z szlachetną skromnością mawiał znajomym, którzy go odwiedzali natenczas, że gdy lepsze nadzieje świeciły ojczyźnie, mógł nie spieszyć ze swoją osobą, ale dopiero gdy niebezpieczeństwo grozi, uważał za powinność podzielać je z rodakami i stać się ofiarą sprawy narodowej. Zacną tę podniosłość patryotycznego uczucia, uwieńczyła stałość. W tułactwie, wyzuty z ogromnego majątku, nie przyjął amnestyi cara dawanej mu dobrowolnie. — Dziś cudzoziemcy w podróżach na ciekawą rewiją pod Wozniesieńskiem, przejeżdżając przez Zofijowkę i Humań, wzruszają ramionami z podziwienia, jakim sposobem pan tak rozległych dóbr, człowiek mający otwartą drogę do najświetniejszych tytułów i łask monarszych, rzucił to wszystko, wiedząc dobrze iż w zamian niepozyska nic więcej tylko

— 357 —

kich, zamierzył sobie, dawać opiekę i wsparcie wszystkim mieszkańcom prowincyi przybywającym do królestwa; szczególnie zaś miał na celu, być pośrednikiem między Rządem a województwami zabużańskiemi, starać się zawiązać i utrzymywać z niemi ścisłą kommunikacyą, obmyślać sposoby jak najrychlejszego pociągnienia ich na nowo do czynnego udziału w walce, ułatwiać i przyśpieszać formacyą regularnych półków z współziemian znajdujących się w królestwie.

Drugi ten przedmiot, do którego tak skwapliwie dążyli powstańcy, ukazał się z blizka jeszsze bardziéj zawodzącym oczekiwanie. Każdy powstaniec był w prawdzie zdolnym na dzielnego żołnierza, ale nie każdy mógł bydź wszędzie jednako użytecznym żołnierzem. Obywatel zbrojny w swoim powiecie nie tak własną szablą, jak przykładem, wpływem, duchem i wolą, przynosił korzyść sprawie, w półku nimby wyćwiczył się na umiejętnego officera,

czyste imię Polaka. — O! takie ofiary nie są daremne! Któryż współrodak nie doznaje wewnętrznej dumy i pokrzepiającej otuchy, że kiedy bogatych krajów mieszkańcy pojąć podobnych cnót nie mogą, biedna ojczyzna nasza ma synów, co zadziwiają ich bogactwem, bez rachuby i oglądania się poświęconem dla niej.

— 358 —

musiał stać się zrazu tylko dopełnieniem konia, numerem w szeregu. Żywioł przeto, który przyniesiony przez prowincyonalne powstania miał rozbujać się silnie, w armii regularnéj malał i tracił swój walor. Garstka co na domowym gruncie zdawała się ważnym zastępem i rzeczywiście była plennem nasieniem, ściśnięta w kadry, ledwo zasługiwała na wzgląd wyższych dowódzców starego wojska; niektórzy cenili ją tyle albo i mniéj, co odpowiednią liczbę pospolitych rekrutów. Nadto, trzeba było jeszcze ją ubrać, umontować, uzbroić, a źródła do tego nie stały otworem.

Jeden tylko półk jazdy wołyńskiéj, przyszedłszy ze swoim gorliwym i skrzętnym dowódzcą, ze swoją organizacyą i swoją kassą, łatwo przełamał trudności i, prędko na świetne czyny wystąpił w pole.

Zawiązek legii podolskiéj przeprowadzony z Galicyi do Józefowa, a pomnożony główną massa powstańców z korpusu Kołyszki, staraniem i nakładem Wereszczyńskiego, rozwijał się także w piękny i waleczny zastęp. Lecz jego zawód skończył się w Zamościu, gdzie wylał wiele krwi w dzielnych wycieczkach, skąd poszedł na męczeństwo.

Dawniéj jeszcze poczęty w Warszawie zakład

— 359 —

legii Litewsko-ruskiéj, pomnożył się znacznie przez przybycie powstańców. Batalion piechoty pod dowództwem półkownika Kwiatkowskiego, i dwa szwadrony jazdy, dzieliły trudy i sławę z jazdą wołyńską w korpusie jenerała Różyckiego.

Komitet Ziem Ruskich czynił starania żeby utworzyć nowy szwadron téj legii; bogatsi obywatele Wołynia i Podola usiłowali własnym kosztem, ile im na to w odległości od majątków wystarczało, przynieść podobną usługę. Ludwik Stecki zamierzył sobie formować półk wolnych kozaków, Alexander Sobański otrzymał od Wodza Naczelnego upoważnienie wystawić dwa szwadrony pod nazwiskiem półku ułanów nadwiślańskich. Piérwszy niezdołał przed szturmem Warszawy uzbroić i na koń wsadzić swoich ochotników; drugi z kilkudziesiąt uzbrojonymi ludźmi wszedł do legii, która walczyła przy jenerale Różyckim.

Tak tedy nadzieje powstańców opierane na reprezentacyi w ognisku władzy i na formacyi wśród armii narodowej, gasły coraz bardziéj: powrót tryumfalny z mocą zdobywczą do opuszczonego kraju, stawał się coraz wątpliwszym. Tymczasem ten kraj zrażony w pierwotnym zapale, boleśnie dotknięty przez liczne straty, de-

— 360 —

ptany od mściwego nieprzyjaciela, nieprzestawał ufnie poglądać w stronę, gdzie była zatknięta chorągiew Polski. Znowu tu wśród snujących się zbirów, wśród więzień i sądów wojennych, zmawiano się cicho jak najskuteczniej odpowiedzieć hasłu, gdy je dadzą bracia z królestwa; znowu składano na rzecz, powstania po rublu srebrnym od duszy skazkowéj, i w dniach bitwy pod murami Warszawy, jeszcze ubiegano się o kupno listów kredytowych, których najpiérwszą hipoteką wtenczas była wiara w pomyślny skutek walki. — Aż nakoniec rozwiązało się wszystko: całe powstanie wyszło na reprezentacyą przed światem, cała armija opuściła grunt ojczysty z nadzieją uformowania się kiedyś na obcym. Do żałoby domowéj, przybyła prowincyom żałoba ogólna: wracali współziemianie, ale w kajdanach i przed trybunał moskiewski. Austrya wydała carowi wszystkich co ze Skałatu byli zaprowadzeni do ziemi Siedmiogrodzkiej; najwięcej zaś Podolan i Ukraińców padło ofiarą przez haniebne złamanie przyrzeczeń danych im przy kapitulacyi Zamościa. Po wyjściu jenerała Chrzanowskiego z téj twierdzy, główną część załogi stanowiła legija podolska (dywizyon ułanów, z 300 koni); a gdy, jenerał Krysiński stracił powagę, uważano ma-

— 361 —

jora Wereszczyńskiego, dowódzcę legii, niemal za komendanta fortecy. Skoro Warszawa wpadła w ręce Paskiewicza, jenerał moskiewski Kajzarów oblegający Zamość, przysłał parlamentarza wzywając do poddania się; lecz ani odpowiedzieć mu niechciane: powtórzył wezwanie po wejściu korpusu Ramoriny do Galicyi, również bez skutku. Dopiero gdy nadbiegła wieść że i korpus Rybińskiego w Prusach broń złożył, Wereszczyński udał się z twierdzy dla zbadania rzeczy: za powrotem jego zwołano jeszcze na radę wojenną 115 officerów; siedmiu z pomiędzy nich Podolan, radziło wysadzić mury w powietrze i nieprzyjacielowi gruzy tylko zostawić; ale jenerał Krysiński, major Boleski i inni, w żaden sposób dopuścić tego niechcieli. Powtórnie więc wysłany Wereszczyński zawarł układy zabezpieczające zupełną amnestyą garnizonowi, bez wyjątku mieszkańców Ziem zabranych. Kajzarów w imieniu Mikołaja podpisał warunki. Przez dni dziesięć były one szanowane, późniéj, oddzielono powstańców i poczęto golić im głowy, znaczyć numerami, pod strażą gnać pieszo do miejsc rodzinnych, dla tłómaczenia się przed właściwym sądem!

Od owego czasu do dziś dnia nieustały jeszcze wyroki sądów carskich. Rozległa przestrzeń

— 362 —

Ziem Ruskich oznaczona jest temi punktami, co tu i ówdzie jakby drobne wulkany objawiły narodowego ducha: daleko gęściéj całą jéj powierzchnią poranił prześladowaniem zwycięzki morderca; a za każdem pchnięciem jego noża, widać jak wiele tam pozostało nieużytych sił, zatajonego ognia! Czemuż ta potęga nie wybuchnęła razem, niezebrała się w jedno płomie?

Dópóki szczęśliwszy ruch niepodzwignie ojczyzny naszéj, wszelkie opisy i rozbiory wypadków przeszłéj wojny insurrekcyjnéj, jeśli je kto przedsiębierze z sercem stroskanem czującego Polaka, muszą kierować się do roztrzygnienia téj zagadki. Stąd też wynika, iż obierając sobie za przedmiot cząstkę pomienionych dziejów, trudno niedotknąć głównego ich pasma!

Myśl powstania, piérwszém śmiałem rzuceniem się na nieprzyjaciela w stolicy przywiedziona do czynu, była myślą całego narodu we wszystkich odcinkach rozszarpanej jego ziemi, była, jak i jest, żywotnem ogniwem łączącem jego historyą — z przyszłością. Czyn takowy wstrząsł tedy całą dawną Polską, i wszędzie ile miała sił, wszystkie wystąpiły na wierzch; ale żeby je zebrać i rozwinąć, trzeba było narodowi takiego środka woli, któryby oparty na tém czém staliśmy dziesięć wieków, górował u

— 363 —

szczytu naszego przeznaczenia. Inaczéj żadna władza, pojedyncza czy zbiorowa, ani mocnéj podstawy, ani właściwéj wysokości i trafnego kierunku mieć nie mogła: mnóstwo chęci, widoków, pojęć, namiętności, musiało grać niesfornie, krzyżować się i łamać, obracając w niwecz najczystsze zamiary najdzielniejsze usiłowania. Nie łudźmy się z własną szkodą, pozornie żal uciszającą wymówką — żeśmy byli słabi: rachunek materyalnych sił i zasobów przy smutnym końcu walki, zadaje temu fałsz najbardziej, a niemal w każdym poprzednim peryodzie zbija podobne mniemania. Dzieje powstań zabużańskich i zaniemenskich dostarczają w téj mierze dowodów.

Pięć tysięcy powstańców w hufcach kolejno jeden po drugim występujących na Polesiu wołyńskiem, Podolu, Ukrainie, w środku Wołynia, w zakątach Polesia kijowskiego, i osobno cztery tysiące regularnych żołnierzy, utrzymywało ten ogień, co dwa miesiące przebiegał Ziemie Ruskie i zostawił świetne pamiątki dzielności narodowego oręża. Bitwa pod Boremlem i bitwa pod Daszowem, o 25 dni czasu, o trójnasób tyle mil od siebie oddalone, ważyły jeszcze dość wątpliwe losy: azaliż to wszystko należycie spojone i pod jeden ster wzięte nie-

— 364 —

sprawiłoby znakomitych skutków? Lecz w liczbach daléj posunąć się trzeba. Że Wódz Naczelny pierwszym rozkazem swoim przeznaczył za Bug 1,500 jazdy, że Powstanie w 1,000 koni skończyło swój zawód, nie idzie zatém iżby armija więcéj udzielić, prowincye więcéj dla armii dostarczyć nie mogły. Trzy korpusy pod jenerałem Dwernickim, Sierawskim i Chrzanowskim oderwało się od głównych operacyi dla téj sprawy; trzy gubernije miały się w pogotowiu do wspólnego działania. Piętnaście tysięcy regularnego wojska i najmniej piętnaście tysięcy zbrojnych ziemian, niebyło niepodobieństwém ruszyć od razu na nieprzyjaciela, który przed końcem kwietnia przynajmniéj, bez przeniesienia całéj wojny nad Dniepr, opierać się tu nie mógł.

Podobnie miały się rzeczy z wyprawami na Litwę; a wszędzie wypadki działań wojennych zwracają prędko uwagę do ich przyczyn moralnych; bo walka powstającego narodu nie jest kampaniją zwyczajną, bo tu wśród dział i batalionów, występuje na plac wszystko, co ten naród ma w swoich dziejach za sobą i przeciw sobie, od kolebki do dnia bitwy.

Kto zamierzy ku pożytkowi ojczyzny zdać sprawę ogólną z usiłowań położonych daremnie

— 365 —

celem podźwignienia jéj z upadku, będzie musiał zapewne rozstrzygnąć ostatecznie skąd i dokąd idziemy pośród przeciwnych i przyjaznych nam dążeń tego świata; rozważając późniéj krok po kroku, wskaże gdzieśmy zboczyli z prawdziwéj drogi, przez jakie błędy źleśmy poszli. — Przedmiotem niniejszego pisma bydź to niemogło; tylko konieczny związek między cząstką i całością pociągnął piszącego za ścisły obręb jego pracy. Dla tego napomknąwszy czytelnikowi na wstępie niektóre widoki historyczne względem Ziem Ruskich, w ciągu opowiadania rzadko miał sposobność zwrócić oczy ku nim. Opowiadanie samo zaprzątało jego umysł wielorakim kłopotem. Trzeba było treść rozpryśnioną w mnóstwie drobnych szczegółów zsączyć do jednego naczynia, a obok pozatykać te kwiaty i kolczyste chwasty, z których się rzecz uplatała na swoim gruncie; bo współczesnych obowiązkiem bardziéj jest zostawić zbiór podań niż wywarzonych postrzeżeń. Materyały różnéj rozciągłości i różnego zakroju, w niektórych częściach bardzo ubogie, w niektórych powtarzające się do zbytku, nie dawały się na surowo ułożyć w książkę nieodstręczajacą wydęciem okładek i zamętem wewnątrz. Krytyka wszakże musiała skromnie praw swoich używać: wiaro-

— 366 —

godność naocznych świadków i uczestników zdarzeń, ograniczała ją częstokroć do strażnictwa porządku w datach i obrazach. (*) Świeże sprawy żywych jeszcze ludzi zbyt blisko nieraz dotykają miłość własną jednych, namiętność drugich: ale co czas łagodząc, mógłby zatrzeć i zniszczyć, to skąd innąd należy się narodowi jako pamiątka, przestroga i nauka okupiona krwią i łzami.

Rozmyślamy i piszemy o przeszłem powstaniu, żeby powstać znowu: jakiekolwiek błędy i niedostatki tego dzieła ściągną na się teraz sąd rodaków, bogdajby tylko choć w części odpowiedziało swemu celowi, przyniosło korzyść na potém.

(*) Ponieważ nie wszyscy autorowie dostarczonych mi pamiętników i notatek pozwolili wymienić siebie, nie kładę spisu źródeł.

ozdobnik
GŁOS
JW. A. JEŁOWICKIEGO

POSŁA HAJSYNSKIEGO,

ODCZYTANY NA POSIEDZENIU IZB POŁĄCZONYCH

dnia 9 lipca 1831 r. w Warszawie.


Dostojny Senacie, Prześwietna Izbo Poselska!

Chwila w któréj prawdziwie po braterska przyjęliście nas do swego grona, nie jest obojętną w sprawie ukochanéj Ojczyzny naszéj. — Powstanie naszych województw wykonane wśród wojsk nieprzyjacielskich, nie poparte siła regularnego żołnierza, chociaż niebyło uwieńczone pomyślnym skutkiem, przechyliło jednak cokolwiek szalę przeznaczenia naszego; bo wskazując światu jak daleko sięga duch polski, objawia mu dokąd jéj granice rozciągać się muszą.

Dzięki wam, żeście raczyli ocenić patryotyczne zasługi nasze przyznając naszemu woiewództwu prawo reprezentacyi: wstępne to prawo do zupełnéj wolności, pokrzepi nasze siły do jéj wywalczenia. Krok ten z waszéj strony, spoił i nierozerwanemi uczynił te ogniwa, które nas przez tyle wieków swobody i wielkości naszéj łączyły.

Jeżeli świat cały dziwi się téj bohaterskiéj odwadze naszych rycerzy, która niweczy zamachy uporczywego

— 368 —

nieprzyjaciela, i o tyle już jego siłę zmmiejszyła; niemniéj też uwielbia waszą mądrość, z jaką prowadząc i strzegąc sprawę oswobodzenia Ojczyzny, utrzymujecie tę siłę moralną, która nasz naród czyni niezwyciężonym, i z tak szczupłego jeszcze kraju, bez uciażenia wynajdujecie tyle zasobów do prowadzenia tak kosztownéj wojny. — Dla tego, dostojni Mężowie! zajmując obok was miejsca, przejmujemy się całą ważnością naszego powołania, ale czujemy oraz jak trudno będzie sprostać waszym zdolnościom, waszemu doświadczeniu, i że tylko wstępując w wasze ślady, zdołamy odpowiedzieć zaufaniu współobywateli naszych, którzy przez nas składają wam hołd, do jakiego wasze cnoty, wasze poświęcenie i niezmordowana praca, nabyły prawa w obliczu naszéj Ojczyzny, w obliczu wszystkich oświeconych narodów.

Pozwólcie, dostojni Mężowie! ażebym jako świadek i uczestnik wszelkich działań naszego powstania, opowiedział wam w krótkości jego historyą, która rzucić może prawdziwe światło na stan obecny naszych województw, a dla braci naszych obojętna bydź niepowinna.


Historya początkowego powstania województw Podolskiego i Kijowskiego, czytana na posiedzeniu Sejmowém dnia 9 lipca 1831 roku, przez Alexandra Jełowickiego, Posła powiatu Hajsynskiego.

Od czasu kiedy wybiła wielka godzina odrodzenia ukochanéj Ojczyzny naszéj, kiedy Sejm Narodowy zaprzysiągł przed światem oswobodzenie Polaków jęczących

— 369 —

pod katowską ręką tyrana; postanowiliśmy nieopuścić okoliczności, któraby nam dozwoliła dzielić trudy i niebezpieczeństwa oswobodzicielów ojczyzny, i wyrzec się wszystkiego, wszystko na stratę narazić, aby odzyskać więcéj jak wszystko.

Ten sam ogień, który zapalił świetna rewolucyę w Warszawie, tlał zawsze w sercach naszych: roznieciła go ta rewolucya, i byłby oddawna wybuchnął, gdyby niehamowało naszego zapału nie tyle niebezpieczeństwo powstania w kraju zapełnionym wojskiem nieprzyjacielskiem, ile ta uwaga, ażebyśmy przez niewczesne powstanie niepomagając zgoła sprawie powszechnéj, nieuszkodzili jéj jeszcze podaniem na łup bogactw naszych które całego kraju są własnością.

Chociaż nieszczędziliśmy ni kosztu ni starań, aby utrzymać ciągłe stosunki z rządem narodowym, i aby mieć pewne wiadomości o działaniach wojsk naszych; jednakże przedzielające nas wojska nieprzyjacielskie, utrudniały to nam bardzo, a owocem prac i poświęcenia się naszego były nayczęściéj mylne wieści.

W miarę szczęśliwego powodzenia świętéj sprawy naszéj wzmagające się prześladowania rządu rossyjskiego, nie zrażały prawych obywateli, którzy nieprzestawali skrycie zaopatrywać się we wszelkie zapasy do prowadzenia wojny potrzebne. — Każdy był gotów siąść na koń i z niecierpliwością oczekiwał chwili rozkazu. — Nadeszła ta chwila. — Mieniący się bydź upoważnionym od Rządu Narodowego major Chróściechowski, wydał rozkaz naznaczający powstanie na dzień 27 kwietnia; ale we 24 godzin rozesłał rozkaz wstrzymujący powsta-

— 370 —

nie. — Piérwszy rozkaz do wielu miejsc doszedł w wigilią dnia oznaczonego na powstanie; rozkaz przeciwny przyszedł w sam dzień powstania. — Obałamucenie to pociągnęło za sobą najzgubniejsze skutki, jest piérwszą i najgłówniéjszą przyczyną niepowodzenia powstania; gdyż było powodem jego niepowszechności. Jedni bowiem za odebraniem rozkazu powstania siedli na koń, za odebraniem zaś rozkazu wstrzymującego powstanie porzucili konie, ale razem i domy swoje, unikając prześladowania rządu rossyjskiego, które ich za krok tak głośny czekało. Ci którzy w jednéj chwili dwa przeciwne sobie odebrali rozkazy, oczekiwali wyjaśnienia rzeczy: inni znowu którzy w skutek rozkazu już byli znaczniejsze potworzyli oddziały, nie widzieli sposobu wycofania się bez szkody z niebezpieczeństwa na które wspomniony officer los powstania naraził. — Powstańcy z powiatów bliższych granicy austryackiéj, jako to z powiatów kamienieckiego, płoskirowskiego, uszyckiego i mohylowskiego, ze swemi oddziałami do Galicyi umknąć musieli.

Powstańcy powiatu winnickiego w chwili zbierania się nie mając jeszcze więcéj jak 60 ludzi zbrojnych, byli napadnięci przez szwadron strzelców konnych rossyjskich. Z największa wąlcząc odwagą odparli, a następnie rozproszyli nieprzyjaciela: przeszło 60 strzelców, między tymi półkownik i kapitan, legło na placu. Tak mała liczba walecznych z tak świetnego zwycięztwa korzystać nie mogła; rozkaz wstrzymujący powstanie pozbawił ich wszelkich posiłków, a otaczające ich liczniejsze wojska nieprzyjacielskie, przymusiły do oczeki-

— 371 —

wania w ukryciu i tutactwie dogodniejszéj pory powstania.

Powstańcy powiatu olhopolskiego, blizko w 300 koni zebrani we wsi Piątkowce, o mil kilkadziesiąt od Galicyi odległéj, postanowili zbrojnie dalszych wypadków oczekiwać. — Na odgłos powstania powiatu olhopolskiego, nieprzyjaciel obwarował wszystkie miejsca składów rządowych. Jenerał Rot z całym swoim korpusem ku nam swe kroki zwrócił; a rząd który swoje prześladowania od srogości do okrucieństwa posunął, chciał nam odjąć jeden z pierwszych środków powstania, nie pozwalając obywatelowi pod karą konfiskaty mieć więcéj nad 4 konie. — Tak więc każdy z nas z najżywsza boleścią widział zbliżającą się chwilę, w któréj ani swej osoby, ani majątku, na korzyść ojczyzny poświęcićby nie mógł.

W téj chwili otrzymana przesadzona wiadomość o powstaniu wołyńskiém, i o wkroczeniu jenerała Dwernickiego na Wołyń, uradowała serca nasze, a pewność że lada moment rozkaz jenerała Dwernickiego nas do niego powoła, była nową pobudka powstania, które już raz sparaliżowane, ogólnie wybuchnąć niemogło.

Dzień 5 maja był dniem powstania. Powiat hajsynski który zdołał nie uledz szkodliwemu wpływowi bałamuctwa, powstał najsilniéj. — Wszyscy prawie obywatele i urzędnicy ze swojemi oddziałami zebrali się w dniu tym w liczbie przeszło 600 koni i kilkadziesiąt piechoty we wsi Krasnosiółce nad rzeką Bohem położonej, gdzie się połączyli z oddziałem olhopolskim i bałckim blizko 500 koni wynoszącym, i z częścią oddziału jampolskiego z 70 ludzi złożoną.

— 372 —

Zebrani obywatele nie mając komu dowództwa powierzyć, bo jenerał Dwernicki nie przysłał nam znanych z biegłości w swéj sztuce officerów, złotyli je w ręce sławnego jenerała Kołyszki, obciążoneo wiekiem i spoczywajacego oddawna na laurach, któremi wraz z nieśmiertelnym Kościuszko skronie swoje jako obrońca ojczyzny ozdobił. — Szanowny i waleczny ten mąż, mierząc się tylko z chęciami swojemi, przyjął na siebie ciężar prowadzenia niesfornego żołnierza. — Zupełna władza nad wojskiem jemu powierzona była. — Rozporządzenia zaś cywilne, starania o fundusze do prowadzenia wojny potrzebne, i jakiebądź inne wypaśdź mogące stosunki polityczne, należeć miały do reprezentantów w tejże chwili obranych. — Piérwszą ich czynnością było wypowiedzenie władzy rządowi rossyjskiemu, wydanie proklamacyi stosownych do wszystkich klass mieszkańców naszego kraju, i ogłoszenie dawnym poddanym naszym téj wolności, jakiej, używają włościanie w części Polski zwanej królestwem. — Kassa nasza w trzech powiatach z dobrowolnych składek w dniu jednym na tymczasowe wydatki złożona, wynosiła do 600,000 zł. p.

Poformowano szwadrony kawaleryi i oddział strzelców najkosztowniejszą uzbrojony bronią. — Chwila wykonywania szczeréj przysięgi ojczyźnie naszéj była wspaniała, była rozrzewniająca. Kto rzucił dla ojczyzny rodzeństwo i majątek, kto niósł jéj życie w ofierze, cieszył się tém że jéj wszystko poświęcił i już wolny oddychał. — Szeregi nasze ze względu na dobór ludzi i koni miały postać najokazalszą. — Lecz na nieszczęście w pierwszéj

— 373 —

chwili powstania spostrzegliśmy słabość wojennego porządku, i niepodobieństwo utrzymania subordynacyi między nowymi żołnierzami, którzy w naczelnikach swoich widzieli tylko równych sobie współobywateli i sąsiadówy do przewodzenia którym dla zmysłowego nawet wpływu koniecznie trzeba było mieć umundurowanych officerów.

Pierwiastkowym naszym zamiarem było opanowanie miast powiatowych, obalenie rządu mającego wpływ na trwożliwe umysły szczerze naszéj sprawie sprzyjających włościan, a następnie powiększenie siły naszéj przez uformowanie z nich kossynierów.

W chwili wymarszu ukazały się na przeciwnéj stronie rzeki dwa szwadrony nieprzyjacielskie: przez flankierowanie żadnéj nieponieśliśmy straty; ze strony zaś nieprzyjacielskiej od celnych strzałów naszych poległ półkownik, jego adjutant i kilku szeregowych, — Nieprzyjaciel nieśmiał się przez rzekę przeprawić, a my w dniu 11 maja udaliśmy się ku stronie Granowa. W téj drodze przyłączył się nowy oddział z bracławskiego powstania zawierający kilkadziesiąt koni, i część oddziału lipowieckiego wynosząca 100 koni i 60 dobrze uzbrojonéj piechoty. — Dnia 12 maja przybyliśmy do Granowa, gdzieśmy dzień następny czekali dla połączenia się z siłami cząstkowego powstania kilku powiatów województwa kijowskiego. — Powstańcy ci w tymże dniu przyłączając się do nas w kilkaset koni, zwiększyli nasza kassę o 300,000 zł. pol. przeznaczonych na témczasowe koszta wojenne. — Dnia 13 maja liczyliśmy już przeszło 2,000 kawaleryi i z górę 200 piechoty, a sile téj oprócz do-

— 374 —

wódzców nic niebrakowało do odnoszenia najświetniéjszych zwycięztw i dzielnego popierania sprawy oswobodzenia ojczyzny.

Nieprzyjaciel na odgłos przedwczesnego powstania w powiecie olhopolskim korzystając z czasu, wszystkie swe siły ku nam zgromadził; w dnia powstania otoczeni już byliśmy przewyższającemi jego siłami, które nas od chwili wymarszu ścigały. — Widzieliśmy o tém, ale ukrywać się przed nieprzyjacielem aniśmy mogli, aniśmy chcieli; ciągłem życzeniem naszych żołnierzy było spotkanie nieprzyjaciela, a naszym celem niszczyć go a nie unikać.

Dnia 14 maja ruszyliśmy z Granowa do Daszowa; pod Daszowem jenerał Rot zaattakował w marszu naszą straż tylną złożona z niezupełnego szwadronu kawaleryi, który na widok nieprzyjaciela śmiało się nań rzuciwszy rozproszył jego straż przednią; lecz postrzegłszy cała siłę nieprzyjaciela, cofnął się ku innym naszym szwadronom, których część była jeszcze przed miastem od strony nieprzyjaciela, druga zaś część już była za miastem w obozie. — Zajęliśmy się co prędzéj ściąganiem i szykowaniem sił naszych, gdy tym czasem nieprzyjaciel wszystkie swe siły uformowane w jedną kolumnę wzmocniwszy czterema armatami, posunął ku nam i ogniem kartaczowym chciał nas odstraszyć. — Na odgłos dział nieprzyjacielskich, dwa najbliższe nasze szwadrony, ze zwyczajném Polaków męztwem uderzyły na nieprzyjaciela i w mgnieniu oka przełamały liniję jego. — Daléj stojące szwadrony nasze nie mogły jeszcze walczącym zdążyć na pomoc: jeden z dowodzców niechcąc ich jak

— 375 —

myślał, na zupełna stratę wystawić, rozkazał odwrót w celu połączenia tych szwadronów z całą naszą siłą, aby nią zadać nieprzyjacielowi cios stanowczy. — Piérwszego i drugiego rozkazu nieusłuchali mężni żołnierze nasi, za trzecim znalazło się kilku mniéj śmiałych, którzy powtórzonemi okrzykami; « reyterada, zginęliśmy, 40 armat, 30,000 Moskali » i przykładem ucieczki, roznieśli popłoch pomiędzy niedoświadczonych żołnierzy. Wszyscy rzucając najpiękniejsze zwycięztwo, w największym nieporządku ruszyli do miasta: popłoch ten ogarnął niebędące nawet w boju szwadrony.

Ucieczka bez żadnego powodu, która zajęła miejsce niemylnie spodziewanego tryumfu, najgorliwszych obywateli żołnierzy okropną przejęła boleścią: nadaremnie usiłowali zgromadzić wojsko aby je na nieprzyjaciela, który nas ścigać nieśmiał, poprowadzić. — W ostatniej więc rozpaczy sami w liczbie 50 rzucili się z bohatérską odwaga na całą liniję nieprzyjaciela. — Za piérwszem uderzeniem przełamali ją, zajęli dwie armaly, zabili blizko 100 ludzi; a otoczeni następnie całą massą nieprzyjaciela przebili się przez nią prawie bez straty, a niewidzac żadnego posiłku, a tém samem celu walki, nie ścigani do swoich wrócili.

W całej téj bitwie mieliśmy tylko 19 zabitych, część naszéj piechoty dostała się w niewolę; nieprzyjaciel stracił w zabitych blizko 200 ludzi. — Ta walka okazała nam pojedyncze męztwo naszych żołnierzy, ale oraz i to, że odwrót nieregularnego wojska jest jego zgubą. — Jak wygrana téj walki byłaby nieskończenie poparła nasze powstanie, tak nieszczęśliwy jéj wypadek przeszkodził

— 376 —

jego rozszerzeniu — Żołnierze nasi z przyczyny bardzo ciemnéj nocy, jedni się po przyległych rozbiegli lasach, drudzy zapewne ze swemi officerami w inną zwrócili się stronę; przy nas ledwo 500 pozostało, z tymi udaliśmy się do Liniec. — Z tak zmniejszonemi siłami ścigani przez coraz liczniejszego nieprzyjaciela, niemogliśmy już sami zamyślać o wykonaniu pierwiastkowego planu; postanowiliśmy zatém idąc na spotkanie jenerała Dwernickiego łączyć się z powstańcami, których w każdym powiecie spodziewaliśmy się napotkać. — Udaliśmy się więc ku Bohowi w celu przeprawienia się na prawy brzeg téj rzeki.

Nieprzyjaciel korzystając z naszego oddalenia się, całe swoje okrucieństwo i całą swą dzikość rozwinął na tych żołnierzach i obywatelach naszych, którzy z nami po nieszczęśliwej bitwie połączyć się niezdążyli. — Między innymi Rossyanie napadłszy na dóm jednego z obywateli, już go w nim nieznaleźli a pozostała matkę jego, wraz z całym domem spalili.

W ciągu naszego marszu, dnia 17 maja, między Michałówką i Tywrowem gdzieśmy rzekę Boh przebyć zamierzali, spotkaliśmy dwa szwadrony ułanów rossyjskich. Jeden z naszych szwadronów będący w awangardzie, z taką zaciętością na nieprzyjaciela uderzył, że w jednej chwili zmusza go do odwrotu, ściga z największa szybkością, pod samym Tywrowem napędza w rzekę Boh, w któréj nieprzyjaciel stracił blizko połowę ludzi i koni. — Ta świetna potyczka zakończyła się prawie zupełném zniszczeniem nieprzyjaciela; oprócz stu blizko zabitych i rannych wzięliśmy w niewolę dowodzącego tym oddziałem rotmistrza i 20 żołnierzy; w téj bitwie jeden z na-

— 377 —

szych znalazł zgon chwalebny, 10 mieliśmy rannych. — Zabranych w niewolą żołnierzy i podofficerów staraliśmy się o naszej sprawie i o ich nędzy oświecić, i dawszy im po 20 zł. pol. wypuściliśmy, ażeby między swoich i naszą ludzkość i powzięte u nas wiadomości roznieśli.

Po tém świetnem zwycięztwie usiłowaliśmy przejść rzekę Boh, lecz widząc że nieprzyjaciel wzbraniał nam przeprawy, niechcąc się narażać na bezkorzystne straty, postanowiliśmy udając się w górę rzeki przebyć ją pod Janowem.

Po uciążliwym całodziennym i całonocnym przy ciągłym deszczu marszu, dnia 19 maja przed wschodem słońca zbliżając się do wsi Obodne, ujrzeliśmy z tejże wsi w bojowym porządku wychodzącego nieprzyjaciela. Siła jego składała się z trzech zupełnych szwadronów strzelców konnych i jednej kompanii artylleryi. Jenerał dywizyi Szczucki sam nieprzyjacielska siłą dowodził. — Na odgłos « nieprzyjaciel! » przebudziły się drzemiące i pomieszane szyki nasze. Nieprzyjaciel rozpocząwszy kanonadę nie dozwolił nam czekać ani na zebranie wszystkich sił naszych, ani na uporządkowanie zebranych. — Żołnierze tylko z dwóch naszych szwadronów stanowiących straż przednia, najwięcéj w liczbie 150, prowadzeni przez swych dowódzców, z wściekłością rzucają się na obadwa skrzydła nieprzyjacielskie, a kilku ochotników na armaty; piérwszy z pomiędzy nich groźnemi wyrazami: « niestrzelaj bo zginiesz » zapalającemu armatę kanonierowi lont z ręki wytraca. — W jednéj chwili opanowaliśmy obadwa działa z których pięć razy tylko wystrzelono, i nieprzyjaciela zmusiliśmy do od-

— 378 —

wrotu. Połowa walczących z naszéj strony myśląc że już na tém koniec, przy opanowanych działach pozostała, druga zaś połowa milę blizko goniąc za sześć razy liczniejszym nieprzyjacielem, wszystkich w niewolą zabrała. Przy końcu téj pogoni, piętnastu i dwudziestu nieprzyjaciół przed dwoma lub trzema żołnierzami broń rzucało. — Wypadkiem téj świetnéj i niepospolitéj w dziejach wojennych potyczki było to, że z naszéj strony dwóch tylko od kartaczów zginęło, że blizko 60 nieprzyjacioł legło na placu, żeśmy zabrali w niewolą jenerała Szczuckiego, półkownika Karabanowa, 16 officerów rożnego stopnia i 299 żołnierzy, — Zdobyczą naszą były 2 armaty, cała broń, wszystkie konie i wszystkie wozy z amunicyą i furażem.

Mając tylu niewolników mogliśmy w części przynajmniéj pomścić się za wszystkie nieludzkości i męki, jakich Rossyanie dopuszczali się na naszych współobywatelach, na naszych nakoniec matkach i żonach; ale szlachetność naszemu narodowi właściwa, chęć naśladowania naczelników wojska polskiego w łagodnem obchodzeniu się z jeńcami, i niesplamienia ani historyi narodu, ani historyi świętej rewolucyi naszéj, przemogła nad żądzą a nawet potrzebą krwawej zemsty. — Z niewolnikami obchodziliśmy się jak z przyjaciółmi; sami oni dziwili się téj naszej gościnności, któréj ani się spodziewali, ani warci byli — Zostawiwszy przy armatach kilkunastu kanonierów, dla tego żeśmy nie mieli ludzi z tą bronią obznajomionych, resztę żołnierzy w dniu potyczki obdarzywszy pieniędzmi udarowaliśmy wolnością.

Dzień tak świetny dla naszego oręża tém radośniejszym

— 379 —

był dla nas, że w chwili wygranéj ucieszono nas wiadomością wejścia jenerała Dwernickiego do Kamieńca; spiesznie więc dążyłiśmy na spotkanie braci naszych. — Lecz na nieszczęście nasze nadzieje, nasze złudzenia nawet trwały zbyt krótko — nazajutrz dowiedzieliśmy się o smutnéj prawdzie, o tém że wszelkich posiłków pozbawieni, sami sobie zostawieni jesteśmy — Postanowiliśmy wzmocnić się przynaymniéj połączeniem sił naszych z siłami tworzącego się powstania w okolicach Baru.

Po przejściu Bohu w Janowie, 23 maja z rana, stanęliśmy pod wsią Majdankiem między górami i lasami leżacą. Wychodząc w dalszą drogę mieliśmy straż przednią już za wsią, wieś była napełniona wozami, tylna straż do wsi dochodziła, gdy z lasów ukazała się nieprzyjacielska kawalerya. Nasza straż tylna żwawem natarciem odparła przednią straż nieprzyjacielską; ale przed całą jego silą ustąpić musiała. — Wozy pozostałe we wsi na drugą jéj stronę przemknąć się nie mogły: między temi było kilka wozów z naszymi rannymi — Nieszczęśliwe te ofiary dostawszy się w ręce dzikiego nieprzyjaciela najokrutniej zamordowanemi zostały — Przednia straż daleko w przedzie będąca, nie mogła się dość prędko przedrzeć przez wązka w gęstym lesie drogę wozami obozowemi założoną. Mała więc tylko część naszych przy pomocy dwóch armat, krwawą bitwą kilkakrotnie nieprzyjacielskie szyki złamała i wielka mu zadała klęskę; ale widząc się zdradzona przez rossyjskich kanonierów, których ugłaskać niemogliśmy, i zbliżające się nowe siły konne i piesze i armaty nieprzyjacielskie, zagwozdziwszy swoje armaty ustąpić musiała; a w ręku

— 380 —

nieprzyjaciela pozostały wszystkie nasze obozowe wozy wszystkie zdobycze, i cała prawie kassa. — Jenerał i officerowie rossyjscy którzy byli naszemi więźniami naówczas wolność odzyskali. — Blizko 30 rannych lub tych którzy utracili konie dostało się w niewolą — Rossyanie tém tylko naszą delikatność w obchodzeniu się z ich jeńcami odpłacać umieli, że naszych na placu boju rozstrzelali. — Trwożliwy jak zawsze nieprzyjaciel, nie ścigając nas dozwolił w zamierzonym postępować kierunku.

Dnia 24 maja o parę mil od Baru połączyliśmy się z oddziałem powstańców z powiatów jampolskiego, winnickiego i latyczowskiego. — Powstańcy ci przy największém nie­bez­pie­czeń­stwie w liczbie 300 zebrani w Barze, poniszczyli różne składy rządowe — W chwili połączenia się pierwszą myślą naszą było zwrócenie się ku Wołyniowi, łączenie się z nowemi oddziałami powstańców i prowadzenie wojny partyzanckiej; lecz uwiadomieni że formująca się legja podolska, która w chwili powstania naszego miała wkroczyć od strony Kamieńca, zupełnie była i jest nieczynną, i że nieprzyjaciel zyskując coraz nowe posiłki już nas okrążył, dnia 26 maja w liczbie 600 koni przebywszy granicę w Satanowie, przeszliśmy do Galicyi szukać opieki neutralnego mocarstwa, i ulegliśmy temuż losowi jakiego doznał waleczny korpus Dwernickiego.

Wszystkich naszych towarzyszów broni jedyném jest teraz życzeniem, w szeregach regularnego wojska powtórzyć dowody męztwa i przywiązania do ojczyzny.

Oto jest wierny rys działań naszego powstania, którego treścią jest poświęcenie się bez granic, usiłowania nad-

— 381 —

zwyczajne do powstania w oczach zbrojnego nieprzyjaciela, pogarda męczeńskiéj śmierci, na którą się każdy powstający narażał, męztwo i wielkie nieszczęścia, które w Polakach toż męztwo do ostateczności przywodzą.

Jakkolwiek skutki powstania naszego nieodpowiedziały chęciom naszym, wszelako za żadne uważanemi bydź nie powinny; my bowiem przez kilka tygodni wytrzymnjąc natarczywość nieprzyjaciela, zdołaliśmy całemu korpusowi Rota wzbronić połączenia się z wojskami nieprzyjacielskiemi w królestwie działającemi; a co więcéj, że tym krokiem przekonaliśmy walczących oddawna za wspólna wolność braci naszych, że w nas mają braci, a całą Europę o tém, że jedyna jest naszą chęcią, ażebyśmy jak najprędzej zrzucili jarzmo szkaradnego tyrana, przykładali się do odzyskania ojczyzny i wspólnie z bracia naszą, jéj nową cieszyli się wielkością.

Czy oddzielona od nas tak znaczna część powstańców pod Daszowem, przedsięwzięła jakie osobne działania, i czy powstanie w innych miejscach jeszcze się szerzy, o tém upewnić nie możemy. — Gdyby jednak w téj części polskiego kraju powstanie chwilową nieprzyjaciela przemocą przytłumioném zostało, zawsze ile można najprędsze jéj odzyskanie jest stanowczém dla bogactwa, szczęścia i sławy narodu polskiego. — Wszyscy zamieszkali w niej rodacy nasi, i mnóstwo jęczących w więzieniach ofiar prawdziwego przywiązania do ojczyzny, z upragnieniem chwili wybawienia oczekują. — Pomimo mało znaczące spustoszenia wojny, kraina ta zachowała jeszcze materyały do utworzenia i utrzymania zupełnego

— 382 —

powstania; sam bowiem nieprzyjaciel szanuje ją łudząc się nadzieją jéj utrzymania.

Materyały te stanowią jeszcze ogromne bogactwa narodowe, do których nam zbieg nieszczęść, braciom naszym drogi otworzyć niedozwolił. — Ale za wstąpieniem regularnych wojsk naszych na tę obiecaną ziemię, prysną okowy nieprzyjaciela, a nieszczęśliwi bracia nasi wyrwawszy się ze szponów tyrana, rzucą się w wasze objęcia i przyniesioną przez was wolność, powitają nieograniczonemi ofiarami majątków i życia.

ozdobnik
ZEBRANIE
PORZĄDKIEM CHRONOLOGICZNYM
WAŻNIEJSZYCH ZDARZEŃ.

1830.

LISTOPADA.

29 (17) Powstanie w Warszawie.

GRUDNIA.

5 (list. 23). Chłopicki bierze dyktaturę.

13 (1). Mikołaj z powodu wypadków w Polsce, oddaje pod prawo wojenne gubernije: grodzieńską, wileńską, mińską, wołyńską i podolską.

— W. X. Konstanty przechodzi Bug pod Włodawą.

Wiadomość o powstaniu poczyna rozgłaszać się w stronach przyległych.

16 (4) przybywa przez żydów w okolice Berdyczowa, Baru, Międzyboża i Kamieńca.

18 (6). Wzruszenie w Kamieńcu. Piérwsza zmowa obywateli podolskich: Denisko wysłany do Warszawy.

W Warszawie piérwsza sessya sejmu.

19 (7) Wiadomość o powstaniu królestwa rozchodzi się w głębi Ukrainy. Wincenty Tyszkiewicz do­wia­du­je się o tém w Skwirze.

— 384 —

GRUDNIA.

20 (8). W Warszawie druga sessya sejmu.

21 (9). Jenerał moskiewski Kabłukow, w obec zgromadzonych obywateli odprawiwszy paradę wojskowa, wychodzi z Kamieńca. — Wkrótce po wyjściu Kabłukowa, nadciąga Rydigier na Podole i rozkłada wojska swoje w powiatach: kamienieckim, uszyckim, płoskirowskim i latyczowskim. Na Wołyniu w Dubnie zbierała się 25 dywizya Rozena, przez Żytomierz ciągnęły z Ukrainy korpusy Witta i Krejca.

Wywiezienie notowanych patryotów w głąb Rossyi.

24 (12). Mikołaj wydał piérwszy manifest do wiernych poddanych.

26 (14). Lubecki stawił się przed carem.

1831.

STYCZNIA.

3 ( 22 grud. 1830) dattowany adres szlachty wołyńskiéj.

7 ( 25 grud. 1830). Jezierski wyjechał z Petersburga na powrót do Warszawy.

Piérwszy zjazd obywateli ukraińskich zgromadzony przez marszałka p. lipowieckiego Władysława hr. Krasickiego, polecił Wincentemu hr. Tyszkiewiczowi udać się do Warszawy. (Podróż ta dla napotkanych przeszkód niewzięła skutku).

12—13 (31 grud. 1830 — 1 stycz. 1831). Wojska moskiewskie przechodzą granicę królestwa. Gejsmar we Włodawie, Krejc w Uściługu.

15 (3). Związek Wolnych Synów Podola założony w Kamieńcu. — Około tegoż czasu na Wołyniu, Narcys Olizar objąwszy władzę Związku Kossynierów począł rozwijać organizacyą celem powstania.

— 385 —

STYCZNIA.

18 (6). Chłopicki złożył dyktaturę.

20 (8). Manifest Izb sejmowych.

22 (10). Adres Litwinów, Wołynian, Podolan i Ukraińców, przez 220 osób podpisany w Warszawie, a przez Lelewela Izbom sejmowym podany.

LUTEGO.

3 (22 stycz.). Odpowiedź Izb sejmowych na ten adres.

Posłannictwo Chróściechowskiego wzięło początek w głównym sztabie.

6 (25 stycz.). Manifest Mikołaja z powodu detronizacyi.

19 (7). Bitwa pod Wawrem.

Towarzystwo Patryotyczne Podolskie, zawiązane niedaleko Baru. Trzydziestu czterech podpisało akt stowarzyszenia. Nazajutrz ułożono organizacyą Towarzystwa i postanowiono Radę Centralna (Juntę).

25 (13). Bitwa Grochowska.

28 (16). Związek Wolnych Synów Podola połączył się z Towarzystwem Patryotyczném.

MARCA.

1(17 lutego). Jł. Dwernicki w marszu z Kozienic do Puław, otrzymuje rozkaz iść na Wołyń.

4 (20 lutego). Wycieczka z Zamościa do Uściługa.

Wkrótce potém, Olizar zdaje władzę Związku Kossynierow Prażmowskiemu, sam zajmuje się wyłącznie Polesiem wołyńskiem. — W głębi Wołynia, patryoci chcą postawić na czele k. E. Sanguszkę. — Około tegoż czasu obywatele ukraińscy zgromadzeni w powiecie taraszczańskim, wybierają na swego naczelnika Wincentego Tyszkiewicza.

— 386 —

MARCA.

8 (24 lutego). Zjazd walny Ukraińców w Czerniawce. Wincenty Tyszkiewicz obwołany naczelnikiem Ukrainy.

12 (28 lutego). Tyszkiewicz wydaje w Teklówce wezwanie Podolan na zjazd do Michałówki.

13 (1). Dwernicki staje w Nowem Mieście pod Zamościem.

16 (4). Chróściechowski zjawia się u Dwernickiego, bierze od niego polecenia na Wołyń. Pierwsza odezwa Jł. Dwernickiego do obywateli za Bugiem, prosząca o konie pod artylleryą.

20 (8). Zjazd liczny z powiatow południowych Podola w Hubniku u Jełowickich. Sulatycki powołany na naczelnika Podola.

22 (10). Zjazd walny z powiatów północnych Podola w Michałówce. Tyszkiewicz równie naczelnikiem Podola jak Ukrainy (*).

Za powrotém z tego zjazdu, ostatnich dni marca, Tyszkiewicz otrzymał piérwszą odezwę jła. Dwernickiego (dattowaną 16) i natychmiast dla porozumienia się z nim wysłał Józefa Tomaszewskiego.

Piérwszy emissaryusz od naczelnika powstańców do jenerała wyprawy.

31 (19). Denisko wracający z Warszawy, wemknął się z Galicyi na Podole.

— Chróściechowski wyjechał powtórnie z obozu Dwernickiego, z poleceniem żeby oznajmił na Wołyniu i Podolu że jenerał za dni 10 Bug przejdzie.

(*) Niektóre podania zjazdowi w Michałówce naznaczają dzień 17 (5) marca. Nie mogłem dojść pewności która data prawdziwa.

— 387 —

MARCA.

Rada wojenna w Gliniańcu. Tyszkiewicz z dawnymi officerami układa plany powstania. W dwóch gubernijach, przez organizatorów powiatowych zapewnionych jest na piérwszy ruch 12,000 jeźdźców.

KWIETNIA.

3 (22 marca). Dwernicki wyrusza w pochód ku Bugowi.

5 (24 marca). W Zwierzyńcu odprawuje nabożeństwo, z powodu otrzymanéj wiadomości o zwycięztwie pod Dembe.

9 (28 marca). Czoło kolumny zbliżyło się pod Kryłow.

— Junta podolska za powrotem delegowanych z Gliniańca, odbyła posiedzenie i nakazała złożyć zjazdy we wszystkich powiatach dla zadość uczynienia przepisom rady wojennéj. Dla powiatu uszyckiego i przyległych naznaczono zjazd do Strugi.

11 (30 marca). Dwernicki o świtaniu Bug przechodzi.

— Zjazd powiatu uszyckiego i przyległych w Strudze u marszałka Stempowskiego.

— Zjazd związkowych powiatu latyczowskiego. Nagórniczewski obrany dowódzca siły zbrojnéj powiatowéj.

12(31 marca). Dwernicki w Lachowcu wydaje odezwę do obywateli i powiada im: « teraz albo nigdy. » — Chróściechowski posłaniec jenerała siedzi gdzieś nad Styrem. — Tomaszewski posłaniec Tyszkiewicza błąka się za liniią wojsk moskiewskich. — Tyskiewicz otrzymawszy piérwszych dni kwietnia wiadomości: 1od że Sulatycki obrany naczelnikiem Podola, 2re że Denisko powrócił z Warszawy, odpowiedział: iż Sulatyckicmu zda władzę skoro wyborcy tego zechcę, a spodziewając się wyraźnych instrukcyi od Rządu Narodowego,

— 388 —

KWIETNIA.

spieszył nad granicę galicyjska dla widzenia się z Deniską. W Międzybożu został objaśniony że podroż ta była daremna. — Tymczasem kolumny Rydigiera posuwają się od Markostaw ku Skurczom, Rot z za Dniestra, Kajzarow od dolnego Dniepra śpieszą mu w pomoc; lecz prócz szwadronów zapaśnych w Berdyczowie i Machnówce oraz drobnych załóg po niektórych miasteczkach, reszta Ziem Ruskich wolna od nieprzyjaciela.

13 (1). Dwernicki przychodzi na noc do Drużkopola.

14 (2). Bawi tu dzień cały i mianuje Regimentarzy.

15 (3). Piérwsze poruszenia zbroyne na Polesiu wołynskiem. — Stanisław hr. Worcel w kowelskim, Ludwik Stecki we włodzimierskim broń podnoszą.

Chróściechowski zjawia się nad granica Galicyi, Malinowski w Krzemieńcu otrzymuje od niego wezwanie żeby przybył z nim się widzieć.

Około tegoż czasu Izydor Sobański wykonywa przysięgę Naczelnikowi w Oczeretnej. Obecny jest temu Alesander Jełowiecki. Tyszkiewicz ostatecznie przez wszystkie powiaty Podola uznany, nie ma pewnego postanowienia kiedy poruszyć powstanie, bo nic nie wie o krokach jła. Dwernickiego.

16 (4). Dwernicki o południu przybywa do Boremla. — Rydiger w Łęcznéj.

Jł. Sierawski porażony pod Wronowem, późniéj pod Kazimierzem.

17 (5). Dwernicki w Boremlu stawi most na Styrze.

— Po południu przybywa tu półkownik M*** obrany dowódzca powstańców poleskich, i donosi o ucieczce Prażmow-

— 389 —

KWIETNIA.

skiego, o sparaliżowaniu powstań jakoby w skutek listu od Wodza naczelnego.

— Dwernicki wydaje nowe proklamacye.

— Stecki wieczorem napadnięty przez Dawidowa we Włodzimierzu.

18 (6). Utarczki pod Boremlem.

— Stecki z jazdą i 100 pieszych powstańców przybywa do Boremla.

19 (7). Bitwa pod Boremlem.

Zjazd wołowy w Kamieńcu.

20 (8). Dwernicki o świtaniu przechodzi Styr w Beresteczku, wieczorem przybywa do Chocimia.

— Rot z czołem swojéj kolumny przeprawia się przez Dniestr na Podole.

21 (9). Dwernicki przeszedł Radziwiłłów.

22 (10). Dwernicki z Podlisic wyprawuje gońcem na Ukrainę Stefana Zapolskiego.

— Rot wchodzi do Kamieńca.

— Powstańcy polescy z Godebskim i Olizarem przybywają do obozu założonego przez Worcela w Czerewasze. Kapitan Bogdanowicz obejmuje dowództwo siły zbrojnéj.

— W Radomyślskiem ledwo dochodzi niewyraźna pogłoska o zbliżaniu się jakiegoś oddziału wojsk polskich do Wołynia.

23 (11). Koniec zjazdu wołowego.

— Rot po odbytéj paradzie wojskowéj przemawia do obywateli.

— Obywatele postanowiwszy powstać w dniu 3 maja, roz-

— 390 —

KWIETNIA.

jeżdżają się do domow. Policya chwyta już notowanych. Członkowie junty piechota wymykają się z miasta.

Tyszkiewicz wcześnie uwiadomiony o poszlace powziętéj przez policyą, lękając się utraty potrzebnych mu osob, wyprawił koło tegoż czasu Pilichowskiego na Wołyń, ażeby wezwał Karola Różyckiego na dowódzcę siły zbrojnéj ukraińsko-podolskiéj.

— Dwernicki staje na noc w Kołodnem.

— Malinowski i Chróściechowski w gronie związkowych niedaleko Międzyboża, otrzymawszy list pisany z pod Kołodna, decydują się wezwać Podole do broni.

24 (12). Okolnik Malinowskiego i Chróściechowskiego wzywający do powstania, rano rozesłany został.

— Prócz tego w wielu miejscach północnego Podola, w skutek postanowień zjazdu wołowego uzbrajano się już jawnie.

— W północnéj stronie téj prowincyi, Sobańscy poczęli uzbrajać się z innych powodów. Upominani przez marszałka Jełowickiego aby nie mieszali ogólnych układów, przyrzekli mu czekać trzy dni na rozkazy Tyszkiewicza.

— Dwernicki jeszcze w Kołodnem wzywa obywateli żeby podpisali akt powstania; sam zaś skoro pokazała się jazda Rydigera, rusza w dalszy pochod.

— Wieczorem o godzinie 11, Tyszkiewicz otrzymuje w Oczeretnej okolnik Malinowskiego i Chróściechowskiego; daje odpowiedź gońcowi iż dni dziesięć czasu porzebuje.

25 (13). Dwernicki o lOej rano przeszedłszy wieś Koślaki, zatrzymał się przy karczmach lulinieckich.

— 391 —

KWIETNIA.

— Narada w Hubniku z powodu ruchu Sobańskich. A. Jełowiecki spieszy do Tyszkiewicza.

— Komplet junty niedaleko Kamieńca otrzymuje wiadomość, że legija Wereszczyńskiego zabiera się wkroczyć na Podole.

— Różycki w drodze do Tyszkiewicza, otrzymawszy okolnik Malinowskiego i Chróściechowskiego wraca do domu i każe lance osadzać.

— Chróściechowski naglony przez członków zjazdu wołowego, wydaje wieczorem pismo cofające okolnik.

Powstanie odwołane do dnia 7 maja (25 kwietnia).

26 (14). Dwernicki opasany przez Rydigera między granicą Galicyi i bagnami Zbrucza, jest w ciężkiem położeniu.

— Kajzarow częścią swego korpusu połączył się już z Rydigerem.

— Rot ciągnie jeszcze gościńcem od Kamieńca ku Tynnie.

— W północnych powiatach Podola i przyległych Wołynia, odwołanie wydane przez Chró­ście­chow­skie­go sprawuje okropny zamęt. W południowej stronie Podola Sobańscy mając już pod bronią 250 ludzi, oczekują odpowiedzi od Tyszkiewicza.

— Tyszkiewicz przez A. Jełowickiego rozkazuje Sobańskim wstrzymać się do 7 maja. W kilka godzin potém odbiera doniesienie że Chróściechowski na tenże dzień odwołał powstanie.

Drugi emissaryusz wysłany dopiero do Dwernickiego.

— W nocy przeszło 500 zbrojnych Podolan z powiatów nadgranicznych uchodzi już do Galicyi.

— 392 —

KWIETNIA.

— Malinowski i Chróściechowski jadący do Dwernickiego, trafiwszy na pikiety Rota, przeprawiają się także za Zbrucz.

27 (15). Dwernicki rano wchodzi do Galicyi.

— Całe północne Podole, które w tym dniu miało bydź pod bronią, napełnia się trwoga i zamieszaniem.

— Alesander Sobański rano zabiera poczty. Po południu przybywa do Piątkówki deputacya z rozkazem Tyszkiewicza. Powstanie i tu w chwili wyjścia na jaw zahamowane.

— Różycki otrzymuje odwołanie.

— Stempowski otrzymuje wezwanie.

29 (17) Powstańcy polescy maszerując do Pińska, po noclegu w Grodku zmieniają zamiar. Tabor odesłany w lasy Włodzimierca; Bogdanowicz z oddziałem wyborowym idzie zdobywać Kowel.

— Dwernicki w Chlebanówce nalegany przez Emissaryuszów Tyszkiewicza, daje im na piśmie rozkaz powstania.

— Stefan Zapolski emissaryusz Dwernickiego, przybywa do Tyszkiewicza, bez wyraźnych żądań i z wiadomością, że korpus może bydź zmuszony ratować się wejściem do Galicyi.

— Sabatyn wysłany od Sobańskich przybywa do Tyszkiewicza z prośba, żeby naczelnik poparł rozpoczęte ruchy zbrojne.

— Tyszkiewicz odkłada wszystko do zjazdu mającego odbydź się w Buhajówce.

30 (18). Powstańcy polescy z Bogdanowiczem przychodzą wieczorem pod Kowel.

Poruszenia cząstkowe w winnickim, uszyckim i jampolskim. Stempowski formuje swój oddział w Strużce. Hufiec

— 393 —

KWIETNIA.

zgromadzony pod dowództwem kapitana Kurowskiego, uciera się ze szwadronem strzelców konnych w Michałówce.

— W hajsynskim i przyległych powiatach rząd przedsiębierze środki przeciw podejrzanym patryotom. Jełowiccy otrzymują przestrogę, że szwadron żandarmów kommenderowany żeby ich schwytał w domu.

— Szeremetjew w północnych stronach Podola zajmuje punkta, które były wyznaczone na zbieranie się powstańców.

— Rot ciągnie ku południowemu Podolowi.

MAJA.

1 (19 kwiet.). Dzień Wielkiejnocy v. s.

Odezwa wodza naczelnego do prowincji zabranych.

Powstańcy polescy biorą Kowel. — Tabor ich rozpłoszony pod Włodzimiércem.

— Naczelnicy powiatu latyczowskiego, zaczynaią objażdżkę w celu uorganizowania się na nowo.

— Stempowski w marszu z Wonkowiec do Zinkowa, otrzymuje wiadomość, że Dwernicki schronił się do Galicyi, a razem przedwczesną pogłoskę o silnem wybuchnięciu powstań w powiatach południowych.

— Rzewuski i oddział zgromadzony u Sabatynow, przychodzą do Piątkówki, co siłę Sobańskich podnosi do 380 ludzi.

2 (20 kwietnia). Sobańscy alarmowani przez Moskali.

Zjazd Ukraińców w Buhajowce. Większość uznaje porę za niedogodną do powstania. Tyszkiewicz składa swój urząd, wydaje okolnik wzywający do łączenia się z Podolanami.

— 394 —

MAJA.

— Powstańcy polescy za powrotem do Grodka dowiadują się o klęsce swoich pod Włodzimircem, rozpuszczają lud pieszy, a z jazdą zamierzają dostać się do Dwernickiego.

3 (21 kwiet.). Termin powstania naznaczony przez zjazd wołowy. Wiadomość o wejściu Dwernickiego do Galicyi staje się powszechna w północném Podolu.

Jł. Chrzanowski wystany na wsparcie Dwernickiego i powstań, wychodzi z Latowiża.

— Powstańcy polescy pod Hulanikami. List półkownika M*** z Galicyi odbiera im ostatnia nadzieję. Rozsypka Polesian.

— Zjazd obywateli hajsynskich w Hubniku. Powstanie uchwalone, dawne plany upadają, za punkt zbioru dla kilku powiatów naznaczona Krasnosiołka.

— Raczyński wysłany od Wereszczyńskiego z zapowiedzią, że legija ma wkroczyć na Podole, przybywa do Oczeretnej.

— Emissaryusze Tyszkiewicza wracający z Chlebanówki są w ręku Rydigera.

4 (22 kwiet.). A. Jełowicki z doniesieniem o postanowieniach ostatniego zjazdu w Hubniku, przybywa do Oczeretnej.

— Tyszkiewicz w skutek przybycia Raczyńskiego i Jełowickiego, wydaje w Czerniawce rozkazy dla całéj Ukrainy powstania w dniu 7 maja, Krasickiemu poleca widzieć się z jenerałem Kozłowskim.

— W powiecie radomyślskim, z powodu wiadomości otrzymanej o losie korpusu Dwernickiego, układy rychłego powstania rozchwiane.

— W powiecie latyczowskim, naczelnicy skończywszy ob-

— 395 —

MAJA.

jażdżkę, zdają sobie smutne raporta; postanawiają jednak wziąść się do broni.

5 (23 kwiet.). Uchwała Sejmowa przypuszczająca prowincye w których objawia się powstanie, do dawnego wspólnictwa praw politycznych z królestwem.

Dzień powstania powiatów południowych Podola. Powstańcy od świtu ściągają się do Krasnosiołki. Jenerał Kołyszko obwołany wodzem.

— Stempowski z oddziałem powstańców uszyckich trafia pod Szarogrodem na przechodzące półki Rota. Wraca od tego punktu w swój powiat.

— Krasicki w nocy zdaje rapport Tyszkiewiczowi ze swego poselstwa do Kozłowskiego.

6 (24 kwiet.). W wigiliją terminu powstania Ukrainy, Tyszkiewicz wyjeżdża poruszyć północne strony Podola.

7 (25 kwiet.). Powstanie Ukrainy nieliczne i roztargnione.

— Podołanie w obozie pod Krasnosiołką, obchodzą uroczystość powstania.

8 (26 kwiet.). Ukraińcy skupiają się w Skale. Jan Zapolski ogarnia dowództwo.

10 (28 kwiet.). Oddział latyczowski uformowany. Nagórniczewski w lasach żeniczkowieckich, ma już przy sobie wszystkich pierwiastkowych powstańców latyczowskich.

Stempowski rozproszony przez ułanów Szeremetjewa.

Kołyszce ukazują się ułani Rota.

— Zapolski z powstaniem ukraińskiém wychodzi ze Skały.

11 (29 kwiet.). Jł. Chrzanowski staje w Zamościu.

— Kołyszko wyrusza w marsz do Granowa.

— 396 —

MAJA.

— Zapolski od Łukaszówki zwraca się ku temuż punktowi.

— Szeremetjew w Zamiechowie.

— Rot przechodzi na lewy brzeg Boha w Ładyżynie.

13 (1). Poruszenia zbrojne objawiają się na Polesiu kijowskiém. W radomyślskim Gałecki rozpoczyna powstanie, potyka się z kozakami w Xawerowie.

Powstańcy południowego Podola i Ukrainy łącza sie w Granowie. Korpus Kołyszki liczy 17 szwadronów jazdy.

— Rot z dziewięcią szwadronami ciągnie od Ładyżyna na Hajsyn.

Chróściechowski w głównej kwaterze otrzymuje nową missyę.

14 (2). Kołyszko o llej przed południem wyrusza z Granowa.

— Rot o 4ej po południu trafia na tył kolumny Kołyszki.

Bitwa Daszowska.

— Gałecki wieczorem wchodzi do Czarnobyla.

15 (3). Z rozsypki pod Daszowem zebrało się w Lińcach 580 koni. Z tymi Kołyszko idzie ku Winnicy.

- Nagórniczewski ma już 220 konnych i kilkudziesiąt pieszych. Zamyśla uderzyć na Latyczow.

— Gałecki z Radomyślanami w Czarnobylu odprawuje uroczystość i wychodzi do obozu pod Białosorokę.

Około tegoż czasu Owruczanie zakładają swój oboz niedaleko miasta powiatowego.

16 (4). Nagórniczewski odbywa paradę wojskową i na całą noc wychodzi w marsz ku Latyczowowi.

Poruszenie zbrojne w środku Wołynia. Różycki w wi-

— 397 —

MAJA.

gilię terminu który był naznaczył po odwołaniu przez Chróściechowskiego, zgromadza związkowych w lasach Korowiniec małych o 4 mile od Żytomierza.

— Kołyszko nocuje w dębinie pod wsią Obodnem.

— Rot zwolna posuwa się za Kołyszką.

— Szeremetjew spiesząc zabiedz mu przed oczy, stanął w Tywrowie nad Bohem.

— Oddział strzelców konnych daży od Machnówki ku Obodnemu.

17 (15). Nagórniczewski rano staje w lesie Daraźni zwanym Wodziany, wieczorem zbliża się pod Latyczow.

— Różycki robi kilka poruszeń w różnych kierunkach dla zbałamucenia nieprzyjaciela.

— Kołyszko przeszedłszy Woronowicę, ciągnie przez Michałowkę dla przejścia Boha, trafia na ułanów Szeremetjewa.

Korzyść odniesiona w potyczce na przeciw Tywrowa.

18 (6). Napad na Latyczow. Nagórniczewski cofa się na miejsce gdzie nocował poprzedniej nocy w lesie starostwa latyczowskiego.

— Różycki zwraca się w nocy od Lubaru ku Żytomierzowi.

— Kołyszko błąka się nad Bohem szukając przeprawy i wraca ku Obodnemu.

— Jł. Szczucki z trzema szwadronami strzelców konnych i dwoma działami staje w Obodnem.

19(7). Nagórniczewski obozuje pod Jabłonówką: cały jego oddział znowu zgromadzony. Wieczorem przechodzi pod Szyińce.

— Komendy moskiewskie rozrzucone w północno zachodnim kącie Podola ścigają się do Daraźni.

— 398 —

MAJA.

— Kołyszko o świtaniu trafia na Szczuckiego. Świetne dla powstańców zwyciąztwo pod Obodnem.

Uchwała Sejmowa o postach i senatorach z prowincyi zabranych.

20 (8). Nagórniczewski wybiera się na wyprawę do Hałuzieniec, otrzymuje wiadomość o patrolach wysłanych z Daraźni. Pomyślna zasadzka na kozaków w Szyińcach.

— Różycki przecina dwa trakty Żytomierskie; pod Cudnowem zabiera konwój 560 rekrutów.

— Szeremetjew z Tywrowa posuwa się prawym brzegiem w górę Boha i sprowadza sobie artylleryą z Baru.

— Rot na lewéj stronie Boha idąc za Kołyszką, przychodzi do Woronowicy.

— Tyszkiewicz przebrany za furmana przebywa oboz Rota.

21 (9). Nagórniczewski między Hołodkami a Czerniatyniem łączy się z oddziałem powstańców jampolskich i winnickich, zamierza wspólnie wkroczyć do Baru.

— Różycki idzie z pod Dubiszcz w ciągły marsz ku Podolowi dla połączenia się z Kołyszką.

Około tegoż czasu, Radomyślanie wybierają się z Białosoroki do obozu Owruczan.

— Kołyszko rano odbywa radę wojenna, po południu przebywa Boh w Janowie, dowiedziawszy się od Tyszkiewicza o blizkości nieprzyjaciela przedsiębierze środki odporne, lecz skoro się przednie straże moskiewskie ukazały, rusza na całą noc w pochód ku Barowi.

— Rot w Janowie.

— Szeremetjew między Janowem i Barem.

— 399 —

MAJA.

22 (10). Nagórniczewski wchodzi do Baru, wieczorem opuszcza miaslo i staje na noc niedaleko Hołubówki.

— Różycki między Chmielnikiem i Janowem przechodzi na prawy brzeg Boha.

— Kołyszko całą noc maszeruje w kierunku Kalnéj Daraźni.

— Rot z Janowa ciągnie na Chmielnik do Międzyboża.

— Szeremetjew kierując się na Daraźnię, chce przeciąć drogę Kołyszce.

23 (11). Nagórniczewski urządza się pod Hołubowką z nowo pozyskanym oddziałem. Emissaryusz Kołyszki wyprawiony po bitwie pod Obodnem, przybywa do obozu. Marsz na całą noc ku Żeniczkowcom dla zejścia się z Kołyszką.

— Różycki przeciąwszy drogę którą szedł oddział Kołyszki, zmierza pod Lityń.

— Kołyszko po krótkim wypoczynku o świtaniu opuszcza wieś Majdanek.

— Szeremetjew napada na Kołyszkę.

Bitwa i klęska powstańców pod Majdankiem.

— Rot znajdował się wtenczas koło Latyczowa.

24 (12). Nagórniczewski rano w dębinie niedaleko Zenickowiec otrzymuje wiadomość o klęsce pod Majdankiem i wezwanie Kołyszki żeby śpieszył mu na ratunek. Idzie więc ku Ochrymowcom.

— Kołyszko zebrawszy kilkaset ludzi w lasach Kalnéj Daraźni, ciągnie na Ochrymowce do Zinkowa.

Wieczorem oba oddziały połączyły się i zanocowały w Bebechach.

— 400 —

MAJA.

— Rot oskrzydlając powstańców z prawéj strony, ciągnął traktem do Płoskirowa.

— Szeremetjew okrążajac ich z lewéj strony, dążył przez Bar ku Zinkowowi.

Między Rotem i Szeremetjewem znajdował się oddział moskiewski zgromadzony w Daraźni.

— Różycki za tą liniją nieprzyjaciela, stał rano na wysokości Litynia naprzeciw Xawerówki. Jł. Szczucki uwolniony pod Majdankiem z rak powstańców, nocował z piechota o 800 sąźni od stanowiska Różyckiego. O południu przychodzą wiadomości objaśniające kierunek marszu Kołyszki. Różycki postanawia przedrzeć się do królestwa, i dla zatarcia śladu zwraca się nieco ku Winnicy.

25 (13). Kołyszko i Nagórniczewski przez Jarmolińce i Kupin, a oddziałek z Jełowickimi na Felsztyn, zmierzają do Galicyi.

— Różycki zmieniwszy nagle kierunek od Winnicy, przechodzi Boh i wieczorem staje w Janowie.

— Rot i Szeremetjew zostają o jeden marsz za ściganymi powstańcami.

26 (14). Powstanie Podolsko Ukraińskie kończy się przez wejście do Galicyi.

— Legija Wereszczyńskiego wybierająca się na Zbrzyż uderzyć, znowu zaskoczona przez emigrantów za Zbruczem.

Owruczanie i Radomyślanie rozbici (około tego czasu). W Ziemiach Ruskich pozostaje tylko jeden oddział Różyckiego, który z bronią w ręku dąży ku Bugowi.

27 (15). Różycki popasuje niedaleko Krasnopola. Oddział piechoty moskiewskiéj rozbity pod Mołoczkami.

— 401 —

MAJA.

28 (16). Popas pod Miropolem.

29 (17). Przejście Słuczy w Baranówce.

31 (19.) Dzień w Międzyrzeczu.

CZERWCA.

1 (20 maja). W Bereznie.

2(21 maja). Zwycięztwo nad strzelcami konnymi pod Tyszycą.

6 (25 maja). Chróściechowski w Galicyi z pogłosek chwytanych od emigrantów pisze swoje rapporta o powstaniu Ziem Ruskich.

9 (28 maja). Różycki przebywa Bug.

10 (29 maja). Napada na obóz moskiewski pod Uchaniami.

12 (31 maja). Przychodzi do Zamościa.

18 (6). Olizar wszedł do sejmu.

25 (13). Godebski jako poseł łucki wszedł do koła sejmowego.

LIPCA.

2(18 czerwca). Worcel jako poseł rówieński wszedł do izby.

9 (25 czerwca). Posłowie, podolscy i ukraińscy obrani.

12 (30 czerwca). Wprowadzeni do Sejmu.



KONIEC.